poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Gisei - C.D. Inez "Ktoś nowy"

Poprzednie opowiadanie

Nie miałam konkretnego planu na udekorowanie jaskini, a wydawało mi się, że spontaniczne działanie może jedynie narobić dużo bałaganu i nic pożytecznego z tego nie wyniknie. Inez zdawała się nie mieć pomysłu na żadną dekorację, czy schemat, w jakim miałybyśmy dekorować wnętrze mojej jaskini, uznałam więc, że muszę sama uszyć głową.
 - Może po prostu rozłóżmy wszystko co mamy i przejdźmy się po jaskini wzrokiem? - Zaproponowała w pewnym momencie, gdy zauważyła moją bezradność i brak pomysłu na to, co powinnyśmy teraz robić.
 - Masz rację - Przytaknęłam, czując się uratowana. Tak więc wszystkie kwiaty, jakie miałyśmy, rozłożyłyśmy na środku na razie dość pustej i szarej jaskini. - Musisz mnie kiedyś zaprosić do siebie.
 - Nie ma tam nic ciekawego - Westchnęła. - Nie wiem nawet, czy można to nazwać jaskinią... Jednak jakoś przywiązałam się do swojego miejsca zamieszkania. I tak większość czasu spędzam na dworze, zresztą jak każdy wilk. Obejdzie się bez pięknej jaskini.
 - Dla mnie wnętrze mojego domu musi być ładne, po prostu tak mam - Uśmiechnęłam się. - Ale na pewno nie jest aż tak źle...
 - Kiedyś ci pokażę - Uśmiechnęła się i spuściła wzrok, który powędrował na kupkę kwiatów.
 - Może niektóre posadzę na zewnątrz, co myślisz? - Zapytałam, spoglądając na towarzyszkę.
 - To zły pomysł, mieszkasz przy plaży, tutaj rośnie tylko jakaś mało wymagająca trawa, w dodatku w bardzo skromnych ilościach. Nawet gdybyś zastąpiła piasek ziemią na odpowiednią głębokość, nie każdej roślinie pasuje taki morski klimat.
Podobał mi się sposób, w jaki Inez mi wszystko wytłumaczyła, byłam również zaskoczona faktem, że wypowiedziała się w tak długi i stanowczy sposób. Jak widać, granice naszej nieśmiałości powoli się zacierały, co w sumie mnie cieszyło. Choć nie miałyśmy wielkich szans na zaprzyjaźnienie się, chyba nam się udało. Przeciwieństwa nie zawsze się przyciągają, często potrzeba nam osoby, która nas po prostu zrozumie, będzie mniej więcej taka sama i będzie wspierać, jak trzeba pozwoli też uniknąć niepotrzebnego błędu, jak to było z zasadzaniem kwiatów przed chwilą. Lubiłam rozkładać swoje życie na małe kawałeczki i myśleć, co by było, gdyby coś innego się nie wydarzyło. Lubiłam analizować tak zwany efekt motyla. Liczyłam, że dzięki znajomości z Inez moja głowa będzie wypełniona wspaniałymi wspomnieniami.
Przystąpiłyśmy więc do dekorowania, miałam kilka glinianych wazonów, które znajdowały się w jaskini jak tutaj trafiłam. Włożyłam do nich część naszych zbiorów, inne zaś zostały przyklejone na ścianę lub splątane w łańcuchy i porozwieszane gdzieś w górnych partiach jaskini. Przypominała teraz bardziej dżunglę, niż jaskinię, co bardzo mi się podobało, gdyż kochałam naturę i jej bliskość. Teraz byłam pewna, że muszę też zdobyć jakieś charakterystyczne dla nadmorskiej jaskini ozdoby, jednak nie chciałam już męczyć Inez.
Kiedy Inez wieszała jakiś łańcuch z kwiatów w tyle jaskini, uplotłam malutki wianek na jej głowę. Gdy wilczyca wracała do mnie, schowałam go szybko, by go nie widziała. Chciałam nim wyrazić swoją wdzięczność i może jeszcze bardziej poprawić naszą i tak dobrą relację.
 - Bardzo ci dziękuję za pomoc - Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam wianek, a następnie nałożyłam go na głowę wilczycy. - To takie małe podziękowanie... - Szepnęłam, po czym spuściłam niepewnie wzrok. Miałam nadzieję, że spodoba jej się mój mały upominek.

< Inez? Brak weny :/ >

Od Sierry - Droga skuta lodem

Obudziłam się leżąc pod wielkim, rozłożystym dębem owinięta swoimi siedmioma ogonami. Miałam na rzęsach drobne płatki śniegu, co irytowało mnie z lekka, gdyż przez jakiś czas rozmywało obraz przed moimi oczyma. Powoli wstałam, przeciągając się i ziewając. Machnęłam ogonami kilka razy w lewo i w prawo, by zsypać z nich odrobinkę śniegu. Powoli ruszyłam przed siebie, zostawiając za sobą głębokie ślady. Wskoczyłam na pobliskie drzewo i zaczęłam wąchać powietrze. Wyczuwałam słaby zapach wilków, gdzieś z oddali, jeden był silniejszy od reszty. Cóż, raczej nie byłam tu mile widziana, ale wiatr co chwila zmieniał kierunek powiewu, więc nie wiedziałam, gdzie znajduje się grupa wilków, bo zapachy przywiewało i wywiewało w różne strony. Po jakiś dziesięciu minutach wędrówki, postanowiłam odpocząć, miałam za sobą pokonane dwa ogromne wzgórza, więc usiadłam pod pobliskim drzewem i przymknęłam oczy, pozwalając, by moje siły zregenerowały się na dalszą wędrówkę. Po chwili poczułam bardzo silny zapach wilka, lecz kiedy otworzyłam ślepia, było już za późno. Wilk z jelenimi rogami wyrastającymi z łba właśnie przygwoździł mnie do pnia drzewa, pod którym przed chwilą siedziałam i wpatrywał się we mnie.
- Kim ty jesteś i co robisz?! Puść mnie! - zaczęłam się szarpać, jednak basior był silniejszy ode mnie.
- Raczej to ty odpowiedz kim jesteś i co tu robisz - wtedy mnie puścił. - Wiesz, że jesteś na terenach Klanu, co nie?
- Okej, już sobie idę - westchnęłam i postanowiłam odejść.
- Nie, skoro już cię spotkałem, muszę cię zaprowadzić do Alfy, eee, czy coś. No to w drogę - nie wiedzieć czemu, uśmiechnął się, odwrócił i zaczął odchodzić.
Lustrując go wzrokiem, podążyłam za nim, zamiatając śnieg za nami siedmioma ogonami, którym na początku wilk się przyglądał, a później patrzył już tylko przed siebie.
- Mogę przynajmniej wiedzieć, z kim mam do czynienia? - spoglądnęłam na niego.
- Jestem Wendigo, a ty? - odwrócił łeb w moją stronę.
- Na imię mi Sierra - uśmiechnęłam się lekko i przez resztę naszej podróży już nie rozmawialiśmy.
W końcu znaleźliśmy się przed jaskinią Alfy, a właściwie - dwóch Alf.

< Wendigo? Echo, lub Estranged? >

S i e r r a

''Walcz o to, czego pragniesz, bo samo do Ciebie nie przyjdzie. Szczęściu trzeba pomóc.''
podstawowe informacje
Imię: Sierra
Pseudonim: W zasadzie - nie ma. Z drugiej strony - dlaczego by żadnego jej nie nadać?
Klan: Luminosum Iter
Przydomek: BlueSun
Płeć: Samica
Wiek: 39 księżyców
Ranga: ★
Stanowisko: Pisarz ksiąg
Typ: Wilk Słoneczny
Rasa: Wilk Marzeń
GłosX [Sierra]

***

opis wilka
CharakterWadera jest wilkiem, który wierzy w lepsze jutro. Stara się być optymistą, jednak nie patrzy na świat przez różowe okulary, no może jedno szkło w nich jest różowe, drugie zaś szare. Wie, że ten świat potrafi skrzywdzić i nieźle dać w kość, jednak nie poddaje się. Raczej przyjaźnie nastawiona w stosunku do innych wilków, a zarazem nieufna. Chętnie pozna kogoś nowego, ale żeby stać się jej przyjacielem, trzeba pokazać jej, że naprawdę można na tobie polegać, ufać ci. Jest wytrwała, nawet w błahych rzeczach - jeśli coś jej nie wychodzi, stara się to naprawić, aż w końcu wyjdzie tak, jak ona chce, albo jak inni tego oczekują. Nie da się podporządkowywać, jeśli jesteś zwykłym członkiem, takim, jak ona i masz te same prawa. Jeśli obrażasz ją, możesz liczyć się z tym, że będzie walczyła o swoje. Jeśli ona ma rację, stara się robić wszystko by uświadomić komuś, że jej zdanie na pewien temat jest słuszne. Jeśli zaś nie, potrafi przeprosić i przyznać się do błędu. Skora do pomocy, ogółem bardzo pozytywna wadera, którą warto poznać bliżej. Jej możesz zwierzyć się z zupełnie wszystkiego - na pewno nie puści tego dalej, a zachowa dla siebie, nawet za torturami nie wyda żadnej tajemnicy. Jest bardzo stabilna psychicznie, mimo widoku śmierci ukochanych, więc tak łatwo jej nie złamiesz. Resztę poznaj o niej sam, być może kiedyś zechce Ci o sobie opowiedzieć...
Sprawność: Sierra nie należy do tych szybko biegających wilków - mimo, iż potrafi biegać dosyć szybko, woli albo przemierzać świat truchtem, albo spacerując. Dosyć szybko się męczy, ale uwielbia wspinaczkę, szczególnie po stromych stokach gór. Wilczyca potrafi chodzić po najbardziej stromych górach, co bardzo jej odpowiada, bo uwielbia obserwować widoki z wysoka. Wadera nie potrafi pływać, mimo tego, iż jej żywiołem jest lód, ale zamiast tego "wynagrodzeniem" jest umiejętność dalekich i wysokich skoków. Wilczyca nie posiada skrzydeł, więc nie potrafi latać, chociaż i tak chyba nie przydałaby się jej ta umiejętność, ewentualnie do zwiedzania.
Aparycja: Sierra jest wysoka jak na waderę i stosunkowo szczupła. Pod jej gęstym futrem kryją się mięśnie. Jej łapy są długie, dzięki czemu może szybciej też biegać. Ma czarny, aksamitny nos i złote, świecące ślepia. Pod oczami i przy "ustach" posiada granatowo-fioletowe znaki, które jednak się nie świecą. Na klatce piersiowej posiada dwa, świecące mocną czerwienią paski, które w pewnym momencie wtapiają się w jej sierść. Samica ma beżowego odcienia futro z brązowym, grubym pasem ciągnącym się od najwyższego punktu na karku, po końcówkę ogona. Ma biały brzuch, tego samego koloru jest również jej prawa przednia łapa, która względem pozostałych trzech łap bardzo się różni. Uszy wadery również odbiegają kolorem od reszty jej ciała, są natomiast czarnego odcienia. Oprócz tego, Sierra nosi cztery ciasne, czarne opaski na każdej z łap.
Znaki szczególne: Z pewnością jej znaki, różniąca się kolorem łapa i opaski.
Lubi: Zimę; śnieg; deszcz; ogień; uczciwe wilki; prawdę; dzień; słońce.
Nie lubi: Upałów; kłamstwa; pychy; nocy; znęcania się nad słabszymi; księżyca.
Inne: Ogień na końcówkach jej ogona podczas używania mocy jest zimny, ma temperaturę ok. -200 stopni Celsjusza, a mimo tego dotknięcie go nie grozi zamrożeniem.
Pochodzenie: Antarktyda
HistoriaZanim opowiem Ci historię wadery, posłuchaj. Nie miała ona jakiegoś traumatycznego dzieciństwa, historii, rozdziału, o którym chciałaby zapomnieć. Mimo tego nie lubi wspominać o swojej przeszłości, więc najlepiej będzie, jeśli w ogóle nie będziesz o nią pytał, okej?
No dobra. Sierra urodziła się w kraju skutym lodem i obsypanym śniegiem całkowicie. Wychowywała się w kochającej rodzinie, miała starszego brata i siostrę, której nigdy nie poznała, gdyż szczenię zmarło przy porodzie. Dorastała bardzo szybko, była szczęśliwym szczeniakiem, niczego jej nie brakowało, miała matkę, która bardzo o nią dbała, była jej oczkiem w głowie, miała również ojca, który starał się, by jego córka miała wszystko, czego potrzebuje do szczęśliwego, radosnego życia. Niestety, są przecież czasy, kiedy wilki odchodzą, i to boli, a szczególnie, jeśli odchodzi twój bliski. Kiedy miała dwanaście księżyców, wybuchła wojna. Jej ojciec został na nią powołany, gdyż był on saperem, więc jego obecność nie była zbędna. Został niestety zabity na krwawej wojnie, a wroga wataha wtargnęła na tereny watahy, w której urodziła się i dorastała Sierra. Ona, jej brat oraz matka samicy ukrywali się gdzie popadnie, byle tylko przeżyć. Kiedy i jej matkę zamordowano, razem z bratem postanowili uciekać. Tak dorosła do wieku 20 księżyców, cały czas koczując. Wtedy jej brat wyszeptał jej coś, o czym nikt nie wie i tam poległ. Umarł z przemęczenia, jego organizm był zbyt osłabiony na dalsze życie. I tak do wieku 27 księżyców Sierra podróżowała w celu znalezienia swojego miejsca na ziemi, tak znalazła Watahę Krwawego Wzgórza - Watahę rozbitą na 4 różniące się od siebie Klany. Spotkała tak właśnie Alfę jednego z klanów...
... i tu kończy się opis jej przeszłości. Reszta jej losów potoczy się tu. Tu, w Watasze Krwawego Wzgórza, w Klanie, w którym rządzą dwie siostry. W miejscu, w którym wilczyca może być szczęśliwa, tak, jak kiedyś, gdy była szczenięciem.

***

zdolności magiczne
Żywioł: Ogień, Lód
Żywioł dodatkowy: -
Moce główne: Do żywiołu Ognia zalicza się samozapłon, podpalanie podłoża czy przedmiotów i wilków czy innych zwierząt, a ostatnią mocą jest plucie lawą, która stopi wszystko, co stanie jej na drodze. Żywioł Lodu również posiada trzy moce, a mianowicie Sierra może ciskać w przeciwnika lodowymi kolcami, które przebijają czasami nawet na wylot. Z lodu możę wytworzyć też nietopniejące rzeźby, czy też zamrozić oddechem.
Moce specjalne:
  • Telepatia - nic tutaj nie trzeba tłumaczyć, może po prostu porozumiewać się z wilkiem za pomocą tej mocy, niestety, wilki, które nie posiadają mocy Telepatii, nie będą mogły jej odpowiedzieć.
  • Błysk Agonii - nic innego jak po prostu ogłuszenie przeciwnika, dzięki czemu łatwiej jest go pokonać.
  • Krwawy Deszcz - nad wilkiem czy innym zwierzęciem, podczas używania tej mocy, pojawia się chmura i od używającego mocy zależy, czy będzie ona duża czy mała. Związek ma to taki, że jeśli chmura jest mała, a krew padająca z niej dostanie się do oczu, powoduje kilkuminutową ślepotę. Jeśli zaś chmura jest duża - deszcz może wywołać ślepotę nawet na zawsze. Bardzo rzadko używana moc.
Moc dodatkowa: -

***

relacje z innymi
Partner: Zakochała się w pewnym wilku. Być może jest to tylko zauroczenie, lecz jeśli nawet to coś więcej - uczucie to jest zakazane.
Rodzice: Drake x Givena (nie żyją, zostali zabici przez wrogą Watahę w jej starej watasze)
Rodzina: Brak, kiedyś miała starszego brata, który niestety poległ z przemęczenia. 
Potomstwo: Nie posiada i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie miała. Chciałaby mieć szczenięta z wilkiem, którego naprawdę pokocha - i ten wilk pokocha ją. Jeśli jednak partner nie będzie chciał posiadać potomstwa - uszanuje to.
Najlepszy przyjaciel: Pusto...
Przyjaciele: Na razie ich poszukuje.
Wrogowie: Wszystkie wilki z klanu Cecidisti Stellae, gardzi wprost nimi.
Mistrz: Uczył ją jej brat
Uczeń: | Dawny: Brak | Obecny: Brak |
Podopieczny: Brooke

***

statystyki
Miejsce zamieszkania: Szczyty Martwych Aniołów - wilczyca mieszka w dwupokojowej, małej jaskini, wydrążonej w jednej z gór, a lawiny w tym miejscu, gdzie znajduje się ta jaskinia, są rzadkie lub wcale ich nie ma.
Data dołączenia: 31 lipiec 2017
Urodziny: 1 dzień lata
Kamienie Mocy: 150.000
LVL: 4 [do lvl up zostało: 100]
EXP: | Ogólnie: 400 | Wykorzystano: 150 | Zostało: 200 |
Umiejętności: | Walka: 15 | Polowanie: 25 | Magia: 135 | Umysł: 25 |
Ekwipunek: Brak
Osiągnięcia: Brak
Stan: Bardzo dobry [100 HP]
Choroby/uczulenia: Aktualnie brak.
Zbroja: Brak
Broń: Brak
Towarzysz: Brak
Kontakt: | Howrse: wilczyca22 | email: szinus2006@gmail.com |

Alexis odchodzi!

Imię: Alexis
Klan: Viridi Agmen
Stanowisko: Zastępczyni Przywódców, goniąca
Partner/ka: Jason
Kontakt: | Howrse: BlueCheese | 
Powód odejścia: Zabicie przez Silent Fear'a z Cecidisti Stellae
PEŁNY PROFIL

Życie Alexis ostatnio się zawaliło, było widać, że jest nieszczęśliwa. Prawdopodobnie dlatego poddała się podczas walki ze swym oprawcą. Mamy nadzieję, że skrócił on cierpienie wadery i teraz jest szczęśliwsza.

niedziela, 30 lipca 2017

Od Silent Fear'a - C.D. Alexis "Stary znajomy"


Obywatele innych Klanów natychmiast wpadali w panikę, kiedy choćby słyszeli nazwę naszej potwornej familii, jaką było Cecidisti Stellae. Wszystkim wydawało się, że Fallen zsyła nas jako swoich wojowników do zabijania konkretnych wilków w konkretnym celu, co było bzdurą. Nas goniły instynkty. Podążaliśmy za tym, co sprawiało, że nasze serca rozpalały się żarliwie. Dążyliśmy do spełnienia i do poczucia satysfakcji. A nic nie dawało takiej satysfakcji, jak możliwość poczucia wilka wszystkimi swoimi zmysłami. Widok jego cierpienia, smak jego krwi, zapach szukających go najbliższych, słyszenie jego ostatnich słów i wreszcie agonalnego wrzasku... wszystkie te rzeczy były dla mnie jak narkotyk, nie umiałem zbyt długo bez nich wytrzymać. Ofiary takie jak zające lub inne drobne stworzenia nie były tak zadowalające jak własny pobratymiec. Najczęściej zabijaliśmy właściciele bez powodu, chcąc jedynie zaspokoić nasze potrzeby.
Nikt nie kazał Alexis wychodzić na przechadzkę akurat wtedy. Zawsze była dla mnie dość dziwną waderą. Nigdy szczególnie dużo nie rozmawialiśmy, wnerwiały mnie jej huśtawki nastroju, to jak szybko owinęła sobie Jason'a wokół palca, nie będąc nikim specjalnym. Była nijaka, niczym się nie wyróżniała, jakby stanowiła jedynie tło dla wszystkich ważnych zdarzeń. Nawet jako delta nie była zbyt znana... a teraz była betą w Królewskim Klanie i nadal niewiele osób się do niej odzywało. Nie musiałem być z nią, by posiadać taką wiedzę, trochę już ją znałem, wszak kiedyś byliśmy po tej samej stronie.
Zawsze wydawała mi się zagubiona, jednak spoglądając w jej oczy po raz ostatni z wyrazem neutralności na pysku, zobaczyłem wołanie o pomoc. Z jednej strony świat jej się walił, ale z drugiej był taki piękny u boku partnera. Połowa niej chciała żyć, druga połowa umrzeć. Była rozdarta. Jednak nie uciekła. Wybrała śmierć. Oddała się jej, wybierając mnie jako jej pośrednika między światem ziemskim, a zaświatami.
I choć walczyła ze mną, od początku się poddała. Jej umysł był już przygotowany na śmierć, jednak ciało nadal walczyło, nie chcąc się pogodzić z wolą swojej właścicielki. Umysł, próbując zapanować nad ciałem, nie skupiał się na unikaniu moich ciosów. Wilczyca zmarła bardzo szybko, właściwie nie byłem pewny, jak ją zabiłem. Tak jakby jej duch sam ulotnił się z jej ciała...
Pogrzebałem Alexis tam, gdzie zginęła, po czym wróciłem do siebie, wciąż mając przed oczami wyraz jej pyska i tamto rozdarte, pełne bólu spojrzenie.

piątek, 28 lipca 2017

Od Ivy - C.D. Avalanche "Mała czy wielka zmiana?"


Wiedziałam, że Avalanche jest wymagająca, dzięki temu informacja o konieczności przeprowadzenia obrony terenów nie przeraziła mnie aż tak bardzo. Zresztą, nie bałam się walki samej w sobie. Na terenach naszego klanu było mnóstwo charakterystycznych punktów. Każdy z nich powinien mieć własną linię obrony... a do tego potrzebne były dwie rzeczy. Pierwszą oczywiście byli wojownicy, natomiast druga... to obeznanie ich dowódcy. Wilk prowadzący obronę terenów musiał znać wszystkie zalety i wady obszaru, na którym się aktualnie znajdował. Właśnie to stało się moim priorytetowym celem. W ułamku sekundy zapragnęłam poznać każdą skałę, krzak, drzewo, czy strumyk na terenie naszego wspaniałego klanu. 
- Wszystko jest dla mnie jasne Avalanche, powinnam sobie poradzić - Zaczęłam urywając kontakt wzrokowy. 
- Nie wątpię w to Ivy, tylko... przygotuj się do tego sumienie - Ostatnie słowa wymówiła tonem przyprawiającym o dreszcze.
- Postaram się, jak zawsze. Znasz mnie Avalanche - Chciałam, aby moja wypowiedź zabrzmiała jak najlepiej. 
- Oczywiście, tylko wiesz, to są żywe istoty. Przy obronie nie będziesz rozstawiać klonów. Musisz umieć zapanować nad ewentualnym chaosem, który mógłby wybuchnąć w szeregach, basiory i wadery muszą ci zaufać. Mam nadzieję, że w pełni przemyślałaś swoją decyzję. 
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Nie mogłam zrobić nic poza zapewnieniem alfy o tym, że w pełni oddam się mojemu stanowisku. Czas był moim egzaminatorem, a to do mnie należało przygotowanie się na test, który dla mnie szykował. Zatrzymałam się przed samym wyjściem, ściągnęłam opaskę, po czym otworzyłam "przeklęte" ślepie. 
- Avalanche, spójrz mi w oczy - Wydusiłam z siebie, a alfa wykonała moje polecenie. - Wiem, że ciężko będzie mi dorównać twojej osobie pod względem doświadczenia... Ale przysięgam, zrobię co w mojej mocy abyśmy utrzymali tereny, nad którymi to właśnie ty sprawujesz pieczę. Poradzę sobie... Przysięgam. 
Mówiąc to wyszłam z jaskini i skierowałam się w stronę jednej z granic. Chciałam obejść cały klan, zobaczyć jak wygląda każda jedna granica. 
Nie miałam pojęcia kiedy może nastąpić atak, jednak wiedziałam, że muszę nauczyć się bardzo dużo... w bardzo krótkim czasie.

czwartek, 27 lipca 2017

Od Wong Kar Wai'a - C.D. Kristin "Przyjaciele"


- Raczej przechadzka w celu patrolowania terenów i zapewnienia bezpieczeństwa reszcie Klanu - odparłem, nawet nie próbując kryć zaskoczenia faktem, że nie jestem sam.
- Czyli jesteś kolejnym strażnikiem? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Skąd Ci to przyszło do głowy? - odparłem ze śmiechem, co zdarzało mi się naprawdę rzadko.
- Chociażby stąd, że błądzisz samotnie nocą po lesie i to, jak sam stwierdziłeś, nie mając na celu polowania.
- Po prostu uważam to za swój obowiązek, a i nie chcę wyjść z prawy.
- Czyli kiedyś rzeczywiście piastowałeś tę funkcję? - zaindagowała z lekkim uśmieszkiem.
- Można tak powiedzieć, ale przede wszystkim od najwcześniejszych chwil kształciłem się na doskonałego wojownika. 
- A teraz piastujesz stanowisko...?
- Nauczyciela walki - wyjawiłem niechętnie, wbijając wzrok w ziemię, po czym szybko uzupełniłem, tonem usprawiedliwienia. - Kiedy tu przybyłem, chciałem oczywiście dalej być wojakiem, ale Savior stwierdził, że lepiej będzie, jeśli zajmę się uczeniem do tego celu kolejnych pokoleń.
- Ale z tego, co widzę, Ty się z tym nie do końca pogodziłeś?
- Inaczej zdradziłbym rodzinną tradycję, w której to każdy basior z mojej familii musiał bronić słabszych. 
- Przecież nadal możesz to robić - próbowała podnieść mnie na duchu.
- Ale, niestety, znacznie rzadziej. 

<Kristin? Wybacz brak weny.>

Od Wong Kar Wai'a - C.D. Gisei "Dzieje po żałobie albo poszukiwanie siostrzenicy i szwagra"


Przez kilka minut szliśmy w całkowitej ciszy przerywanej jedynie od czasu do czasu odgłosami ptaków ukrytych w koronach drzew nad naszymi głowami i szumem ich liści. Mając dość tego, że od jakiegoś czasu, chcąc nie chcąc byłem skazany na niemal ciągłe milczenie, zdecydowałem się ją przerwać, zagadując:
- Twój Alfa i Ty wspominaliście coś o tym, że ta wataha jest podzielona na Klany.
- Owszem, dokładnie cztery, a z tego, co mi wiadomo, w każdym masz dalszego lub bliższego członka rodziny.
- Pewnie należą oni raczej do familii mojej siostrzenicy i jej ojca niż mojej - stwierdziłem.
- Możliwe - odparła krótko.
- Jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć za nim zdecyduję, czy do Was dołączę?
- Chyba tylko, że, jeśli zdecydujesz się już zasilić nasze szeregi, będziesz musiał uważać na członków Cecidisti Stellae - odparła wyraźnie zatrwożona oglądając się uważnie dookoła, jakby obawiając się, że zza jakiś skał lub krzaków może wychynąć jakiś potwór.
Mogę wiedzieć ilu ich jest? - postawiłem szczególnie mnie interesujące pytanie.
- Obecnie ośmioro: tle samo basiorów, co wader.
- Skoro jest ich tak mało, to chyba nie mamy się czego obawiać - stwierdziłem pewny siebie.
- Ale większość z nich to doskonale wykształceni, niewahający się przed niczym, okrutni mordercy.
- I tak mogę się założyć, że ktoś, kto tak jak ja od małego kształcił się na wojownika, łatwo by sobie z nimi poradził.
- Tylko potem nie mów, że Cię nie ostrzegałam.
- Na pewno nie będę - zapewniłem ją.
- A tak w ogóle, jesteśmy już na miejscu - oświadczyła, wskazując ośnieżony las przed nami.
- To ja tutaj zaczekam.

<Gisei? Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać.>

środa, 26 lipca 2017

Od Mortimer'a - C.D. Lost In Dreams "Potajemne obserwacje"


Kiedy tylko spostrzegłem, że oczekiwana przeze mnie trójka wilków plus wszędobylski Patton, zaczęli się od siebie nieznacznie oddalać, wychynąłem powoli zza ołowianoszarego, wielkiego głazu, za którym do tej pory się skrywałem i podążyłem na sztywnych łapach w stronę swojego syna. Ten, nawet nie próbując kryć swej troski o córkę, natychmiast zaindagował:
- Co zrobiłeś z Sairą?!
- Nic jej nie jest, zresztą zobacz sam - to mówiąc, wskazałem mu głową małą, puchatą kulkę uwiązaną do jednego z wyższych konarów jednego z wiekowych buków, rosnących na samym skraju głębokiej przepaści, na której dnie były już tylko ostro zakończone skały i woda.
- Przecież ona zaraz się rozbije! - zawołał zrozpaczony.
- Nie, jeśli Tania lub Lost w porę ją uwolnią.
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe!
- W takim razie przynajmniej nikt nie będzie mógł cię pomścić - warknąłem i rzuciłem się na niego. 
Samsawell najwidoczniej nie był na to przygotowany, gdyż z łatwością zbiłem go z łap i przeciąłem mu głęboko lewy bok, z którego od razu szkarłatnym strumieniem wypłynęła krew. Gdy jednak zdecydowałem się poprawić chwyt i wbić kły bliżej serca, udało mu się uwolnić.
- Nie będzie musiał - odparł i wycelował we mnie dwa wirujące z zatrważającą szybkością, laserowe talerze. 
Szybko rzuciłem się do ucieczki, ale moje wysiłki okazały się daremne, gdyż nieważne gdzie się skierowałem, one podążyły za mną. W końcu zagnały mnie w ślepą uliczkę, gdzie jeden z nich zaatakował me łapy, a drugi ugodził w oko, powodując, że przez parę następnych minut nic na nie nie widziałem. To wystarczyło, by Well podszedł do mnie i stanął mi z całej siły na lewej, tylnej łapie, łamiąc w niej kość.
- To powinno cię na jakiś czas osłabić - stwierdził i odszedł.

<Lost/Patton?>

wtorek, 25 lipca 2017

Od Avalanche - C.D. Ivy "Mała czy wielka zmiana?"


Wszystkie Klany Watahy powoli pogrążały się w wojnie na odległość, Cecidisti Stellae wysyłało swych członków, by mordowali wilki z innych Klanów, tym samym mocno je osłabiając. Wojna, albo chociaż jakaś mniejsza potyczka, wisiały w powietrzu, nie wiadomo było tylko kiedy atmosfera panująca między Klanami w końcu będzie już zbyt napięta i pęknie niczym balon. Widziałam, że wiele wilków obawia się bitwy z Cecidisti Stellae, bo choć byli nieliczni, każdy wilk był o wiele silniejszy, niż członkowie innych Klanów. Jako Alfa czułam się bardzo przytłoczona, gdyż pomimo iż mój Klan był stosunkowo silny, wiedziałam, że jakikolwiek atak ze strony Cecidisti Stellae czy innego Klanu może nam bardzo zaszkodzić i będzie ciężko go odeprzeć. Nie mieliśmy wystarczającej liczby wilków na odpowiednich stanowiskach, zdawałam sobie więc sprawę, że jeśli ten stan się nie zmieni, a wybuchnie wojna, wilki będą musiały przejść przyspieszony kurs na wojownika i zmagać się, pomimo totalnego braku doświadczenia.
Ivy była jedną z najbardziej cenionych przeze mnie członkiń watahy, była dobrze wyszkolona i doświadczona, cechowały ją też dosyć wysokie umiejętności. Niestety marnowała się na stanowisku mordercy. Patton, jako jej przełożony, powinien dawać jej jakieś zlecenia na zabójstwa, jednak póki co nie ma po prostu jak dawać zleceń, gdyż wilków jest zbyt mało i nie mamy żadnego wroga poza Klanem mojego brata - a nikt o zdrowych zmysłach nie wyśle tam Ivy zupełnie samej. Tak więc, wilczyca nie miała po prostu nic do roboty. Cały swój wolny czas przeznaczała zatem na treningi, dzięki czemu stała się bardzo silna i szanowana. Nie tylko ja ją respektowałam, ale ogólnie większość wilków w Klanie. 
Nie mogłam uwierzyć, kiedy poprosiła o zmianę stanowiska, w dodatku na obrońcę, czyli na stanowisko, które bardzo nam się przyda, a na którym nie mamy jeszcze chyba żadnego wilka. Byłam gotowa nawet od razu dać jej awans, jednak nie byłam pewna, czy wadera odnajdzie się na tym stanowisku.
 - Posłuchaj Ivy - Zaczęłam. - Bardzo się cieszę, że chcesz zmienić stanowisko na nieco... przydatniejsze. Nie zrozum mnie źle, nic nie mam do morderców, jednak póki co nie masz za bardzo nic do roboty, a uważam, że jako obrończyni masz szansę zrobić dużą karierę. Nie muszę nawet sprawdzać twoich możliwości, bo dobrze je znam. Jestem gotowa dać ci tą posadę, jednak muszę wiedzieć, czy czujesz się na siłach i jesteś pewna swojej decyzji.
 - Jestem pewna - Odparła wilczyca z iskrą zapału w oku.
 - Dobrze, więc od dzisiaj jesteś obrończynią terenów. Wiesz, bardzo cię szanuję i uważam, że jesteś jedną z bardziej wartościowych i wyszkolonych członkiń watahy. Dlatego chciałabym ci powiedzieć, że kiedy odnajdziesz się na stanowisku, zrobisz jakiś trening, albo coś w tym stylu, możesz się zgłosić do mnie. Najlepiej byłoby gdybyś faktycznie dokonała jakiejś obrony terenu przed wrogiem. Nie wiem jak szybko będziesz mieć ku temu okazję, jednak jeśli podołasz i rzeczywiście będę widziała, że to stanowisko jest dla ciebie dobrym wyborem, możesz liczyć na awans i tym samym również podniesienie twojej rangi.

< Ivy? ^^ >

Od Avalanche - C.D. Eliasa "Wodospad życia"


Słowa Eliasa rozbrzmiewały razem z wiatrem i wpasowywały się w klimat, jaki stworzyła zorza polarna. Podobało mi się, że mówi mi to właśnie teraz, kiedy jestem zwrócona ku pięknemu niebu, bo nie wiem, jak wyglądałam, kiedy wypowiadał te piękne słowa, wciąż szumiące z wiatrem. Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, emocje wzięły górę. Czyny mówią więcej niż słowa, dlatego postanowiłam się nie odzywać i po prostu odwróciłam ku niemu głowę, uważnie wpatrując się w jego oczy, które również były skoncentrowane na pięknym tańcu świateł, odbywającym się tuż nad naszymi głowami. Położyłam jedną z łap na policzku Eliasa, dokładniej tym, którego nie widziałam i jednym ruchem łapy zwróciłam pysk wilka w swoją stronę, po czym polizałam czule, mrużąc delikatnie oczy. Elias uczynił to samo. Trwaliśmy tak kilkanaście sekund, chciałam, aby ta chwila trwała jak najdłużej.
 - Ja też tego chcę - Odpowiedziałam, kiedy oderwaliśmy się od siebie. - Chcę, abyś był moją ostoją, wilkiem, do którego zawsze będę mogła się zwrócić z prośbą o pomoc... Ale chcę pokazać ci też, że nie jestem jedynie przywódczynią Klanu, zorganizowaną i stworzoną do osiągania czegoś wielkiego. Chcę być też kochającą partnerką i dobrą matką. Chcę, abyśmy stali ramię w ramię podczas walki, abyśmy się wzajemnie wspierali...
 - Ava... - Szepnął jedynie. Rzadko otwierałam się przed wilkami i mówiłam spokojnie i w pełni szczerze o swoich pragnieniach, jednak Elias były wyjątkowy i wiedziałam, że mogę mu powiedzieć wszystko, począwszy od najmroczniejszych sekretów, skończywszy na moich skrytych marzeniach, planach na przyszłość.
 - Powiedz mi Lias, bo nie wiem... Biorąc pod uwagę to, co mówiłeś, jesteśmy... razem?
 - Chcę tego, jednak to zależy od ciebie - Mruknął, wpatrując się we mnie i wyczekując odpowiedzi.
 - Chyba wiesz jaka jest moja decyzja - Uśmiechnęłam się, po czym przytuliłam basiora ze wszystkich sił. 

< Elias? Przepraszam za jakość, totalny brak weny ;~; >

piątek, 21 lipca 2017

Happy b-day

A więc KJK, w tym roku nie udało mi się zrobić ci takiego prezentu jak w zeszłym. Chciałem napisać to, co zawsze, tyko już w trochę innej formie.
Już nie muszę życzyć ci, byś była silna i się nie poddawała, bo w ciągu tego roku udało ci się zwalczyć swoje problemy i stałaś się naprawdę silną, o wiele szczęśliwszą osobą. A szczęście w życiu jest najważniejsze!
Wiem, że masz teraz w pizdu i jeszcze trochę problemów, ale wiem też, że sobie z nimi poradzisz. Przez rok wiele się na uczyłaś, nabyłaś nowych doświadczeń...
Nie życzę ci weny i coraz lepszego pisania, bo osiągnęłaś poziom, który jak dla mnie wymiata! Teraz tylko czekam aż napiszesz w końcu tą książkę i będziesz drugą J.K. Rowling <3
No i tradycyjnie, zdrowia, szczęścia, pomyślności, naszej ukochanej Finlandii, więcej dobrej muzyki i filmów, spotkań, odpałów, pizzy z podwójnym serem i kotów!

Ponieważ urodzinki dzisiaj obchodzi też jeden z twoich ulubionych artystów, wrzucam lekko i nieudolnie [rip rym, czm nie możesz mieć dwudziestki żeby się rymowało] zmodyfikowany kawałek jego kawałka i pod nim cały kawałek xd Najlepszego!

"Wszystkiego najlepszego, postaraj się nie spieprzyć
Dorosłość się już zbliża, Julia - rozdział szesnasty
Przewertuj wszystkie strony, to co już kiedyś było
I powyciągaj wnioski, bo bliżej już epilog"
~ Fifi <3


~ W imieniu całego bloga, twój najprzystojniejszy i najskromniejszy BFF

czwartek, 20 lipca 2017

Od Brooke - C.D. Inez "Ofiara"


Roztrapienie gnębiące Inez widoczne było gołym okiem. 
— Dałabyś radę dotrzeć do Fortis Corde? — zapytała, unosząc łeb.
Spojrzałam niepewnie kątem oka na ranę.
— No nie wiem — odparłam. — To ty się znasz na leczeniu Inez — dodałam nieco rozzłoszczona swoją niewiedzą. 
Towarzyszka głośno westchnęła. Wyszło na to, że byłyśmy zdane na swoje towarzystwo. Martwiło mnie tylko to, że wilczyca jest moim Oprawcom, którym nie chciała być. Gdyby miała mnie zabić już dawno by to uczyniła. Mogłam podziękować szczęściu i jej samozaparciu.
Z nieba lunęło, a po okolicy rozniósł się donośny grzmot. Wyjrzałam w stronę wyjścia, dziękując, że znajdowałam się w suchym miejscu. Oczarowana, chwilę wpatrywałam się w zjawisko pogodowe od zawsze wywołujące we mnie skrajne uczucia.
Wyczułam na sobie spojrzenie Inez, gdy zwróciłam się w jej kierunku, natychmiast je odwróciła. 
— Nie martw się, naprawdę nie chcę Cię skrzywdzić — oznajmiła nagle.
— Wiem — Mój głos zabrzmiał pewnie, co zaskoczyło zarówno mnie jak i waderę.
Posłała mi zaskoczone spojrzenie. Uniosła lekko kąciki ust, lecz równie szybko je opuściła, jakby rezygnując z przyjacielskiego gestu.
Bez trudu mogłam stwierdzić, że nie była przyzwyczajona do czyjeś obecności, a tym bardziej do prowadzenia z kimś rozmów i okazywania czułości. Nigdy nie spotkałam się z taką osobą. Dla mnie była jedną, wielką zagadką. Ciężko przyszłoby mi ją zrozumieć.
— Jestem ciekawa, kiedy przestanie padać — mruknęłam w przestrzeń.
Nie odpowiedziała, po prostu leżała pogrążona w swoich myślach.
Liczyłam, że pogoda szybko się poprawi, a rana zasklepi na tyle, abym wreszcie mogła opuścić tą przeklętą jaskinie. Przebywanie w miejscu, którym atmosfera była tak gęsta, że można było kroić ją nożem, psuła mój nastrój. 

< Inez, dokończysz? >

Od Eliasa - Koszmarna noc (Quest #2)

TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

— Do cholery! — warknąłem głośno, kiedy poczułem jak coś ciepłego i śmierdzącego wylądowało na środku mojej głowy. 
Szybko zorientowałem się co to, gdy dostrzegłem przelatującego nad moim łbem gołębia. Spojrzał centralnie na mnie, zupełnie jakby świadom w pełni swego czynu, chciał dodatkowo ze mnie wyszydzić. Chwyciłem kamień i cisnąłem w jego kierunku pod wpływem negatywnych emocji. Niestety chybiłem.
— Ty szmaciarzu!
Jęknąłem z bólu, gdy wyrzucony w powietrze obiekt, uderzył mnie centralnie pomiędzy oczy. Złapałem się za obolałe miejsce. Ten dzień z pewnością nie należał do tych najlepszych, a do najgorszych. Nie dość, że na początek dnia niejaki Arcun, przez czysty przypadek podłożył mi niechcący łapę, śpiesząc się gdzieś wyraźnie, to jeszcze sarna, na którą polowałem od dłuższego czasu po prostu mi zawaliła. 
Zmęczony, a przede wszystkim podirytowany, ruszyłem w kierunku swojego domu. Wydawał mi się najbezpieczniejszym miejscem, patrząc na to co do tej pory spotkało mnie na zewnątrz. Na moje nieszczęście w drodze do domu spotkałem Ivy.
Tak na widok tego, co znajduje się na mojej głowie, otworzyła szerzej oczy.
— Co to jest? — W dodatku wskazała na mój łeb łapą.
— Gówno — odparłem. 
Zamrugała zaskoczona, myśląc, że z początku była to nieudolna próba zbycia jej, ale kiedy dotarło do niej, że jest to dosłowne wyjaśnienie, wybuchła śmiechem. Na początku starała się go pohamować, zatykając usta łapą. W późniejszej fazie padła na ziemię, rzucając się niczym opętana.
Westchnąłem głośno, podchodząc do rzeki. 
Z czystym łbem, zaszyłem się w swojej jaskini. Avalanche nie było w środku. Nie mając nic ciekawego do roboty, postanowiłem pójść spać. Sen był dobry na wszystko i w tym przypadku też tak było. Najlepszym wyjściem było przespać cały ten powalony dzień. 
Nie wiedziałem tylko, że najlepsze wyjście okaże się tym najgorszym.
Śniłem o dzieciństwie, a dokładniej mojej młodszej siostrze. Ave — energiczna jak zawsze, biegała wokół mnie, prosząc mnie, żebym się z nią pobawił. Jako szczeniak byłem cichy i niezwykle małomówny, toteż tylko spojrzałem na nią wymownie, dając jej do zrozumienia, żeby dała mi spokój. Działała mi na nerwy, ale pomimo wszystko naprawdę ją kochałem.
Kiedy miałem lepszy dzień, a było to właśnie tego dnia, po jej dłuższych namowach postanowiłem się zgodzić. Rudawa wilczyca podskoczyła z radości do góry, po czym rzuciła mi się na szyję i wtuliła mocno we mnie, dziękując nieustannie. Oddałem uścisk, uśmiechając się pod nosem tak, aby tego nie widziała. 
— Chodźmy nad jezioro — powiedziała wtedy.
Zgodziłem się, choć nigdy nie przepadałam za jeziorem. Zignorowałem też ostrzegawczy głosik w mojej głowie. Chciałem sprawić siostrze radość. 
Ave pierwsza wskoczyła do wody. Jak zawsze powtarzała, czuła się tam jak ryba w wodzie. Doskonale radziła sobie z pływaniem i właściwie tylko z tym. Możliwe, że dlatego tak bardzo lubiła się tym chwalić. Moja siostra była totalnym beztalenciem w innych dziedzinach, czego nie można było powiedzieć o mnie. 
Do wody nie wchodziłem nigdy. Bałem się jej. Wydawała się niczym czarna dziura bez dna. Kusiła swoim odcieniem i cichym szumem, żebyś do niej wszedł, a wtedy mogłaby cię pochłonąć. Nasłuchałem się za dużo bajek o topielcach, które opowiadała mi mama. W słowiańskiej kulturze były bardzo popularne. 
— Nie chcę tam wchodzić — powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu, czego nie wyłapała moja siostra.
Ave podeszła do mnie i zepchnęła mnie z półki skalnej. Z głośnym wrzaskiem wylądowałem w wodzie. Z początku siostra myślała, że moje spazmatyczne ruchy są udawane, a wołanie o pomoc to czymś śmiesznym. Kiedy zorientowała się, że naprawdę się topie. Wskoczyła do wody, aby mnie uratować.
— Lias! — usłyszałem jej krzyk, zanim pochłonęła mnie otchłań.
Na powrót znalazłem się w jaskini, do której doszło do masakry. 
Rozejrzałem się wokół, starając się odnaleźć wzrokiem ciała rodziny. Nigdzie ich nie było. Wystraszony, usłyszałem za sobą znajomy, przepełniony troską głos.
— Elias, chodź, przytul się do mamusi — powiedziało truchło rodzicielki.
Pokręciłem gwałtownie głową.
— Nie chcę — szepnąłem.
Diora, moja matka, wkurzyła się. 
— Chodź tu cholerny niewdzięczniku! — warknęła głośno, a krew zaczęła obficie wypływać z jej ust. — Chodź tu!
Rzuciłem się biegiem przed siebie tunelem, którym zdołałem uciec.
Tym razem tunel nie zawalił się, a gdy odwróciłem łeb nie biegła za mną matka, tylko oprawca mojej rodziny. Wilk potężnej budowy, o barwie szkarłatnej niczym krew. W pewnym momencie zderzyłem się z niewidzialną ścianą. Ponowiłem próbę, ale po raz kolejny odepchnęła mnie. Odwróciłem się się w stronę wilka, podkulając ogon, zniżyłem łeb. Groźny przeciwnik, obnażył kły, na których mogłem dostrzec ślady krwi. Krwi należącej do mojej rodziny.
Rzucił się na mnie.
Podniosłem się natychmiast, oddychając ciężko. Po moim czole spływały krople potu. Oddychałem ciężko. To był tylko sen. Uspokojony tym faktem, ponownie położyłem się na ziemi, tym razem zwijając się w kłębek. To nie był sen, to był koszmar.

QUEST ZALICZONY!

środa, 19 lipca 2017

Od Inez - C.D. Brooke "Ofiara"


Fakt, że brązowa wadera dość szybko wracała do zdrowia, bardzo mnie ucieszył. Jej stan był stabilny, a rana okazała się być na tyle płytka, by stworzony przeze mnie opatrunek mógł jej pomóc. Mimo wszystko, i tak należało zszyć ranę, żeby nie narazić jej na większe powikłania. Starcie z bestią nie należało do najbezpieczniejszych. Ważne, że już po wszystkim. Gdy zmiana "naturalnego bandażu" dobiegła końca, nie pozostało mi nic innego, jak wymyślić, co robić dalej. Każdy pomysł jednak miał swoją cenę, co czyniło go albo niebezpiecznym, albo niewykonalnym. Mogłabym poczekać, aż zbędna ilość cieczy opuści jej organizm, a wtedy pomóc jej znaleźć bezpieczniejsze miejsce, bądź wrócić do jaskini. Nie znałam jednak tych terenów na tyle dobrze, by móc się odnaleźć. Rozwiązaniem było odlecieć i się rozejrzeć, jednak tu pojawiał się kolejny problem, ponieważ pozostawienie wilczycy samej sobie mogło grozić jej zdrowiu. Mogłam ewentualnie przygotować prowizoryczne posłanie i spróbować wrócić, tym samym ciągnąc ją, jednak zawsze mogłam pójść nie tam, gdzie trzeba, a jej mogłaby się stać krzywda. Czułam się w tej sytuacji zupełnie bezsilna. Jedynym możliwym rozwiązaniem jakie mi pozostało, było zawołanie pomocy, jednak nie znałam tutejszych wilków i nie wiem, jak zareagowali by na moją obecność. Co prawda, relacje, między naszymi klanami nie były jakieś najgosze, jednak raczej nie byłam tu mile widziana, zwłaszcza, jako oprawca jednej z członkiń. Jednak to rozwiązanie mogło być najlepsze. Droga do mojego klanu mogła się okazać zbyt długa dla rannej wadery. Nie wiedząc, co mogę zrobić w tej sprawie, ułożyłam się bezwładnie na zimnej ziemi, kątem oka obserwując wilczycę.

<Brooke?>

Od Arcun'a - C.D. Avalanche "Problem"


Uśmiechnąłem się szeroko do Ilii. Ta również odwzajemniła uśmiech. Takie zjawisko na jej pysku było niemal codziennością. Teraz mogliśmy być razem co dzień. Co dzień budzić się obok kwiatuszka, co dzień słyszeć jej cudownego śmiechu. Przynosić jej jedzenie, widzieć jak je wcina. Mieć z nią dzieci... A, chwila. Rozpędziłem się. Oczywiście, będzie chciała je posiadać, ale jeszcze nie przyszedł na to czas. Po wyjściu z jaskini Avalanche powędrowaliśmy do naszej jaskini.
- Arc, musimy urządzić tą jaskinię... - Usłyszałem na wstępie od Il.
- I tak całe życie mieszkać z waderą... - Mruknąłem, po czym oddałem w stronę samicy wredny uśmieszek.
Partnerka przewróciła oczami i oznajmiła, że idzie po kwiaty, a ja mam iść upolować jakieś futerkowe zwierzęta, aby zrobić prowizoryczne dywany.

***

Il natargała paręnaście sporych bukietów kwiatów. Na łbie łatwo było dostrzec wianek z różnokolorowych roślin. Ja za to zdobyłem trzy futra, jedno duże i dwa mniejsze. Zadowolona zaczęła krzątać się po jaskini. Po chwili zastanowienia kazała mi wyjść. Grzecznie opuściłem jaskinię i wybrałem się na popołudniowy spacer. Poszedłem do lasu, potem łąki, z powrotem do lasu i brzegiem rzeki dotarłem do domu. Zastałem przed nim kwiatuszka.
- Zamknij oczy - Rozkazała.
Przymknąłem je, nie ukrywam. Ciekawość wzięła górę i podglądałem.
- Już! - Zawołała Ilia po paru krokach.
Przede mną ukazało się pomieszczenie, w którym spałem, ale nie takie szare jak zawsze, a pełne ozdób. Gdzie tylko spojrzałem, było kolorowo. Na środku wyścielone było posłanie z futer.
- E... A to nie miało być za dywaniki? - Zapytałem.
- Tak, ale ja jako mądra samica sprowadziłam jeszcze pięć na posłanie - Jej słowa zrobiły na mnie wielkie wrażenie.
Ja ledwo co trzy zdążyłem wykombinować, a ona nagle zdobyła pięć! Pełny podziwu przytuliłem ją na znak wdzięczności.
- Nie ma za co kochanie... - Szepnęła.
Na słowo ,,kochanie'' zrobiło mi się na sercu ciepło.
- Co ty na to, aby wieczorem przetestować nasze posłanie? - Zaproponowałem.
- Do spania oczywiście... -  Odparła.
- Nie... Czemu tylko do spania? - Uśmiechnąłem się łobuzersko. - Czy para wilków nie może wynagrodzić sobie stresu taką rzeczą?
- Dzisiaj? Tak od razu? - Pytała.
- Czemu nie? Co nam nie pozwala?
- No nic, ale... - Wydukała. - A z resztą! Jesteśmy młodzi. Zgadzam się!
Pełny energii gorąco pocałowałem samicę.
- Czekamy do wieczora? - Upewniłem się.
- Po co? Czemu nie teraz?
- Nie chcesz się... Przygotować?
Zaśmiała się.
- Do czego? - Mruknęła.- Arcun... Chciałabym mieć szczenięta. Ty chyba też. Upieczętujmy nasz związek. Proszę.
Na te słowa złożyłem gorący pocałunek na ustach partnerki. Na szyi, czole, potem z powrotem na ustach.
- Kocham cię - Szepnąłem.

***

Spędziliśmy razem całe popołudnie i wieczór. Rano obudziłem się obok mojej Il. Ta jeszcze słodko spała. Zaczerwieniłem się. Ach, najlepsza noc życia. Nie rozpatrywałem tego długo i wyszedłem na polowanie.

***

Gdy wróciłem z sarną na plecach, Ilia już była na nogach.
- Patrz co przyniosłem! - Zawołałem.
- O! Sarna.
Rzuciłem ją przed partnerkę.
- Smacznego kwiatuszku - Szepnąłem.
- Dzięki - Uśmiechnęła się.

***

Minęło parę dni. Ilia więcej jadła. Myśleliśmy, że to ciąża. Postanowiliśmy wybrać się do medyka.

<Ilia? Wykonuj nasz plan xd>

wtorek, 18 lipca 2017

Roxette odchodzi!

Imię: Roxette
Klan: Viridi Agmen
Stanowisko: Goniąca
Partner/ka: Nie miała
Kontakt: | Howrse: wilczyca22 | deviantArt: SpiritOfThePast | email: szinus2006@gmail.com |
Powód odejścia: Brak aktywności/zaginięcie
PEŁNY PROFIL

Roxette nie pokazywała się przez dłuższy okres czasu, więc zostało wszczęte śledztwo, jednak nikt nie znalazł żadnych informacji na temat miejsca jej aktualnego pobytu. Mamy nadzieję, że kiedyś sytuacja się rozjaśni i liczymy na to, że Ette jest bezpieczna.

Od Inez - Jesteś obserwowany (Quest #5)

Zwykły, spokojny wieczór. Ciepłe powietrze przedostające się do wnętrza mojej małej jaskini. Cisza. Niewyczuwalne podmuchy wiatru znad morza otaczającego brzeg plaży rozsypywały niewielkie ziarnka piasku dookoła. Wieczór wydawał się po prostu cudowny. Było tak cicho i przytulnie, nawet, kiedy dzień był naprawdę upalny. Postanowiłam wyjść na zewnątrz, jak co wieczór wraz z zachodem słońca. Tym razem jednak skierowałam się nie brzegiem plaży, a ku linii horyzontu, gdzie za wodą nieboskłon idealnie się z nią stykał. Miliony gwiazd lśniły dookoła, a przez odbicie lustrzane, czułam się jakbym chodziła wokół nich. Westchnęłam cicho, oddychając rześkim powietrzem. Wspaniała noc. Wtedy jednak nie wiedziałam, że ten z pozoru niebiański nastrój, będzie początkiem serii nieszczęść i nieprzyjemnych wydarzeń.
Wszystkie ptaki spały już w koronach drzew, na uwitych przez siebie gniazdach, jedynie owady grały z oddali. Wiatr szumiał kojąco wywołując fale na wodzie. W pewnej chwili jednak coś dużego przyćmiło blask księżyca. Zdziwiłam się nieco i spojrzałam ku górze. Istota rozmiarów dużego ptaka odleciała w nieznane, pozostawiając mnie kilkanaście metrów od morza z materiałem, łudząco podobnym do zwiniętej kartki papieru. Po kilku czarnych piórach, które opadły powoli do wody, mogłam wywnioskować, że ich właścicielami był kruk. Stworzenie nie często spotykane na naszych terenach. Jego pióra mieniły się w blasku księżyca tysiącem metalicznych barw, od fioletu, po błękit. Niemniej zdziwiło mnie zjawisko, iż ptak nie przybył z niczym. Podniosłam zwiniętą kartkę, która zdążyła już dobrze nasiąknąć wodą, i skierowałam się ku jaskini. Tam zapaliłam niewielką lampkę, albo raczej coś na jej wzór. Blade, zielonkawe światło oświetliło wnętrze jamy, wraz z przedmiotem "otrzymanym" od kruka. Kartka była niestety pusta na pierwszy rzut oka. Przyjrzałam się jej uważnie. Wyraźnie było czuć jakiś olej, siarkę, lub coś podobnego. Nie wiem dlaczego, ale na myśl nasunęło mi się jedno rozwiązanie. Położyć materiał nad ogniem. Niestety nie potrafiłam władać tym żywiołem, a wytworzenie go na plaży było wręcz niemożliwe. Bardzo mnie jednak ciekawiło, jaka wiadomość może być zaszyfrowana. W tym celu udałam się do lasu, aby nazbierać trochę drewna. Jednak niedawno padał deszcz, więc znalezienie suchych gałązek było nie lada wyzwaniem. W końcu jednak udało mi się znaleźć to czego szukałam. Wróciłam więc do jaskini.
Naprawdę znacznie łatwiej byłoby posiadać moc kontroli nad ogniem. Jednak w końcu udało mi się, a płomień zamajaczył na gałązkach. Nie był on jakiś duży, jednak miałam nadzieję, że to wystarcza. Jak się okazało miałam rację, jednak najpierw musiałam osuszyć kartkę. Dopiero wtedy zaczęły się na niej pojawiać w magiczny wręcz sposób wygrawerowane złotym płynem litery. Na bokach kartki idealnie wysadzane złotawe wzorki i szlaczki, wzorowane na pięknych kwiatach. Stanowiły idealną ozdobę. Zdecydowanie była to robota jakiegoś sztukmistrza, ponieważ wszystko było idealne. Dokładny minimalizm, a tak cieszy oko. Jednak nie to było przesłaniem tego "listu". Bo po co ktoś miałby szyfrować zdobienia na kartce? Na środku materiału, piękną, czytelną czcionką, były wypisane 3 proste słowa. "Ktoś cię obserwuje". Dopiero po ponownym przeczytaniu zrozumiałam sens tych słów. Rozejrzałam się uważnie, czując, jak bardzo mną to wstrząsnęło. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie ma się czego obawiać, gdyż pewnie to nasz kochany przywódca Savior robi sobie ze mnie żarty. Postanowiłam więc z nim pogadać i wyjaśnić to wszystko. Jednak była jeszcze noc, a ja nie chciałam, aby znów tracił przeze mnie cenny czas. Jestem istotą znacznie preferującą ciepło, jednak to mnie nie usprawiedliwiało do nachodzenia innych członków klanu w środku nocy. W końcu każdy musi się wyspać, a ja mogę pójść rano. Ułożyłam się na posłaniu czekając, aż słońce zacznie wschodzić. Wiedziałam, że wtedy alfa wychodzi na zwiad terenu, a ja mogłam się przemknąć przed południem. W oczekiwaniach na wschód rozmyślałam, co mu powiem, kiedy już się spotkamy. O ile w ogóle się spotkamy, ponieważ miałam niemałe obawy, czy oby na pewno pójście do niego w tak błahej sprawie będzie dobrym rozwiązaniem. Zapewne zrobiłabym z siebie idiotkę, gdybym powiedziała, że naprawdę się tym przejęłam.
Wyruszyłam jakiś czas przed wschodem, by zdążyć odpowiednio szybko dość na miejsce. Gdybym nieco zwolniła tempa, mogło by się to skończyć zarówno spotkaniem ze słońcem, czego wolałam jednak uniknąć, jak i rozmyśleniem się. Wiedziałam jednak, że skoro już postanowiłam do niego pójść, to pójdę, bo głupio by było rezygnować. Tym bardziej, że jest on jednak alfą, a tego nie należy ignorować. Po niedługim czasie znalazłam się już prawie, że na miejscu, do którego chciałam dotrzeć. Jednak zanim zrobiłam ostateczny krok, w mojej głowie znów zrodziły się myśli, te najmniej potrzebne, które uniemożliwiły mi racjonalne myślenie. W głowie miałam tylko jedno pytanie. Jak bardzo wyjdę na idiotkę? Jeśli to były żarty, wyszło by na to, że nie mam poczucia humoru, oraz, że bardzo się wszystkim przejmuję. A nie chciałam znów stracić w jego oczach. To nie byłoby nic przyjemnego. Bo kto lubi smak porażki?
Przede mną dostrzegłam owego basiora. Jego futro cudownie mieniło się w świetle wschodzącego słońca. Pomyliłam się jednak w moim obliczeniach. Nie wychodził na obchód terenów. Zamiast tego właśnie wracał do swojej jaskini. Powiedziałam sobie, że teraz, albo nigdy. Niepewnym krokiem wyłoniłam się z obecnej "kryjówki" i stanęłam przed nim, niechętnie torując dalszą drogę. Wiedziałam, że to, co robiłam, było złe, jednak nie byłam w stanie odejść. Znaczy, niby mogłam, ale było by to jeszcze bardziej nie na miejscu. Basior, gdy tylko się zatrzymał, spojrzał na mnie surowym wzrokiem, jednak po chwili delikatnie się uśmiechnął. Skłoniłam łbem lekko na przywitanie, nie potrafiąc zebrać z sobie sił, by się odezwać.
- Witaj, Inez. Co cię do mnie sprowadza? - Spytał jakby zadowolony ze spotkania. Nie wiedziałam, jak mogłam mu przekazać, co miałam na myśli. Jedynym wyjściem wydawało mi się pokazanie kartki, którą przekazał mi kruk tej nocy. Niepewnie rozwinęłam kartkę i pokazałam ją wilkowi. Miałam nadzieję, że to faktycznie jego sprawka, oraz że mi to wyjaśni, a ja będę mogła spokojna wrócić do domu. Poczekałam więc na to, co powie. Jednak tak szybko się nie doczekałam. Wilk zamilkł, wyraźnie zaskoczony przedmiotem, który mu pokazałam. Nie byłam pewna, czy to był dobry pomysł, żeby zawracać mu głowę.
- Jeśli.. Jeśli to był twój pomysł... - Wyszeptałam cicho, jąkając się. Nie mogłam, albo raczej nie potrafiłam powiedzieć nic więcej. Spuściłam łeb, kładąc po sobie uszy i oznajmiając tym samym słabość. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi. A bynajmniej nie takiej, jaką chciałam usłyszeć.
- Nie mam z tym nic wspólnego - Odpowiedział. Westchnęłam w duchu z ulgą. To nie był on. Ale pozostała ta nuta niepewności, która już po chwili przejęła całkowicie mój umysł. Jeśli nie on, to kto? - Kto ci to dał? - Spytał całkiem poważnie.
- Kruk.. Kruk... W nocy. Upuścił tą kartkę.. Prosto przed moimi łapami.. - Każde słowo dobierałam bardzo dokładnie, a wypowiadałam je tak cicho, jak tylko mogłam. Naprawdę się bałam. Spojrzałam niepewnie na basiora.
Wyglądało to tak, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Nie wiem, o czym myślał. Nie potrafiłam tego jednoznacznie stwierdzić. Wiedziałam jedynie, że cała ta sytuacja wydawała mu się dziwna, a bynajmniej tyle mogłam wywnioskować z jego reakcji, kiedy mu o tym powiedziałam. Głuchą ciszę przerwał odgłos uginającej się gałęzi. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. W cieniu listowia zamigotała para czarnych jak smoła ślepiów, jednak owe spojrzenie okazało się jedynie jakimś ptakiem, którym nie należało się zbytnio przejmować.
- Ten list, na pewno nie należy do mnie, ani nikogo z tego klanu - Orzekł basior. - Mało kto potrafi tak pisać. Można by wręcz powiedzieć, że jest to dzieło sztuki. Ktoś, kto to zrobił, musi znać się na rzeczy. I raczej nie jest to żart.
Savior zbyt wiele mi nie podpowiedział, jednak nadal nie otrzymałam odpowiedzi na podstawowe pytanie. Kto jest autorem tej kartki i co miał na myśli, chcąc mi to przekazać. Miałam cichą nadzieję, że może jest to jedynie ostrzeżenie, a nie groźba. A jeśli ta osoba się ze mną bawi? Nie, nie, nie. Tych pytań było już za wiele. Przestawałam racjonalnie myśleć. Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz przeanalizowałam fakty.
- Dziękuję. Postaram się dowiedzieć, kto to - Powiedziałam cicho, wymuszając minimalny uśmiech. Mimo zamieszania wśród moich "szarych komórek", nie chciałam wyjść na bezuczuciowca i gbura.
- Może pomóc ci szukać? - Zaproponował alfa.
- Nie, nie trzeba.
- To może być niebezpieczne.
- Poradzę sobie - Po tych słowach odeszłam w swoją stronę, choć było to trudne. Nie łatwo jest odmówić komuś oferowanej pomocy. Zwłaszcza, jeśli jest to ktoś wyższy. Chociaż dla innych to może żadne osiągnięcie, jednak ja, istota aspołeczna i z dziką duszą, musiałam zebrać w sobie odwagę. Było to trudne, ponieważ na początku chciałam wykrzyknąć "tak!". Ale wiedziałam, że nie mogę narażać na cokolwiek głowy klanu. Zwłaszcza, jeśli ta wyprawa faktycznie okazała by się niebezpieczną. Albo zwyczajnie przesadzałam. Bądź co bądź, pożegnałam się z alfą i wróciłam do jaskini, rozmyślając, jakie kolejne kroki podjąć. Wiedziałam, że muszę szybko znaleźć autora tej wiadomości i dowiedzieć się, co chciał mi przekazać. Na początku myślałam, że może to sprawka kogoś z innego klanu. Najprawdopodobniejszą opcją wydawał się klan pod władaniem Fallen'a i Altheny. To było jedyne, w miarę logiczne, rozwiązanie, jakie przychodziło mi na myśl. Cecidisti Stellae słynie z bezwzględnych zabójców i terenów nie objętych jakimikolwiek prawami. Mieli do siebie duży dystans i często robili niezbyt miłe żarty. Po dłuższym zastanowieniu się jednak doszłam do wniosku, że raczej nie byliby zdolni posunąć się do czegoś takiego. Fakt, że tereny ukryte w wiecznie zielonym lesie i obejmujące dziką plażę, były jedynymi, na których nikt jeszcze nie padł ofiarą wygnańców, jednak to było zbyt absurdalne, bo komu chciało by się pisać tak dokładną kartkę?

QUEST ZALICZONY!

poniedziałek, 17 lipca 2017

Od Celty - C.D. Castiel'a "Rodzinna tragedia"


Byłam myślami gdzie indziej. Nie mogłam po prostu zapomnieć o moich dzieciach. Nie tak... po prostu. Po propozycji, że można spróbować jeszcze raz, byłam jakoś dziwnie nieswoja. Nie czułam się najlepiej. Oboje przesiedzieliśmy tak do następnego dnia, trochę udało mi się przespać, ale nie na tyle, żebym powiedziała, że kontaktuję. Castiel przyniósł nam śniadanie, moje ulubione.. Nie mogłam sprawić mu przykrości, więc zjadłam większość grzecznie. Po tym przyszedł czas na odpoczynek, podczas którego partner nie odstępował mnie na krok, trwał przy mnie, tulił, szeptał miłe słowa do ucha. Byłam mu za to wdzięczna. Cholernie. Dopiero po południu rodzice Cas'a złożyli nam niezapowiedzianą wizytę. 
- Heeeeej, jak się czujecie? - spytała jego mama. - Wiem, że to trudne, oraz pytanie nie na miejscu, ale... Musicie być silni, zwłaszcza ty Celty, nie możesz się poddać. Patrz w przyszłość, ciesz się życiem - przytuliła się do mnie. 
- Wiem, ja wiem... - pokiwałam chaotycznie głową. - Ja... się postaram. 
- No i to rozumiem - Jason podszedł do swojego syna. - Razem jesteście silni, będziemy wam pomagać w miarę możliwości. Nie opuścimy was na krok - uśmiechnął się ciepło. - Jakoś się ułoży. Uwierzcie w to.
- Postaramy się ojcze - skinął Castiel, liżąc mnie delikatnie po policzku. - Masz nasze słowo, zadbam o swoją partnerkę.
- Wiem, synu, wiem - powiedziała jego mama, rozglądając się po naszej jaskini. - Trzeba wprowadzić tu trochę kolorów, jakichś kwiatów... Na pewno dekoracje, rozjaśnią trochę to ponure pomieszczenie.
- Dobry pomysł, słonko - uśmiechnął się Jason. - Może poszukamy czegoś wspólnie? Na pewno coś przyniesiemy. 
- Myślę, że to dobry pomysł - skinęła. 

< Cas? >