poniedziałek, 30 listopada 2015

Miracle - profil wilczycy

Imię: Miracle
Płeć: Samica
Wiek: 5 lat
Hierarchia: Omega
Kierunek: Koliber
StanowiskoZielarka
Typ: Zwykły
Rasa: Wilk Gwiezdny
GłosLaura Shigihara
***
Cechy charakteruMożna by powiedzieć że jest chora, wszystko co spotyka kojarzy jej się ze śmiercią, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Została skrzywdzona, najbliższe jej wilki umarły. Jest słaba psychicznie, potrafi przez tydzień leżeć gapić się w ścianę. Małomówna, nieufna, czasami bywa wredna, kiedyś była miła, przyjacielska, dobra, doceniała piękno, dobro, wszystko zostało zniszczone. Nawet osoby, które uważała za przyjaciół, zdradziły ją. Nie okazuje uczuć, jest bezlitosna, inne wilki mówią, że nie ma serca lecz to jest nieprawda, żyje i ma się dob… nie dobrze, ale posiada organ zwany sercem, niestety pozbawiony uczuć zwanych miłością. Czasami jak jakąś waderę polubi może zdradzić jej rąbek tajemnicy i może być do niej miła. W obecności basiorów robi się wredna i jeszcze bardziej nieufna. Uwielbia znęcać się nad zwierzyną łowną i sprawiać jej więcej bólu. Jest pesymistką, uważa, że świat jest szary i smutny. 
Cechy fizyczne: Miracle jest dosyć szybka, ale niestety na krótkie odległości. Nie jest stworzona do zabijania, kły ma dosyć krótkie, a pazury nieostre. Nie potrafi się wspinać ani latać. Zwinności i skoczności nie pozazdrości jej inny wilk. Najlepszą jej zaletą jest umiejętność szybkiego poruszania się w wodzie, wyśmienicie pływa.
Znak szczególny: Spośród jej czarno-szarego futra wyróżniają ją znaki przy oczach oraz kremowy nos i opuszki łap. Należy zwrócić uwagę na czarną obrożę. Należała do jej siostry – AbiGail, kiedy zginęła Miracle wzięła ją aby o niej pamiętać. 
Słaby punkt: Okolice nosa i oczu
Boi się: Swojego byłego partnera, Gold'a
Waga: 35 kilogramów
Wzrost: 68 centymetrów
Najlepsi przyjaciele: Nikomu nie można zaufać
Pochodzenie: Ziemia Wojny [Wataha z Dudniących Wodospadów]
LubiZnęcać się nad zwierzyną łowną, mrok
Nie lubi: Basiorów, wszystkiego co słodkie

Żywioł: [3/4] Mrok, Elektryczność, Lód
Moce: [8/25] Mroczna macka, Stwarzanie halucynacji, porażenie prądem, elektryczne tornado, sople lodu, Władanie cieniem, zamrażanie, telepatia
Partner/ka: Nie ufa samcom, po co ma się narażać na kolejny zawód miłosny?
RodziceBlack Rose i Glory Warrior [losy nieznane]
Potomstwo: Brak
Inna rodzina: Brak

Data dołączenia: 30 listopad 2015
Data urodzenia: 20 styczeń
Upomnienia: 0/3
Krwawe Pioruny: 1.500.000
★★★★★★★★★★
Zdobyte osiągnięcia: Brak
Poziom: 25
PD: | Ogólnie: 2500 | Wykorzystano: 2000 | Zostało: 500
Umiejętności: | Walka: 300 | Instynkt: 550 | Umysł: 850 | Polowanie: 300 |
Jaskinia: numer 5
Ekwipunek: Brak
Torba| 0 Wilcze Jagody | 0 Czarna Krew | 0 Łza Wilczycy | 0 Niezapominajka | 0 Rumianek | 0 Liść | 0 Czaszka | 0 Czarna Perła | 0 Kość | 0 Chmiel | 0 Popiół | 0 Księżycowy Pył | 
Bronie: Brak
Zbroja: Brak
Smok: Brak
Towarzysz: Brak
HistoriaWszystko się zaczęło 3 lata temu 20 stycznia, urodziłam się. To było chyba najgorsza rzecz, którą zrobili moi rodzice, wolałabym nie żyć, ale wracając do historii: miałam spokojne dzieciństwo, bawiłam się z innymi wilkami, ale jeden samiec był wyjątkowy. Był to Charlie, spokojny ale jakże waleczny basior. Był najlepszy w walce. Pewnego dnia dowiedziałam się, że moja matka jest w kolejnej ciąży. Ucieszyłam się, tak samo jak mój ojciec, przynajmniej tak mówił, ale następnego dnia wyszedł z jaskini pod pretekstem polowania, już nie wrócił. Szukałam go, płakałam, ale on nie wrócił... do tej pory nie wiem co się z nim stało. Obowiązek wykarmienia rodziny spadł na mnie. Wtedy nauczyłam się doskonale polować, ale nie lubiłam tego robić. Charlie często mi pomagał, coraz bardziej czułam do niego miętę, Nareszcie moja mama urodziła znowu jedną waderę, nazwała ją AbiGail. To była moja siostra, którą kochałam nad życie. W końcu kiedy miałam rok, zostałam partnerką Charlie'go. Często bawiłam się z siostrą, to były najpiękniejsze chwile mojego życia, niestety nie trwały długo - kiedy Abi miała 6 miesięcy mama dała jej obrożę, a następnego dnia wyszła na spacer do lasu. Obiecałem jej, że zajmę się siostrą i tak też było, poszliśmy nad rzekę łapać ryby. Kiedy zmierzch nastał, mojej rodzicielki nadal nie było, nawet przez głowę mi nie przeszło, że mogło coś jej się stać. Zostawiłam siostrę w jaskini i poszłam szukać matki. Po pół godzinie zastałam coś szokującego, moją matkę całą we krwi. Podbiegłam do niej nie wierząc, szturchnęłam ją, myślałam, że to tylko okropny sen, niestety tak nie było. Moja matka nie żyła, miałam tysiące pytań do całego świata. Co mogłam zrobić? Jedynie wyć do księżyca. Dlaczego los jest taki okrutny? Moja siostra nie widziała co się dzieje, ciągle dopytywała się o matkę. Tak trudno jest przetłumaczyć szczeniakowi, że już kogoś ważnego nie zobaczy. Na szczęście mogłam polegać na Charlie'm. AbiGail w końcu dorosła, wiedziała co się dzieje wokół niej. Życie przygotowało kolejną niespodziankę, wojnę. Mój partner musiał wyruszyć na nią, był w końcu wojownikiem. Nie chciałam by szedł, ale on się uparł. Po tygodniu usłyszałam od wilków, że został ranny i przebywa w jaskini dla chorych. Pobiegłam tam, niestety z najgorszymi myślami. Nagle przed jaskinią zobaczyłam Charli'ego z otwartą raną na brzuchu. Pomimo niej chciał pomóc watasze, dlatego zdarł bandaże. Podbiegłam do niego i mówiłam by się nie poddawał, rany były za wielkie. Zdążył podnieść łeb i powiedzieć „Kocham cię”, a potem wyzionął ducha. Wtedy popadłam w depresję, długo siedziałam i płakałam. Jedyną osobą, do której się odzywałam była moja siostra. Ona próbowała mnie pocieszyć. Coraz częściej myślałam o samobójstwie, ale nie mogłam tego zrobić ze względu na siostrę. W końcu postanowiłam się otworzyć na świat. Znowu moje życie zaznało barw, poznałam samotnika imieniem Gold. Wszystko potoczyło się szybko, za szybko. Zaufałam nieodpowiedniej osobie. I poniosłam tego konsekwencje. A więc zostałam partnerką Gold'a, wojna się skończyła po miesiącu. Myślałam, że już los potoczy się w dobrą stronę, ale niestety tak nie było. Pewnego dnia Gold powiedział abym poszła z AbiGail do lasu w nocy, bo ma niespodziankę. Wybrałam się tam z nią, ale nikogo nie było. Mieliśmy już wracać, gdy nagle zza krzaków wyskoczyły cienie sterowane przez mojego partnera. Przycisnęły mnie i Abi do ziemi. Nie mogłam się poruszyć. Nagle zza drzew wyłonił się Gold i 3 inne basiory. Myślałam, że jestem uratowana, ale oni podeszli do mnie i do siostry i zaczęli coś wykrzykiwać. Jeden złapał mnie za kark i ugryzł. Zaczęłam się szarpać, ale to pogorszyło sprawę. Krzyczałam na Gold'a, a on szyderczo się uśmiechnął i powiedział, że koniec z tym, podszedł do AbiGail i zerwał z jej szyi obrożę, a potem powiedział, że musi się zemścić. Nie wiedziałam o co chodzi, powiedział jeszcze, że jest z watahy wroga i że mój ojciec zabił jego rodzinę, dlatego on zrobi to samo. Wtedy wyczarował nóż, zaczęłam się szarpać, nie chciałam aby moja siostra ucierpiała. Nie zdążyłam… Gold nie wahając się wbił go w okolice serca mojej siostry. Świat się zawalił, zaczęłam płakać, nie wiedziałam co robić. Gold wyciągnął nóż z Abi i powiedział, by mnie puścili. Siostra wylądowała w kałuży własnej krwi. Podbiegłam do niej i zaczęłam zrozpaczona krzyczeć, aby się nie poddawała, że wszystko będzie dobrze. Niestety świata i czasu nie zmienię. Moja siostra odeszła na wielki. Nim zaczęłam myśleć o czymś innym, Gold'a dawno nie było. Z chmur zaczął lać deszcz. Położyłam się łkając obok mojej zimnej siostry. Wolałabym umrzeć, dlaczego mnie nie zabili tylko ją? Mogłam użyć mocy. To przeze mnie zginęła. Co gdybym nie poszła tutaj? Wstałam na chwiejnych łapach. I zobaczyłam obrożę mojej siostry. Podeszłam smętnie do niej. Pachniała moją siostrą. Założyłam ją na siebie i poszłam do swojej jaskini, aby… się zabić. Zanim doszłam do niej, chmury zastąpiły się i ukazało się niebo. Spojrzałam w gwiazdy, chciały mi coś powiedzieć, ukazać. Wskazywały mi drogę, postanowiłam zaufać losowi i pójść ich drogą. Tego dnia z miłej wadery stałam się nieufną, wszędzie widzącą śmierć, a gwiazdy zaprowadziły mnie tutaj.
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: KTHTB |

Ostatnia aktualizacja: 14.03.2016

Od Miracle - Gwiezdna droga, czyli jak tu dotarłam

Leżałam zdrętwiała w kałuży krwi, niestety nie mojej. Pewnie większość wilków, tchórzy, którzy chcą odwlekać to, co nieuniknione, ucieszyłaby się, że to nie ich czas. Myśląc o tysiącu rzeczach przerzuciłam się na grzbiet i spojrzałam w gwiazdy swoimi zapłakanymi, smutnymi oczami. Spojrzałam na martwe niebiosa, które zabrały moją siostrę. Leżałam tak kilkanaście minut, ale niestety nie mogłam tam leżeć wiecznie, obok mojej siostry. Wstałam od niechcenia i spojrzałam na ostatniego członka mojej rodziny. Zrobiło mi się jeszcze gorzej na sercu i zawyłam tak żałośnie, że wzruszyłoby to największego twardziela. Powlokłam się w stronę północy, jednak odwróciłam łeb by upewnić się, że to prawda, niestety doznałam zawodu. Chciałam powiedzieć dużo rzeczy na pożegnanie, ale płacz nie dawał mi takiej możliwości. W końcu wyjęknęłam:
- Kiedyś, mam nadzieję, że niedługo, się spotkamy. Nie martw się, pomszczę cię… - próbowałam powstrzymywać łzy, niestety na próżno. Kiedy krople wsiąkały w moją sierść, przez szklące oczy zobaczyłam obrożę oddaloną o kilka metrów od ciała. Podeszłam do niej i stwierdziłem, że to obroża mojej siostry, zerwana z jej szyi przed śmiercią. Usiadłam obok niej i zaczęłam mamrotać: - Do-dostała ją od matki. Miała wtedy 6 miesięcy. - po tych zdaniach zamilkłam i założyłam ją na siebie. Nie chciałam już dalej żyć… Po co, przecież i tak już nie mam dla kogo. W moich myślach pojawił się obraz samobójstwa. Był on piękny: skoczyłam z wielkiej góry i opadałam w dół aż moje ciało z wielką prędkością upadło na ziemię, a upadkowi towarzyszył trzask łamanych kości. Niestety, to było tylko wyobrażenie, postanowiłam jednak je spełnić. Długo szukałam wystarczająco dużej góry. Na szczęście znalazłam odpowiednio dużą, zimną i martwą skałę. Wspięłam się na nią z wielkim trudem. Byłam obciążona bowiem przez los. Spojrzałam w gwiazdy, wydawało mi się że były bliżej niż kiedykolwiek, a może ja byłam bliżej nieba. - *Chciałabym dostać skrzydeł, jak anioł i móc wnieść się nad ziemię, odlecieć w stronę gwiazd, księżyca. Marzenia... * - pomyślałam zbliżając się do krawędzi skały. - Spojrzałam w dół. - Nareszcie, koniec tego nędznego życia. Czemu ja o tym wcześniej nie pomyślałam? - powiedziałam i już miałam skoczyć, gdy w głowie usłyszałam głos:
- *Nie rób tego.*- był on mi bardzo znany, ale nie wiedziałam do kogo należy.
- Kim jesteś i czego chcesz?
- *Chcę twojego dobra, nie pamiętasz mnie córko?*
- Mama? Przecież ty nie żyjesz! Jesteś tylko urojeniem w mojej smutnej głowie!
- *Jestem przepowiednią twego życia, pomocnikiem.*
- Dlaczego dopiero teraz?
- *Teraz jestem ci potrzebna, nie mogę myśleć za ciebie, ty decydujesz o swoim losie, ja nic nie mogę zmienić: mogę tylko pomóc*.
- A więc nie zatrzymuj mnie, nie mam na tym świecie nic dobrego, sam smutek, zło i szarość.
- *A więc skacz. Chcę tylko abyś mnie wysłuchała. Jedno marzenie zawsze się spełnia, niestety tylko u końca twoich dni, wcześniej nie umiesz odróżnić dobrego od złego i nie wiesz czego chcesz naprawdę. Sklepienie niebios da ci odpowiedź kiedy to będzie, musisz być wytrwała aby dojść do celu.*
- Co to ma znaczyć? - spytałam zakłopotana.
- *Spójrz w gwiazdy.* - powiedziała matka, a ja posłusznie zwróciłam łeb ku niebu. Niektóre z gwiazd zaczęły bić jaśniej, tworząc drogę, w którą mam się udać. Porzuciłam myśli o samobójstwie. Zeszłam ze skały i zaczęłam biec w skazaną mi drogę.

***Kilka dni później***

Wbijałam właśnie kły tylną łapę zająca, zaczął się miotać, co powodowało, że ranił sobie łapę jeszcze bardziej. Postanowiłam zakończyć jego żywot, dlatego rzuciłam go w bok. Przeleciał kilka metrów i uderzył w drzewo. Doskoczyłam do niego i ugryzłam go w tchawicę. Po kilku sekundach nie żył. Zaczęłam konsumpcję, gdy zza drzew wyłoniła się wadera przyglądająca się całej akcji.

< Star >

niedziela, 29 listopada 2015

Od Kiiyuko - Kartki z kalendarza, cz 2


Kiedy lis zasnął wyszłam z pokoju. Dowiedziałam się, że jest nowy wilk, o stanowisku takim samym jak moje, który ma na imię Limbo. Pomyślałam, że trochę opowiem mu o stanowisku posła. Zaczęłam szukać jego jaskini, po czym zawyłam krótko i cicho. Wilk wyszedł z niej patrząc idealnie obojętnie na wszystko.
- Czego chcesz? - warknął.
- Ty jesteś Limbo, prawda? - spytałam upewniając się.
- Tak, a co ci do tego? - powtórzył warczenie. - I czego chcesz?
- Chciałam opowiedzieć ci o tym stanowisku, a poza tym, chyba Alfa chciał byśmy przenieśli jedną wiadomość... - odparłam. - Nie zaprosisz mnie do środka? - dodałam patrząc na wilka.
- Właź i opowiadaj, co za wiadomość? I dla kogo? I jak mamy to zrobić? - odpowiedział Limbo idąc za mną. Ja przysiadłam i nie spuszczałam wzroku z Limba. 
- Więc: mamy dostarczyć tę wiadomość do Watahy Kanionu Wielkiego Orła...
- Ale jak mamy to zrobić?! - przerwał mi niecierpliwy.
- Przestań mnie popędzać. - warknęłam, po czym kontynuowałam. - Pobiegniemy na ich tereny. To znaczy, ty pobiegniesz, ja muszę dostarczyć wiadomość do innej watahy. Twoja wiadomość brzmi następująco; "Ogłaszam zbiórkę wszystkich pokojowo nastawionych watah pod Kanionem Afrella. Przekażcie to dalej, do pokojowo nastawionych watah, by wszystkie spotkały się właśnie w tym Kanionie. Alfy Watahy Krwawego Wzgórza.". Możesz przed tym dodać "Alfy ogłaszają". To lepiej zabrzmi. 
- Wow! Ta praca jest nawet ciekawa... - powiedział zamyślając się.
- Aha, no i nikomu ani mru-mru. Jeśli o tych wiadomościach, dowie się ktoś, kto nie powinien się o nich dowiedzieć, możemy mieć spore kłopoty... Wystarczy, że Alfy i wataha, do której dostarczamy wiadomość wiedzą o tym. No, biegnij już, spotkamy się tu, w twojej jaskini, ja pobiegnę dostarczyć inną wiadomość, do innej watahy, czyli Watahy Pradawnego Boru. Nie jesteśmy z nimi w najlepszych stosunkach, ale dobra... Dobra, biegnijmy! - rzekłam i rozeszliśmy się. 
Biegnąc słyszałam szum potoku. O, tak. I przypomniał mi się lisek. Ciekawe, co robi?! Ale najpierw praca. Tak, na tym się teraz skupię. Dobiegłam do Alf tej watahy, przekazałam wiadomość i czekałam już w jaskini, w której umówiłam się z Limbo. Długo mu to zajęło, ale... w sumie jest nowy w tej dziedzinie. Czekałam i wreszcie się zjawił. Spytałam, jak nowa praca i czy mu się podoba.
- O, tak! Jest super, porządnie się wybiegam. - odpowiedział.
Pożegnaliśmy się i pobiegłam do mojej jaskini. O dziwo, nikt mnie nie ujrzał. Poszłam do swojego pokoju, a lisek... jego w ogóle tam nie było! Zaczęłam go szukać, wyjrzałam na dwór i... ujrzałam jak biegnie. Już mu się polepszyło? Cóż, to zawsze pozostanie zagadką. Ja natomiast czekałam na kolejny, nowy dzień, bo ciekawe, co przyniesie?

Od Flash'a - C.D. Limbo ''Jak tu dotarłem?''


Wystarczyło zrobić jedno, aby delikwent odczepił się na tyle długo, by czarny wilk był w stanie uciec. Kula ognia chwilowo podpaliła gruboskórne zwierzę. Basior o białych oczach pobiegł za mną, kiedy tylko gestem poprosiłem go o to. Wiedziałem, że w mojej jaskini jest bezpieczny.
 - Dziękuję za pomoc. - Powiedział. - Wiesz, że za chwilę znów zacznie mnie szukać...
 - Tak. Mam jednak zasadnicze pytanie: kim jesteś i co tutaj robisz?
 - Limbo. - Rzekł. - Uciekam przed tym stworzeniem.
 - Możesz tutaj zostać na noc, może sobie odpuści. - Powiedziałem, nie wiedząc co mam myśleć. Wciąż byłem lekko zszokowany po tym, co tam zobaczyłem. Niebezpieczeństwo jeszcze nigdy nie wyglądało tak okropnie i nie było tak groźne. Nawet Klan Wiecznego Lodu nie wzbudzał we mnie takiego obrzydzenia, jak ten zmutowany stwór.
 - Jeżeli zostanę, będzie ich więcej. - Rzekł tajemniczy przybysz. - Szukam jednak watahy, to moja ostatnia deska ratunku. W pojedynkę sobie z nim nie poradzę.
 - Jestem Flash, alfa Watahy Krwawego Wzgórza. Oferuję ci tutaj pozycję, jednak musisz odpowiedzieć na kilka moich pytań. Szczerze.
 - Rozumiem. - Powiedział wilk. - Niech będzie.
 - Będę cię pytał o szczegóły z twojego życia. Historię, słabe punkty, fobie... Przyrzekasz odpowiedzieć szczerze na każde z tych pytań? - Zapytałem nie ufając wilkowi.
 - Tak. - Odparł po dłuższym zawahaniu.
 - Ile masz lat?
 - Trzy.
 - Słaby punkt?
 - Lewa, tylna łapa, zostałem w nią ukąszony przez tamtego pająka. Nic mi jednak nie jest. Nie przejmuj się. Zmień wyraz twarzy, przecież żyję!
 - Dobrze... - Odparłem lekko wystraszony. Musiałem się przyzwyczaić, że ten pająk będzie tu grasował. Chciałem go zabić i dać czarnemu wilkowi szansę na prowadzenie normalnego życia. - Zgaduję, że twoim największym strachem jest ten pająk.
 - Owszem. - Uśmiechnął się smutno wilk.
 - Co lubisz, czego nie lubisz?
 - Lubię burze, mrok. Nie lubię dnia, światła, słońca.
 - Żywioły i moce.
 - Magia, Elektryczność, Mrok. Telepatia, zmiana w cień, stan furii, zatrute kły, elektryczne macki, elektryczna kula, mroczna kula, zmiana wody w smołę lub krew, tworzenie trujących kwiatów.
- Interesujące moce. Rodzina?
 - Brak.
 - Poproszę jeszcze datę urodzenia oraz historię.
 - Trzynasty dzień stycznia. Urodziłem się w Watasze Dudniących Wodospadów. Nie znałem swoich rodziców, mówią, że ich nie miałem. Przez mój wygląd mówili, że jestem demonem i chcieli mnie zabić. Dlatego uciekłem. Podróżowałem w nocy, słońce psuło mój wzrok. Kiedyś spotkałem na swojej drodze pająki, pozabijałem wszystkie, ale jeden był kilka razy większy od mnie. Zostałem ukąszony w tylną łapę, ale udało mi się przeżyć. Niestety od tamtego momentu jestem ścigany przez niego.

< Limbo? Wybacz, końcówka weny... >

Od Flash'a - C.D. Silence'a ''Pierwsze szczęście''


Patrzyłem na wilczycę, a ta niepewnie spoglądała pod moje łapy, unikając kontaktu wzrokowego. Była świadoma, że bez tej rozmowy nie dołączy do watahy, jednak coś wciąż ją paraliżowało. Postanowiłem zatem przejąć inicjatywę i przedstawiłem się pierwszy.
 - Jestem Flash, alfa Watahy Krwawego Wzgórza. - Powiedziałem i wyciągnąłem do niej łapę.
 - Soul, Forgotten Soul. - Odparła. 
 - Zadam ci teraz kilka pytań, dzięki którym będę mógł podjąć decyzję w sprawie twojego dołączenia do watahy, jaskini oraz stanowiska. 
 - Dobrze, zacznijmy. Chciałabym to mieć za sobą. - Rzekła, więc przeszedłem do rzeczy:
 - Ile masz lat?
 - Trzy. - Powiedziała.
 - Słaby punkt. Od razu uprzedzam twoje pytanie: musisz odpowiedzieć.
 - Uda. - Odrzekła niepewnie. Byłem jednak w stu procentach pewien, że nie kłamie.
 - Boisz się czegoś? Jakaś fobia?
 - Iż kiedyś w końcu stracę kompletną kontrolę nad "chwilową ciemnością", lub do reszty pogrążę się w smutku, czy też ciemności.
 - Rozumiem. - Powiedziałem nie do końca pewien, o czym ona właściwie mówi. - Pochodzisz z Watahy Głuchej Pustyni, prawda? Może nawet mnie kojarzysz...
 - Wygnaniec. - Stwierdziła. - Nieźle się ustawiłeś, zdrajco.
 - To nie rozmowa na teraz, ale zapewniam cię, że zaszło nieporozumienie.
 - Nie obchodzi mnie to, mówiąc szczerze. Nie interesowało mnie to, że Swiftkill kogoś wyrzuciła. Nie musisz się przede mną tłumaczyć, a nawet nie powinieneś. Przejdźmy dalej, bez zbędnego owijania w bawełnę, proszę.
 - Co lubisz i czego nie lubisz?
 - Lubię? Noce, polowania, cieplejsze dni, białe światło. Nie lubię natomiast wieczorów, tłoku, pustki.
 - Żywioły i moce.
 - Ogień, Elektryczność, Mrok. Mocy piętnaście. Telepatia, Naładowanie swojego futra ładunkiem elektrycznym, Kula elektryczności, Elektryczne szpony, Ogniste szpony, Ognisty wyziew, Obrona, Kula ognia, Ognisty ogon, Elektryczna szczęka, Duchy z podziemia , Macki, Zjawy, Utrata wzroku, Sługusy.
 - Jakaś rodzina?
 - Nie.
 - Ostatnie pytanie dotyczące twojej charakteryzacji: data urodzenia?
 - Trzynasty dzień kwietnia. Nie pytasz o historię?
 - Znam ją. - Uśmiechnąłem się przenikliwie. - Jaskinia numer 26, będziesz od dzisiaj posłem. Wyjdź do Silence'a i powiedz, aby cię oprowadził. Witaj w watasze.

< Soul? >

Od Silence'a - C.D. Forgotten Soul ''Pierwsze szczęście''


Dobrze mi znany zapach czerwonej cieczy rozchodził się w powietrzu. Nie przejąłem się tym za bardzo, część watahy, w której aktualnie się znajdowaliśmy ostatnio zaczęła obfitować w zwierzynę łowną. Najwyraźniej spłoszona z terenów innej watahy przekroczyła granice i aktualnie znajduje się na naszym terytorium. Zrozumiałe było, że kilka wilków zechce zrobić sobie zapasy. Nie byłym również zaskoczony gdyby sama Alfa zarządziła grupowe łowy. Spokojnie sięgnąłem do torby, którą zawsze zabierałem ze sobą, wyjąłem ostatniego "ludzkiego" papierosa i zapalniczkę benzynową wygrzebaną z rzeczy które zabrałem z poprzedniego lokum. Szybkim ruchem wykrzesałem już dość mały płomień, po czym podpaliłem suchy tytoń. Zaciągnąłem się dymem i wydusiłem z siebie. 
- Nie przejmuj się, muszą polować gdzieś niedaleko. 
- Skąd wiedziałeś, że też poczułam tą woń? 
- Nie wiedziałem. - Zakończyłem temat powoli się zaciągając i ruszając w stronę jaskini alf. 
Poranek prawie jak każdy... cichy, spokojny i niepokojący. Mimo iż nowa wadera szła zaraz za mną czułem się otoczony przez istoty, których nie widać, nie słychać ich oddechu, nie posiadają zapachu, a jedyne co robią to obserwują wprowadzając ofiarę w dziwny stan. 
- Silence... - Głos samicy wyrwał mnie ze świata, do którego na chwilę odpłynąłem. Spojrzałem na nią a jej wzrok tkwił w jednym punkcie... wciąż tlącym się papierosie. 
- Co? - Zapytałem obojętnie. 
- Wdychasz truciznę. - Wyszeptała mijając mnie. 
- Na coś trzeba umrzeć, ja wybrałem tą drogę. 
- A nie myślałeś nad rzuceniem nałogu? 
- Nie, i nie mam zamiaru myśleć. - Odpowiedziałem spokojnym tonem, zaglądając do jaskini pary alfa. - Flash, Star! - Krzyk obił się echem o puste ściany jaskini, a po chwili z jej głębi dało się słyszeć głos samicy. 
- Silence, wejdź. 
Szybkim krokiem zmierzałem w stronę, z której dochodził dźwięk. 
- Star, Flash. Przyprowadziłem do was waderę, która chciałaby dołączyć do watahy. Mogę zostawić ją na rozmowę? 
- Oczywiście, wiec Silence, wyjdź, a ty... powiedz jak się nazywasz? - Zaczął Flash zbliżając się do wadery. 

< Flash / Forgotten Soul >

Od Diesel'a - C.D. Brokenheart ''Bestia, którą się stałem''


Od tamtej nocy wiele się zmieniło, minęło już tak wiele czasu. Jednak wciąż wracam do tych chwil...
***
Przystawiając nos do ziemi, poczułem jedynie zapach świeżego śniegu. Zrezygnowany podniosłem głowę i otrzepałem się z białego puchu, po czym ruszyłem w coraz gęściejszy las. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy po około kilometrze dostrzegłem świeże, wyraźne ślady. Około pięć młodych jelonków pod opieką starszego, posiadającego większe racice byka. Najwyraźniej tędy przemykały, być może w pogoni za resztą stada, za grupką łań, bądź bawiąc się, wspólnie ścigając. Potruchtałem po śladach, wyczuwając wyraźną woń ich ciał. Brokenheart znalazła się nagle obok mnie, nie wiadomo do końca skąd. Najwidoczniej również wyruszyła na polowanie za młodziakami. Jednak w tamtej chwili wolałem zostać sam. Coś jednak nie pozwalało mi zakończyć tropienia na rzecz Broken. To był głód. Pomimo iż w tamtym momencie czułem niewyobrażalny smutek, musiałem pamiętać o swoich potrzebach i ich zaspokajaniu. Dotarliśmy do miejsca, gdzie stara, sucha trawa przebijała się przez warstwę śniegu. Jelonki próbowały wygrzebać jak najwięcej, aby utrzymać się przy życiu. Jeden ze średniaków hasał wokół swoich towarzyszy i wyjadał im co znaleźli. Nie był tak czujny, jak pozostałe osobniki, biegał po całej okolicy. Byk go jednak pilnował. Brokenheart nie umiała odwrócić wzroku od starego zwierzęcia, które było dość doświadczone. Bez wyeliminowania opiekuna młodszych towarzyszy, nigdy nie udałoby nam się zabić tych dwóch sztuk, które były najbardziej oddalone. Pozostała trójka uciekła. Byka oddaliśmy do spiżarni watahy, sami zaś wzięliśmy mniejsze osobniki dla siebie.
 - Nie odzywałeś się przez całe polowanie. - Ciszę towarzyszącą podróży do rozstajów przerwał zdecydowany głos Broken. - Co jest?
 - Ojciec nie żyje. - Wydusiłem z siebie, unikając jej wzroku za wszelką cenę.
 - Przykro mi. - Odparła. - Co teraz zrobisz?
 - Nie wiem. Będę żyć dalej, ale muszę się otrząsnąć.
 - Diesel... wiem, że to trudne do pojęcia, ale rozumiem cię jak mało kto. Był dla ciebie kimś ważnym, ciężko ci się pogodzić z jego śmiercią. Nie udawaj twardego.
 - Czasem chciałbym, abyś nie była taka inteligentna. 
 - Wybacz, taka już jestem. Pomóc jakoś?
 - Już pomogłaś. - Uśmiechnąłem się.
***
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Zdążyłem się już wypłakać w jej ramię. Nie uznała tego za słabość, a za rzecz konieczną. Pokazała mi inną stronę siebie. Dziś szedłem ją odwiedzić. Moja dusza całkowicie się uleczyła. Wiedziałem, że kwiaty jej się nie spodobają. Jednak nie byłem nauczony dziękować komuś ważnemu w inny sposób.

< Broken? Jakość nie powala, ale muszę się znów wczuć w ten wątek >

Od Patton'a - C.D. Silence'a ''Przedsionek piekła''


Oczy zaświeciły się pełnym energii i zapału blaskiem, kiedy tylko łapa Silence'a zaczęła wywierać nacisk na czerwony przycisk, który po wciśnięciu zaświecił lekko, a wrota otworzyły się, wydając przy tym szurający i ciężki dźwięk. Duch eksploratora jeszcze nigdy nie dawał mi się tak we znaki. Czułem, że znajdziemy tu wiele rzeczy i doświadczymy jeszcze niejednej przygody. Naszym oczom ukazało się ciemne pomieszczenie. Posadzka była typową czarno-białą szachownicą, a sam pokój nie był za duży. Ciągnęły się od niego dwa skrzydła, o wiele rozleglejsze, pokryte tymi samymi kafelkami.
 - Powinniśmy się rozdzielić. - Zaproponował Silence, przekraczając drzwi jako pierwszy.
 - Najpierw znajdźmy światło. - Odparłem i zacząłem dotykać ściany w poszukiwaniu włącznika, którym okazała się duża dźwignia. Lampy rozbłysnęły i przyprawiły moje oczy o błędne ogniki. Kilka z nich gasło i zapalało się w ciągu kilku sekund nawet po pięć razy. - Które skrzydło bierzesz?
 - Lewe. - Odpowiedział. - Ty weź prawe.
 - Zgoda. - Rzekłem zadowolony. - Jakby cokolwiek się działo, mamy telepatię, teleportację i super szybkość. Co może pójść nie tak?
 - Wszystko. - Odparł Silence. Jego umysł realisty nigdy nie zmieniał toku myślenia.
 - Bez przesady, co najwyżej zginiemy. - Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem z wolna w swoją stronę. - Do usłyszenia.
 - Masz rację, śmierć nam niestraszna. - Rzekł mój towarzysz i ruszył o wiele szybszym marszem w swoją stronę. Mnie nigdzie się nie spieszyło. Korytarz przypominał mi jedną z chat, w której przyszło biesiadować ludowi Fireblood'ów za moich czwartych urodzin. To była nasza ostatnia biesiada, potem wyniosłem się na dobre, by wieść życie demona z krwi i kości, a nie jedynie z nazwy. Pomieszczenie było puste i bardzo długie, jednak z głębi było słychać bardzo wyraźny dźwięk jakiegoś mechanizmu. Modliłem się w duchu, aby nie był to jeden z tych robotów - nie miałem ochoty spotykać żadnego z nich, szczególnie w samotności. Dźwięk był regularny, a mechanizm był zbudowany na zasadzie wahadła, które przechodząc przez położenie równowagi wydobywało z siebie mechaniczny zgrzyt starości i prymitywności. Wreszcie ujrzałem źródło dźwięku: skrzynia, z której wystawała ręka, kołysząca się zupełnie jak wahadło w zegarze. Kiedyś już miałem do czynienia z tą pułapką: wystarczy dotknąć ręki, aby złapać się w myśliwskie sidła. Do dziś nie rozumiem, jak działał ten mechanizm, ale wiedziałem tylko jedno: prawdopodobnie był to zabytek z końca XX wieku. Poszedłem dalej i kilka metrów później natknąłem się na pierwszą kałużę kwasu. Obecność robota dawała o sobie znać, z kwasu parowało ciepło, a kałuża była jeszcze dość zwarta, nie rozlała się po całej podłodze. Oznaczało to jednak, że ma prawdopodobnie przebity zbiornik, ponieważ ślady ciągnęły się jeszcze długo, potem robot prawdopodobnie uruchomił funkcję czyszczenia i zacierał za sobą ślady. Więc wie o tym, że przecieka mu zbiornik na broń i stał długo w jednym miejscu. Tylko co to może znaczyć? Zagłębiłem się w myślach na tyle, że nie zauważyłem kolejnej pułapki. Kafelka wsunęła się pod podłogę, a ja tracąc grunt pod łapami, wylądowałem na niższym poziomie, w ciemnym pomieszczeniu. Patrzyłem ze zrezygnowaniem i zdenerwowaniem na sufit, gdzie uśmiechała się do mnie dziura, przez którą wpadłem. Dawała jedyne źródło światła i pozwoliła odnaleźć generator, który uruchomiłem. Spojrzałem przed siebie i zauważyłem dwa korytarze. Westchnąłem ciężko i ruszyłem w ich stronę. Musiałem dostać się na górę.

< Silence? Co ty przez ten czas robiłeś? >

Od Decron'a - C.D. Cassydy ''Nieważne co się stanie, zawsze będę przy tobie...''



Patrzyłem na waderę, a ta na mnie. Kiedy ratujesz kogoś, masz prawo czuć się dumny z siebie. Jeśli kiedykolwiek kogoś uratowałeś, narażając własne życie, masz odwagę lwa. Taki też jestem. Ratuję w potrzebie, ale nie każdego, rzecz jasna. Cassydy jest młoda i uważam, że powinna mieć jeszcze dużo czasu na przeżycie tego, co piękne, ciekawe... Myśli błądziły w mojej głowie. Zacząłem odpływać w inny świat. Świat przemyśleń, marzeń i koszmarów, oraz snów. To tam spełniało się wszystko, co chciałem. Ale też przeciwnie... To tam myślałem o wszystkim. Tego stanu nienawidzę, jak i kocham. Nagle usłyszałem ten śliczny jak srebrny dzwonek głos.

- Dziękuję... za wszystko. - powiedziała i rzuciła mi się na szyję. Ja położyłem łapę na jej grzbiecie.
- No... dosyć tej czułości... - rzekłem odsuwając ją od siebie. Tak naprawdę, chciałbym ją ściskać wieki. Ale nie chcę, by to wiedziała. Czytałem jej sen. 
- Wychodzę. - powiedziałem.
- Dokąd? - usłyszałem. Nie odpowiedziałem i wyszedłem. 
Pobiegłem na koniec lasu i później zjawiła się Cassydy. Zaprowadziłem ją do miejsca, jednego miejsca, kazałem zamknąć oczy. Po chwili, gdy je otworzyła, milion świetlików (zaprzyjaźniłem się z nimi) oświetlało nas. Ustawiłem jeszcze kilka świeczek, co nadało piękny wygląd. Zaczęliśmy jeść. Przystawka: nietoperz. Główne danie: jeleń. Deser: potrawka z wróbla. Po kolacji zaczęliśmy się całować. Tak, jak było w jej śnie... Później przytuliła się do mnie i zasnęła. Świetliki szybko zmieniły swoją pozycję, swoją i świeczek, tworząc oświetlenie w drodze do naszej jaskini. Ona obudziła się. Oparła się o mnie i wtuliła głowę w moją szyję. Zaczęliśmy iść dróżką w towarzystwie milinów świetlików i świeczek. Szliśmy - ja i ona. Był idealny moment. Nagle zatrzymałem ją.
- Cassydy... czy zostaniemy parą? To znaczy wiesz, jeszcze w typu randek, pocałunków... -spytałem spoglądając w jej głębokie oczy.


<Cassydy? No sorry xd>

Od Forgotten Soul - Przeszłość [Quest #1], cz 1

Zachodzące słońce było obrazem, o którym ciężko jest zapomnieć. Barwiąc w dali naturę na kolor pomarańczowo-podobny. Śnieg równie delikatny, ułożony na gałęziach drzew, ubierał wszystkie w śnieżnobiałe szaty. Czarne ptaki na widoku słońca dodawały chwili piękna. Gdzieniegdzie można było dostrzec byłą obecność zwierząt na śniegu. Czy małe, duże ślady. Wszędzie znajdowały się obiekty umilające perspektywę. Delikatny wiatr czesał naszą sierść dając poczucie bezpieczeństwa. Wbijając wzrok w krajobraz, przystanęliśmy na chwilę, by poczuć delikatny smak przyjemności. Chwilę przerwał głos spokojnego basiora.
- To jedna z wielu rzeczy, które w ciemności nie da się dostrzec. - odpowiedział sunąc ogon po śniegu. Odwracając głowę ku wilkowi, po chwili doczekałam się zetknięcia z jego wzrokiem. Jaskrawa żółć oczu równie pięknie prezentowała się na tle białej sierści. Wpatrując się jeszcze przez dłuższą chwilę, obdarował mnie ciepłym uśmiechem.
- Dzięki niej, byłam w stanie dostrzec rzeczy, jakich pragnę. – odrzekłam delikatnie unosząc głowę
Wokół nas ponownie słychać było jedynie wiatr, oraz strumyk, dzięki któremu silny prąd nie pozwolił mu zamarznąć. Krajobraz coraz bardziej zalewał kolor pomarańczowy. Powiewy wiatru po chwili ustały, a na horyzoncie można było dostrzec stado śnieżnobiałych ptaków.
- Czasem… rzeczywistość ma piękniejsze barwy.
***
- Powinnaś odpocząć, sporo dziś przeszliśmy. - rzekł basior. Kiwnęłam delikatne głową. Wilk złapał w pysk skórę z niedźwiedzia, po czym kierując się w moją stronę, ułożył ją na moim plecach. Sam zaś usiadł przy wyjściu z jaskini. - Śpij dobrze. – wypowiedział znad ramienia. Jedyne światło teraz stanowiły gwiazdy. I znowu… cisza. Leżąc na boku w pyskiem na zimnej ziemi. Obserwując pustkę, nadsłuchiwałam najcichszego dźwięku. Na całe szczęście nie zanosiło się na wiatr. Pozostając w kompletnym bezruchu, nie byłam w stanie doczekać się snu. Nie ważne ile nie czekałam, życie nie zamierzało podarować mi tego jednego podarunku.
Mijały minuty, aż w końcu cichy szelest dał mi znak, że jeszcze żyję. Mógł być to jedynie zając, sarna, cokolwiek związane z naszym jadłospisem, lecz i tak nie miałam nic ciekawszego do roboty. Delikatnie zsuwając z siebie posłanie, narzuciłam na wilka spojrzenie. Na całe szczęście spał, więc nie zadawał by głupich pytań. Omijając jego ciało, powędrowałam wzdłuż dźwięku. Postawiłam jeszcze kilka kroków. Cisza. Nieco rozczarowana, miałam zamiar już zawracać. Kiedy to cichy, niewyraźny szept wprawił moje serce w szybszy ruch. Chwilę po tym, czułam czyjąś obecność za plecami. Raptownie odwracając głowę w tę stronę, zdałam sobie sprawę, że nikogo tam nie było. Choć czułam lęk, ruszyłam w stronę instynktu. Omijając drzewa, co chwilę odwracałam się wokół siebie. Wędrując w linii prostej, czułam, że powinnam jednak zawrócić. Oddech robił się coraz cięższy.
Po raz pierwszy, ciemność stała się moim wrogiem. Dotychczas chroniła mnie w swych objęciach. Kryła przed całym światem. Zapewniało ciepło, bezpieczeństwo… Teraz za to stawia mnie w losy własnego nieszczęścia. Szeptała, śpiewając pieśń strachu, który zalewał moje serce.
Nagle, delikatne płatki zaczęły opadać na ziemię. Chwila nieuwagi… i znowu ten głos. Nieco wyraźniejszy. Odzwierciedlał smutek. Złapał mnie za łapę, prowadząc swoją ścieżką. Stawiając niepewne kroki, nie miałam pojęcia czemu to robię. Wystraszona, zaczęłam obracać głową we wszystkie strony świata. Trwało to przez dłuższą chwilę, aż zatrzymałam wzrok na jednym miejscu. Wszystko wokół ucichło, zrobiło się spokojne. Wraz z moim sercem. Podeszłam do ciała wilka. Nie wykazywało najmniejszej oznaki życia. Ciemna smuga krwi sączyła się z jego gałek ocznych, zostawiając kilka śladów na pysku. Wzrok wbity miało w jedno miejsce. Usiadłam na zimnym śniegu, nie spuszczając wilka z oczu. Odczułam ciepło spływające po policzkach. Wycierając łapą pysk, dostrzegłam wyraźne ślady krwi na łapach. Poczułam lekką niepewność. W końcu krople zaczęły opadać na białą ziemię. Chwilę później, po twarzy spływały ogromne ilość tego metalicznego płynu. Obraz przed oczami powoli zaczynał zanikać. Wilk nadal leżał krwawiąc.
- Znowu… razem, – nie był to zwykły szept, a różne tony nachodzące na siebie. Zniknęły… wraz z ciałem.

Od Silence'a - Pisarz [Quest #3]

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Zacieram dłonie, patrzę jak cały świat płonie. To wzbudza paranoje i tylko my we dwoje. Na końcu uniwersum czekamy aż glob w agonii utonie. Śmierć wszystko pochłonie, ciemność rozpalą pochodnie. Te małe ognie zagubionych dusz, w marszu wyglądają jak na kartce tusz. A raczej z niego plama, niebezpiecznie krwawa. Rozlewa się po liniach, tworząc barykady, na których wiszą zwłoki poległych, na polu chwały. Czerwona kropla spływa po skroni, myślisz , że to łatwe? Sam spróbuj się obronić. Sam wyjdź na środek sali i wykrzycz swoje imię. Inaczej wśród tłumu jako szarak zgnijesz. Wolałeś zamilknąć? Zamknąć ryj na klucz? W takim razie zdychaj i w próżni się duś! Patrząc na was z góry widzę tylko coś, widzę co się stanie i jak padnie ktoś. Widzę waszą śmierć  Twoja będzie krwawa! Każdą kończynę wyrwie z Ciebie pierdolony szatan! Ciągle podróżuję i sieję zniszczenie! Teraz wasza kolej, rozpierdolę ziemię! Przełamię ją na pół, po czym zgniotę w pył, a z waszych istnień pozostanie dym.

Od Silence'a - Zmiana perspektywy [Quest #2]

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Poranne słońce powoli wspinało się na nieboskłon, nie przynosiło jednak ciepła. Lśniąca powłoka delikatnie mieniła się tysiącem barw, a nawet najmniejszy nacisk na jej delikatną strukturę wywoływał mnóstwo pęknięć. Wilki, które nie przepadały za zimnem wciąż kryły nosy pod ciepłymi skórami upolowanych zwierząt. Można było jednak znaleźć kilka wyjątków, jednymi z nich był trzy wilki. Dwa czarne i jeden biały. Powoli przemierzały las w poszukiwaniu jakiegoś zdatnego do upolowania zwierzęcia. Przychodziło im to z wielkim trudem, śnieżna warstwa bardzo skutecznie zakryła ślady, a zapach łownych ofiar skryty był pod grubą, zimną warstwą. 
- Black, masz coś? - Zapytał biały wilk co chwilę przekształcając broń znajdującą się w jego łapie. 
- Aż tak bardzo ci się spieszy? - Zapytała wadera. 
- Dupa mu zmarzła, po prostu chce wracać do domu. - Szybka docinka wyrwała się z ust do tej pory milczącego samca.
- Daj spokój Silence. - Zaczęła wadera. - Miałeś nam pomóc, a nie sypać suchymi tekstami. 
- Pomagam. 
- Niby jak?! - Zapytał biały basior. 
- Dwa jelenie, blisko dwudziestu metrów od nas. A wydrzyj się tak jeszcze raz to sam będziesz je gonił. - Wysyczał wilk opuszczając łeb. 
Dwójka towarzyszy uniosła uszy próbując wyłapać delikatne dźwięki wydawane przez mało czujne stworzenia. Jednak zamiast spokojnych dźwięków wydobywających się z gardeł wielkich worków mięsa dało się usłyszeć ogłuszające zawodzenie. Cała trójka rzuciła się sprintem aby zbadać dziwną sytuację. Sam fakt polowania nie byłby dziwny... jednak wszystkie wilki były aktualnie prawie w centrum watahy. Szybko wypadli na splamioną czerwienią polanę. Ich oczom ukazały się dwa wilki: żółty i niebiesko-zielony. Samica i biały samiec przyglądali się całemu zjawisku... jednak niebieskooki wilk wyszczerzył kły, wyjął broń i zjeżył sierść. Doskonale wiedział, że ta dwójka nie należy do ich społeczności, do tego wiedział dlaczego zaszli tak daleko. 
- Patrz Mikki. - Zaczął intruz przełykając kawałek surowego mięsa. - Iskierki. 
- Fakt, spierdalać... dla waszego dobra. - Wydusił żółty wilk ponownie wgryzając się w leżące truchło jelenia. Biały samiec wyszeptał coś do samicy, a ta prawie w natychmiastowym tempie odbiegła w stronę przeciwną. Intruzi widząc iż oba samce nie mają zamiaru rezygnować oderwali się posiłku i zbliżyli się do rdzennych mieszkańców.
- Bezprawnie naruszyliście tereny naszej watahy... - Każde słowo wychodzące z czarnych jak smoła ust samca było przesiąknięte nienawiścią i chęcią do walki. - W innym wypadku będziemy zmuszeni podjąć walkę. Kolejnego ostrzeżenia nie będzie. 
"Najeźdźcy" w odpowiedzi wyciągnęli swoje oręże. Niejaki Mikki posiadał katanę o niebieskim ostrzu, natomiast wadera, która jak dotąd nie ujawniła swojego imienia podniosła długi, prosty kij obity na obu końcach czarną stalą. Walka byłą nieunikniona... bardzo szybko zwarły się wszystkie ostrza. Czarny basior walczył z samcem władającym kataną. Miał on sporą przewagę, jednak złe jej wykorzystanie mogło go bardzo łatwo zgubić. Druga walka tocząca się kawałek dalej była o wiele bardziej wyrównana. Oba oręże były na podobny zasięg, przez co walczący mogli wykazać swoje prawdziwe umiejętności. Podczas gdy żółty wilk spierał się z czarnym basiorem, śnieżnobiały samiec skutecznie wyprowadzał ataki. Kilka ciosów umożliwiło mu doszczętne okaleczenie lewej łapy samicy, przez co walka z nią stałą się o wiele łatwiejsza. Wojowniczka została zepchnięta z ofensywy do defensywy, podczas gdy sytuacja na drugim polu bitwy była dość odmienna. Samiec o ciemnej sierści stał prawie dwa metry od przeciwnika trzymając się za lekko rozciętą klatkę piersiową. Ignorując czerwoną kroplę ściekającą po jego policzku rzucił się do ataku. Nie był on jednak w stanie zaskoczyć "samuraja" z wrogiej watahy. Szybki cios kataną pozbawił samca broni, która odleciała na blisko pięć metrów. Rozcięta prawie do kości łapa drżała brocząc czerwoną cieczą. Wrogi wilk zbliżył się i przyłożył ostrze swego miecza do szyi obrońcy. 
- Żegnaj... psie! - Warknął, jednak ostrze przecięło jedynie powietrze. 
Dotychczas dumny pysk basiora nagle wykrzywił się w grymasie bólu. Silence stał w miejscu lądowania tomahawka, a wcześniej wspomniana broń tkwiła głęboko w udzie agresora. Całości dopełniła lodowa strzała, która spowodowała wywrócenie się wilka. Oboje najeźdźców leżało na ziemi z zimnym i umazanym krwią metalem przy gardle. 
- Wataha. - Wysyczał wilk władający halabardą. 
- Gówno cię to interesuje! - Wrzasnęła pokonana wadera.
Smolisty samiec nie mógł się opanować, złapał mocniej uchwyt, wziął zamach i... 
- Silence! - Głos tropicielki rozległ się za jego plecami. Wraz z samicą na całe widowisko przybył samiec alfa, Flash. 
- Co się dzieje, dlaczego chcesz dokonywać egzekucji na nieznajomych? - Zapytał sarkastycznie wyraźnie oburzony dowódca. 
- Owa dwójka wkroczyła bezprawnie na nasze tereny, gdyby tego było mało zapolowali na naszą zwierzynę i odmówili dobrowolnego odejścia. 
- I to jest powód do takiego zachowania? 
- Wykonywałem swoje zadanie, takie polecenie dostałem od alfy. 
- Alfy? Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek kazał ci podnosić łapę na nieznajomych. 
- Ty nie... ale Gustaw to już inna sprawa. - Po tych słowach wilk odwrócił się i począł odchodzić. 
- Jeszcze raz się tak do mnie zwróć, a pożegnasz się ze stanowiskiem Gammy. - Wrzasnął samiec wskazując kierunek północy. To właśnie tam była najbliższa granica. - A wy won! Przyleziecie jeszcze raz a nie będę was wypraszał osobiście. 
Po owym ostrzeżeniu intruzi zwlekli swoje ociężałe i poranione ciała, po czym udali się we wskazaną stronę. 
- Silence! - Donośny krzyk rozbrzmiał po całym lesie. - Co ty sobie wyobrażasz?! 
- Nie posiadam wyobraźni. - Wilk odpowiedział obojętnie. 
- Wiesz, że mogłeś rozpętać wojnę?! Czy ty używasz czasem mózgu?
- Posłuchaj mnie Flash. Ufam Ci jako przywódcy... jednak rozkazy, które dostałem zostały wydane przez samca... którego już nie ma na pozycji dowódcy. I dopóki ty nie wydasz mi nowych, nie mam zamiaru zaprzestawać działań powierzonych mi wcześniej. Tak jak mówiłem, ufam ci jako alfie i jako członkowi tego stada, pomimo iż jesteś z innej watahy. Ale nie mam zamiaru patrzeć jak łowcy wracają po kilku godzinach z może dwoma sarnami, a wrogie wilki robią sobie ucztę z naszych zwierząt. Mówisz, że mogłem wywołać wojnę... z wielką chęcią zginąłbym za tą watahę. Zginąłbym za Ciebie, za Star, za Pattona i wszystkie inne wilki chodzące po tych terenach. Czekam jedynie na rozkaz. 
Samiec alfa nic nie odpowiedział, jedyne co zrobił to pokręcił głową i odszedł w swoim kierunku.

Od Spirit'a - Dobra rada i kolejna lekcja

Tata jak co dzień przygotował śniadanie dla całej naszej rodziny.
- Wyśmienite! Jak ty to robisz? - Zapytała mama oblizując się.
- To moja słodka tajemnica. - Powiedział tata uśmiechając się.
- Tato, możemy odwiedzić przyjaciół mamy? - Zapytała Aravel przeżuwając kawałek mięsa.
- Jasne, lecz pod okiem mentorów i mamy, jeśli wam pozwolą, możecie iść. - Odpowiedział tata.
- Pójdziemy zapytać nauczycieli i wilka o którym nam mówiłaś, czy możemy mieć u niego swoją pierwszą lekcję? - Zapytała Aravel podgryzając kość ze śniadania.
- Jasne. - Odpowiedziała mama.
- Tato, pójdziesz z nami? - Zapytałam.
- Nie, ja muszę pójść na polowanie abyście miały co jeść. - Odpowiedział.
- Dobrze, więc chodźmy! - Powiedziała mama po czym otworzyła swoją wielką, skórzaną torbę. - Wchodźcie, polecimy, będzie szybciej. - Powiedziała mama.
- Mamo, mogę lecieć na twoim grzbiecie? Będę się mocno trzymać! - Zapytała Aravel gdy już miała pakować się do torby.
- Jasne, tylko uważaj abyś nie spadła! - Powiedziała troskliwie.
Byliśmy z siostrą w środku torby, było tam strasznie ciemno, ale i ciepło oraz przytulnie.
- To już tutaj, później dolecimy jeszcze w jedno miejsce do mentorów, dziś będziecie pokazywać swoje najlepsze strony podczas walki. - Wyjaśniła mama.
- Super! Uwielbiam walkę! - Krzyknęła Aravel entuzjastycznie.
- Ja tam nie lubię walki... - Odpowiedziałem niechętnie.
Aravel weszła do środka jaskini, mama czekała tuż za nią, my podążaliśmy za siostrą.
- Kim jesteście i czego tutaj chcecie? - Powiedział wilk powarkując.
- Jestem Aravel, córka Sheiry, a to moje rodzeństwo. - Przywitała się.
- Sheiry? Przepraszam, nie przedstawiłem się, mam na imię Decron i jestem jej przyjacielem, bardzo chciałem was poznać. - Odpowiedział wilk zmieniając ton na nieco spokojniejszy.
Wtedy weszła mama i powiedziała. - Przepraszam że nie zawiadomiłam cię o odwiedzinach.
- Nic nie szkodzi, sam chciałem do ciebie przyjść aby je zobaczyć. - Odpowiedział.
- Mogą tutaj zostać na chwilę? Zaraz wrócę, mam jeszcze jedno pytanie, mogą mieć tutaj swą pierwszą lekcję walki? Polecę teraz zapytać ich nauczycieli czy zgodzą się. - Powiedziała mama do wilka.
- Jasne, byłbym zaszczycony. - Odpowiedział.
- Do zobaczenia! - Powiedziała mama po czym wystrzeliła w powietrze.
- Pa. - Powiedział wilk.
- Pa mamo. - Pożegnaliśmy się z mamą.
- Chcecie coś do jedzenia lub picia? - Zapytał wilk w kapturze.
- Nie, dopiero jedliśmy śniadanie, czy to smok stoi na twoim grzbiecie? - Zapytała siostra.
- Tak, nazywa się szpon. - Powiedział wilk uśmiechając się do stworzenia.
- Chciałabym kiedyś mieć smoka... Ale to tylko marzenie... - Odpowiedziała Aravel.
- Marzenia czasem się spełniają. - Powiedział wilk próbując poprawić humor siostrze.
- Ta... Jasne. - Odpowiedziała Aravel.
Wtedy do jaskini weszła nasza mama razem z mentorami.
- Cześć Crystal, widzę że jesteś nauczycielem jednego z tych szczeniąt. - Powiedział Decron.
- Tak, Niko. - Odpowiedziała krótko.
- Mógłbym sprawdzić atuty szczeniąt? Będę delikatny! - Zapytał Decron, wszyscy mentorzy pokiwali pyskami na tak.
- Więc kto pierwszy? - Zapytał.
- Ja bym mogła... - Zgłosiła się Aravel i podeszła do wilka.
- Gotowa? - Zapytał.
- Zawsze! - Uśmiechnęła się.
- Zacznijmy. - Odpowiedział po czym próbował zaatakować ją w bok, uniknęła tego i ugryzła go w nos.
- Daj z siebie wszystko! - Krzyknął Decron, a ona podrapała go w prawy bok, ugryzła go w opuszkę prawej przedniej łapy, zapiszczał cicho. Potem wilk powalił ją na ziemię, chciał ugryźć ją w szyję, kłapnął pyskiem obok, ale odsunęła się i wstała po czym ugryzła go w szyję, głośno zapiszczał.
- Dobra, koniec. Świetnie sobie radzisz jak na szczenię, ledwo żyję, jesteś niesamowita, gdzie się tego nauczyłaś? - Zapytał zachwycony dysząc.
- Brawo Aravel, jesteś świetna w walce, choć niektóre z twoich uników nie były najlepsze, jesteś jeszcze szczeniakiem, więc masz czas na naukę.
- Dziękuję. - Odpowiedziała po czym zasnęła z wycieńczenia.
- Kto teraz, maluchy? - Zapytał wilk po czym raz spojrzał na mnie a raz na siostrę.
- ... - Podeszła bez słowa jakby bezbronna.
- Gotowa? - Zapytał.
- ... - Tylko skinęła łbem na tak i rzuciła na niego wyzywającym spojrzeniem, wilk prawie powalił ją na ziemię kopiąc w podbrzusze, lecz odskoczyła po czym ugryzła go w kark, a on upadł, ale po chwili wstał i czekał na atak, wskoczyła na jego grzbiet i wbiła pazury w jego ciało, wilk zapiszczał. Potem prawie odrzucił ją do ściany jaskini, ale odskoczyła i tym razem ugryzła go w tylną, lewą łapę, upadł.
- Jesteś bardzo szybka i świetna w unikach, lecz trochę gorsza w atakach, brawo mała. - Powiedział wilk, a Demon podszedł do niego aby opatrzyć jego rany. Wilk na nowo wstał a Crystal dała mu trochę jedzenia i wody, aby poczuł się lepiej.
- Chcesz walczyć ze mną czy ze swoim mentorem? - Zapytał Decron.
Spojrzałem na rany wilka i odpowiedziałem: - Nie chcę abyś cierpiał, będę walczył z mentorem.
- Dobrze. - Odpowiedział, położył się na swoim posłaniu i patrzył na przebieg mojej walki.
- Gotowy? - Zapytał Demon.
- ... - Nic nie odpowiedziałem, jedynie zacząłem się skradać prowadząc okrąg dookoła wilka, ten obserwował me ruchy, więc przez chwilę udawałem że chcę skoczyć na jego grzbiet, czyli lekko podskoczyłem po czym ugryzłem go w tylną, prawą łapę. Postanowił ugryźć mnie w kark lecz nie myślałem o bólu, odskoczyłem od wilka a on także trochę ode mnie odszedł, powarkiwałem na niego po czym szybko odbiegłem w prawo a potem wróciłem na swe miejsce, wilk obrócił się w korzystną dla mnie stronę a ja ugryzłem go w kark, upadł a ja dalej trzymałem go za kark aby nie wstał. Po chwili puściłem aby mógł wstać i powiedzieć czy zdałem.
- Nieźle, tylko na przyszłość staraj się wykonywać jak najmniejsze ruchy, a nawet jeśli takowy wykonasz, zrób to tak, aby skołować przeciwnika aby móc łatwiej zaatakować. Zdałeś.
- Dzięki za radę, popracuję nad tym. - Odpowiedziałem.
- Posiedzicie jeszcze u mnie czy wrócicie do domu? - Zapytał.
- Wracamy Niko? - Zapytałem siostry.
- Możemy iść, tylko jak ją zaniesiemy? - Zapytała siostra wskazując pyskiem na Aravel.
- Demonie, pomożesz nam ją zanieść? Nie chcę jej budzić.
- Jasne! - Odpowiedział wilk.
Wróciliśmy razem z Demonem do domu a on położył Aravel na jej posłaniu, my z Niko ułożyliśmy się na swoich legowiskach.
- Pa, Demonie. - Pożegnałem się.
- Do zobaczenia. - Odpowiedział i cicho odszedł.
Zasnęliśmy wszyscy blisko siebie i zapomnieliśmy o całym świecie, to był dzień pełen wrażeń.

Dopisek od admina: wybaczcie za brak poprawionych błędów, ale trzeci raz poprawiałabym praktycznie to samo opowiadanie. Dosyć ;-;

wtorek, 24 listopada 2015

Od Cassydy - C.D. Decron'a ''Nieważne co się stanie... zawsze będę przy tobie''


Zmieniłam nastawienie do mojego współlokatora, chociaż nie jestem pewna, czy on też zmienił swoje nastawienie do mnie. To wszystko przez sen, i to nie byle jaki sen; obudziłam się pewnego słonecznego poranka, po czym wyszłam z jaskini. Słońce grzało niepewnie oświetlając delikatnymi promieniami całe tereny tego przepięknego miejsca zwanego Watahą Krwawego Wzgórza, przy tym samym ogrzewając ziemię. Był to piękny, słoneczny i ciepły poranek. Postanowiłam przejść się ścieżką wgłąb lasu. Czułam jak moja dusza rwie się do tańca. Świergot ptaków wypełniał las wesołą melodyjką płynącą harmonijnie po niebie, ku słońcu. Ogarniało mnie wewnętrzne ciepło, zupełnie tak, jakby zaraz miało się wydarzyć coś niespodziewanego, nieoczekiwanego zupełnie. Gdy doszłam do kresu podróży, stało się. Na skraju lasu spotkałam Decrona. Nie kogo innego, jak właśnie tego, który jest ze mną od momentu wkroczenia na te tereny. Tym razem jednak nie był taki jak zawsze. Po chwili uniósł się i stanął przede mną w całej swojej okazałości. Nie miał już na sobie ''bluzy'', o ile można to tak nazwać. Podszedł do mnie krokiem powolnym, lecz pełnym dumy, po czym zaprosił na kolację. Lekko zaskoczona rozejrzałam się wokoło i ku mojemu zdziwieniu zapadł już zmrok. Ruszyłam za basiorem, a ten zaprowadził mnie na klif, kazał usiąść, zamknąć oczy i czekać. Gdy tylko pozwolił mi otworzyć oczy, ja szybko to uczyniłam i z niedowierzaniem patrzyłam na miliony światełek otaczających nas. Najwyraźniej nie miała to być zwyczajna kolacja. Decron przyniósł również jelenia, którego spożyliśmy w przemiłej atmosferze wśród milinów świec. Była to romantyczna kolacja. Po ukończeniu posiłku basior pocałował mnie namiętnie, co wywołało u mnie niezwykłe uczucie. Nie myślałam, że posunie się tak daleko, mogło by się przecież wydawać że mnie nie lubi. Potem już nie mogłam przestać o nim myśleć. Od początku ''czułam do niego miętę'', jednakże bałam się tego okazywać. Teraz byłam pewna, że mogę mu to odwzajemnić. Moglibyśmy całować się tak wieczność, lecz zawsze coś się kończy. Poczułam się senna, więc wtuliłam się w miękkie futro basiora, co skończyło się nieznacznie tym, że zasnęłam na jego piersi. To był najcudowniejszy dzień mojego życia. Krótko potem usłyszałam jednak czyjś głos, i zdałam sobie sprawę że to był tylko sen, nierealna rzeczywistość, coś co się nigdy nie spełni, co nigdy nie miało miejsca. Obraz powrócił do normy, a ja dostrzegłam sylwetkę mojego współlokatora. Jego futro zdawało by się bardziej szare, niż dotychczas. Na jego pysku malował się wyraz lekkiej niepewności, ale i mały uśmiech. Podłożył mi jedzenie pod nos, i kazał się posilić. Po zjedzonym posiłku usiadłam i dostrzegłam bandaże na łapach. Jedyne pytanie jakie nasunęło mi się w tamtej chwili na myśl, brzmiało ''Skąd te bandaże?!''. Po chwili przypomniałam sobie jednak co się stało. Było to na polowaniu. Łoś podczas drugiego ataku wrzucił mnie do wody, przez co mogłam zemdleć i się potłuc. Ale zaraz, zaraz. W takim wypadku by mnie tu nie było... a jednak jestem. Czyżby Decron mnie... uratował?

<Decron? Wena mnie naszła, kiedy wyłączyli prąd... ciekawe co ty wymyślisz :P>

Od Jason'a - Przypływ mocy

Wszedłem do jaskini i zacząłem się ciekawie rozglądać. Muszę przyznać, że ta jaskinia nie jest ani najlepsza ani najgorsza. Jest fajna... nawet. Przeciętna. Taka mi wystarczy. Nagle coś mnie tchnęło, żeby... Zacząłem liczyć swoje pieniądze. Dużo zaoszczędziłem, jak i zarobiłem kiedy nie byłem w Watasze Krwawego Wzgórza. Obliczyłem, że starczy mi na "coś fajnego". Wybrałem się więc na targowisko. Widziałem różne stoiska. Zauważyłem amulety. Przyznaję, wszystkie były kuszące... Ale najbardziej moją uwagę przykuły Wilczy Nieśmiertelnik i Amulet Władzy. Wybrałem Amulet Władzy. Zapłaciłem należną kwotę i założyłem amulet. Na początku nic się nie stało. Ale później, kiedy poszedłem do domu, moje znaki zaczęły tak szybko mrugać, że nic nie widziałem. Trochę się przestraszyłem, ale potem wszystko się zatrzymało. Stałem normalnie w środku mojej jaskini. I nic. Nagle... Chuchnąłem. Z mojego pyska wydobyło się lodowe powietrze. Następnie uniosłem łapę i wyczarowałem płomyk ognia. Później wyczarowałem tornado. Miałem jeszcze mnóstwo mocy, jak i żywiołów. Mogłem nawet latać bez skrzydeł. Nie żałowałem i nie żałuję swojego wyboru. Kiedy znów uzbieram, kupię inny amulet. Chciałbym mieć też zwierzę... I będę kiedyś miał, na pewno! Potem jeszcze bawiłem się długo swoimi nowymi żywiołami i mocami...

Od Kiiyuko - Kartki z kalendarza

Obudziłam się rano w mojej dziupli. Ziewnęłam, wyskoczyłam z niej i przeciągnęłam się. Tak... pachniało już zimowym wiatrem. Był w końcu koniec listopada... A jednak śnieg. Ale... spadnie go jeszcze więcej! Cieszę się z tego powodu, ulepię chyba z tysiąc bałwanów, przystroję milion choinek i będę urządzać bitwy na śnieżki niczym szczeniak... To cudowne, że mogę żyć, że świat dał nam zimę. Bo bez niej byłoby nudno... chociaż mamy ją na co dzień. Ale nie taką prawdziwą zimę... Tylko sam śnieg. Wytworzyłam prześliczny karmnik i powiesiłam go na gałęzi, wczoraj... Ptaki już się do niego zleciały i zaczęły zajadać. To był piękny obraz. Teraz zamierzałam wyjść na polowanie, tak... Była pora na śniadanie. Zeszłam na dół i spotkałam tam Amica pijącego gorącą czekoladę i Safirę czyniącą to samo. Zoryę i Alois'a też. 
- Ja wstałam ostatnia? - spytałam rozglądając się po wszystkich.
- Na to wygląda. - odparła czarna wadera i wzięła łyk czekolady.
- Mhm... - mruknęłam i usiadłam między nią a Zoryą. - A tak w ogóle, co u was?
- Nic, a co ma być? - burknął samiec patrząc na mnie.
- No... nie wiem...
- To też właśnie. - odpowiedział Zorya i spojrzał na Alois'a. - Ale on ci chętnie opowie. - dodał z uśmieszkiem na pysku. Alois zgromił go wzrokiem, a ten, kiedy śmiał się, przestał.
- To nie było śmieszne... - odparła Safira patrząc na niego unosząc brew.
- Wychodzę na polowanie, nie wiem, ile czasu mnie nie będzie, także na razie. - powiedziałam wychodząc.
- Na razie. - odparł Amico.
- Pa. - pożegnała się Safira.
- Na razie. - mruknęli Zorya i Alois w tym samym czasie patrząc na siebie. Ja wyszłam z jaskini i wciągnęłam powietrze. Nagle zaczął wiać wiatr. Mocny wiatr. Zaparłam się łapami w śniegu, bo by mnie zdmuchnęło. Wyrwało nawet krzak... Po chwili, gdy na chwilę przestało, by później znów zacząć, zaczęłam tropić i wytropiłam stadko koni. Nie zamierzałam na nie polować. Ładnie wyglądały biegnąc po śniegu. Ale zaraz... one biegły na mnie! Jeden z nich - czarny ogier - zaczął biec prosto na mnie ze swoim stadem. Wszystkie konie mnie obiegły, ale on biegł na wprost mnie. Wykonałam skok i siedziałam na jego grzbiecie. On biegł dalej, nie zatrzymując się. Nagle właśnie to zrobił, ja przytrzymałam się grzywy zębami, a on stanął dęba. Konie zaczęły rżeć, a kiedy on przestał, ja zeskoczyłam i zaczęłam biec przed siebie. Odwróciłam jeszcze kilka łeb do tyłu i wpadłam na kolejny trop - tym razem kaczki. Nie było to zbyt pyszne jedzenie, ale na wilka wystarczy. Robiłam kilka wielkich kółek wokół kaczki i podbiegłam by zaatakować. Nagle złapałam ją, ale w moich zębach zostało tylko kilka piór ze skrzydła. Wyrywając pióra zraniłam także skrzydło, więc kiedy zwierzę leciało, upadło po chwili. Nie musiałam się męczyć - spadło z wysoka, więc nie musiałam go zabijać. Zaczęłam jeść. Kości i resztę, której nie zjadłam wrzuciłam do rzeki. Później truchcikiem poszłam do lasu. Zauważyłam tam małą kulkę - był to lis. Nie potrafił gadać, najwyraźniej nie był magicznym stworzeniem. Żal mi się go zrobiło. Nigdzie nie było jego mamy, czy innego członka rodziny. Na oko wyglądał na 2 tygodnie... Włożyłam go do torby i popędziłam pod jaskinię, wpadłam do niej i jak strzała popędziłam do swojego pokoju. Tam poszukałam czegoś, czym maluch mógłby się pożywić. Miałam mleko, przecież doiłam krowę... kiedyś. Ale było dobre, nie zepsute. Dałam to liskowi, któremu dałam na imię Fire, bo tylko na takie imię reagował. Później spędziłam resztę dnia z liskiem...