Siedziałem sobie u podnóża Dymiących Gór. Z uwagą wpatrywałem się w unoszące się opary ponad ich szczytami. Ostatnio zaintrygował mnie ten widok i często przyłapywałem się na tym, że zatrzymywałem się i w milczeniu wgapiałem się w ten dym. Dziwne, ale prawdziwe.
Zacząłem sobie powoli wchodzić na górę. Kamyczki pod moimi łapami osuwały się na dół, odbijając się od innych. Miałem nadzieję, że ja nie podzielę ich losu, gdyż w tym wypadku bym się co najmniej połamał. Nie miałem zamiaru przeleżeć w łóżku początek wiosny.
Zatrzymałem się i rozejrzałem się dookoła. Miałem wokół siebie przepiękne widoki. Odetchnąłem orzeźwiającym górskim powietrzem. Zastanawiałem się nad tym czy nie zamieszkam w górach.
Podążyłem górską ścieżką dalej. Zaczynało się robić coraz zimniej, a z każdym moim wydechem, w górę ulatywała para wodna. Nie wiem czemu, ale spowodowało to, że zacząłem się śmiać.
- Z czego się śmiejesz? - usłyszałem czyjś głos. Odwróciłem głowę w prawo i napotkałem... wilczycę, a może raczej psa. Uspokoiłem się.
- Z niczego ważnego. - odparłem delikatnie. - Jestem Peeta.
- Miło mi. Cawa. - podeszła do mnie nieco bliżej. - Co tu robisz?
- Spaceruję. - odparłem. - A ty?
- ... .
< Cawa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!