Otoczyli mnie. Cały jeden zastęp moich własnych wojowników, postanowił się zbuntować i obalić ich władcę. Niedorzeczność.
- Poddaj się dobrowolnie i oddaj mi swój tytuł! - Wrzasnął najsilniejszy z nich. Oczywiście, mogłem wezwać moje pozostałem wojsko, ale nie widziałem takiej potrzeby.
- Dobrze, więc weź go sobie. - Rzekłem, po czym zerwałem ze swojej szyi naszyjnik. Zacisnąłem go w łapie i z impetem wzniosłem się ku niebu, po czym obserwowałem jak wilki czynią to samo. Ich małe, demoniczne duszyczki próbowały zdziałać cokolwiek i osłabić mnie choćby w minimalnym stopniu. Zamachnąłem się skrzydłem, przez co kilka czarnych piór i odciętych od reszty ciała głów, uniosło się w górę i zabarwiło wiatr na czerwono. Po chwili ciężkie łby moich pobratymców oraz ich nieszlachetna krew, zaczęły spadać na ziemię, tworząc dość ciekawy rodzaj niespodzianki, dla przechodzących wilków. Kolejne kilka widząc tą masakrę, zaczęło się wycofywać. Zostali najtwardsi z najtwardszych.
- Nie masz szans. - Szepnął któryś.
- Czy aby na pewno? - Zapytałem i po chwili już byłem za jego plecami. Nim zdążył zareagować, połowa jego ciała wylądowała w mojej paszczy. Wyplułem jednak ten niby apetyczny dla niektórych zwierzów kąsek, jako że nie był on godny spotkania z moim podniebieniem.
Kolejne wilki zaczęły padać zupełnie jak ptaki podczas masowego odstrzału. Użycie pazurów oraz kilku w zasadzie bezużytecznych mocy sprawiło, że pozostały tylko trzy najsilniejsze wilki. Niby najsilniejsze, ale nie na tyle silne, by wykonać ruch, sparaliżowane przez strach. Tymi najsilniejszymi, którzy teraz okazali się być marnym robactwem, postanowiłem się jeszcze trochę pobawić. Wszystkich niedobitków przetransportowałem z powrotem do piekła. Prowadząc ich na łańcuchach, doszedłem pod zamek Lucyfera.
- Załóżcie to. - Rzekłem, wręczając im lisie maski, które nie posiadały dziur na oczy. Wilki szły za mną, nie widząc co się dzieje. Podejrzewam, że nawet nie zorientowały się, kiedy dostały się do żołądka mego pana, który ofiarował mi nowy zastęp i w pełni zregenerował mnie po potyczce.
Byłem już przy naszej jaskini. Gdy Makka była w pobliżu, zawsze udawało mi się ujarzmić moje wewnętrzne ja, które coraz częściej dochodzi do głosu - jeszcze nigdy nie wykorzystałem go w złym celu, który mógłby zaszkodzić watasze, ale wiem, że z czasem ono samo się do tego wykorzysta, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!