piątek, 23 września 2016

Od Silent Fear'a - C.D. Rathyen ''Dzień dla mordercy''


Rzeczywiście, jakoś nudno było. Trzeba by wprowadzić więcej akcji w ten sen, bo inaczej zaśniemy we śnie. Jest to dość abstrakcyjne, aczkolwiek możliwe. Nie chciałem jednak, aby tak się stało, bo nie na tym polega zabawa, w którą oboje chcieliśmy się bawić.
 - To co? Zaczynamy zabawę? - Zapytałem, materializując się w powietrzu i lądując w normalnej postaci tuż przed wilczycą, wzniecając nieco kurzu.
 - No nareszcie. - Uśmiechnęła się pod nosem. 
Naszą zabawę można było nazwać jednym słowem ''zabij'''. We śnie nie byliśmy w stanie pozabijać się naprawdę, jednak mogliśmy tutaj udowodnić które z nas jest lepsze i podbudować tym nasze własne ego. Choć nie byłem pewien, czy moje może być większe. Nie wiedziałem jak jest w przypadku Rathyen, ale wydawała mi się wilczycą mojego pokroju. I właśnie to było w niej takie dziwne, sprawiało, że czułem się dziwnie. Nie, nie czułem się zagrożony. Czułem coś, czego nie da się wyrazić słowami. Pierwszy raz znalazłem w miarę godną rywalkę, która dokładnie unikała moich ciosów i sama wyprowadzała bardzo interesujące ataki. Jej styl walki był niepowtarzalny, jednak technika dopiero doskonalona. Sam nie miałem jeszcze dobrze wypracowanej techniki, bo w sumie rzadko walczę. Zapewne oboje posiadamy umiejętność zabijania znienacka, unikając tym samym niepotrzebnej szarpaniny z ofiarą. W tym prawdopodobnie lepszy byłem ja, czego niestety nie mogłem powiedzieć o walce. Skubana była silnym przeciwnikiem jak na waderę i nie byłem pewien, czy sobie z nią poradzę. Jednak ciągłe uniki i kontry trwały w nieskończoność. Praktycznie cały czas robiliśmy to samo i znajdowaliśmy się w tym samym miejscu, nuda. Aż w końcu stało się coś nieoczekiwanego. Po zablokowaniu ataku Rathyen, zobaczyłem, że moja niedoszła zabójczyni upada na ziemię. Sam po chwili leżałem bez tchu. 
 - Chyba przesadziliśmy. - Szepnęła.
 - Walczyliśmy kilka bitych godzin, tak mi się wydaje. Ale wiesz co? Dobra jesteś, jak na dziewczynę.
 - Uznam to za komplement.
Nim się obejrzeliśmy, oboje zasnęliśmy z wyczerpania, co było dość ciekawym zjawiskiem. Zasnęliśmy we śnie! A jednak! Zaśnięcie we śnie powodowało przeniesienie do innego snu, nad którym już nie ma się kontroli. Umysł i ciało robią to, co chcą. Obrazy pozostają w naszej pamięci. Nie mamy kontroli nad sobą, stajemy się kimś zupełnie innym. Jednak nie spodziewałem się, że stanę się kimś takim...

< Rath? >

Od Silent Fear'a - C.D. Nirvany ''Krwawy szlak''


- Och, czyżbym uderzył w czuły punkt? - Zapytałem, widząc samotną łezkę na pysku wadery, po czym zacząłem śmiać się jak głupi. - Prawie się z tego nie cieszę. 
 - Pff. - Prychnęła jedynie.
 - Skończ udawać jaka to nie jesteś silna, to żenujące. - Westchnąłem z dezaprobatą. - Tylko słabi nie zapominają o swoich bliskich.
 - W takim razie nie chcę być silna. - Odparła z determinacją. Zaśmiałem się.
 - Więc jeśli jesteś słaba, mierzenie się ze mną to samobójstwo. W sumie, nawet jeśli byłabyś silna, nic by to nie zmieniło. 
 - Masz chyba za wysoką samoocenę, wiesz? - Mruknęła, przygotowując się do ataku. Skoczyła na mnie, jednak bez problemu zdążyłem się rozpłynąć w powietrzu i pojawić w innym miejscu. Nirvana uderzyła w drzewo.
 - Mam wyraźne podstawy, aby mieć o sobie takie, a nie inne mniemanie. - Odparłem, powstrzymując chichot. - A teraz przechodząc do formalności, niegrzecznie jest polować na jedzenie, które do kogoś należy, wiesz?
 - Nagle chcesz mnie uczyć dobrych manier?
 - Kiedy tak na ciebie patrzę, mam wrażenie, że nigdy nie pojmiesz czym są dobre maniery. Chcę cię nauczyć jak nie zginąć już na starcie.
 - Zginąć? Ty się dobrze czujesz? Zaczynasz gadać od rzeczy.
 - Więc ci wyjaśnię. Najpierw polujesz na terenie watahy, potem chcesz walczyć z jednym z jej członków, i to w dodatku najlepiej nie ponosząc żadnych konsekwencji. Wybacz mała, ale to rzeczywistość, czaisz? 
 - Więc co mam robić?
 - Myśleć. - Westchnąłem. - Pójdę z tobą do alfy, on zdecyduje co z tobą zrobić. A potem postaraj się nie wejść mi w drogę, następnym razem nie będę taki miły.
 - Dlaczego miałabym się zgodzić na pójście do alfy?
 - Protest oznacza śmierć.

< Brak wenki Nirvano, ale może coś z tym zrobisz? >

Od Rathyen - C.D. Silent Fear'a ''Dzień dla mordercy''


Rozejrzałam się dokoła. Może i było pochmurno, ale cień był... uśmiechnęłam się lekko do siebie. Usiadłam i, wpatrując się skupiona w cień, zaczęłam tworzyć sztylety. Skoro sen, to można wszystko, co nie jest związane z umysłem. Odetchnęłam cicho, ukrywając broń w poszczególnych miejscach.
- Powinno się udać. - wymruczałam do siebie.
Sama zmieniłam się w cień i zaczęłam go szukać. W końcu zrezygnowana wróciłam do swojej prawdziwej formy i usiadłam pod drzewem.
- Co, brak pomysłów? - usłyszałam nad sobą.
Spojrzałam w górę, ale nikogo nie było. I znowu do moich uszu dotarł ten śmiech. Skrzywiłam się lekko.
- Pomysłów mam sporo, ale czekam, aż się pojawisz. - prychnęłam.
I znowu brak odpowiedzi. Westchnęłam cicho i wstałam. Zaczęłam powoli krążyć pomiędzy drzewami, czekając na niego.

<Silent? .-.>

sobota, 17 września 2016

Od Nirvany - Krwawy szlak

Szłam przed siebie kopiąc kamyki. Byłam głodna i zmęczona, ale wiedziałam, że nigdy nie jestem bezpieczna. Pochyliłam łeb jeszcze niżej niż dotychczas.
- Es muy malo... muy malo...- szepnęłam, po czym spotkałam małe jeziorko.
Podeszłam powoli do niego, po czym zaczęłam chlipać upragnioną wodę. Podniosłam łeb i rozglądnęłam się. Poczułam zapach sarny. Podążyłam za tropem zwierzęcia. W końcu przyczaiłam się w krzakach. Piła wodę ze strumyka, zupełnie nic nie przeczuwając. Lekko obniżyłam się na łapach tak, że prawie dotykałam brzuchem ziemi, po czym skoczyłam. Zwierzę uciekło, a ja zderzyłam się z jakimś wilkiem. Upadliśmy obaj na ziemię, a ja przymknęłam oczy i zaczęłam masować łapą obolałe czoło.
- Ugh... Cuidado con! - sapnęłam, otwierając oczy.
Ukazał się mi nieco wyższy ode mnie basior. Obnażyłam kły pospiesznie wstając i cofając się.
- Wielka hiszpanka boi się zwykłego...- urwał. - ...boi się wilka? - zadrwił.
- Powiedz, kim jesteś, i dlaczego zaatakowałeś moją sarnę..? - warknęłam cicho.
- Nie, to ja tu byłem pierwszy. - mówiąc to, zdążył się za siebie oglądnąć, po czym sarna potrąciła go tak, że wylądował na mnie.
Odwrócił łeb i użył jednej ze swojej mocy, zapewne, bo sarna zaczęła biegać jak głupia i uderzyła w drzewo, ginąc. Po chwili wilk odwrócił się do mnie.
- Złaź... ze... mnie... - wydusiłam, gdyż wilk dusił moją klatkę piersiową tak, że nie byłam w stanie normalnie się odzywać.
- A co, jeśli odpowiem ci, że nie mam zamiaru nigdzie się ruszać? - na jego pysku zagościł złośliwy uśmiech.
Przewróciłam oczami, próbując zepchnąć samca z siebie. I nic. 
- Ayuda... Estoy harto de todo esto... - westchnęłam, odwracając wzrok. W końcu znudziło go przyduszanie mnie do ziemi. Wstałam, otrzepałam się i fukając, spojrzałam na niego. - Dzięki, litościwy panie. - parsknęłam, po czym odwróciłam się w swoją stronę i zaczęłam powoli iść przez las.
- Cześć. - wyszeptał, na co ja zahamowałam gwałtownie na jakiejś ścieżce.
- Znowu ty...? Nie chowaj się, wyjdź do mnie! - przewróciłam znów oczami.
Nagle zobaczyłam, że otacza mnie szara mgła. Z każdej mej strony widziałam we mgle pysk basiora. Jemu ciekła ślina, a mi skakała adrenalina. W sumie, to było nawet fajne. Jednak, przez przypadek, nauczyłam się mocy... rozróżniania czegoś od.. czegoś? Zamknęłam pysk jednemu wilkowi, a to okazał się być ten prawdziwy.
- W sumie, nie przedstawiłeś mi się, muszę wiedzieć, z kim się w jednym kojcu bawię. - uśmiechnęłam się złośliwie.
- Silent Fear, czy szanowna pani zechce się przedstawić? - odwzajemnił to.
- Przed tobą staje jakże cudowna Nirvana Rachel. - zatrzepotałam rzęsami.
- Zapraszam do tańca. - echo jego rechotu zaczęło się z lekka oddalać.
- Umiesz tańczyć? Nie? To cię nauczę. - odparłam. - Będziemy tańczyć. Ale na moich regułach.
- Matka nie uczyła cię, żeby nigdy nie wpraszać się ze swoimi racjami? - zagadnął na złość.
Oj, zabolało. Położyłam się na dróżce, chowając pysk w łapach. Uroniłam jedną łzę.
- Chodzi o to, że... nie... - podniosłam łeb, po czym pospiesznie wstałam.

<Silent Fear? :3>

Nirvana - profil wilczycy

Imię: Nirvana (czyt. Nirwana/jej drugie imię to Rachel)
Płeć: Samica
Wiek: 1 rok
Hierarchia: Omega
Kierunek: Jastrząb
Stanowisko: Wojowniczka
Typ: Zwykły
Rasa: Wilk Galaktyczny
Głos: Rachel Platten
***
Cechy charakteruMożna powiedzieć, iż wilczyca kłamie. Jednak ona dobrze wie, o czym mówi. Jest szczera, oraz doradzi. Nie trzeba jej nakłaniać do dobrego uczynku dwa razy. Wadera jest rozważna i dobrze wie, co ma zrobić. Nie jest chora psychicznie, jak większość osób uważa. Jeśli jej podpadniesz, nie ma przebacz. Będzie cię ignorować do końca swych dni. Za przyjaciół, ale takich prawdziwych, jest gotowa oddać życie. Kto wie, ile ich będzie? Celowo taki krótki opis, ponieważ... Chcę, byś poznał ją sam. Admin nie bij xd
Cechy fizyczne: Wadera ma wysportowaną sylwetkę. Ma idealne wcięcie w talii. Jej atutem jest zdecydowanie szybkość, oraz siła, jaką wadera posiada. Skacze przeciętnie wysoko i daleko. Umie się wspinać, jednak nie umie pływać.
Znak szczególny: Wojskowy mundur oraz długi, obślizgły jęzor, ponadprzeciętnie długi i nie jest płaski. Nosi również nieśmiertelniki na szyi. Ma błękitne, świecące w ciemności neonowym błękitem oczy. Język również świeci na neonowy niebieski w nocy. Ma również świecące opuszki łap oraz "kryształy" na ogonie. Ma też również świecące cienkie linie na łapach. Grzywka opada lekko na lewe oko.
Słaby punkt: Uszy, zdecydowanie uszy i nos.
Boi się: Utraty kogoś bliskiego.
Waga: 31 kilogramów
Wzrost: 75 centymetrów
Najlepsi przyjaciele: "Sierżancie..."/Na razie nikt.
Pochodzenie: Ziemia, Europa, Hiszpania, Madryt
LubiOdrzutowce; wszelkiego rodzaju kałachy oraz karabiny, czy inne bronie; wszystkie samoloty/helikoptery używane na wojnach; swój mundur.
Nie lubi: Wrogów; ludzi; słyszenia naciąganego spustu...
***
Żywioł: [3/3] Czas, Lód, Ziemia
Moce: [14/20] Telepatia; cofanie się w czasie; zatrzymywanie czasu; przyspieszanie czasu; powtarzanie jednej chwili w nieskończoność; wymazywanie wspomnień; lodowy oddech; ściana z lodu; tworzenie zamku z lodu; zamrażanie przeciwników; ciskanie w wrogów lodowymi "strzałami"; tworzenie ściany z ziemi; tworzenie i rzucanie kamieniami; chowanie skrzydeł pod skórę.
Partner/ka: No, nie wiadomo, co to będzie. Z jednej strony nie chce, a z drugiej strony... nie chce. Ale być może kiedyś go znajdzie?
RodziceWrogie śmigłowce... Huk bombardowania... Helikoptery... Chyba nie trzeba nic tłumaczyć.
PotomstwoNie ma, nie chce mieć. Czy taka osoba, jak ona, mogłaby chcieć mieć młode? Uważa, że w domu zostają wadery z dziećmi... a basiory idą na wojnę...
Inna rodzina: Nie ma. Wszyscy zginęli.
***
Data dołączenia: 15 wrzesień 2016
Data urodzenia: 21 wrzesień
Upomnienia: 0/3
Krwawe Pioruny: 200.000
★★★★★★★★★★
Zdobyte osiągnięcia: Brak
Poziom: 11
PD: | Ogólnie: 1100 | Wykorzystano: 800 | Zostało: 300 |
Umiejętności: | Walka: 550 | Instynkt: 0 | Umysł: 0 | Polowanie: 250 |
Jaskinia: numer 21
Ekwipunek: Brak
Torba| 0 Wilcze Jagody | 0 Czarna Krew | 0 Łza Wilczycy | 0 Niezapominajka | 0 Rumianek | 0 Liść | 0 Czaszka | 0 Czarna Perła | 0 Kość | 0 Chmiel | 0 Popiół | 0 Księżycowy Pył | 
Bronie: Brak
Zbroja: Brak
Smok: Brak
Towarzysz: Brak
Historia
21.09.1957r.
Otworzyłam ledwo oczy, po czym podskoczyłam do góry, słysząc wrogie helikoptery. Strzały leciały stąd i stamtąd, wtedy zauważyłam ją. Wilczycę, która stała przy kamieniu, pod którym byłam ukryta. Nagle obok podleciał helikopter i zaczął nawalać z dwóch dział. moja matka została postrzelona. Zginęła. Chciałam do niej podejść, ale nie mogłam, kamień mnie zatrzymywał. Wrogi helikopter odleciał. 
17.03.1980r.
Wspominam ciągle ten dzień, w którym sierżant sztabowy II Alsh wyciągnął mnie, jako małe szczenię i zabrał do wojskowej bazy. Wtedy oglądałam różne rzeczy. Nie pozwalał mi ich dotknąć, lecz czasem coś podniosłam i w ogóle... Opiekował się mną na miarę mych możliwości i uczył na dobrego żołnierza. Stałam z innymi w szeregach w nowym mundurze, śpiewając hymn. Po kilku miesiącach znów rozpoczęła się wojna między watahami. Potrafiliśmy pilotować siły powietrzne, podobnie jak oni, tyle, że my nie mieliśmy nawet jednego odrzutowca. Ale na szczęście kończyliśmy nad projektem nowego McDonnell Douglas F/A-18 Hornet. Odrzutowiec na prawdę był wspaniały, budził respekt. No i zaczęła się wojna. Ja operowałam bazooką ukryta w krzakach. Nigdy nie pudłowałam. Próbowałam niszczyć wrogie śmigłowce i odrzutowce kałachem, podczas kiedy skończyły mi się naboje do bazooki. Zostały jeszcze granaty dymne oraz odłamkowe. Po jednym zginęło dużo wilków, w tym też wiele naszych... To moja wina. Granat zakończył wojnę. Podbiegłam do sierżanta Alsha... On... Nie żył. Przyszli żołnierze z "moich stron", po czym zaczęli mnie ciągnąć gdzieś do jakiegoś miejsca, gdyż sądzili, że gadam do zwłok i się z nimi wykłócam... Wsadzili mnie do pomieszczenia, a ja rzuciłam się na wąski otwór, za którym były kraty.
- Gdzie jest sierżant?! Sierżancie! Sierżancie... sierżancie... - ostatnie słowa wypowiadałam szeptem, szlochając. Wreszcie mnie wypuścili, lecz... Musieli przenieść mnie do przyszłości. Teraz jest obecnie rok 2016. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobił... Oraz jak to przeze mnie zginął.
Inne zdjęcia: | Jako nastolatka
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: wilczyca22 |

Ostatnia aktualizacja: 17.09.2016

wtorek, 13 września 2016

Od Corsair'a - Teraz jesteś Zero cz 1

Cały dzień chodziłem po terenach watahy. Nie byłem może w każdym miejscu , jednak zdjęcia, które wykonałem były wystarczające, aby zbudować sobie wirtualną mapę. Oczywiście, z czasem nauczyłbym się lokalizacji każdego miejsca... ale nie miałem teraz na to czasu. Padłem na posłanie spoglądając lekko w stronę drzwi wejściowych. Usnąłem bez problemów, jednak z dziwnym przeczuciem, że coś się stanie. Obudził mnie dźwięk oznaczający zaburzenia. Nie wiedziałem w czym, a same wykresy nie dawały mi żadnych wskazówek. Usiadłem wciąż obserwując falujące linie, po to, aby po kilku sekundach dojrzeć niebieski błysk. Otworzyłem oczy, którym przyzwyczajenie się do ciemności nie wychodziło za dobrze. Czułem się jakby mnie ktoś oślepił, jednak bardziej interesowało mnie to, co pojawiło się w mojej jaskini. Na jej środku leżał wilk, dość sporych rozmiarów, jednak mieszczący się w "normach". Ubrany był w coś na wzór kombinezonu wojskowego, a przy jego pasie wisiał sporych rozmiarów nóż, Sam osobnik był samcem, jego rysy na pysku wyglądały zbyt mało... kobieco, przynajmniej tak mi się wydawało. Nachyliłem się nad nim w chwili, gdy ten otworzył swoje czerwone ślepia. Ich kolor wyglądał naprawdę groźnie w połączeniu z szarą sierścią. Kaszlnął łapiąc się za brzuch. Prawie od razu prześwietliłem jego ciało, i dotarło do mnie dlaczego tak się zachował. Nie miał ani jednego nienaruszonego żebra, każde jedno posiadało jakieś złamanie. Skóra na klatce piersiowej była poszarpana i spopielona w kilku miejscach, a na boku widniały ślady postrzałowe. 
- K-który to jest rok? - Wydusił z siebie, plując czerwoną cieczą. 
- 2016. - Odpowiedziałem. - Dlaczego pytasz? 
- Będziesz mi potrzebny. Podaj mi łapę..
- Ale...
- Nie pierdol, chyba możesz spełnić ostatnią wolę umierającego. 
Wyciągnąłem łapę, a obcy w ciągu ułamka sekundy złapał ją, wciskając coś na skafandrze. Zdążyłem zabrać moją księgę zanim otoczyła nas błękitna przestrzeń. Minęły może trzy sekundy, gdy pojawiliśmy się w jakimś gruzowisku. Niebo było przykryte kłębami gęstego, szarego dymu. Ciszę rozrywały dźwięki odrzutowców F22 Raptor, strzały i huk wybuchających bomb.
- Wyjrzyj przez balkon. - Wydał polecenie. - Widzisz trzy kominy? 
- Tak, ale to w chuj daleko. 
- Musisz się tam dostać, tam jest linia oporu. 
- Linia czego?! Hej! 
Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Bez większego namysłu ruszyłem we wskazanym kierunku. Przemykałem pomiędzy gruzami ze zbrojonego betonu, instynktownie chowając się przed wzrokiem ludzi, ludzi chodzących z karabinami, których nie potrafiłem zidentyfikować. W pewnej chwili grupa wilków wyskoczyła z rożnych czeluści. Bez wahania użyli mocy... mrozili, palili, razili prądem... po prostu zabijali... ludzie nie potrafili oddać nawet jednego strzału. Jednak nie to przyspieszyło moje tętno. Dźwięk przeładowania dokładnie za moimi plecami. Huk rozbrzmiał, a przez moje wnętrze przeżarły się ołowiane pociski. Plunąłem krwią upadając, ostatnie co widziałem to truchło człowieka rozrywane na strzępy. Czułem, że mnie podnoszą, nie dawałem sobie wielkiej szansy na przeżycie. Wiedziałem, co potrafią zrobić pociski, wiedziałem zbyt dobrze. 

C.D.N.

niedziela, 11 września 2016

Od Silent Fear'a - C.D. Rathyen ''Dzień dla mordercy''


Zaśmiałem się głośno, co zdecydowanie nie umknęło waderze. Rozejrzała się po szarym niebie, próbując znaleźć źródło dźwięku. Nic z tego, Rathyen. Tak, nareszcie poznałem jej imię. Wchodząc do snu wilka dowiaduję się o nim również podstawowych informacji.
 - Naprawdę myślisz, że twoje zasady cokolwiek tutaj znaczą? - Zapytałem i nie otrzymałem odpowiedzi. - W ogóle, bardzo niegrzeczne było takie ominięcie mojej manipulacji, panienko Rathyen. Teraz, kiedy oboje znamy swoje imiona, o wiele łatwiej będzie nam rozmawiać, nie sądzisz?
 - Nie chcę z tobą rozmawiać. - Powiedziała wadera, nadal szukając źródła mojego głosu. Niestety, źródło znajdowało się wszędzie i nigdzie. - To mój sen. To ja tu jestem władczynią. Ja ustalam zasady i masz się im podporządkować. 
 - Nie sądzę. - Mruknąłem. - Znając życie, wymyślisz coś sztywnego. A ja chcę się pobawić!
 - O tak, pobawimy się. - Szepnęła wadera idąc naprzód. To miała być groźba? Jakoś nie zrobiła na mnie wrażenia, ale mógłbym w sumie chociaż poudawać, że się przejmuję.
 - Najpierw musisz mnie znaleźć. - Zaśmiałem się, pojawiając się tuż przed waderą. Ta rzuciła się na mnie, jednak kiedy już miała mnie dopaść, rozpłynąłem się w powietrzu, patrząc jak zdesperowana wilczyca gryzie ziemię. Pojawiłem się za nią. - Podoba mi się ta zabawa. - Uśmiechnąłem się.
Spróbowała użyć manipulacji. ''Wyjdź z mojego snu'', czy coś w tym stylu. Niestety, to działa tylko w rzeczywistości, a my znajdujemy się we śnie, czymś ulotnym i nierealnym. To tylko wyobraźnia, nic tutaj nie jest prawdziwe. Moce typu psychicznego, polegające na manipulacji, czytaniu myśli, czy też telepatii nie działają. 
 - Jak to?! - Krzyknęła, próbując jeszcze raz swojej mocy.
 - Przynajmniej próbowałaś. - Zaśmiałem się. - Cóż, do zobaczenia później.
Kończąc zdanie, rozpłynąłem się w powietrzu. Chciałem zaobserwować zachowanie wadery, na czym polegają jej zasady, i inne takie. Zapowiadała się długa noc.

< Rath? Zdu >

sobota, 10 września 2016

Od Charlotte - C.D. Hiro ''Pierwsze koty za płoty''


Nie wiedziałam co dokładnie sądzić o samcu, z którym spędzałam dzisiejsze popołudnie. Hiro był basiorem, którego rozpracować wcale nie było tak łatwo. Lubiłam wyzwania, jednak to mnie przerastało. Śmiało mogę powiedzieć, że jest tak tylko z mojej winy, gdybym za młodu nie bawiła się uczuciami innych... może teraz miałabym partnera... szczeniaki...dom... Inną watahę... 
- Hej, Charlotte... coś się stało? - Donośny głos rozdarł pustkę, unoszącą się dookoła mnie. 
- E... tak? Pytałeś o coś? - Odpowiedziałam wyraźnie zmieszana. 
- Tak... chciałbym wiedzieć jakie stanowisko piastujesz. 
- Będę pomagać w polowaniach. Dokładniej rzecz ujmując jestem Tropiącą. A ty? - Zapytałam, widząc delikatne zmieszanie na pysku basiora. 
- Cóż. - Wydusił z siebie. - Wydaje mi się, że będziemy razem pracować. 
- A więc? Atakujesz, gonisz ofiarę? - Pytałam z zaciekawieniem. 
- Nie, tropię zdobycz. - Odpowiedział lekko opuszczając łeb. 
Nie minęła nawet minuta od czasu, gdy naszą rozmowę przerwała dudniąca cisza, gdy poczułam wyraźne ssanie w żołądku. Spory czas temu jadłam ostatni posiłek.
- Nie masz może ochoty czegoś przegryźć? - Zapytałam kładąc łapę na brzuchu. 
- Można coś zjeść, jednak nie widziałem tu niczego większego, niż wiewiórka... 
- Zacznij patrzeć za pomocą węchu. Sama zaczęła ignorować te zapachy, jednak - Przerwałam, zaciągając powietrze przez nos. - da się tu wyczuć dwie, może trzy młode sarny. 
- Faktycznie, wygląda na to, że poszły na południe... 
Bez słów przytknęliśmy nosy do gleby, aby już po kilku chwilach znaleźć spokojnie pasące się malutkie stadko saren. Miały może rok... półtora roku... nie było to istotne. 
- *Dasz radę złapać tą odsuniętą na lewo?* - Telepatyczna wiadomość rozbrzmiała echem, wywołując coraz to większe skupienie. 
- *Jasne. Ty złap sobie którąś z pozostałych dwóch. Będziemy mieli przynajmniej zapas mięsa na kilka dni.* - Odpowiedziałam, szykując się do biegu. 
Mieliśmy sprzyjający wiatr, a ofiary stały plecami do oprawców... nie mogliśmy dostać lepszej okazji. 

<Hiro? Wybacz czas oczekiwania, brak weny i szkoła robią swoje>

piątek, 9 września 2016

Od Rathyen - C.D. Silent Fear'a ''Dzień dla mordercy''


Prychnęłam cicho i ruszyłam w stronę jaskiń. Wataha watahą, ja z moją ofiarą bratać się nie będę. W sumie... nikt nie mówił, że nie mogę mu życia uprzykrzać... Uśmiechnęłam się lekko do siebie i weszłam do pomieszczenia. Ciemno... przynajmniej tyle dobrego. Odetchnęłam i ruszyłam w stronę jednego z pokojów, kiedy nagle poczułam coś dziwnego.
- Nie mówcie, że on też...
- Tak, mieszkam tutaj, jak coś ci nie pasuje, to możesz się przenieść - powiedział Silent Fear, wchodząc do jaskini.
- Nie mam najmniejszego zamiaru. - skrzywiłam się.
- To nie narzekaj. - mruknął i poszedł do swojej części.
Warknęłam cicho i poszłam do siebie. Położyłam się na posłaniu. Przynajmniej to było wygodne. Odetchnęłam, zamykając oczy. I co ja mam teraz niby robić? Podlegać jakiemuś bachorowi? No po prostu świetnie. W końcu zasnęłam. Jednak czułam, że coś jest nie tak. Jakby to nie był mój sen. Rozejrzałam się dookoła. Stary, zniszczony, spalony las.
- Gotowa na polowanie? - usłyszałam tuż przy uchu.
Od razu się odwróciłam, ale nie zauważyłam nikogo. Zdawało mi się.
- No chodź, pobawmy się. - powiedział ten sam głos.
- Nie mam zamiaru się w nic bawić. - warknęłam.
Usiadłam i zaczęłam myśleć. Ktoś, kto umie wchodzić do czyichś snów... Jedynym wilkiem, który mi przyszedł do głowy był Fear... To chyba jakiś żart. Wstałam powoli.
- Dobra... pobawmy się. Ale na moich zasadach. - uśmiechnęłam się.

<Silent Fear? Opowiadanie z du... .-. >

Od Lonely Rain - C.D. Aric'a ''Jak tu dotarłem?''


Śledziłam wilka już od jakiegoś czasu. Teraz siedział niedaleko mnie, cały upaprany mułem i brudem, oraz jeszcze trochę mokry.
- Kto to powiedział? - zaczął rozglądać się zaciekawiony samiec.
- Ja. - postanowiłam wyjść zza grubego pnia dębu, który stał centymetr ode mnie. - To ja to powiedziałam. Zdajesz sobie sprawę, iż znajdujesz się na terenach watahy? Nie możesz bezkarnie po nich łazić. To teren łowiecki, oraz przyjemne dla mnie miejsce. - zamyśliłam się chwilę. - Niemniej jednak, jeśli chcesz, mogłabym zaprowadzić cię do Alfy oraz Bety, którzy zdecydują, co z tobą będzie dalej.
- Serio? Chciałbym dołączyć do waszej watahy, naprawdę, ale... daj mi chwilę.. jestem głodny, muszę coś zjeść... - westchnął.
- Pomogę ci. Widziałam, jak polujesz. -uśmiechnęłam się, na co wilk odpowiedział unosząc kącik ust. - No, co powiesz na ryby?
- Meh.. nie mogę cię pro... - przerwałam mu.
- Weź, ty już lepiej nic nie mów, chodź. - nakazałam i podeszłam do strumyka.
Od razu zauważyłam dorodne łososie, pływające między małymi, lśniącymi kamykami, które szukały miejsca na dalszą podróż. Usiadłam przy strumyku. Basior również usiadł koło mnie. Podniosłam łapę i zamachnęłam się, wbijając pazury w jednego z łososi. Basior podniósł końcówkę ogona, po czym spytał.
- Mogę spróbować? 
- Jasne, jak ci się nie uda, jest ich pełno. - odparłam.
Wilkowi się nie udało. Trudno, w końcu jest pechowcem. Złapałam dla niego jeszcze kilka ryb. Zjadł jedną z nich, a resztę schował do swej torby, przewieszonej na boku, przy nasadzie ogona. 
- Właściwie, nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz..? - zaczęłam.
- Aric... A ty?
- Jestem Lonely Rain, jednym ze szpiegów Watahy Krwawego Wzgórza. - odpowiedziałam. - Ruszajmy.
- Kierunek: dom Alfy! - zrymował wilczur, a ja tylko na niego spojrzałam, uśmiechając się półgębkiem.
Zaczęłam biec w stronę jaskini, a Aric biegł obok mnie. Nie wiem, dlaczego, ale od razu go polubiłam. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony. Nieważne. W końcu dotarliśmy pod jaskinię.

<Aric? Brak weny>

Od Slash'a - C.D. Aric'a ''Nowy początek''


- Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze spotkali. – mruknąłem i poszedłem przed siebie. Miałem nadzieję na spokojny dzień, ale musiał mi popsuć go ten basior. Jak mu tam? A… Aric? Nieważne. Dotarłem do Koła Młyńskiego. Byłem tu po raz pierwszy. Miejsce mi się spodobało. Podszedłem do brzegu, aby napić się wody. Schyliłem się i już miałem się jej napić, gdy poczułem, że jednak ktoś jest za mną. Ech, niech zgadnę, znowu ten basior? Czy on mnie śledzi? Przeciwnik szykował się do skoku na mnie. Nie wiem skąd ja to wiedziałem, ale można powiedzieć, że miałem oczy z tyłu głowy. Szybko się położyłem, a wilk przez to nie mógł mnie doskoczyć i przeskoczył nade mną i wpadł do wody. Nie przemyślał tego najwyraźniej. Pokręciłem łbem i napiłem się wody. Odwróciłem się i miałem zamiar już odchodzić, ale mój ogon zanurzył się w wodzie, bo był naprawdę długi, co troszkę mi utrudniało wręcz wszystko. I jeszcze ta ''płetwa'' na końcu. Jednak przydawała się dość często, bo była bardzo ostra z każdej strony. Nagle coś złapało mnie mocno za ogon i poczułem jak coś wbija się nie w zakończenie, tylko tuż nad ostrzem, gdzie jeszcze miałem kość. Zabolało. Zamachnąłem się mocno ogonem, lecz to coś było takie silne, że wciągnęło mnie pod wodę. Z bardzo szybką prędkością coś ciągnęło mnie na dno. Odwróciłem łeb i ujrzałem... ogromną rybę? To było coś podobnego do piranii, chociaż nie. Miało tylko takie zęby. Stwór posiadał ogon i cztery kończyny, u których paliczki były połączone błoną. Co to jest?! Moje całe ciało zaczęło płonąć, co spowodowało, że potwór mnie puścił, a woda wokół mnie zaczęła wrzeć. Już miałem płynąć w górę, ale zobaczyłem Arica? Był czymś przywiązany do skały i brakło mu oddechu. Jakoś sobie poradzi. Zacząłem płynąć przed siebie, ale jednak się zatrzymałem. Nie mogłem go tam zostawić. Stwór wodny wrócił do siebie po poparzeniu. Zamachnąłem się ogonem i rozciąłem mu brzuch. Zaczął szybko tracić krew. W tym czasie podpłynąłem do basiora, który już się poddał i wziął oddech pod wodą. Zapewne woda już jest w jego płucach. Szybko rozpuściłem liny, owinąłem wokół niego ogon, rozłożyłem skrzydła i po chwili byliśmy już na powierzchni. Pozbyłem się wody z jego płuc i po chwili zaczął oddychać. Zauważyłem również, że ów wilk boi się ognia. Dobrze jest umieć czytać w myślach. Aric otworzył oczy, po czym podniósł się do góry.
- Dzięki, nie musiałeś. – powiedział.
- Wiem, że nie musiałem. – odparłem, a jego mina od razu zrzedła. Jak ja uwielbiam to robić. Niestety, gdy ktoś chce się ze mną zadawać, musi takie dogryzki znosić.


<Aric?>

poniedziałek, 5 września 2016

Od Slash'a - Wędrówka do lepszego miejsca [Quest #1], cz 1

Wyszedłem z podziemi i pognałem przed siebie. Biegłem, nie chciałem się zatrzymać. Miałem jedno pragnienie – uciec jak najdalej od tamtego miejsca. Dobrze, że miałem możliwość wyjścia z podziemi. Lecz za to trzeba zapłacić cenę, którą są wspomnienia. Jednak nie wyczyścili dobrze moich wspomnień, ponieważ mam przebłyski różnych wydarzeń. Może z czasem one znikną albo poskładają się w całość. Czas pokaże. Po dłuższym biegu zatrzymałem się, aby napić się wody ze źródełka. Teraz poruszałem się umiarkowanym chodem. Spojrzałem przed siebie. Krajobraz był bardzo ciekawy. Jeszcze dużo przede mną do odkrycia.
Otworzyłem oczy, przeciągnąłem się i rozejrzałem dookoła. Było dość wcześnie, słońce niedawno wzeszło. Czas coś zjeść. Wzbiłem się w powietrze, aby wypatrzeć jakąś zwierzynę. Akurat pomiędzy drzewami wypatrzyłem młodego jelenia. Nie potrafiłem się jeszcze zbyt dobrze posługiwać swoimi mocami, ponieważ tam na dole nie mogliśmy ich kształcić. Czasem tylko udało mi się zaszyć gdzieś w kąt i poćwiczyć swoje umiejętności, ale to za mało aby móc nimi władać bardzo dobrze. Zaryzykuję, bo nie chcę głodować. Wylądowałem w takiej odległości, aby nie wystraszyć mojej ofiary. Bezszelestnie i powoli zacząłem się skradać. Schowałem się za drzewem, wystawiłem tylko łeb, aby wlepić wzrok w zwierzynę i postarać się sprawić jej ból. Będzie ciężko, ale spróbuję. Skupiłem się, a ofiara zesztywniała i upadła. Czyżby się udało? Podbiegłem do młodego jelenia, a ten był martwy. Szczęśliwy, że pierwsze polowanie mi się udało, zacząłem jeść. 
Leżałem na sporym konarze, ponieważ nie miałem ochoty na wykonywanie innej czynności. Chociaż leżę tu już pół dnia, więc przydałoby się zająć czymś pożytecznym. Zeskoczyłem z drzewa i ruszyłem przed siebie. Muszę odkryć jakie moce posiadam, bo jak na razie to z tego co wiem to umiem tylko zabijać wzrokiem. Odwróciłem się i zobaczyłem za mną czarne ślady. Odcisnąłem łapę na trawie i zobaczyłem, że to jednak moje ślady. Po chwili ślad zaczął się rozjaśniać aż w końcu zniknął. Dziwne. Gdy tak dłużej się temu przypatrzyłem, zauważyłem, a raczej go nie zauważyłem. Gdzie jest mój cień? Słońce było centralnie nade mną, a cienia nie było. Widzę, że już zaczynam powoli odkrywać siebie…
Dziś spadł pierwszy śnieg. Od dnia ucieczki minęły 4 miesiące. Przez ten czas nauczyłem się naprawdę dużo. Można powiedzieć, że wiem już teoretycznie wszystko o sobie. Do tej pory udało mi się spotkać sporo wilków, równie wędrujących samotnie jak ja, ale nie byłem zbytnio zainteresowany ich towarzystwem, więc osobniki zostały po prostu zignorowane przeze mnie. Zdarzały się wyjątki, gdy nie podziałało grzeczne odmówienie, trzeba było użyć siły fizycznej lub psychicznej. Lecz pewnego dnia pojawiła się wadera. 
Był środek zimy. Mijałem jezioro, żeby nie robić sobie dłużej drogi poszedłem na skróty, prosto przez nie. Było zamarznięte, więc nie groziło mi wpadnięcie. Chyba że zatrzymałbym się na dłużej to po niedługim czasie moje łapy rozpuściłyby lód. Przechodziłem dość szybko, ale nagle coś kazało mi się zatrzymać. Zrobiłem tak, odsłoniłem łapą śnieg i zobaczyłem pod lodem jakieś ciało. Wyglądało na wilcze i martwe, ale wyczułem, że osobnik jakimś cudem jeszcze żyje. Jak najszybciej rozpuściłem lód i wyciągnąłem, jak się okazało wilka i odciągnąłem go jak najdalej od jeziora. Wilk miał bardzo niską temperaturę ciała. Kilka minut dłużej, a po prostu odszedłby z tego świata. Znalazłem jakąś jaskinię i zaniosłem tam osobnika. Rozpaliłem ogień i ułożyłem, jak się okazało waderę, jak najbliżej źródła ciepła. Położyłem się niedaleko i rozpaliłem mały ogień w jej ciele, który oczywiście jej nie zabije, a tylko ogrzeje i pozbędzie się wody, która się dostała do płuc. Jest spora szansa, że dojdzie do siebie. Niedługo po tym, klatka wadery zaczęła się unosić, co wskazywało na to, że zaczęła oddychać. Nic jej jak na razie nie zagraża. Wyszedłem z jaskini i zacząłem tropić jakąś zwierzynę. Szło mi to o wiele lepiej z góry, więc wzbiłem się w powietrze. Dlaczego ja to zrobiłem i jej pomogłem? Równie dobrze mogłem ją tam zostawić, aby się utopiła. Może taki był jej los? Nie wiem, co może zrobić, gdy ja będę w pobliżu. Zaatakować mnie? Mam nadzieję, że nie, bo źle się to dla niej skończy, a na pewno jej żywiołem nie jest woda, czy ogień, bo już dawno wydostałaby się stamtąd. Zapomniałem. Przecież ja nie mam serca… Podrzucę jej jakieś zwierzę i pójdę dalej. Nie sądzę, żeby zdążyła się obudzić do mojego powrotu. 
Pomiędzy drzewami wypatrzyłem samotną sarnę. Wylądowałem dalej od niej, aby jej nie spłoszyć. Powoli się skradałem, lecz śnieg i tak skrzypiał pod łapami, a ciężko mi się ukryć, bo moja sierść ma charakterystyczny kolor. Jednak udało mi się podejść blisko i jej nie przestraszyć. Wyskoczyłem do przodu i złapałem ofiarę za kark. Można było dobrze usłyszeć chrzęst łamanych kręgów. Martwą zwierzynę przerzuciłem przez swój grzbiet, tak aby nie spadła i wróciłem do jaskini.

Od Silent Fear'a - C.D. Rathyen ''Dzień dla mordercy''


Całkowicie ignorując waderę, skoczyłem w stronę motyla, tym razem skutecznie przygniatając g skrzydłami. Kiedy znalazłem się ponownie na ziemi, zabiłem zdobycz, po czym wyplułem w gęstszą trawę.
 - Morduję wszystko, co się rusza. Nie mam zamiaru dyskryminować motyli. - Mruknąłem niezadowolony, że widzę waderę. - I co? Kara śmierci?
 - Dołączyłam do watahy.
Informacja uderzyła we mnie jak piorun. Co?! Kto na to pozwolił?!
 - Kto tak powiedział? - Zapytałem, będąc przekonanym, że kłamie.
 - Ten czarny szczeniak, przed którym się wszyscy uniżacie. - Zaśmiała się. Cholera.
 - A przesłuchał cię chociaż? - Zadałem kolejne pytanie, będąc coraz bardziej zdziwionym. Crow's Cry nie pytał się praktycznie o nic, a przynajmniej tak twierdziła wilczyca. Nie za bardzo ogarniałem, co się właściwie stało i dlaczego nie mogę jej po prostu zabić.
 - *Jeśli jej nie przesłuchał, zapewne wysłał Patton'a, aby ją śledził.* - Pomyślałem, jednak nie dzieliłem się z waderą swoimi przemyśleniami.
 - Zatkało cię, czy jak? - Prychnęła.
 - Nie, nie. Na chwilę się tylko... - Spojrzałem na ukrytego Patton'a, który mrugnął do mnie porozumiewawczo. - ...zamyśliłem.
 - Nie wierzę, ty umiesz myśleć?
 - Umiem też wiele innych rzeczy. - Odparłem. - W przeciwieństwie do ciebie, umiem wypełnić zlecenie do końca. - Zaśmiałem się, na co wilczyca zawarczała ostrzegawczo. - Nie unoś się tak, teraz będziemy musieli żyć w zgodzie, albo przynajmniej próbować się nie zabić. Jesteśmy w jednej watasze, ta?

< Rathyen? Sorki za długość ;-; >

niedziela, 4 września 2016

Od Aric'a - C.D. Slash'a ''Nowy początek''


Osobnik ten był wyjątkowo... groźny? Nie wiem jak go nazwać. Jednocześnie jego wygląd przypominał Diabła w czystej postaci, ale coś mi tu nie pasowało. Jakaś dziwna strona mnie podpowiadała, że on nie jest aż taki zły. No skoro siedział sobie spokojnie z ptakiem na głowie, to czemu nie?
Zrzuciłem go na siebie, ale szybko odskoczył na bok, ukazując swoje ostre zębiska. Jego umaszczenie przypominało mi żar lub ogień. 
Tak.
Ogień.
Schylił głowę i przybrał atakującą postawę. Miał na swoich plecach coś, czego bardzo mu zazdrościłem. A mianowicie skrzydła. 
- Kim ty jesteś?! - Warknął, ale ja zasalutowałem mu. Chyba go to rozzłościło, gdyż charknął jeszcze raz, a następnie zbliżył się do mnie. 
- Jestem Aric. - Odgarnąłem moją czerwoną grzywę (bo grzywką tego nie nazwę) i przybrałem minę pewnego siebie zabójcy. - A kim ty jesteś?
- Po co chcesz to wiedzieć? ZMIATAJ STĄD, INTRUZIE! - Tupnął przednią łapą, a w jego oczach rozbrzmiała złość. Chyba chciał się na mnie rzucić, ale cofnąłem się i podniosłem łapę, by go uspokoić.
- Spokojnie. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Ty? Krzywdę mi? - Stłumił śmiech, a jego ciało trzęsło się od chichotu. Zabawny. - Bardziej powinieneś ty się o to bać.
- A, słuszna uwaga. - Stwierdziłem, idąc w jego kierunku. - Nie każdy ma zaszczyt rozmawiać z mordercą.
- Skąd wiesz, że nim jestem?
- A jesteś?
- No... Tak. 
- No to stąd wiem.
- Słucham?
- No powiedziałeś mi, prawda?
Wyglądał tak, jakby wybuchł mu mózg. Wyprostował się, a jego pysk przybrał kamienny wygląd.
- Slash.
- Mlash. 
- Nie, idioto, tak mam na imię! 
- A ja Aric. Miło poznać.
Nie odpowiedział, a skierował się w tył. Chyba już nie miał rozmowy ze mną rozmawiać. Ale kto wie. 
- Do zobaczenia, Slash...? 

<Slash?>

Od Aric'a - Jak tu dotarłem?

W moich łapach występowała nieosiągalna zazwyczaj prędkość. Wiałem między drzewami z wielką szybkością, a liście, porwane przez wiatr, który wytwarzałem, goniły mnie w rytmie szumu drzew. Już dawno nie byłem w tak pięknym lesie. Zbliżał się wieczór, a ja pałętałem się po nieznanych mi lądach w poszukiwaniu jedzenia. Spostrzegłem kilka ptaków, ale uciekły, zanim zdążyłem wdrapać się na brzozę, czy inne drzewo. Nie wiem dlaczego, ale zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. 
Moje czarne futro falowało niczym zboże, poruszane przez letnie powietrze. Dosyć szczupłe łapy lądowały na miękkim mchu jak na poduszce, a moje serce rozłożyło skrzydła, gdy ujrzałem piękną łanię, pijącą wodę przy strumyku. Momentalnie zatrzymałem się i schowałem za drzewem, by nie wystraszyć mojego obiadu. Pech chciał, żeby jednak łania mnie zobaczyła. Uciekła gdzie pieprz rośnie, a ja uderzyłem się głową o korę drzewną. Podszedłem do strumyka, tam, gdzie stało moje niedoszłe danie pod postacią łani. Naprawdę to miejsce było przepiękne. 
Wysokie drzewa przepuszczały między liśćmi i gałęziami promienie zachodzącego słońca, by później blask odbijał się od tafli wody, rozpryskując się w niej i tworząc piękny efekt płynnego diamentu. Woda płynęła z góry, gdzie zobaczyłem wodospad. Nie był wielki, czy też wyjątkowo "dojrzały", ale robił swoje. Woda jest, to i szczęście jest. 
Zieleń obrosła wszystko wokół, a motyle i inne pędraki, czy tam robaki, latały i wiły się, tworząc przyjemną atmosferę. Nawet w małym strumieniu spostrzegłem kilka soczystych, lśniących rybek. 
- I tak oto nadpłynął obiad. - Powiedziałem do siebie i czym prędzej rzuciłem się na ryby. 
Ech, tak jak mówiłem, jestem pechowcem. Dużym pechowcem. 
Zamiast złapać rybę, poślizgnąłem się i wpadłem łbem do wody, obryzgując się całego mułem i błotem. Kochane rybeńki odpłynęły jak burza, a ja zacząłem delektować się mułem, który wpadł mi do buzi.
- Mam nadzieję, że nikt tego nie widział. - Znowu powtórzyłem do siebie, otrzepując się z brudu i wody.
- Mylisz się. 
Jakiś głos odezwał się znikąd. Kto to był? Rany, jaki wstyd...

<ktoś?>

Aric - profil wilka

Imię: Aric
Płeć: Samiec
Wiek: 6 lat
Hierarchia: Omega
Kierunek: Jastrząb
Stanowisko: Obrońca rannych
Typ: Zwykły
Rasa: Wilk Księżycowy
GłosGabrielle Aplin
***
Cechy charakteruTego wilka cechuje wielka radość i przyjaźń, którą tryska na każdego, kogo napotka. Wiele zwierząt mówi, że jego uśmiech przyciąga do siebie. Pomimo wyglądu, a wygląda jak wygląda, Aric nie jest wilkiem-mordercą. Lubi zadawać ból innym stworzeniom, ale nie czerpie z tego wielu korzyści, takich jak szczęście. Po prostu lubi walczyć. Popołudnia często przeznacza na pływanie i figle z innymi wilkami, które tak jak on, kochają, gdy coś się dzieje. Jest bardzo pewny siebie i charyzmatyczny. Często marzy o zdolności latania, albo chodzenia po wodzie. Wołają na niego "Towarzyski, Wolny Strzelec". Bardzo szybko zapomina o bólu i cierpieniu, a także o problemach. Nie lubi żalić się innym, ale gdy jego bliskim coś się stanie, on zawsze wysłucha i najczęściej rzuci jakimś żartem, lub przytuli i zacznie żartobliwie słodzić. 
Cechy fizyczne: Zwinny i szybki, to są jego dwie najwspanialsze cechy. Jest także silny, a okazuje to najczęściej wtedy, gdy robi akrobacje lub się wspina. 
Znak szczególny: Może się to wydawać dziwne, ale jego zęby świecą w ciemności. 
Słaby punkt: Ogon
Boi się: Aric bardzo boi się ognia. Ma ten uraz przez historię z jego wcześniejszą watahą
Waga: 45 kilogramów
Wzrost: 87 centymetrów
Najlepsi przyjaciele: Brak
Pochodzenie: Ziemia, Europa, Hiszpania
Lubi: Pływać, siedzieć w ciszy wokół natury, przebywać w okolicy pięknych miejsc, walczyć
Nie lubi: Nie przepada za wilkami, które za wszelką cenę chcą udowodnić, że są lepsze od innych
***
Żywioł: [3/3] Mrok, Natura, Miłość
Moce: [4/20] Telepatia. Umie tworzyć różne przedmioty z cieni. Wystarczy, że chwyci cień w swoje świecące kły, a cień zmieni się we wszystko co tylko mu się zamarzy. Oprócz tego ma jeszcze zdolność wydłużania pazurów i niebywale czuły słuch
Partner/ka: Brak
Rodzice: Annabel i Lazarius. Żyją z dala od niego
Potomstwo: Brak
Inna rodzina: Miał siostrę o imieniu Stephanie. Nie wie, co się z nią stało.
***
Data dołączenia: 4 wrzesień 2016
Data urodzenia: 25 styczeń
Upomnienia: 0/3
Krwawe Pioruny: 700.000
★★★★★★★★★★
Poziom: 14
PD: | Ogólnie: 1400 | Wykorzystano: 800 | Zostało: 600 |
Umiejętności: | Walka: 550 | Instynkt: 0 | Umysł: 0 | Polowanie: 250 |
Jaskinia: numer 3
Ekwipunek: Brak
Torba| 0 Wilcze Jagody | 0 Czarna Krew | 0 Łza Wilczycy | 0 Niezapominajka | 0 Rumianek | 0 Liść | 0 Czaszka | 0 Czarna Perła | 0 Kość | 0 Chmiel | 0 Popiół | 0 Księżycowy Pył | 
Bronie: Brak
Zbroja: Brak
Smok: Brak
Towarzysz: Brak
Historia: Aric był jednym z największych nadziei z jego poprzedniej watahy. Jego elastyczne ciało, a jednocześnie silne, nadawało się idealnie dla przyszłego zastępcy wilka Alfy. Niestety, jego przyszłość została zniszczona przez ogień, który spalił watahę, a niektóre wilki zginęły w ogniu. Był jeszcze szczeniakiem, kiedy to się stało. Tak wpłynęło to na jego podświadomość, że teraz boi się ognia jak śmierci. Chociaż czasem, w akcie pozbycia się fobii, igra z ogniem. Bezskutecznie. 
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: TheMania45 |

Ostatnia aktualizacja: 12.11.2016

Od Arnisa - Dni krwi i światła gwiazd, cz 1 [Quest #1]

- Czy to nie ten, który stracił ostatnio całą rodzinę? - wyszeptała jedna wadera do drugiej.
Jakbym tego nie słyszał. Minął miesiąc, a ja dalej tkwiłem w tym zasranym mieście. Musiałem się wydostać... zemścić... pokazać, jak to jest stracić bliskich... ale nie potrafiłem. Coś mnie powstrzymywało od wyjścia za te zatęchłe mury. Westchnąłem cicho i wróciłem do swojej jaskini. Na ziemi było jeszcze widać krew moich rodziców. Miesiąc... miesiąc po stracie wszystkiego i wszystkich. Miesiąc po szoku. Miesiąc. Cholerne 31 dni, przez które nic nie zrobiłem. Rozłożyłem mapę na stole. To takie zabawne... szczeniak planujący zemstę. Kto by pomyślał? A jednak. Stało się. 
Z tego, co słyszałem, kierowali się na zachód.
Rozejrzałem się dookoła. Nie potrzebowałem chyba zbyt wiele. Odkryłem ostatnio nową moc, więc nie potrzebowałem broni. Mapę mogłem zapamiętać. Jedzenie... Chyba w lesie jest na co polować, co?
Spojrzałem smętnie na jaskinię. Tu się wychowałem... Może jeszcze kiedyś uda mi się tu wrócić. Może. Westchnąłem cicho i zabrałem się za ukrywanie najcenniejszych rzeczy. Zatrzymałem się. Na półce stał obrazek. Rodzinny portrecik. Przetarłem go delikatnie łapą.
- Obiecuję, że was pomszczę. - wyszeptałem, po czym wyszedłem z domu.
Inne wilki zaczęły na mnie dziwnie patrzeć. Zastanawiałem się, o co może im chodzić. Powoli wszyscy ustępowali mi z drogi. Co się dzieje? Dopiero po chwili się zorientowałem. Moja postawa była bardziej wyprostowana. Ogona nie miałem podkulonego, a głowy spuszczonej w dół. Wręcz przeciwnie. Była uniesiona, a przy lewym uchu było widać pióra. Podarek od ojca, jakiś tydzień przed ich śmiercią. Westchnąłem cicho. Aż tak inaczej wyglądałem? Oni nie mieli pojęcia, jakie przerażenie mnie ogarniało. Było jedynie trochę mniejsze od tego, którego doznałem wtedy, miesiąc temu.
Miesiąc. Miesiąc planowania, nauki. Może jednak coś robiłem przez te cholerne 31 dni? Czas pokaże...
Doszedłem do bramy miasta. Rozejrzałem się. Wilki dalej dziwnie na mnie patrzyły. Zatrzymywały się i wlepiały we mnie swój wzrok. Nie przeszkadzało mi to zbytnio.
Pchnąłem drewniane drzwi. Był wieczór, a ponad lasem było widać mnóstwo gwiazd.
Witajcie, dni krwi. Witaj, świetle gwiazd.

C.D.N.

Od Arnis'a - C.D. Reny ''Jak tu dotarłam?''


- I zgaduję, że ja mam ją odprowadzić? - mruknąłem do bety.
- Muszę się zająć paroma spra...
- Dobra, dobra. - mruknąłem, przerywając mu. - Sprawy sprawami, ale sam nie dam rady zaprowadzić tej galarety.
Basior odetchnął i spojrzał przez ramię.
- Okej, okej. - westchnął, idąc w stronę jaskiń. - Oprowadzisz ją później po terenach?
Skrzywiłem się lekko.
- Dobrze, jeśli się uspokoi. - powiedziałem cicho. - Jeśli nie, zostaje u Makki, która spróbuje ją ogarnąć, okej?
W końcu dotarliśmy do jaskiń. Patton wprowadził Renę do środka, a ja zostałem na zewnątrz.
- Świetnie. - burknąłem i położyłem się przed wejściem. - Miejmy tylko nadzieję, że nie wykituję z tą histeryczką.
Zamknąłem oczy i nasłuchiwałem, czy nikt nie nadchodzi. W pewnym momencie po prostu mi się przysnęło.

***

Znowu to samo. Cloud. Cloud. Który raz mam już ten sen? Nie mam zielonego pojęcia. W sumie raczej to koszmar. Widziałem jej powykręcane łapy, złamane skrzydło, naderwane ucho... ranę w boku... nie przestającą krwawić ranę w boku.
- Przepraszam. - szepnęła wtedy.
Za co? Za to, że się ze mną zaprzyjaźniła? Czy za to, że była pierwszym wilkiem, który rozmawiał ze mną o czymś innym, niż o formalnościach i informacjach?
Nie byłem w stanie jej pomóc. Nigdy nikomu nie byłem. Kiedy moi rodzice umierali, widziałem po prostu to samo. Krwawiące ciała. I przeprosiny.

***

W końcu się obudziłem.
- Nie ma szans, żeby ją wskrzesić, co? - mruknąłem do siebie, powoli się podnosząc.
- Kogo? - usłyszałem głos wadery.
Odwróciłem się w jej stronę. Cholera. Przez chwilę myślałem... eh, nie ważne.
- Nic, nie ważne. - skrzywiłem się. - Rena, tak? Arnis jestem. - przedstawiłem się i skinąłem sztywno głową.
- Miałeś mi ponoć pokazać tereny... - zaczęła niepewnie.
- Tia, chodź. - mruknąłem i ruszyłem powoli w stronę granicy.

<Rena?>

Od Lonely Rain - Mroki Serca, cz 1

Obudziłam się dzisiaj w nocy z dziwnym wrażeniem. Czułam się obserwowana. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Postanowiłam napić się herbaty według mej matki. Zaparzyłam jakieś ziółka i wypiłam je, trzęsącymi się łapami. Nie, coś było nie tak. Wygrzebałam z kąta jakieś zimowe futro z karibu i przykryłam się nim. Moje ciało przeszedł dotąd nieznany mi mocny dreszcz. Poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się momentalnie, lecz nikogo nie zobaczyłam. Może powinnam udać się do psychologa? Nie, to głupie, pewnie złapałam jakieś choróbsko. Postanowiłam opuścić jaskinię. Wyszłam więc przed mój dom i zaczęłam się rozglądać. Tak, to palące spojrzenie, wypalające dziurę we mnie, w moim sercu... 
- *Czego się boisz?* - usłyszałam w głowie.
- K-kto to powiedział? - szepnęłam.
- *Ja, kochanie...* - usłyszałam rechot.
Pobiegłam do jaskini i zasunęłam otwór oraz wejście. Było ciemno. Czerń rzucała mnie sobie w objęcia. Była z każdej możliwej strony. O dziwo, gdy położyłam się, od razu zasnęłam. 

***Nazajutrz***

Obudziłam się zlana potem. Znów to samo uczucie. Poczułam, jak coś rozrywa mnie od środka, moje wnętrzności, moje serce. I ten śmiech. Ten wzrok. Ten oddech... Zerwałam się i pobiegłam byle gdzie. Natrafiłam na jaskinię wilka imieniem Simon. Roztrzęsiona, bez zastanowienia wpadłam do niego, siadając w kącie.
- Przepraszam, nie znamy się... Jestem Lonely Rain, ciebie znam z widoku i imienia... Mam jedną prośbę... - trzęsłam się.
- Jaką? - spytał zdziwiony basior.
- Zabierz... zabierz mnie do kościoła. - spojrzałam błagalnym wzrokiem na samca.

C.D.N.

sobota, 3 września 2016

Od Rathyen - C.D. Silent Fear'a ''Dzień dla mordercy''


No tak, przesłuchanie. Czemu oni nie mogą zrozumieć, że nie chcę im niczego mówić? To sprawa między mną, moją ofiarą, a moim zleceniodawcą. No ale oni naciskali. I robiło się coraz nudniej. Do porzygu było to wszystko.
- Dobra, dobra - skrzywiłam się w końcu. - Jego córka poprosiła, żebym go zabiła - powiedziałam, wstając.
- Kto?! - krzyknął Patton.
- Jak sądzę, głuchy nie jesteś, więc powtarzać się nie będę - mruknęłam.
Skierowałam się do wyjścia.
- Czekaj, czekaj - powiedział szczeniak.
- Tak? - spytałam.
- Czy ty myślisz, że kara cię ominie? - spytał, wyraźnie zirytowany.
Zaśmiałam się.
- A co taki maluch jak ty może mi zrobić? - spytałam, patrząc na niego z góry.
- Spokojnie moglibyśmy cię rozszarpać - powiedział dyplomatycznym głosem beta.
Wywróciłam oczami. No tak. Durne konsekwencje. Czy oni naprawdę nie rozumieją, że i tak się nie zmienię? Że to nic nie da?
- Więc? Jaka ma być ta "kara"?
- Zostaniesz w naszej watasze - powiedział spokojnie alfa.
Kątem oka zauważyłam minę Patton'a. Była bezcenna. Takiego zdziwienia z niedowierzaniem nigdy w życiu na żadnym pysku nie widziałam. Starałam się opanować.
- Albo, jak powiedział beta, będziesz martwa - powiedział, wzruszając ramionami.
Odetchnęłam cicho.
- A co mi to da? - spytałam, znowu się krzywiąc.
- Będziesz żywa, to powinno wystarczyć - mruknął Patton, kiedy już się uspokoił.
Wywróciłam oczami. No tak. Z zapłaty nici, ale... znęcanie się psychiczne nad niedoszłą ofiarą chyba może być? Uśmiechnęłam się w duchu.
- Zgoda - powiedziałam.
Znowu ta mina u bety. Nie no, chyba padnę. Zaśmiałam się pod nosem.
- Czy coś się stało? - spytał alfa.
- Nieee, nic - wyszczerzyłam się i wyszłam.
W końcu świeże powietrze. Zwariować można było w tym namiocie. Ruszyłam w stronę jaskiń, kiedy zauważyłam Fear'a.
- Aż tak ci się nudzi, że za motylkami ganiasz? - spytałam sarkastycznie. - Z tego co słyszałam, to jesteś zabójcą, nie szczeniakiem.

< Silent Fear? >