czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Avalona - Czasem trzeba się zgubić, żeby odnaleźć drogę

Ostrożnie stąpałem kamienistym brzegiem Nieskończonej Rzeki. Moje instynkty były wyczulone na jakikolwiek podejrzany ruch czy dźwięk. Na tym polegała moja praca – pilnować, aby otoczenie było jedną wielką rutyną, której nie zakłócają wilki z innych klanów. Czułem, że to jest to, co powinienem robić na tym świecie. Intuicyjnie stawiałem łapy, zauważając wszystkie patyczki i szeleszczące rośliny. Miejsce to zdawało się być harmonią, nic się nie działo. Moje starania mogły się okazać zbędne, owszem. Ale wtem usłyszałem odgłos dobiegający z krzaków po mojej lewej stronie. Przyjąłem pozycję obronną, jak to miałem w zwyczaju. I tak, to coś chciało mnie zaatakować. Tylko że to był drobny lis, zupełnie nieszkodliwy. W dodatku niezbyt pewny siebie. I po moim jednym warknięciu, czmychnął znowu w bok. Nie zdołałem się mu przyjrzeć, a szkoda, bo rzadko zdarzała się okazja na zobaczenie takiego stworzenia w innych okolicznościach, niż rywalizacja podczas polowania. Kontynuowałem zwiad.

***

Słońce powoli chowało się za horyzontem, a ja dopiero wracałem do swojej groty. Choć czułem przy napięciu każdego mięśnia, jak intensywny dzień miałem za sobą, to z radością i werwą wracałem do domu. Bo zdecydowanie mogę nazywać tak to miejsce. Było moim schronieniem, placówką, gdzie mogłem czuć się bezpiecznie. I lubiłem ją. Nawet bardzo. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym budzić się gdzieś indziej. Wataha stała się częścią mnie, a ja stałem się jej częścią. Małą jednostką, mogącą teoretycznie niewiele zdziałać. A mimo to, czułem, że gdybym odszedł, maleńka część watahy by upadła, tak samo jak moja.
Kluczyłem między roślinnością Wszechwiedzącego Lasu, sugerując się zapachami i charakterystycznymi cechami okolicy. Na jednym drzewie widnieje wydrążony w korze liść, korzeń drugiego koliduje z trzecim drzewem. Zapamiętywałem takie szczegóły, więc zapamiętywałem i drogę. Zacząłem słyszeć szum wody, w stronę którego się skierowałem. Zręcznie wymijałem małe dołki, oraz głazy. Rześkie powietrze i sama atmosfera tego miejsca działała na mnie kojąco. Z przyjemnością przekroczyłem próg mej jaskini i ułożyłem się na mchowym posłaniu własnej roboty.

***

Z cichym mruknięciem rozciągałem się, czując na sobie delikatne i nieliczne słoneczne promienie. Ich źródło dopiero zaczynało się krzątać na niebie, nieśmiało wychylając znad widnokręgu. Pora, o której wstawałem, zdecydowanie mi pasowała. Niewiele wilków wychodziło ze swych kątów, a ja miałem szansę na upolowanie smacznego śniadania. W dobrym humorze, powolnym krokiem, uśmiechając się do świata – po prostu przemierzałem Wszechwiedzący Las, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przecież swoim zachowaniem mogę z łatwością spłoszyć potencjalny posiłek. Liczyłem raczej na coś lekkiego, nie odczuwając większej pustki w żołądku. Niezobowiązująco przemierzałem wzrokiem teren, wypatrując jakiegokolwiek poruszenia w kępie trawy lub plusku wody. Choć oznaczać to mogło zarówno przebiegające zwierzątko, jak i rybę. I wtedy poczułem zapach słodkiego zajączka, którego oczyma wyobraźni widziałem w swoim pysku. Od razu zacząłem poruszać się rozważniej, uważając na każdy swój ruch. Mój niczego niespodziewający się cel, kicał po dość wysokiej trawie. Być może szukając czegoś na ząb. Ale wtedy to on miał zostać czymś, co wyląduje w moim żołądku. Najpierw powoli, uważnie. Dopiero później nagły bieg i atak z zaskoczenia. Duszenie, przegryzanie tchawicy. Aż oczy zwierzyny nie zajdą mgłą. Zapach gorącej krwi, która jeszcze przed chwilą pulsowała dostarczając tlenu organizmowi, podniecał mnie. Czerwona ciecz plamiła mój pysk, wyrażając słowa takie jak: morderca, drapieżnik i mięsożerca. Nie brzydziłem się zabijania czegoś, gdy miało to zaspokoić mój głód. Ktoś musi przeżyć, to ktoś musi umrzeć – łańcuch pokarmowy. 
- To był mój łup! – Usłyszałem warknięcie za sobą.

< ktoś coś? >

środa, 30 sierpnia 2017

Od Blue Dream - Pierwsze kroki po osamotnieniu

Nie pamiętam zbyt dużo o mojej rodzinie, ani o watasze. Ale wiem jedno: nie chcieli mnie, byłam inna, bardziej niż reszta. Ponoć to przez zbyt dominujący ziemski gen wilka, który mało kiedy się aktywował. Rodzice się wyłgali nadzieją na moją przyszłość i tak zrzucili mnie na ziemię. Dosłownie się mnie pozbyli. To bolało, bardzo.
Wkrótce tak podczas szlochania, znalazła mnie para wilków przy czym od razu zdecydowali się mną zająć. Jej uśmiech i spojrzenie tej wadery... Zapytali o moje imię. Siląc się na odwagę, wyszłam z ukrycia w krzakach, pokazując się w całości. Nie okazali szoku.
- Nazywali mnie niebieski sen, niebieskie marzenie - szepnęłam. - Jestem Blue Dream.
- Chodź zatem moja mała Blue Dream, zajmiemy się tobą - powiedziała czule samica.
Tak właśnie poznałam moich nowych rodziców. 
Nazywali się Arcun i Ilia.

***

Fortis Corde wydawał mi się nawet przytłaczający, ale nowi rodzice uspokajali mnie, według nich było tu spokojnie. Nie wiedziałam zbyt dużo na ten temat, byłam zbyt przerażona wizją wyśmiewania się z pysków innych. W pewnym momencie usłyszałam cichą rozmowę.
- Wiesz, ale ona wygląda na dużą, więc myślę, że od razu trzeba szukać mentora - odezwał się tata.
- Nie lepiej dać jej trochę czasu na przystosowanie się? Kochanie, przecież jest tu dopiero od rana - zauważyła mama.
- Wiem, ale trzeba się liczyć z tym, że dorosłych wilków wolnych od uczniów jest coraz mniej, a liczba szczeniąt wzrasta. Poza tym, przywódcy są za szybkim rozpoczęciem szkolenia. Może byliby w stanie doradzić kogo przeznaczyć dla Blue. Nie jestem pewien, ale chyba Avalanche nie ma jeszcze nikogo pod swoimi skrzydłami...
Avalanche... To imię już dziś słyszałam... Po chwili zastanowienia i szukaniu w spotkanych dziś twarzach wilków, nagle stanęła mi wizja wadery, do której od razu w trójkę poszliśmy bo rodzice chcieli zgłosić adopcję. Och, ona jest alfą! Teraz zrozumiałam. Może da radę mi pomóc?
Wówczas w oddali zauważyłam jej sylwetkę, kierowała się do jakiejś dalszej jaskini z innym wilkiem, chyba rozmawiali. Cicho zgłosiłam rodzinie wyjście i wolno stąpałam w tamtym kierunku. Po paru minutach chodu i unikaniu innych, akurat trafiłam jak wychodziła sama z groty. Siląc się na spokój i odwagę, podeszłam bliżej niej.
- Przepraszam pani alfo. Mogę zająć chwilę?
- W porządku. Co cię trapi?
- Bo widzi pani, wiem, że jestem dopiero od rana, ale już słyszałam o tym szkoleniu. I, i chciałabym się zapytać czy mogłabym zostać pani uczniem. Pani wie bardzo dużo, a ja chciałabym się dużo dowiedzieć o tym wszystkim - powiedziałam trochu szybko. Nie liczyłam na cud, że się zgodzi, w duchu już powoli kalkulowałam inne już zasłyszane imiona wilków.
Chciałabym być normalna, nie obca i dziwna.

<Avalanche?>

Od Silence'a - Ktoś cię obserwuje (Quest #5)

Nasz wzrok jest jednym z niezbędnych elementów całego mechanizmu określanego mianem ciała. Pozwala nam na wiele rzeczy, ale przede wszystkim służy do obserwacji. Wiele basiorów czy wader marnuje go na ocenianie swojej drugiej połówki, szukając przy tam jak najwięcej zalet. Popatrz, jakie ma piękne oczy... Spójrz, cudownie wyrzeźbione ciało, przyjrzyj się z jaką gracją i dumą się porusza... Ciekawe co stosuje aby mieć tak piękną sierść. Ach, ten twój basior ma na prawdę ogromne atrybuty... Oczywiście oceniać można wiele, jednak kolejny przykład mógłby urazić te bardziej inteligentne osobniki, samce i wadery, które nie polegają tylko i wyłącznie na wzroku. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nasze ślepia i wygląd zewnętrzny tworzą na swój sposób jedność. Jedno wywołuje pokusę, chęć poznania drugiej osoby, natomiast inna część tego wesołego duetu tylko nas nakręca. Mimo to uważam, że podczas poznawania drugiej połówki każdy z nas powinien mieć oczy przewiązane wielką chustą. Tak, aby nic nie przysłoniło nam piękna, które kryje się w naszym wnętrzu (I dlatego, jeśli kiedykolwiek będę szukać partnerki, to permanentna utrata wzrokowego kontaktu ze światem będzie pierwszym czynnikiem decydującym o nawiązywaniu znajomości...). Wracając, co, jeśli zaczniemy używać naszego wzroku jako broni, a dokładniej informacji zebranych dzięki niemu? Tak, doskonale wiem, że każdy z was zna to uczucie. Zaczynacie rozglądać się dookoła, jednak uważny obserwator nigdy nie da się odszukać tak łatwo. Niczym szczenięta, które już raz dostały burę za szydzenie ze starego, schorowanego samca. Będą mu się przyglądać, i być może zauważą wiele istotnych informacji. Gdy wytężą wzrok dojrzą starą zbroję, z dziurą na klatce piersiowej. Wiszącą na ścianie, a na noc ściąganą i układaną do snu niczym małe dziecko. Może zwrócą uwagę, na codzienne pielgrzymki nad mały kopczyk z kamieni... pamiętajmy, że są jeszcze dziećmi, mogą nie rozumieć mocy, które w nich drzemią... Jednak, może to właśnie lament tego starca, wilka, którego kręgosłup (zarówno ten z kości jak i moralny) powinien poddać się upływowi czasu, dać chwilę wytchnienia zdeformowanym kończynom... Basiora, który wywołuje swoją partnerkę w miejscu, gdzie została rozbita na pojedyncze atomy podczas walki o ich dom. O miejsce do wypoczynku i o krzaki, z których to po raz kolejny dochodzą żałosne śmiechy nieudolnych, parszywych gówniarzy. Wspominałem już, że trzeba być uważnym obserwatorem... tamte gnojki na pewno nimi nie są... i nigdy nimi nie zostaną. Przeistoczyli wzrok w narzędzie służące straconemu pokoleniu na powierzchowne ocenianie każdej sprawy. I między innymi dlatego stary basior nie doniesie na nich do ich matek czy ojców, pozwoli aby to życie zweryfikowało ich wiedzę, ponieważ jego ograniczyła się już tylko do wiązania pętli. Tak, ten obraz na długo nie wyjdzie z pamięci młodych wilczków, a lament przepełniony goryczą po utracie bliskiej osoby wyryje swoje piętno na ich młodocianej psychice. Być może właśnie dzięki temu będą w stanie docenić ogrom i potęgę informacji, które przeleciały przed ich nosami. Jednak są też na tym świecie wytrawni obserwatorzy, nie zawsze jest to wilk. Czasem mamy do czynienia z niezwykle inteligentną ofiarą. Jeleniem bądź sarną, które łypią swoimi bystrymi oczami w każdym kierunku. Innym razem możemy paść ofiarą człowieka, myśliwego, który obserwuje nas od dłuższego czasu. Znalazł nasze legowisko, widział nasze tropy... dostrzegł nas na terenie teoretycznie należącym do niego, aż pewnego pięknego poranka, gdy słońce odbija swoje promienie w drobnych kropelkach rosy... spojrzy na nas przez celownik karabinu snajperskiego, wreszcie wykorzysta tak długo wyczekiwaną chwilę. Poczuje kopnięcie, jakim obdarzy go broń w akompaniamencie gromkiego wystrzału. Jego oczy błysną tą dzikością, instynktem, który tli się gdzieś w spasionej kupie mięcha. Jego wewnętrzny morderca zacznie mu nakazywać "Złap go, skosztuj jego mięsa, a skórę zachowaj jako trofeum! Przecież takiego cię stworzono... Dlaczego chcesz to zahamować?!" Te i inne odgłosy będą mu towarzyszyć podczas, gdy wy tak, dokładnie, wy... będziecie leżeć w kałuży szkarłatu, kropelki porannej rosy zmieszają się z krwią, i to właśnie ona pocznie odbijać promienie świetlistej gwiazdy przypominając kilkadziesiąt malutkich rubinów. Już nigdy nie zasmakujecie w krwistej dziczyźnie, wasza partnerka nie da wam buziaka na dobranoc... dzieci nie uwieszą się na szyję... A wy uświadomicie sobie, jak ważne było to, aby patrzeć gdzie stawia się łapy. Pomińmy fakt, że najpewniej ozdobicie ścianę nad kominkiem waszego oprawcy... Każda z przytoczonych wyżej sytuacji sprowadza się do jednego uczucia, ta dziwna świadomość, że nie jesteśmy sami. Natura stworzyła nas tak, abyśmy potrafili wyczuć na sobie czyjeś spojrzenie, teoretycznie może to być pomocna, jednak o wiele częściej będzie przyprawiać nas o ciarki. Już raz popełniłem ten błąd, nie obserwowałem wystarczająco dobrze... umożliwiłem wyprowadzenie ciosu wilkowi, który powinien być martwy! Od tamtej chwili zacząłem przykładać prawie dwukrotnie większą uwagę do każdej czynności, nawet śpiąc jestem bardziej uważny. Tym bardziej zszokował mnie fakt, że będąc na terenach... a przynajmniej przy granicy z klanem niejakiego Savoir'a ktoś nadal na mnie patrzył. Skąd to wiem, cóż, wielki czarny kruk. Tak, dokładnie, wiem to ponieważ te ogromne (i swoją drogą piękne ) ptaszysko leciało za mną już od terenów Cecidisti Stellae. Nie powiem, było bardzo uparte. Skutecznie płoszyło nawet najmniejszą możliwość pożywienia się. Co prawda nie przeszkadzało mi to, do puki nie dostałem w łeb zawiniętym w papier kamieniem. Oczywiście moja natura nie pozwoliła mi zamknąć pyska, a wściekłe warknięcie, które z siebie wydałem spłoszyło kolejną ofiarę, na którą to się czaiłem. Rozwinąłem papier i wyjąłem z niego kamień. O dziwo bardzo dobrze leżał w dłoni, rzekłbym nawet, że ktoś szlifował go idealnie pod mój chwyt. Już miałem ciepnąć obciążeniem w to dziwne stworzenie, gdy coś na papierze przykuło moją uwagę. Litery były rozmazane, wyglądały tak, jakby ktoś je piszący celowo przeciągnął łapą po jeszcze płynnym atramencie. Mimo to udało mi się odczytać te bazgroły, dopiero wtedy przeszedł mnie delikatny dreszcz. 
"Ktoś cię obserwuje"... dokładnie tak brzmiał zamazany tekst. Chwila niepewności uleciała jednak bardzo szybko, niczym sprint przez życie na samym końcu naszej drogi. No tak, alfy... poza ich imionami nie wiedziałem nic o tamtej dwójce. Prawdopodobnie był to chowaniec jednego z nich, a co za tym idzie, biorą odwet. powolny, bo powolny, ale zawsze. Dość szybkim krokiem zacząłem cofać się na własne tereny, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, natomiast mój umysł zaczynał popadać w lekką paranoję. Co chwile widziałem jakieś krwiste spojrzenia, miałem wrażenie, jakby oczy każdego funkcjonującego stworzenia były zwrócone na moją osobę. Przemierzałem tereny należące do wrogich klanów czując na sobie czyjś wzrok oraz obecność... grabili sobie, oj grabili. Cóż, myślę, że zdrada podczas wojny będzie idealną zemstą za zabawianie się moją jakże delikatną psychiką. W pośpiechu zapaliłem prowizorycznego papierosa, jednak jego wypalenie nie dało mi wiele. Wciąż odwracałem się nerwowo szukając źródła mego niepokoju... jednak za każdym razem jedyne co widziałem to rośliny. Trawy, mchy, krzewy drzewa... i był jeszcze ok. Czarny jak smoła, nieprzenikniony... prawie absorbujący światło dzienne zwierz. Ptak, który nieustannie wisiał nade mną niczym Bell UH-1 Iroquois desantując żołnierzy nad Wietnamską dziczą. Swoją drogą, zawsze chciałem polecieć tym helikopterem. Poczuć powiem wiatru wytwarzany przez potężny wirnik umieszczony na górze kadłuba... usłyszeć huk przyprawiający wrogów o drżenie nóg. Unieść się w tej pięknej maszynie... i zakończyć swój lot wbijając ją w zbocze wulkanu... Ech, przynajmniej jest jakaś alternatywa. Mówiąc to zbliżałem się do radośnie gawędzącej rodzinki. Fallen nie wydawał się takim złym ojcem, mimo to wciąż uważałem, że nie ma żadnej większej władzy. Spójrzmy prawdzie w oczy, prowadził klan oszustów, zdrajców i zwyrodnialców (Co tylko potwierdzał niedawny incydent...). Z resztą, nigdy nie mieszałem się w życie klanowe, nie miałem też zamiaru siedzieć na dup.ie w jednym miejscu przez całą wieczność. Aktualnie granice były "Otwarte" (nie było ciągłych patroli) a co za tym idzie brak dóbr takich jak dogodny odstęp do wody pitnej czy zwierzyny nie dokuczał mi tak bardzo. Co jak co, ale czas najlepiej wskaże mi ścieżkę. 
- Rozumiem, że może was to bawić, ale dajcie chociaż coś upolować. Zajęliście sobie we władanie kawał cmentarzyska, poza nami nic tu nie żyje... 
- O czym ty pieprzysz? - Zapytał Fallen ze złością w głosie. 
- O tym durnym kruku, i liściku, którym mnie obdarzył. Tak samo robicie każdemu z członków watahy? - Syknąłem sarkastycznie. 
- Posłuchaj mnie kundlu, bo na inne określenie nie zasługujesz, mam dwa razy lepsze rzeczy do roboty niż uprzykrzanie ci życia. Ono i tak jest wystarczająco smutne. - Warknął. 
- Nie chcę cię bić przy dziecku... - Warknąłem, co poskutkowało natychmiastowym przybliżeniem się Atheny. - I myślę, że nie zabiorę Avalanche tej przyjemności.
Odsunąłem się przed ciosem wycelowanym w pysk. Co ciekawe, odpuścił. Może nie chciał aby jego syn widział go jako potwora, poza tym. Dam sobie głowę uciąć, że nie słyszał naszej rozmowy. Wciąż głodny wróciłem do jaskini, i to właśnie w niej przesiedziałem resztę dnia. Obserwowałem kosmyk włosów z którego zrobiłem sobie coś na wzór talizmanu. Mocowałem go w żywicy, którą później dokładnie obrobiłem, przyznam szczerze, byłem zadowolony z efektu końcowego. Natomiast wyjaśnienie tajemnicy z dzisiejszego dnia przyszło około północy, to właśnie wtedy wyszedłem na dwór aby odetchnąć świeżym powietrzem. W tamtej chwili widziałem go ostatni raz. Wielki, czarny ptak gubił swoje pióra, które zamieniały się w coś na wzór księżycowego pyłu. Zwrócił się ku mnie, ciągle wlepiając te parszywe ślepia. Otworzył i tak już rozpadający się dziób, a z jego gardła wydobył się skrzek. Przeszywający niczym włócznia, wdzierający się w najgłębsze zakamarki umysłu i raniący bezpośrednio duszę. Jestem pewniej, że mówił "Jeszcze się spotkamy..."

QUEST ZALICZONY!

Od Kanashimi'ego - C.D. Hidden "Bratnia dusza"


Moje rodzeństwo łaknęło wiedzy jeszcze bardziej, niż ja i Verdana, gdy byliśmy w ich wieku. Niestety, jeśli o nich chodzi, od razu byli zmuszeni ze sobą rywalizować, nawet jeśli nie do końca tego chcieli. Cieszyłem się, że jedynie jedno z nich widzi we mnie sojusznika. Sam byłem jeszcze szczeniakiem i choć po narodzinach rodzeństwa musiałem szybko dorosnąć mentalnie, nie byłbym w stanie zająć się odpowiednio całą trójką, szczególnie, jeśli relacje między nimi są jakie są.
Rozumiałem Hidden. Obrała sobie za wzór bardzo dobrego kandydata, jakim był Patton. Choć czasem mógł denerwować swoją przewagą w wielu dziedzinach, bądź co bądź był najważniejszym i najsilniejszym ogniwem całego Fortis Corde. Jak widać, Hidden też chciała zaznać tego uczucia. Też chciała poczuć się najlepszą.
 - Nie za bardzo wiem, czego mógłbym cię nauczyć, Hidden - Odpowiedziałem.
 - Opowiedz mi parę słów o reszcie wilków w Klanie. A przy okazji, pozwiedzajmy tereny. 
 - Cóż, w porządku, ale jedynie te Fortis Corde. Nie mam zamiaru zapuszczać się dalej.
 - Dlaczego? - Zapytała moja siostra, wyraźnie zawiedziona.
 - Bo to zakazane - Rzekłem poważnym tonem. - A zasady są ważne. Jeśli chcesz zajść wysoko, polecam stosować się do zasad, jakie zostały ci narzucone. Kiedy wydoroślejesz i zdobędziesz stanowisko i zaufanie innych, być może będziesz wysyłana na tereny innych Klanów z jakąś misją.
 - Tak jak Patton? - Zapytała.
 - Dokładnie jak on - Uśmiechnąłem się. - Wiesz, że Patton należy do Watahy prawie od początku?
 - Nie wiedziałam, to chyba długo... A jak inni?
 - Makka dołączyła w tym samym dniu, co jej partner. Od razu po zawarciu związku twój prapradziadek mianował ich parą Beta. Patton właściwie od początku istnienia w Watasze wykazywał się predyspozycjami do zostania jej najsilniejszym punktem, natomiast Makkę nigdy nie interesowało bycie we wszystkim najlepszą. Pamiętam, że kiedyś podobno była uzdrowicielką. Talestia i Aleksander również należą tutaj sporo czasu, pamiętają jeszcze te chwile, kiedy Wataha nie była podzielona na Klany. A Ilia na przykład, początkowo należała do Viridi Agmen, a zmieniła Klan ze względu na Arcun'a, z którym jest w związku i zaadoptowali szczeniaka, Blue Dream. Ivy również jest dość silnym ogniwem naszego Klanu, to naprawdę obiecująca wadera. Gdyby była możliwość awansowania jej, już bym to zrobił. 
 - A wiesz coś na temat Kate? - Zapytała, uważnie słuchając wszystkiego, co mówię.
 - Nie wiem, Hidden. Jest świeżo upieczonym członkiem, nie miałem okazji z nią porozmawiać.
 - Cóż - Westchnęła. - Dobra, przeszliśmy spory kawał i nie wiem gdzie jesteśmy. Co to za miejsce?
 - To - Zacząłem, wpatrując się w piękne, okryte grubą warstwą mgły szczyty. - To są Mgliste Góry, wiele wilków je zamieszkuje. 
 - Czy ja dobrze widzę, czy z nich wypływa Rzeka Marzeń?
 - Tak, tam ma ona swoje źródło. Nie byłaś jeszcze nad rzeką, prawda?
 - Nigdy - Pokręciła głową.
 - Może chcesz się tam przejść?

< Hidden? >

Celty odchodzi!

Imię: Celty
Klan: Viridi Agmen
Stanowisko: Opiekunka szczeniąt
Partner/ka: Był nim Castiel
Kontakt| Howrse: ☆Katarina☆ |
Powód odejścia: Śmierć przez komplikacje przy porodzie
PEŁNY PROFIL

Celty była wspaniałą partnerką i matką, a także wzorową członkinią Klanu. Niestety, niedługo po urodzeniu trójki szczeniąt, zmarła przez komplikacje. Mamy nadzieję, że patrzy teraz z góry na dorastające dzieci. Niech spoczywa w pokoju.

Od Celty - C.D. Castiel'a "Druga szansa"


Nie wiedziałam co się dzieje, myślałam, że komplikacje związane z porodem wyglądają trochę inaczej. Jednak chyba się myliłam. Potworny ból, który z brzucha rozniósł się na całe ciało. Potem... nie czułam już nic, miałam wrażenie, że słabnę coraz bardziej..
- Cel.. - usłyszałam kolejny krzyk mojego partnera.
Ten pochylał się nade mną, oglądał mnie uważnie jakby chciał się czegoś dopatrzeć.
- Słabo mi... - wzięłam głębszy oddech. - Bardzo... wszystko powoli się zamazuje..
- Dasz radę, jesteś silną wilczycą. Zawsze dawałaś radę, dasz i teraz.
- Cass... - uśmiechnęłam się do niego ciepło - Tak bardzo cię kocham. Dałeś mi tak wiele w życiu, że nawet jak umrę to bym została twoim dłużnikiem - przymknęłam jedno oko.
- O czym ty mówisz?
- Wiele ci zawdzięczam... Ale teraz... to chyba mój koniec. Savior miał rację - wzięłam głębszy wdech.
- Nie opowiadaj głupot! - krzyknął.
- Kocham cię... i zawsze będę cię kochać. Dbaj... o nasze dzieci, żeby wyrosły na... porządne wilki.
Uśmiechnęłam się po raz ostatni, zanim nie uniosłam głowy i nie ucałowałam go delikatnie. Potem widziałam już tylko ciemność... Czułam się lekka... i swobodna. Czy to była śmierć? Dziwnie szybka... Miałam wrażenie, że lecę. Wzbijałam się i wzbijałam, jakby to, gdzie się udawałam nie miało granic, początku ani końca. Czyżby niebo było takie, jakie myślałam, że jest? Będę teraz sama? A może to jest jeden wielki sen? Mniejsza. Castiel, mój ukochany partner, mam nadzieje, ze kiedyś go spotkam tam w gorze... Tak jak moje zmarłe dzieci. Ciekawe czy jest to możliwe... No cóż... przekonamy się.

<Cass ? ;-; >

Od Inez - C.D. Anais "Niczym raj"


Anais nie przepadała za lisem od początku jego pobytu u nas. Oczywiście mogła czuć się zazdrosna, jednak miałam nadzieję, że kiedyś się zaprzyjaźnią. Lisica pojawiła się fakt faktem zupełnie nagle, znikąd można powiedzieć. Ale tak, jak inni znajdują węże, warany, czy małe gryzonie, tak ja znalazłam ducha. A towarzysza się nie porzuca, prawda? Dlatego też Anais nie miała powodu do zazdrości. Ba, nawet chciałabym kiedyś zobaczyć jak się razem bawią. Zauważyłam, że moją, "przyszywaną" co prawda, córeczkę coś drażni. Miałam kilka teorii, jednak wolałam się zwyczajnie upewnić.
- Ostatnio chodzisz jakaś taka... Przybita. Coś cię gryzie? - Spytałam łagodnie.
- Nie, nie mamo. - Odparła cicho, jednak jej ton sprawiał, że nie była zbyt wiarygodna.
- Anais, powiedz, proszę. - Nalegałam. Chciałam zapewnić jej jak najlepsze życie, dlatego wolałam wiedzieć, co jest nie tak, co muszę poprawić.
- Nic. Po prostu.. Mamo, tu jest tak nudno... Ja nie mam co robić. - Odpiwiedziała, wyraźnie odbiegając tematem od tego, co ją drażniło. Nie chciałam jednak zbytnio na nią naciskać. A to też było istotne spostrzeżenie. 
Razem spędzałyśmy mało czasu, bo kiedy ja się budziłam, ona szła spać, a kiedy ona się budziła, dla mnie było zbyt wcześnie, bym normalnie funkcjonowała, więc szłam spać. Mój odmienny tryb życia bardzo dawał się we znaki, niestety. Jednak w żaden sposób nie potrafiłam się przestawić. Przez to młoda wilczyca ciągle nie miała co robić. I wcale jej się nie dziwiłam, bo nawet samotność potrafi dobić, zwłaszcza, kiedy jest się szczenięciem. W naszym klanie póki co nie było innych szczeniąt, i gdyby nie Anais, pewnie nie było by ich wcale. Prawdą jest, że Celty podobno była w ciąży, jednak zanim jej potomstwo przyszłoby na świat musiało minąć jeszcze sporo czasu. A też nadal uważałam, iż lepiej będzie, jeśli moja córcia na razie pozostanie w ukryciu. Przez chwilę odbiegłam myślami do naszego, i szczególnie bliskiego mojemu sercu, kochanego alfy. Nic nie ukryje się przed jego czujnym spojrzeniem, w każdej chwili mógł zobaczyć Anais, a wtedy miałabym nie mały problem. Musiałabym się jakoś tłumaczyć skąd się wzięła i w ogóle. Wiedziałam jednak, że to dobry władca, raczej nie będzie miał nic przeciwko, by została z nami. Tym bardziej zważając na zbliżającą się wojnę. Ale to nie był argument. Traktowałam małą jak własną rodzinę, nie chciałabym jej ponownie stracić. Gdyby ponownie została potraktowana jak wtedy, chyba bym się załamała. Dlatego miałam nadzieję, że zostanie ze mną. 
- Wiem, Anais, wiem. Niestety o ile mi wiadomo w naszym klanie nie ma kogoś, kto mógłby się z tobą bawić. - Powiedziałam, dając wilczycy do zrozumienia, iż chciałabym, aby było inaczej. Ona tylko westchnęła w odpowiedzi. 
- Tak teraz pomyślałam, że mogłabyś się bawić z lisem. Co ty na to? - Spytałam z uśmiechem.


<Anais?>

Od Sierry - C.D. Arcady'ego "Trudny wybór"


Zdziwiło mnie pytanie Arcady'ego. Praktycznie z nikim nie miałam relacji takich jak z nim. Mam wrażenie, bo może tak jest, że to tylko on jeden mnie zauważył, tą jedną mnie spośród innych wilków. Tylko dlaczego akurat mnie? Byłam Słonecznym, a na dodatek - byłam z wrogiego Klanu. Nigdy nie rozmawialiśmy na takie tematy, czy teraz była na to odpowiednia pora? Może powinniśmy zacząć? Zagłębiłam się w swoich myślach, po czym spojrzałam ponownie na Arcady'ego.
- Szczerze? - zapytałam retorycznie.
- Nie, wiesz? Okłam mnie. - odpowiedział sarkastycznie. - No, szczerze.
- Tak szczerze, szczerze, to mam. Jest wilk, który mi się podoba. - westchnęłam głośno.
Trochę bałam się, jak basior zareaguje. Arc skinął tylko głową i milczał. Nastała niezręczna cisza. Opatuliłam siebie ogonami, podwijając je do siebie. Spojrzałam w oczy Arcady'ego. Czy to nie był przypadek, że lubiłam ten odcień błękitu, a chabry były jednymi z moich ulubionych kwiatów? Zwiesiłam łeb, po czym położyłam go na łapach. Nie wiedziałam, co myśleć o naszej relacji: czy Arcady traktuje ją, mnie, poważnie? Czy może tylko się mną bawi, ot tak, spotyka się ze mną dla zabicia nudy, dla jego własnej rozrywki.
- Sier, halo. Obudź się. - głos samca wyrwał mnie z zamyśleń.
- Co? - spytałam zupełnie zdezorientowana podnosząc głowę.
- Właśnie zadałem ci pytanie. Ostatnio coraz częściej się tak zamyślasz. - stwierdził, patrząc na mnie.
- Uhm, jakie to było pytanie? - zapytałam znowu.
- Jeśli można wiedzieć... kim jest ten wilk? - to pytanie obiło mi się echem w głowie.
Nie sądziłam, że o to zapyta.

< Arcady? >

Od Arcady'ego - C.D. Sierry "Trudny wybór"


Miałem swoje podejrzenia i nawet przez ułamek sekundy chciałem się podzielić nimi z przyjaciółką, ale zrezygnowałem, gdy kątem oka zauważyłem nagły, szybko zanikający rozbłysk. Sierra milczała. Kiedy na nią spojrzałem, dając jej tym samym znać, że odciągała zbyt długo odpowiedź, wyjaśniła niechętnie.
— Świecą wtedy, gdy używam mocy albo — odwróciła łeb — przy tobie — dokończyła niepewnie. — I tylko i wyłącznie przy tobie. 
— Rozumiem — odparłem.
Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jedno było pewne, nie było to żadne wyznanie miłości. To było wolne zmierzanie w jej kierunk, mruknął jakiś głosik w mojej głowie. Prychnąłem śmiechem na tę myśl, a Sierra obdarzyła mnie pytającym spojrzeniem.
— Nie martw się, nie o to chodzi — powiedziałem szybko, starając się ją uspokoić.
Zaniepokojona z początku, gdyż myślała, że moje reakcja dotyczy jej słów, odprężyła się nieco.
— Dobrze, wierzę ci. — Uśmiechnęła się subtelnie.
— To bardzo dobrze, inaczej byś pożałowała tego, że się na mnie gniewasz — powiedziałem półżartem półserio. 
Uderzyła mnie łapą.
— Za co to? — Udałem zaskoczonego jej odruchem.
— Za nic — odpowiedziała przesłodzonym tonem, patrząc na mnie z rozbawionym spojrzeniem, a także i uśmiechem.
Miałem ochotę ją przytulić, ale się powstrzymałem. Za to postanowiłem zrobić co innego, położyłem się na plecach i wygodnie ułożyłem głowę na jej plecach. Leżałem tak beztrosko, wpatrując się w krystaliczne lodowe igły. 
— Wygodnie ci? — zapytała.
— Bardzo.
Milczeliśmy chwilę, a mnie nagle zaczęło zastanawiać czy Sierra pozwala komuś innemu na to samo co mnie. Dziwnie czułbym się z myślą, że jakiś inny basior mógł być równie bliski co ja wilczycy. Rozmawialiśmy o wszystkim, mówiliśmy sobie praktycznie wszystko, ale jakoś nigdy nie poruszaliśmy tematu związków i innych spraw z tym związanych. 
— Sierra? Czy masz kogoś kto ci się podoba? 
Wyczułem na sobie zaskoczone spojrzenie wilczycy.
— Arcady? Czy masz kogoś kto ci się podoba? — Odbiła piłeczkę.
— Niezupełnie, a ty? — Odparłem po chwili. 

< Sierra? >

Od Sierry - C.D. Arcady'ego "Trudny wybór"


Doprawdy, zaintrygowało mnie to, iż samiec w tak krótkim czasie opatentował sobie plan na  moją naukę pływania. Z jednej strony bardzo tego chciałam, jednak z drugiej - bałam się, że ktoś nas zobaczy. A nie chciałam kończyć tej znajomości. Bardzo polubiłam Arc'a, chciałam być przy nim, przyjaźnić się. Nigdy nie miałam przyjaciela, a kiedy udało mi się z kimś w małym chociaż stopniu zaprzyjaźnić, odchodził po kilku dniach. Nie wiedziałam, czy to moja wina, czy innych. 
Ostatecznie jednak zgodziłam się. Wyglądnęłam z jaskini i rozejrzałam się na zewnątrz. Postawiłam jedną łapę na białym puchu, po czym oglądnęłam się na basiora stojącego za mną i skinęłam łbem w jego kierunku. Podszedł do mnie i razem wychodząc z jaskini, rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu jaskini z jeziorem. Podchodziliśmy do każdych zagłębień, które wyglądały podejrzanie, aż w końcu Arcady odnalazł idealne miejsce. Była to malutka, jednopokojowa jaskinia skuta lodem i przyprószona śniegiem. Pośrodku znajdowało się małe jeziorko, a w samej jaskini było ciemno jak w grobie. Idealnie. Tylko księżyc lekko świecił bladym światłem tu i ówdzie. Od pewnego czasu nie przeszkadzał mi on, od czasu, kiedy spędzałam czas z Arcady'm. Usiadłam na brzegu i zaczęłam rozchlapywać powoli i delikatnie łapą wodę. Samiec nie czekając na mnie, wszedł do jeziorka i zanurzył się w wodzie po łeb. Obserowałam chwilę jak pływa, był naprawdę świetny w tym, co robił. Weszłam do wody po łokcie. Arc spojrzał na mnie wyczekująco. Postawiłam kolejne dwa kroki, po czym zanurzyłam się do łba. Nadal byłam jednak daleko od basiora. Zaczął powoli do mnie podchodzić, a ja ruszyłam w jego stronę. W pewnym momencie przestałam czuć dno. Zaczęłam nerwowo machać i rzucać łapami, co chwila zanurzając się i wynurzając z powrotem. Czułam, jak nerwowy dreszcz przebiega przez moje ciało. Arcady podszedł do mnie spokojnie, złapał mnie i objął, przesuwając mnie delikatnie w stronę brzegu, aż nie stanęłam pewnie w wodzie. Wtuliłam się w niego drżąc, po czym powoli się od niego odsunęłam. 
Spojrzałam w jego chabrowe oczy. Księżyc, a dokładniej jego blade światło, dawało im piękny blask, jeszcze większy, niż zazwyczaj. Było widać delikatne ślady troski. Co prawda obcy mógłby tego nie zauważyć, ale znałam Arcady'ego. Potrafiłam rozróżnić już kilka jego zachowań, czy spojrzeń, ale więcej nie chciałam znać. Tyle mi wystarczyło, jak na ten czas. Zatraciłam się całkowicie w jego spojrzeniu, nie zauważając, że basior coś do mnie mówi, a dokładniej zadaje mi pytanie.
- Sierra? Wszystko dobrze? - spytał samiec.
- Yhm, ah, tak. Tak, wszystko dobrze. - spuściłam wzrok zawstydzona. - Możemy kontynuować.
Basior znów odsunął się dalej, zachęcając mnie skinęciem łba, abym podeszła do niego powoli. Miałam opory, a więc basior przysunął się do mojego boku.
- Posłuchaj. - zaczął. - Kiedy przestajesz czuć dno pod łapami, odbij się łapami od wody, tak po prostu, po czym zacznij machać z rytmem nimi, nie nerwowo, bardzo duże jest prawdopodobieństwo, że utrzymasz się na wodzie. Najważniejsze, nie panikuj. Spróbujesz? - zakończył pytaniem.
- Yhym... Spróbuję. - odparłam, patrząc na oddalającego się samca. 
W miejscu, gdzie prawie przestałam czuć dno, odbiłam się prawą, tylną łapą, przednie unosząc lekko do góry i zaczęłam machać łapami. Na początku w ogóle mi to nie szło, ale po chwili machania łapami, zaczęłam nabierać wolnego tempa i płynąć w kierunku samca. Przechylałam się na boki jak taka beczka, musiałam wyglądać komicznie. Koślawo, ale płynęłam. Przed basiorem zawisnęłam na wodzie, utrzymując się. Nachyliłam się nad taflą wody, po czym przeważyłam swoje ciało do przodu i wpadłam do wody. Wynurzyłam się szybko i zaczęłam kasłać, wypluwając wodę. Basior zaśmiał się krótko, a ja posłałam mu równie krótkie spojrzenie. Zaczęliśmy płynąć w stronę brzegu, gdzie otrzepaliśmy się, ciskając w siebie nawzajem milionem kropel wody. 
- Co robimy? - zagadnęłam, spoglądając na Arc'a.
- Nie wiem. Możemy faktycznie pogadać... - uśmiechnął się w moją stronę.
- Niech ci będzie.
Ułożyłam się pod ścianą, a samiec położył się na przeciwko mnie. Chwilę się w siebie wpatrywaliśmy.
- Sier? - zaczął Arcady, wpatrując się we mnie.
- Hm? - odwróciłam się w jego stronę, po czym on odwrócił łeb i spojrzał w stronę wyjścia z jaskini, wpatrując się w dal.
- Dlaczego zawsze, kiedy jesteśmy razem, twoje znaki zaczynają świecić? - zapytał, nadal nie odwracając wzroku.

< Arcady? ^^ >

K a t e

''Każdy ma swoje rozkazy, które musi wykonać.''
podstawowe informacje
Imię: Kate
Pseudonim: Blood
Klan: Fortis Corde
Przydomek: BloodyShadow
Płeć: Samica
Wiek: 25 księżyców
Ranga: ★
Stanowisko: Morderca
Typ: Wilk Księżycowy
Rasa: Wilk Zmysłów
GłosX [Zdolna]

***

opis wilka
CharakterKate to raczej miła wadera, ale nieufna. Nowych traktuje jak powietrze. Przylepisz się do niej jak mucha do lepu: spojrzy na Ciebie spode łba. Zabijesz ją: prędzej ona zabije Ciebie. Skrzywdzisz osobę, którą kocha lub lubi: będziesz ginąć w męczarniach. Będzie przeprowadzać na tobie tortury i niszczyć od środka, aż wreszcie Cię zniszczy. Ogólnie to szalona wadera z okropnie bujną wyobraźnią. Skrywa w sobie wiele tajemnic. Kocha naturę, nienawidzi ludzi. W melodii potrafi wychwycić każdą nutę. Jest odważna, silna i czasem bezlitosna. Nie boi się śmierci, i jest pesymistką, która nie traktuje swojego życia poważnie. Jak już wspomniałam, nie boi się śmierci, ale zdrady. Zdrady przyjaciela, zdrady miłosnej i złamania lojalności albo poniżenia. Nigdy Ci tego nie wybaczy, a jak już, zajmie jej to kilka lat. Nie jest cierpliwa, i bardzo szybko wpada w złość. Należy do wilków ruchliwych, i nigdy nie może długo usiedzieć w jednym miejscu. Jeśli się zakocha, to tego nie okaże. Jest często opryskliwa i używa sarkazmu. Lubi zaskakiwać, oraz trzymać się od innych z daleka.
Sprawność:  Bardzo silna, szybka, zwinna oraz wysportowana. Umie się wspinać po drzewach. Bardzo dobrze idzie jej chodzenie po pionowych powierzchniach (oczywiście z rozpędu)
Aparycja: Jej futro jest granatowe z łatką od pyska aż po koniec ogona. Na łapach ma czerwone...łatki? Raczej tak. Świecą w ciemności. Poduszki u przednich łap są żółte. neonowe i świecące. U tylnych czarne. Jedno oko ma żółte (świecące). Pod nim ma bliznę w kształcie litery "x". Drugie oko czerwone, również świeci. Pazury ma świecące i czerwone, a język zielony, też świecący. Jednym zdaniem wszystko co czerwone, źółte i zielone, u niej świeci. Ma wystające kły.
Znaki szczególne: Świecące elementy ciała
Lubi: Walczyć, noc, wojny, bieganie nocą, niskie temperatury i takie tam
Nie lubiUpalnych dni
Inne: Brak
Pochodzenie: Arktyka
Historia: Zacznijmy od tego, że ojciec Kate, był synem Alfy w stadzie. Zgodnie z tradycją miał się związać z waderą ze swojej rodziny. Na szczęście lub nieszczęście, zakochał się w omedze z innego stada, z którą spotykał się co noc na skraju lasu. Kilka miesięcy później dowiedzieli się, że wadera spodziewa się dziecka. Przestraszeni rodzice postanowili ukrywać ten fakt, ze względu na nienarodzone wilczki. Widzieli bowiem, że gdyby prawda wyszła na jaw, zostaliby wygnani. I tak oto, wadera urodziła czwórkę szczeniąt - trójkę samców i jedną samicę (Kate). Niestety pilnowanie szczeniąt z daleka od stada było bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Dlatego niedługo po urodzeniu, ojciec szczeniąt postanowił powiedzieć o wszystkim stadom. Te, nie zaakceptowały związku i szczeniąt, więc skazały rodzinę na wygnanie. Smutni rodzice zabrali swe pociechy i udali się na skraj lasu - miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Po tych wydarzeniach bracia bardzo się ze sobą zżyli, jednak Kate była ignorowana. Co dzień, wymyślali nowe zabawy, piosenki i wiersze, by wieczorami móc zabawiać zmęczonych rodziców, którzy całymi dniami szukali pożywienia dla swojej rodziny. Pewnego dnia znalazł je myśliwy. Nie widział w pobliżu rodziców, więc postanowił zabrać szczenięta do swojego domu, który znajdował się na drugim końcu lasu. Przez rok myśliwy znęcał się nad rodzeństwem. Głodził je, bił, nie pozwalał spać, kazał ciągnąć się na ciężkich saniach do miasta. Przemęczeni obmyślili plan jak oddalić się od brutalnego człowieka. Jednak podczas ucieczki myśliwy postrzelił Kate w lewy bok, a ta po chwili straciła przytomność. Nie wiedziała, co stało się z jej braćmi, nie wiedziała gdzie są rodzice. Była zdana tylko na siebie. I tak, przez kilka lat błąkała się po lasach w poszukiwaniu najbliższych. Poznawała samą siebie i uczyła się samodzielności.

***

zdolności magiczne
Żywioł: Woda, Mrok
Żywioł dodatkowy: -
Moce główneZamienienie lodu w wodę lub na odwrót; Wodne tornado; Całkowite panowanie nad wodą; Niewidzialność częściowa w cieniu lub w nocy (widoczne są świecące elementy); Kula mroku; Mroczne strzały
Moce specjalne:
  • Furia - nieopanowana konieczność zabicia wszystkiego co jest wokoło. Częściowo nie jest świadoma tego co robi. Pojawia się to gdy jest bardzo zła.
  • Widzenie w ciemności - bez problemu widzi w nocy
  • Telekineza - podnoszenie rzeczy za pomocą umysłu
Moc dodatkowa: -

***

relacje z innymi
Partner: Brak
Rodzice: Nie wiadomo co się z nimi teraz dzieje
Rodzina: Brak
Potomstwo: Brak
Najlepszy przyjaciel: Brak
Przyjaciele: Jeszcze brak, a może i na zawsze brak...
Wrogowie: Uuu, koszmarnie dużo wymieniania (jeżeli chodzi tak ogólnie, a jeśli z watahy to pewnie też się ktoś znajdzie)
Mistrz: Nie pamięta.
Uczeń: | Dawny: Brak | Obecny: Brak |
Ofiara: Brak

***

statystyki
Miejsce zamieszkania: Mgliste Góry. Jej jaskinia jest przestronna i chłodna.
Data dołączenia: 30 sierpień 2017
Urodziny: 10 dzień zimy
Kamienie Mocy: 50.000
LVL: 2 [do lvl up zostało: 100]
EXP: | Ogólnie: 200 | Wykorzystano: 150 | Zostało: 50 |
Umiejętności: | Walka: 120 | Polowanie: 15 | Magia: 10 | Umysł: 5 |
Ekwipunek: Brak
Osiągnięcia: Brak
Stan: Bardzo dobry [100 HP]
Choroby/uczulenia: Brak
Zbroja: Brak
Broń: Brak
Towarzysz: Brak
Kontakt: | Howrse: julczydlo1 | DeviantArt: AmiraKate |

wtorek, 29 sierpnia 2017

B l u e D r e a m

''Każdy jest jak kosmos - ma swoje niewyjawione tajemnice.''
podstawowe informacje
Imię: Blue Dream
Pseudonim: Poza zwracaniem się Blue albo Dream ewentualnie jej inicjałami BD pozostaje droga wolna
Klan: Fortis Corde 
Przydomek: SweetLullaby
Płeć: Samica
Wiek: 12 księżyców
Ranga: ★
Stanowisko: Szczeniak
Typ: Wilk Gwiezdny
Rasa: Wilk Marzeń
GłosX [Xandria]

***

opis wilka
CharakterBlue jest dość (jak nie bardzo) nieśmiała, wręcz chorobliwie. Niespecjalnie ciągnie ją do poznawania innych, spodziewa się bycia obiektem drwin, co głównie tyczy się szczeniąt, a na to jest bardzo wyczulona. Nic więc dziwnego, że jeśli już musi pozostać na zewnątrz to najczęściej chowa się po krzakach. Ma wiele kompleksów na punkcie swoich włosów i ogona, nie wińcie jej. W stosunku do nowej rodziny stara się tego nie pokazywać, ale wie, że w razie czego może na nich liczyć. Ponieważ bezwarunkowo ją pokochała i przyjęła z ciepłem, bardzo ich kocha i stara się obdarzyć rodziców zaufaniem, choć długa droga jest coraz bliżej. Mimo tego, gdyby ktoś się z nią tak naprawdę chciał zaprzyjaźnić to trzeba wiedzieć jedno - wierniejszego towarzysza nie można sobie wyobrazić. Stara się być wesoła, jest bystra i nad wiek rozumna. Na ogół jest niesamowicie cicha.
Sprawność: Dream różni się od innych szczeniąt w jej wieku. Nad wiek ma wyrobioną kondycję, sprawność i szybkość. Niezwykle skoczna, potrafi się wznieść znacznie wyżej niż jej rówieśnicy ale po nieco dłuższym przygotowaniu. Wspinaczki są tego dowodem, gorzej jest z pływaniem, ponieważ mała bardzo nie lubi się znajdować w wodzie, na dłuższą metę potrafi dostać niewielkich ataków paniki, jedynie na płyciznach jest dobrze.
Aparycja: Przeciętnych rozmiarów szczeniak o smukłej budowie. Jej sierść jest jakby mieszanką niebieskiego i szarego, jej oczy są duże o wdzięcznej fioletowej barwie. I w sumie tyle było na temat normalnego wilka. Ogon i włosy nie są normalne - one dosłownie unoszą się w powietrzu i płyną, a w nich (czy zamiast nich) mamy urywek przestrzeni kosmicznej.
Znaki szczególne: Włosy i ogon, w których jest kosmos.
Lubi: Przebywanie z rodziną i w samotności, wierność
Nie lubi: Dokuczania, bycia odmieńcem
Inne: Nocą jej włosy i ogon są bardziej "żywe", bowiem tamtejszy kosmos potrafi się przemieszczać i zmieniać kolory. Nie da się uciąć jej tej przestrzeni, jak już się wyrwie kawałek, ona natychmiastowo zmienia się w pył.
Pochodzenie: Alpy, Szwajcaria (tam została przeniesiona, patrz: historia)
Historia: Zasadniczo Blue Dream nie urodziła się na Ziemi, a w galaktyce w pewnego rodzaju watasze jednego typu wilków, a mianowicie Wilków Eteru. Ten typ wilków składa się z ogólnego bytu, który może przyjąć najróżniejsze kształty. Niestety, mała nie urodziła się jako ten gatunek a jako Wilk Gwiezdny. Jej podobieństwo do ziemskich wilków było tak porażające, że rodzice porzucili ją mając nadzieję, że na Ziemi ułoży sobie życie, przynajmniej tak sobie wmawia. Tak naprawdę to była skazą rodzinną... Później została przygarnięta przez Ilię i Arcun'a z Klanu Fortis Corde.

***

zdolności magiczne
Żywioł: Powietrze, Magia
Żywioł dodatkowy: -
Moce główne: Do tej pory odkryła w sobie tworzenie małych trąb powietrznych, zna proste zaklęcia odwracające uwagę
Moce specjalne:
  • Przemiana Materii - jest w stanie zmienić swoje ciało na różne opcje i kontrolować siebie (np. w formie papki)
  • Nieodkryta
  • Nieodkryta
Moc dodatkowa: -

***

relacje z innymi
Partner-
Rodzice: Arcun x Ilia (przybrani), prawdziwi to Sol i Urania
Rodzina: Jak wyżej, nawet nie wie, że w rodzinie przewijały się różnego rodzaju bestie
Potomstwo: -
Najlepszy przyjaciel: Chyba jeszcze nikt
Przyjaciele: Chyba nikt
Wrogowie: Jeszcze nikt
MistrzAvalanche (ma taką przynajmniej nadzieję)
Uczeń: | Dawny: Brak | Obecny: Brak |
Oprawca: Brak
Wybawca: Brak

***

statystyki
Miejsce zamieszkania: Rzeka Marzeń - Jaskinia położona przy brzegu, w skałach, zasłaniają ją drzewa i krzewy. Mieszka wraz z Arcun'em i Ilią.
Data dołączenia: 24 sierpień 2017
Urodziny: 50 dzień lata
Kamienie Mocy: 50.000
LVL: 2 [do lvl up zostało: 100]
EXP: | Ogólnie: 200 | Wykorzystano: 150 | Zostało: 50 |
Umiejętności: | Walka: 120 | Polowanie: 15 | Magia: 10 | Umysł: 5 |
Ekwipunek: Brak
Osiągnięcia: Brak
Stan: Bardzo dobry [100 HP]
Choroby/uczulenia: Brak
Zbroja: Brak
Broń: Brak
Towarzysz: Brak
Kontakt: | Howrse: Luna34 |

niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Ivy - Teoria a praktyka

Tak jak obiecałam mojej uczennicy, na naszą następną lekcję przygotowałam jej próbki zapachów zwierząt takich jak na przykład sarny czy zające. Mimo to podczas oczekiwania na przybycie młodej bety posiadającej kolejne niespożyte pokłady energii stwierdziłam, że dostanie je jako pracę domową. To w jej zakresie będzie leżało nauczenie się ich, a ja ewentualnie sprawdzę jej umiejętności na jednej z ostatnich lekcji. Wzięłam pod uwagę zaistniałą sytuację, możliwość konfliktu pomiędzy klanami, a co za tym idzie, bitwy. W takich wypadkach mogą być różne taktyki, jedną z nich na pewno jest atak bezpośredni, inni bawią się w wojnę podjazdową... Ale pewna rzecz się nie zmienia, zakładnicy. Tacy zawsze stanowią największy problem, jeśli wrogowie pojmą mniej waleczne wadery, szczenięta lub starsze jednostki, a alfa nie zgodzi się na oddanie czegoś w zamian ich los staje się przesądzony. A młoda beta... samica o nieokiełznanym potencjale... na pewno byłaby dla Fallen'a łakomym kąskiem, nawet biorąc pod uwagę próbę wciągnięcia Patton'a na swoje tereny. Już od dawna założyłam, że podczas ewentualnej bitwy nie będę rzucać się na pierwszą linię, jednak nie dlatego, że się boję. Osobniki toczące boje na głównym froncie nie mają możliwości się cofnąć, gdyby ktoś chciał uderzyć nas od pleców, lub dopuścić się wyżej wspomnianej taktyki. Oczywiście były to tylko i wyłącznie moje przemyślenia, nie mogłam wiedzieć jak zachowam się w obliczu wszechogarniającej rzezi. Wyszłam przed jaskinię praktycznie w samą porę, wzdłuż jeziora skrzącego się porannym słońcem zmierzała do mnie Verdana. Uśmiechnęłam się i wyszłam jej na spotkanie. 
- Hej Ivy! - Zawołała oglądając się za siebie. Osobiście nie miałam nic przeciwko temu, że zwraca się do mnie po imieniu, przecież od tego je mam. Natomiast jej ojciec, mógłby wymagać od niej maksymalnego poziomu szacunku, który nie był mi potrzebny. 
- Witaj Verdano, tak jak obiecałam, mam dla ciebie próbki zapachów, ale dziś się tym nie zajmiemy. Dostaniesz je natomiast jako "pracę domową". Dzięki temu poznasz wartość edukacji poza naszymi lekcjami. - Pokrótce opisałam jej sytuację. 
- Rozumiem, w takim razie czym się dziś zajmiemy? - Jej młode oczka dosłownie płonęły od zapału... jednak po dzisiejszej lekcji miały wyrażać zmęczenie i euforię. 
- Zajmiemy się bezpośrednio walką, z mocami oraz bez nich. Będziesz je ćwiczyć na mnie... - Zrobiłam przerwę aby sprawdzić reakcję wadery, jednak nie doczekałam się niczego spektakularnego wiec kontynuowałam. - A dokładniej na moich klonach. 
Mówiąc to utworzyłam jedną z kopii do demonstracji. 
- Raniąc je nic mi nie zrobisz, a przy okazji nauczę cię jak wygląda walka z dorosłym osobnikiem. - Po zakończonym wstępie wyprowadziłam czyste kopnięcie w podbrzusze. Głuchy, a wręcz tępy dźwięk rozszedł się po okolicy. Pokazałam Verdanie jeszcze parę ciosów po czym kontynuowałam swój wywód. 
- Jeśli zobaczę, że idzie ci wybitnie dobrze to moje twory zaczną się bronić, tak jak teraz. - Kolejny kopniak w podbrzusze został skutecznie zablokowany, a podróbka cofnęła się o dwa kroki. 
- Czyli mam to po prostu...
- Uderz. - Wydałam krótkie polecenie. - Chcę zobaczyć jaką pozycję przyjmujesz, gdzie układasz cały ciężar... pozwól mi to ocenić. 
Samica nie czekała długo, posłusznie wykonała polecenie, jednak jej postawa nie była zbyt dobra. Co prawda, sama miałam gorszą od niej na początku, więc nie było też źle. 
- Zobacz - Zaczęłam. - Gdy kopiesz łapa powinna iść po prostej, a twoje ciało nie powinno przechylać się na boki. - Tłumaczyłam prowadząc jej kończynę jak po sznurku. Powtórzyłam to kilkanaście razy, po czym pozostawiłam ją samą sobie. Co lepsze, nawet nie musiałam wydawać polecenia. Verdana zabrała się do roboty, tym razem przyjmując perfekcyjną pozycję i trafiając centralnie w podbrzusze. Uśmiechnęłam się, nieoszlifowany diament zaczynał nabierać coraz więcej blasku. 
- Dobrze, to już potrafisz, teraz zobaczmy jak poradzisz sobie z ruchomym celem. - Odsłoniłam oko i przeszłam do sterowania klonem. 
Zablokowałam pierwsze kopnięcie, jednak wadera doskonale znała swoje atuty, prześlizgnęła się pode mną, z całej siły chwyciła sierść na drugim boku, po czym znalazła się na grzbiecie naszej kukły treningowej. Zaskoczyła mnie swoją szybkością, wyglądała mniej więcej tak jak dzikie zwierze spuszczone z uwięzi, prowadzona instynktem wymierzała kolejne ciosy, słabe, ale i tak bardzo dobre jak na szczeniaka. Jej oddech powoli przyśpieszał, a klatka piersiowa zaczynała przypominać kowalski miech. Tym razem popełniła błąd. Zdecydowała się na frontalny atak, zablokowałam dwa ciosy, po czym pochwyciłam jej tylne kończyny podnosząc małą wilczycę w górę. Wisiała do dołu łbem zaczynając ciężko dyszeć. Doprowadziłam do pożądanej sytuacji, była na przegranej pozycji...
- Wyrwij się, masz znów stanąć na cztery łapy. - Polecenie wypadło z moich ust niczym pociski z karabinu maszynowego trafiając prosto w cel. Młoda beta doskonale oceniła sytuację i wyzwoliła swoje łapy podciągając się i wgryzając w palce klona. Puściłam ją, taki byłby odruch samca bądź samicy niespodziewającego się po szczenięciu takiego zażarcia bojowego. Wilczyca powoli podeszła do tafli jeziora, po czym położyła się w chłodnej, płytkiej wodzie. Pomyślałam, że po tak szybkim treningu przyda jej się coś więcej. Zbliżyłam się, a mój wzrok wyrażał więcej niż zadowolenie, była w nim najczystsza duma. Co prawda, wadera miała kilka niedociągnięć, na przykład, zbyt często powtarzała sztuczkę z uciekaniem pod brzuchem dorosłego osobnika. To jest tylko i wyłącznie chwyt na raz... Pomogłam jej wgramolić się na mój grzbiet, chyba sama nie wiedziała po co to robię, ale mój plan był prosty, wejść do wody tak głęboko jak to tylko możliwe, dzięki temu całe ciało samicy mogłoby w spokoju i chłodzie odetchnąć po wysiłku fizycznym. Stałyśmy tak przez dłuższą chwilę, czułam rytmiczne bicie serca młodej wilczycy... postanowiłam poinformować ją o tym co sądzę. 
- Wiesz Verdano, nie mam bladego pojęcia czy kiedykolwiek z kimś trenowałaś, jednak zaskoczyłaś mnie. Walka z pewnością będzie przychodzić ci łatwo, umiesz się wyrwać nawet silniejszemu przeciwnikowi, szybko myślisz... jedyne co będziesz musiała zrobić to dopracować taktykę. Poza tym, pamiętaj, że jeszcze masz moce, i to walki z ich pomocą będziemy uczyć się po tej chwili relaksu. 

<Verdana, twoja kolej ^^>

Od Silence'a - C.D. Altheny "Nowe truchło, stara dusza"

TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Pieprzony wilczek, którego przejąłem musiał walczyć o swoje... dlatego wyglądam tak jak wyglądam. Cóż, przynajmniej rozbawiłem sobą już dwa z czterech napotkanych osobników, skuteczność pięćdziesiąt procent... Szokowało mnie jak bardzo wadera trzyma się swojego samczyka, była gotowa skoczyć do gardła za samo wspomnienie o nim w mało pochlebny sposób. Postanowiłem odwlec "potwierdzenie jej słów" w czasie najdalej jak tylko mogłem to zrobić. Przecież nie obiecam jej, że już nie będę tym upierdliwym gnojkiem, tylko po to by przy następnej wizycie ponownie podważać władzę skrzydlatego basiora. 
- Jeśli liczysz, że zginę w nadciągającym konflikcie to grubo się mylisz, nie mam zamiaru robić za worek na ciosy. - Powiedziałem odrywając waderę od wodopoju. - Mogę być przydatnym członkiem klanu, za razem będąc tym upierdliwym skurwysynem. A ty tylko możesz zyskać na mojej obecności.
- Niby w jaki sposób? - Warknęła, chyba nie spodobało się jej moje podejście... szkoda.
- Cierpliwości moja droga, wpierw powiedz, czy na pewno mnie przyjmujesz. 
- Nie zadawaj głupich pytań, bo nie uzyskasz na nie odpowiedzi. - Syknęła po raz kolejny. Uznałem to za odpowiedź twierdzącą. 
- Jak chyba większość wilków tutaj, jestem Księżycowy, co za tym idzie bardzo lubię zabijać... poza tym, planuję wzmocnić to truchło do czasów nastającego konfliktu. Mogę okazać się dość przydatnym narzędziem. Moje poprzednie ciało było o wiele lepsze od aktualnego. 
- A co jeśli ci się nie uda, może przecież okazać się, że osiągnąłeś swój limit, co wtedy? Będziesz bezużytecznym wrzodem, pasożytem, który będzie zajmować tereny, marnować powietrze i jedzenie. 
- Nie ma limitów na tym świecie, choćby każdy mięsień w moim ciele miał eksplodować od wysiłku... idzie przełamać każdą blokadę....
- Zaczekaj, - Athena przerwała moją wypowiedź, a już miałem się rozwodzić o tym, że warto w siebie wierzyć i innych pierdołach tego typu. - Skąd ty w ogóle wiesz o wojnie?! - Warknęła przypierając mnie do drzewa. Chyba warto wspomnieć, że przed chwilą wstąpiliśmy do Lasu Umarłych.
- Czasami warto wsłuchać się w bełkot Silent Fear'a - Wyjaśniłem. - Jego potok słów może spowodować wyłączenie się większości osobników, jednak ja wolę wyłapywać każde słowo. Jak widać, wyszło mi to na dobre. 
Dokończyłem z uśmiechem wyraźnie irytując waderę. Wyglądała słodko gdy się denerwowała, nie wiem dlaczego wciąż powstrzymywała się przez wyprowadzeniem jakiegokolwiek ciosu. No nic, była strasznie cięta, ale gdzieś w głębi chciałem przekonać się jak bardzo. 
- No więc... może powiesz mi coś więcej o innych klanach i ich alfach, są rodzeństwem tej latającej wywłoki? - Kopniak w podbrzusze skutecznie dał mi do zrozumienia, że mam trzymać język na wodzy. 
- W klanach możemy wyróżnić magów, medyków i wojowników. Klanem specjalizującym się w medykamentach rządzi basior, dwa pozostałe są pod dowództwem wader. Tyle powinno ci wystarczyć. I tak wiesz za dużo. 
Powiem szczerze, schlebiało mi to określenie. 
- Wracając, Silence' mówiłeś, że jesteś Księżycowy, prawda? - Zapytała przystając i czekając na moją reakcję, wiedziałem do czego dąży to pytanie. 
- Zgadza się, a dlaczego się w tym upewniasz?
- Kto jest twoją ofiarą? - Kolejne pytanie wypadło z pyska samicy. 
- Nie jestem jeszcze tego do końca pewien. - Skłamałem, nie musiała wiedzieć takich rzeczy. To kogo miałem na celowniku było tylko i wyłącznie moją sprawą. - Ale jeśli tylko ją poznam od razu do ciebie przybiegnę. 
Zakpiłem obserwując płonące znaki na ciele wadery. Chyba jej też zaczynałem działać na nerwy...

<Then?>

Od Silence'a - Skarby lasu (Quest #4)

Kwiaty od zawsze są uważane za twory delikatne, piękne, wartościowe i tajemnicze. Każda roślina posiada swoją własną historię, można nawet rzec, że są one wyznacznikiem kosy czarnego widma. Największe ich połacie zazwyczaj są spotykane tam, gdzie ziemia obfituje w najwięcej minerałów, a jak osiągnąć minerały bez używania sztucznych środków? Proste, natura dała życie, jednak nie omieszka odebrać to co jej się należy w chwili gdy ofiarowana egzystencja dobiegnie końca. Zastanawiającym jest fakt, że niewiele wilków domyśla się jakie zjawiska zachodzą po opuszczeniu tego świata. Oczywiście, nie mówię tu o niebie, czyśćcu, piekle i jego siedmiu kręgach. Czy ktokolwiek z aktualne stąpających po ziemi basiorów lub wader myśli jak wygląda proces odzyskiwania własności matki każdego z nas? Ile czasu potrzeba, aby kości zostały doszczętnie oczyszczone, korzenie przeplotły się przez oczodoły a ziemia zasypała resztki dawnych stawów. Zaiste, jest to ciekawe zjawisko. Wciąż jednak istnieją stwierdzenia, które tylko nakręcają ciekawość, jednym z nich jest to, które usłyszałem jakiś czas temu... może aktualnie nie będę zdradzać, kto wpadł an tak genialne pytanie... 
"Myślę, że to co na nas wyroście ukarze całemu światu jacy byliśmy. A ty, chcesz aby twój grób był pokryty różami, czy zadowolą cię zwykłe niezapominajki? "
Tak, to jest temat na dłuższe wieczory, i przy okazji na chwile, gdy moje zasoby tytoniu nie będą tak ograniczone. Powiem tylko, że gdybym mógł wybierać, to z chęcią zobaczyłbym nad sobą czarną orchideę. Jednak, ta opowieść obfituje w zupełnie inny kwiat, a konkretnie w okaz, który spokojnie można określić mianem Ciernistej Królowej. Zgadza się, chodzi mi dokładnie o różę, czerwoną niczym szkarłat płynący w naszych żyłach i równie niezbędną dla tego świata. To właśnie one rozrosły się dookoła mojej jaskini tylko po to, aby kawałek dalej tworzyć ścieżkę prowadzącą daleko poza tereny mojego jakże zżytego klanu. Z racji iż i tak nie miałem nic wartościowego do roboty ruszyłem krwistym szlakiem. Podążałem swoją drogą, przy okazji śledząc powolną wędrówkę słońca po nieboskłonie. Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do mnie o jak wczesnej porze wyruszyłem. Pierwsze ptaki zaczęły ćwierkać dopiero przy zewnętrznych terenach watahy, ziemiach, na których to rzadko który basior czy wadera stawiają swoje bezwartościowe łapy. Nie miałem pojęcia jak długo będą się ciągnąć te wypłowiałe pustkowia, ile przyjdzie mi męczyć się z ogarniającym pragnieniem i nudą związaną z bezustanną wędrówką. Po dość szybkiej analizie sytuacji, i upomnieniu samego siebie, o aktualnie obecnej mocy, która to umożliwi mi błyskawiczny powrót do własnej jaskini ruszyłem przed siebie rzucając cień na nieprzebyte lądy. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że niedaleko, bo lekko ponad godzinę drogi od granic Cecidisti Stellae rozpościera się las, któremu nawet nie brakuje dużo aby nazwać go puszczą, mimo to sprawiał on wrażenie całkowicie wyjałowionego z życia. Do moich uszu docierała jedynie ogłupiająca cisza, mogłem wyłapać każdy szelest jaki powodowałem. Nawet korony drzew były nieruchome! A co najlepsze, nie czułem nawet słabego tropu jakiejkolwiek zwierzyny. Mimo to szedłem dalej, brnąłem w ten przebrzydły rój roślinnych olbrzymów mając nadzieję na jak najszybsze dotarcie do celu mojej wędrówki. I istotnie, szlak złożony z krwawych kwiatów przestał mnie prowadzić, zaczął natomiast formować się dookoła jakiegoś dziwnego kopca. niewiele myśląc począłem grzebać w przeraźliwie suchej ziemi, przez chwilę miałem nawet wątpliwości, czy nie zaszkodziła mi wędrówka w porannych promieniach świetlistego globu. Myśl ta jednak zniknęła równie szybko jak się pojawiła, z głębi czegoś co bardziej przypominało pył niż glebę wydobyłem pojemnik o kształcie walca. Był dość dokładnie ozdobiony. Freski na nim ukazywały różnego rodzaju zwierzęta, jednym z nich był właśnie wilk. W środku natomiast znajdowała się mapa prowadząca dalej na wschód. Przysiągłem sobie, że jeśli był to pomysł kogoś z wesołej rodzinki alf, to odpłacę się im podczas wojny. Ciekawe jak zareagowaliby na zdradę... i czy jakikolwiek klan przyjąłby zdrajce w swoje szeregi. Mimo wszechogarniającej niechęci ruszyłem szlakiem, i zaznaczonymi symbolami na mapie. Pierwszym było stare, wyschnięte drzewo, zapewne również wyżarte przez korniki od środka. Minąłem je z prawej strony, tylko po to aby kilka minut później znaleźć się na szczycie małego pagórka, również oznaczonego na prowadzącym mnie świstku. Cel mojej wyprawy znajdował się idealne przede mną. Nie wiedziałem dlaczego przyspieszyłem, marsz zmienił się w trucht, który to prawie, że błyskawicznie przeszedł w bieg. Wypadłem na mniej zalesiony teren wiedziony dziwnie intrygującym zapachem. Uporczywie próbowałem zlokalizować jego źródło, jednak gdy już je odnalazłem przeszedł nie niespotykany do tej pory dreszcz. Gruba lina, wyglądająca na taką odciętą z wraku jakiegoś statku. Świadczyły o tym między innymi glony występujące raczej w zbiornikach słonowodnych. Schodząc niżej zaczynał się węzeł, a po nim pętla, w której to wisiała wadera, co do płci byłem absolutnie pewien. Przerażała mnie jednak inna myśl, już kiedyś ją widziałem, dokładnie w dniu kiedy odrodziłem się w tym świecie. Z jej ciała kapała słona woda, miejscami przysychając i pozostawiając białe smugi na brudnej sierści. Dotknąłem jej łapy, wciąż była ciepła. Obstawiam, że umarła jakąś godzinę temu. Czułem się jakbym stracił kontrolę nad łapami, trzęsły się niczym osiki na wietrze, podczas prób jak najbardziej delikatnego rozwiązywania pętli. Pochwyciłem w dłonie wątłe ciało, a mój nos wypełnił zapach poległej samicy. Zazwyczaj w takiej sytuacji stwierdziłbym, że świat opuściła kolejna słaba dusza, jednak tak nie było tym razem. Padłem an kolana wciąż podtrzymując jej łeb. Wyglądała tak jakby spałą, gdzieś w głębi miałem ochotę delikatnie klepnąć ją w pyszczek tak, aby rozchyliła swoje zmęczone ślepia... aktualnie pozbawione blasku życia. Tak jak wspominałem, to nie była słaba jednostka. Pomimo zdecydowanie odległej w czasie śmierci i tak dawało się odczuć nagłe skurcze odpoczywających mięśni. Teraz, gdy mogłem odczytać ostatnie drgnięcia jej ciała nie miałem wątpliwości, przepłynęła ocean. Znalazłem kilka śladów ugryzień, które wskazywały na toczone walki... A więc chciałaś przeżyć, biłaś się o to! Więc dlaczego, dlaczego wybrałaś taki koniec?! Zacząłem grzebać łapami w ziemi, o dziwo, była cała mokra. Dosłownie czułem jak woda ucieka mi przez palce. Nie mam pojęcia co mną kierowało. Nigdy nie przejmowałem się stratami, nawet odejście własnej partnerki nie zabolało mnie jakoś bardzo. A w tym momencie łzy zaczynały skapywać do coraz większego dołu. Ostrożnie złożyłem martwe już ciało do dziury przepełnionej czarnoziemem, po czym ostrożnie ją zakopywałem. Pragnąłem zabrać ze sobą choć jej cząstkę. Myślałem nad ucięciem Maryjnej Orchidei, która to wyrosłaby w tym miejscu po kilku dniach. Jednak nie chciałem bezcześcić grobu wilczycy, która wywołała we mnie takie emocje. Dlatego zdecydowałem się jedynie na kosmyk jej sierści. Aktualnie leżę na posłaniu i ponownie odtwarzam w pamięci dzisiejszy dzień. Jej zapach już rozszedł się po mojej jaskini, i mam nadzieję, że utrzyma się w niej na długi czas. Działa kojąco... a przynajmniej tak mi się wydaje. Jedyne co robi na pewno to przygłusza rozkazy od Wilka Księżycowego. Spokojnie mój drogi, jeszcze nie jestem gotowy żeby ją zabić... Wciąż jesteśmy zbyt słabi.

QUEST ZALICZONY!