sobota, 31 marca 2018

Od Lynn - C.D. Aleksandra "Ciekawość świata i nie tylko"


Aleksander musiał doskonale znać się z nieznajomą mi waderą. W czasie ich krótkiej wymiany zdań, przeskakiwałam między nimi spojrzeniami, starając się zdefiniować ich relację. Na samą myśl o tym, że mogła to być j a k a ś bliższa mu wilczyca, odczułam nieprzyjemne ukłucie zazdrości.
— Nie przesadzaj — sapnął basior, siadając na glebie i głośno wzdychając. 
Dopiero po dłuższej chwili opamiętał się, przypominając sobie najwidoczniej o mojej obecności, a także i obowiązku, który został mu z góry narzucony.
— Lynn, poznaj Talestię, należy do mojej dalszej rodziny — zwrócił się do mnie, a ja uspokoiłam swoje nerwy. — Tan, poznaj Lynn, moją znajomą. 
Spojrzałam na wilczycę i nagle zrobiło mi się bardzo głupie. Przez niewytłumaczalną zazdrość, myślałam o niej źle, co było niedorzeczne, bo kompletnie nie znałam Talestii. 
— Miło cię poznać. — Skinęła mi głową. — Aleksander od zawsze pakował się w kłopoty, nie było to zależne od jego woli, no ale cóż. — stwierdziła wilczyca, patrząc na niego zaczepnie. — Radziłabym ci uważać. 
Do moich uszu dobiegło wymowne westchnięcie.
— W sumie to był mój pomysł — oznajmiłam.
Nie chciałam, aby Talestia wyniła Aleksandra za moje namowy. Wadera przyjrzała mi się uważnie, a następnie uśmiechnęła.
— W takim razie tworzycie zgrany duet — stwierdziła.
Zamrugałam zaskoczona, a basior zmieszany odchrząknął. 
— Swoją drogą, jakie to niebezpieczeństwo o którym wspominałaś? — Basior płynnie zmienił temat.
— Aktualnie sama próbuję to ustalić — wyznała Talestia. — Wiem tylko tyle, że to coś rośnie w siłę i wytwarza wokół siebie mroczną i silną aurę. 
Aleksander pokiwał w skupieniu głową. 
— W takim razie trzeba coś z tym zrobić — pomyślałam na głos. — To może zagrażać wszystkim. 
Wilczyca zgodziła się ze mną, jednak basior wtrącił swoje trzy grosze.
— Może lepiej będzie udać się do Alf i poinformować ich o zaistniałej sytuacji? — zaproponował wilk. — Jeśli coś się nam stanie, nikt nie będzie mógł ich o tym wcześniej uprzedzić.
— Tu, mój drogi, muszę się z tobą zgodzić.
— Lynn. — Towarzysz zwrócił się do mnie. — Ty pójdziesz powiadomić Alfy naszego klanu, a my z Tanią spróbujemy zrobić coś w sprawie zagrożenia.
Pokręciłam szybko głową, nie mogłam zostawić ich samych.
— Nie! — zaprzeczyłam gwałtownie. — A jeśli coś się wam stanie?
— O to się nie martw, jesteśmy doskonale wyszkoleni — zapewniła mnie nowa znajoma. — Lepiej, jeżeli ty pójdziesz, nie obraź się Lynn, ale jesteś, mimo wszystko, przy nas świeżakiem. 
Trudno było mi zaprzeczyć. Spojrzałam zlękniona na Aleksandra. Widziałam w jego oczach spokój, a na twarzy zapewnienie, że wyjdzie z tego cało. Skinął mi głową, a w następnej chwili ruszyli z Tanią w stronę zagrożenia. Nie pozostało mi nic innego, jak powiadomić Alfy o ewentualnym zagrożeniu.

< Tania albo Aleks? >

Od Rhyana - C.D. Sierry "Czy potrafisz pokochać zabójcę?"


— Oczywiście — odparła zalotnie partnerka, patrząc na moje usta.
Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem żarliwie, a ona objęła mnie swoimi ciepłymi łapami. Bardzo brakowało mi jej bliskości. Każde ponowne spotkanie było ulgą, zimną wodą gaszącą gorący płomień. Odsunęliśmy się do siebie.
— Jak dzidziuś? — zapytałem z zainteresowaniem.
— Bardzo dobrze — odparła. — Dzisiaj nawet kopie. Sam zobacz.
Sierra chwyciła moją łapę i położyła ją sobie na brzuchu. Mówiła prawdę, bowiem mogłem wyczuć delikatne, aczkolwiek stanowcze ruchy w środku. Uśmiechnąłem się radośnie. 
— Mamy pewność, że jest silne — oznajmiłem.
— Najpewniej po mamusi — powiedziała zaczepnie partnerka.
— I najpewniej po tatusiu.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Uważnie otaksowałem spojrzeniem Sierrę. Widać było, że ciąża nie ma na nią pozytywnego wpływu. Martwiłem się o nią, nie chciałem stracić ani jej ani naszego dziecka. 
— A ty jak się trzymasz? — zapytałem cicho, poważniejąc.
— Wiesz, bywało lepiej — odpowiedziała, uśmiechając się uspokajająco.
Przytuliłem ją do siebie. 
— Ty mój silny skarbeńku — wyszeptałem jej do ucha.
Zaśmiała się, kiedy zacząłem ją łaskotać. Chciałem trochę ją odstresować, w końcu to mnie nie męczyła ciąża, a ją. Kiedy się uspokoiliśmy, padliśmy na ziemię i wtuliliśmy się w siebie.
— Wiesz, że bardzo cię kocham, prawda? — zapytałem cicho.
— Nie — wyszeptała, rzucając mi rozbawione spojrzenie, a przy tym drocząc się ze mną.
Pocałowałem ja w czubek głowy, a Sierra przymknęła oczy, zaciągając się moim zapachem. Oparłem swój łeb o jej, wpatrując się gdzieś przed siebie i zastanawiając nad tym, jak mogłem postąpić, aby dać jej ochronę. Jej i nienarodzonemu dziecku. 
— Jeśli będzie się dziać coś złego, to od razu mi o tym powiedzieć, dobrze?
— Dobrze. — Ukochana odpowiedziała po chwili milczenia. 
Zamknąłem oczy, wyobraziłem sobie mnie, Sierrę i dziecko. Nas jako szczęśliwą rodzinę, tą, która żyła z dala od trosk, tak idealną jak tylko to możliwe. A jednak rzeczywistość była inna. Otworzyłem oczy. Z dnia na dzień musieliśmy walczyć o nas związek, każdego dnia decydowaliśmy, że będziemy wciąż darzyć się uczuciem. Każdy decydowała się codziennie kogoś kochać. My nie byliśmy wyjątkiem od reguły, chociaż czasami czułem, że właśnie tak było. 

< Sierra? >

Od Sama - C.D. Ivy "Poza watahą"


Wpatrywałem się w nią dobrą chwilę, zastanawiając się intensywnie nad tym, jak odpowiednio uformować pytanie. Chrząknąłem, starając się wyzbyć wstydu, który mnie ogarnął.
— Myślisz, że podejmuje słuszne decyzje?
Ivy zmrużyła delikatnie oczy i zamrugała parę razy, wpatrując się z namysłem w moje łapy.
— Myślę, że tak — odparła ostrożnie. — Jestem pewna, że już jedną z trudniejszych decyzji masz za sobą. Chodzi mi o wybór twojego stanowiska — wytłumaczyła, napotykając moje pytające spojrzenie.
Pokiwałem głową w zamyśle.
— A na jakiej podstawie myślisz, że był to dobry wybór?
— Widzę jak się starasz Sam. W dodatku masz do tego duże predyspozycje — odpowiedziała, a mnie zrobiło się jednocześnie dziwnie, jak i przyjemnie na sercu. 
— Dziękuje, bardzo miło to słyszeć.
Ivy posłała mi ciepły uśmiech. Chciałem, żeby zawsze się tak uśmiechała. Nie potrafiłem wyobrazić sobie, aby to był jakiś inny basior. Na samą myśl o tym ogarniała mnie furia. A jednak ciekawiło mnie, czy wadera czuła do kogoś kiedykolwiek coś więcej, dlatego nie powstrzymałem pytania, które wypłynęło z moich ust.
— Ivy, miałaś kiedyś kogoś?
Wilczyca, wyraźnie zaskoczona, posłała mi niepewne spojrzenie.
— Nie. — Poczułem ulgę. — Dlaczego pytasz? 
— Ciekawiło mnie to.
Przyjaciółka nie odpowiedziała, po prostu odetchnęła pełną piersią. Obserwowałem ją w ciszy. Ivy nie od dzisiaj wiedziała, że podkochiwałem się w niej odkąd byłem szczeniakiem. Nigdy nie traktowała mnie chłodno ani nie wyśmiała tego, ale też nie dawała mi wyraźnego znaku, aby to odwzajemniała. 
— Zrobiło się trochę chłodno — mruknęła, a tym samym wyrwała mnie z własnych myśli. — Rozejrzę się za jakimś opałem. — Chciała wstać.
— Nie — wyrwało mi się gwałtownie. 
Posłała mi kolejne zaskoczone spojrzenie tego wieczoru.
Opanowałem nerwy, sam wstałem i ruszyłem wolno w jej kierunku. Czułem na sobie jej uważny wzrok, kiedy zatrzymałem się przed nią. Widziałem po niej, że jednocześnie była ciekawa, ale i lekko wystraszona, tego co chcę zrobić.
— Położę się obok ciebie, dobrze? — zapytałem łagodnie.

< Ivy? Wybacz, że tak długo. :< >

poniedziałek, 26 marca 2018

Od Isaaca - C.D. Heather "Sentymenty"


To co czułem, to było bardziej niczym duch, jakaś dziwna zjawa, dopiero później usłyszałem ten intrygujący szelest oraz dojrzałem jakiś ruch. Cóż zapewne nie jestem mistrzem "dobrego pierwszego wrażenia" jednak jak to mówią ostrożności nigdy nie jest za wiele! W moim przypadku niezbyt miłe odzywki były tą "ostrożnością'. Co, jakbym właśnie teraz spotkał Alfę czy coś takiego? Co jakby przybysz byłby kimś ważnym, a ja właśnie obraziłem jego dumę? Cóż, jakby rzeczywiście nieznajomy byłby Alfą zapewne nie kryłby się po jakichś krzakach, jeszcze na swym terenie! Wystarczy troszeczkę ruszyć mózgownicą, włączyć opcję chłodnej dedukcji. Niedługo po swych pierwszych słowach otrzymałem szczekliwą odpowiedź, a me niebieskie oczy spostrzegły niską, chudą, czarną sylwetkę.
- Wow, naprawdę? Nie spodziewałam się, że mówisz do mnie, wcale nie wiedząc, że tu jestem - Młoda, niezbyt silna, jej największą bronią może być cięty język, nieźle się skrada. Tak krótkie spotkanie, a dało mi tak wiele informacji, informacji, które mogą zostać wykorzystane przeciw niej, wbite w jej plecy gdy nadarzy się pierwsza okazja. No chyba, że ta będzie na tyle bezużyteczna, że nie będę zwracał na nią większej uwagi, nie zaznajamiam się z innymi od tak, bez większego celu. Teraz szukam nowego stada, może dlatego zapytałem się młodszej wadery jak jej na imię. 
- Kim jesteś i... dlaczego za mną leziesz? - Doprawdy, nie wierzę w to, że podążała za mną bez większego celu, zawsze jest jakiś cel, jakaś korzyść płynąca z naszych działań, bo inaczej cenny czas się marnuje. Nie żebym był wilkiem typu: czas tak szybko płynie, nim się obejrzysz wszyscy już będą martwi. Mogą mnie zabić w tej oto chwili, trudno, dla mnie życie jest jednorazową przygodą, jeśli się skończy nic się nie stanie... doprawdy, nie zależy mi na przeżyciu, nie zależy mi na dotrwaniu do podeszłego wieku, ważne jest osiągnięcie celu, a co dalej, cóż zobaczymy później.
- Każdy o to pytał - Nie spuszczając nieznajomej ze wzroku wysłuchiwałem jej odpowiedzi, oczywiście mej uwadze nie uciekła obandażowana łapa. Ktoś tutaj dostał to, na co zasługiwał - I wiesz co? Niektórzy się nie dowiedzieli. Z tobą nie będzie inaczej - doprawdy... bawimy się w kotka i myszkę? Ja nie powiem tobie nic o sobie, gdyż taki jest mój kaprys? Nie żeby jakoś bardziej mi na tym zależało, wolałbym się do niej zwracać po imieniu, skoro już postanowiła mnie śledzić, a ja uznałem, że warto by było z nią porozmawiać. I właśnie miałem już zacząć temat, który najbardziej mnie interesował, jednak ta lisopodobna istota postanowiła rozpocząć temat mego naszyjnika. Temat tabu.
- Tak swoją drogą, ładny masz wisior - oj mała, mała stąpasz po cienkim lodzie, a ja z pewnością nie będę cię wyciągać z lodowatej wody! Mając nadzieje, że ta zrozumie, że rozmowa o mej szyjnej dekoracji nie jest mi na łapę odbąknąłem szybko jakieś słowa, cóż gdzieś podskórnie czułem że to nie zadziała, że będzie musiał zadziałać. Czując pulsujący przypływ irytacji patrzyłem jak czarna gdyby nigdy nic trąca mój "dar na który z pewnością nie zasłużyłem". Chyba nie chce wywołać furii? Stanu w którym jestem jeszcze bardziej bestialski niż zazwyczaj? Kiedy to nie kontroluję nad sobą? Nieznajoma nawet nie zdążyła mrugnąć, a ja szybkim ruchem przyszpiliłem jej chude ciałko do pierwszego lepszego drzewa, zbliżając niebezpiecznie swój pysk do jej, celowo pokazując ostre kły, które nie jednego pokonały. Mogłem się jej pozbyć. Była przecież tylko jakiś lisem. To właśnie ja byłem kojotem. Kojoty górują nad lisami...
- Co ty robisz?! - zawarczałem, nie dając jej żadnej drogi ucieczki. Oczywiście zamiast ładnego "przepraszam, już nie będę" otrzymałem kolejny skowyt. 
- Odsuń się, bo swoim oddechem plączesz mi futro. Mówię ci, odsuń się - ojoj, jaka groźna. Wywróciłem swymi oczyma, które miały aktualnie kolor bardzo, ale to bardzo jasny. Gdzieś w tyle czaszki tak bardzo chciał powiedzieć "A jeśli nie to co? Odgryziesz mi nos"? Jednakże ta rozsądniejsza część mnie utrzymała wiecznego nastolatka na wodzy. Zamiast wzmianki o nosie dodałem... pouczenie? Cóż, jeśli to można tak nazwać.
- A co, jeśli nie? Nie powinnaś tykać nie swoich rzeczy - na co oczywiście usłyszałem;
- Tak, tak, teraz będziesz prawił mi to, co powinnam, a czego nie. Masz ostatnią szansę, żeby się odsunąć. - Nie żebym się jej bał czy coś, odstąpiłem kroku, tak że teraz obca miała więcej swobody. Mogła z pewnością uciec czy coś takiego, trudno, jeśli nie ona to znajdą się inne. Ta jednak jeszcze nigdzie nie zwiała. 
- Po prostu tak nie rób, zrozumiałaś? - Bo jeśli nie to mogę ci obiecać, że cię obedrę z twej skóry. Ku swej uciesze wadera w końcu powiedziała coś z sensem, coś co miało znaczenie, coś czego pragnąłem od samego początku. Czy to już nazywa się desperacja? Mam nadzieję, że nie. Nie jestem przecież... desperatem. 
- Szukam stada... chociaż, jeżeli mam codziennie widzieć twój pysk - odpowiedziałem uśmiechając się kąśliwie - Próbowałem odnaleźć wilki a nie takie coś jak ty - wywróciłem niebieskimi oczyma. Dokładnie wiedziałem, wj jakie karty gra nieznajoma, dlaczego by się troszeczkę nie zabawić? 
- I kto to mówi? Basior, który się boi, że ktoś dotknie jego naszyjnik, hmm? A co by się stało, jakbym go zabrała? - Odwarknęła, zwężając swe żółte oczy w szparki. Dźga w mój słaby punkt i myśli, że to coś da? No i dało, dało mi zwiększoną czujność. Wytworzyłem dookoła siebie płonący krąg, tak aby się upewnić, że czarna nie zrobi niczego głupiego. Usiadłem, patrząc pomiędzy iskrzące się jasno płomienie. Pierwsze wrażenie, czym ono jest? Najpierw musiałbym się nauczyć normalnej konwersacji, znaleźć kogoś kto nie będzie się mi ciągle wypytywał, wtykał nos w nieswoje sprawy. Niestety jak się okazało, nie tylko ja z chęcią używam swych mocy, nim się obejrzałem nieznajoma znalazła się w środku okręgu - zwyczajnie się teleportowała.
- To przezabawne, jak poważne wilki na chwilę zmieniają swą tożsamość tylko po to by udowodnić swe racje, lub by wygrać sprzeczkę słowną. Dlaczego nie uciekłaś? Potrafisz przecież domyślić się, kto by wygrał walkę. Czy nadal posiadasz... instynkt samozachowawczy? - Płomienie z sekundy na sekundę malały, a trawa ponownie przybierała swój ciemnozielony odcień. 

<Jezus przepraszam za końcówkę ąąą, Heather>

Od Heather - C.D. Isaac'a "Sentymenty"


Podczas spokojnej przechadzki do swojego nowego miejsca zamieszkania, zauważyłam jakiegoś samca plątającego się na terenach Klanu, do którego niedawno dołączyłam. Postanowiłam śledzić ów osobnika, ni to z braku lepszych rzeczy do roboty, ni z ciekawości, dokąd idzie. Od razu ruszyłam za wilkiem, tym razem jednak nie miałam zamiaru łazić po drzewach czy inne takie, więc po prostu trzymałam się ziemi. Ukryłam się gdzieś w krzakach i zaczęłam iść za nim. Po jakimś czasie, kiedy oddaliliśmy się od pustkowia i byliśmy w gęstym lesie, on najprawdopodobniej zauważył, że coś jest nie tak. Specjalnie zaszeleściłam jakąś gałęzią, aby dać mu szansę na zauważenie mnie.
- Nie kryj się, niczym jakiś szczur - powiedział odwracając się w stronę, gdzie się ukrywałam. - Wiem, że tutaj jesteś. - dorzucił jeszcze. 
- Wow, naprawdę? Nie spodziewałam się, że mówisz do mnie, wcale nie wiedząc, że tu jestem. - prychnęłam wychodząc zza krzewów. Usiadłam przed nim przyglądając mu się uważnie.
- Kim jesteś i... dlaczego za mną leziesz? - zlustrował mnie wzrokiem prostując się dumnie.
- Każdy o to pytał. - powiedziałam przyglądając się mojej wyciągniętej łapie i bandażu, ciasno na niej owiniętym. - I wiesz co? Niektórzy się nie dowiedzieli. Z tobą nie będzie inaczej. - mówiąc to, uśmiechnęłam się, na co basior tylko przewrócił oczyma.
- Tak swoją drogą, ładny masz wisior. - wyszczerzyłam się, już wcześniej dostrzegając błyszczący diamencik wśród futra samca. 
- Ta, khem... - odchrząknął, starając się na mnie nie patrzeć. Wyciągnęłam do niego łapę i podrzuciłam naszyjnik delikatnie do góry, a ten po chwili z powrotem opadł na klatkę piersiową właściciela. - Co ty robisz? - zapytał, warcząc, po czym przyszpilił mnie do bliższego drzewa.
- Odsuń się, bo swoim oddechem plączesz mi futro. - warknęłam, jednak ten nadal pozostawał w miejscu. - Mówię ci, odsuń się.
- A co, jeśli nie? Nie powinnaś tykać nie swoich rzeczy. - zmrużył oczy.
- Tak, tak, teraz będziesz prawił mi to, co powinnam, a czego nie. Masz ostatnią szansę, żeby się odsunąć. - ucięłam. Nie, żebym zrobiła mu coś szczególnego, ale po co nosić na sobie kilka dodatkowych ran od ostrych zębów jakiegoś cholernego lisa? Właśnie. Niepotrzebne.
- Po prostu tak nie rób, zrozumiałaś? - mruknął, patrząc na mnie spode łba.
- No. - przytaknęłam ze znudzeniem. - Skończyłeś? - skinął głową. - Świetnie. A teraz powiedz mi, co tu robisz. Raczej nie jest mile widziane łażenie po nie swoich terenach.

< Isaaaaaaaaaac? >

niedziela, 25 marca 2018

Od Samsawell'a - C.D. Clive'a "Śnieżka"

Poprzednie

Po słowach wypowiedzianych przez Clive'a zapadła dość krępująca cisza trwająca aż do czasu, gdy przekroczyliśmy granicę obu Klanów. To tam bowiem zdecydowałem się wreszcie odezwać, wiedząc, że tym razem nie weźmie mi za złe, jeśli przekieruję rozmowę na nieco inny temat:
- Musimy zachować najwyższą czujność, nie możemy być do końca pewni, co nas tu spotka. 
- Przecież nie przybyliśmy tu jako szpiedzy, ani nie jest to odłam watahy, w którym przebywają w głównej mierze mordercy. - zauważył, wyraźnie tak dobierając słowa, aby ominąć fakt,że miał na myśli między innymi mego ojca i przyrodniego brata. 
- Owszem, ale nikt oprócz nas tego nie wie, więc lepiej będzie dla nas obu, jeśli nie będziemy na siebie zwracać zbytniej uwagi. 
- Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że nie ma tu zbyt wielu wybitnych wojowników? - spytał, bardziej pewny siebie niżbym tego chciał.
- Aby wprowadzić niepotrzebne zamieszanie wystarczy zaledwie kilku, wierz mi na słowo... -odparłem, zaczynając powoli żałować, że na tę wyprawę nie zabrałem ze sobą Sealiah. Ta przynajmniej jako zawodowy szpieg zachowałaby w obecnej sytuacji całkowite milczenie. Nie mogłem jednak po nią zawrócić toteż westchnąłem tylko ciężko i przyśpieszyłem nieznacznie kroku. 
- Dobrze, niech już Ci będzie, postaram się całkowicie skupić na obserwowaniu otoczenia. - skapitulował, wywracając ledwie zauważalnie oczami. 
- Miło mi to słyszeć. - oświadczyłem z lekkim uśmiechem, a w głębi ducha zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście po gwałcie dokonanym przez Mo na mojej ukochanej córeczce nie stałem się zbyt ostrożny.
- A tak w ogóle, to jak daleko mieszka cały ten wujek Sairy? - usłyszałem po jakimś czasie. 
- Wong Kar Wai osiedlił się... - nim zdążyłem dokończyć, coś zaszumiało w krzakach przed nami, a po sekundzie wyłonił się spośród nich... nie kto inny tylko obiekt naszych poszukiwań.
- Witaj, Well. - rzucił na powitanie. - Co Cię tu sprowadza?
- Chciałbym Cię prosić, abyś zgodził się na pełnienie funkcji jednego ze świadków na ceremonii, w trakcie której pobłogosławię związek Sar z Clive'em. - tu kiwnąłem głową w stronę czarnego basiora.
- Nigdy bym się nie spodziewał, że zdarzy się to tak szybko, ale oczywiście się zgadzam. Kiedy się ona odbędzie?
- Gdy tylko znajdziemy się z powrotem w mojej jaskini. - wyjawiłem.
- W takim razie ruszajmy już, bo nasza młoda panienka już pewnie nie może się doczekać. 

<Clive?>

sobota, 24 marca 2018

Od Ilii - C.D. Milo "Szczęście w nieszczęściu"


Przymknęłam oczy na krótką chwilę. Przeszłość jedną falą uderzyła, zalewając mnie wspomnieniami. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł aby związać się z Milo. Owszem, był z niego naprawdę dobry wilk ale czy ja byłabym dla niego równie dobra jak on chciał być? Cóż. Tą decyzję należało przemyśleć gdy wszystko będzie już dobrze.
-Nie czuję się jeszcze gotowa na nowy związek. Przykro mi Milo, muszę odmówić- powiedziałam po chwili ciszy z mojej strony. Czułam jego zaskoczenie.
-Wyczuwam jakieś ale.
-Przemyślę to jak trochę się uspokoi parę spraw. Na tą chwilę jednak nie mogę odpowiedzieć tak, jakbyś tego chciał- powiedziałam wstając. Milo poszedł w moje ślady. Nie chciałam by czuł się winny. Przez ostatnie zniknięcie mojej kochanej Blue Dream, co dziś mi wyjawiła, nowy etap życia mógłby być ryzykownym krokiem. Wkrótce wyszliśmy z mojej jaskini do obowiązków.
Musiałam udać się do alf, ponoć miałam mieć ciekawe zadanie. Już następnego dnia wyruszyłam na obserwacje pewnej grupy wilków krążących w okolicy granic klanów, wyruszyłam jeszcze przed świtem. To miało być normalne i spokojne zlecenie.
Miało.
Z niemałym trudem dźwignęłam się stratowana na swoje łapy i chwiejnym krokiem udałam się w kierunku swojego klanu. Pierwsza zostałam powitana przez małą waderę, która zaraz z krzykiem rzuciła mi się na pomoc. Po drodze do lecznicy, ktoś pobiegł po alfy. Nie byłam pewna kto to miał być, ledwo widziałam na oczy, przez długie rozcięcie na czole z którego sączyła się krew w moje oczy. Usłyszałam stłumiony okrzyk Milo na mój widok i zaraz już starał się mną zająć. W tym czasie przyszła samica alfa.
-Matko, Ilia- chyba zakryła sobie łapą pysk.- Co ci się stało?
-Byłam śledzić tą grupę co kazałaś. Gromadzą się za neutralny ziemiami. Są bardzo, hm, porywczy.
-To oni ci zrobili? Te rany?- Zapytała się patrząc na mój stan. Podniosłam wysoko głowę, skoro już pozbyto się krwi z oczu.
-Tak, głównie jedna dzika wadera. To nie jest najgorsze. Nałożyli na mnie pieczęć- pokazałam im ukrytą część karku za włosami.- Nie mogę używać swoich mocy, wyłączyli je tym... W każdym razie jest ich jakaś dziesiątka ale są skubańce mocni. Przynajmniej jak się jest w pojedynkę- wysiliłam się na śmiech, ale wyszedł słabo i wymuszenie.


<Milo?>

Od Isaaca - Sentymenty

Otworzyłem powoli blado niebieskie oczy. Kolejna koszmarna noc za mną... koszmarna? Aż tak źle? Przecież przez tyle księżyców powinienem się przyzwyczaić do takiej kolei rzeczy, powinienem czuć smutek, żal, jakiekolwiek emocje które mogłyby świadczyć o tym, że naprawdę żałuje. Jednak tak nie było, nie żałowałem żadnego swego ruchu, żadnego lepszego lub gorszego występku. Należało się jej, tej podłej kreaturze, którą niegdyś nazywałem swą siostrą, od zawsze wiedziała, kto jest górą, kto powinien zostać Alfą... Ale nie rozmyślajmy dalej nad nią. Wypluwając zeschniętą krew ze swego pyska powoli wstałem próbując nie wdepnąć w maź, która w nocy wypłynęła z moich oczu, pyska, nosa i uszu. Kiedyś, gdy byłem młodszy zdarzało mi się zachłysnąć tą wydzieliną, jednak teraz nauczyłem się nad tym panować, nauczyłem się normalnie egzystować nadal jednak nie pokazywałem się nikomu podczas nocy. Wiem przecież, jak by się to skończyło, jak to się zdarzyło z Carterem i Izmą. Niewdzięcznicy, mogłem się pozbyć problemu, mogłem ich wtedy zabić wiele, wiele księżyców temu, jednak niee jakaś iskierka dawnej, dobrej duszy mną przemówiły, sprawiły, że zaopiekowałem się sierotami. To oni sprawili, że stałem się okropnie sentymentalny, to właśnie przez te sentymenty postanowiłem "zacząć życie od nowa" poszukać nowego stada, watahy. O ile nos mnie nie zawodzi gdzieś niedaleko jakaś się znajduje, czasem wieczorem słyszę ich wycie, z każdym dniem są coraz bliżej i bliżej. Wyjrzałem ze swej kryjówki i czym prędzej odszukałem jakiegoś zbiornika wodnego. Fakt, nie przepadałem za pływaniem, jednak nie mogę się u nich pojawić z całym zakrwawionym pyskiem, tak szlachcicowi nie wypada robić. Mimo iż od dłuższego czasu jestem zwykłą Omegą nadal czuję się niczym Alfa, wiem z jakiej rodziny pochodzę i wcale się tego nie wstydzę, no zazwyczaj zatajam informacje o tym, że zostałem jako tako wygnany. Nikt nie musi o tym wiedzieć, informacje tajne, pewna moja słabość. Wstrzymując oddech zanurzyłem szaro biały łeb w krystalicznej wodzie, czując dreszcze przechodzące aż do końcówki ogona, kiedy ponownie znalazłem się na powierzchni zimny wiatr obmiótł mą mokrą, iskrzącą się kropelkami wody sierść. Złotawy naszyjnik zwisał z mej szyi, czułem jak lekko się porusza. Nie było jeszcze takiego dna, w którym zdjąłbym go na dłużej niż 5 minut , bowiem o nie, nie to nie jest zwykła błyskotka, to coś więcej, to dar, na który zapewne nie zasługuje. Tak oto zaczął się kolejny dzień, dość wolnym truchtem pognałem w stronę zapachu, który świadczył o istnieniu stada wilków. 

****kilka godzin później****

Nawet nie wiedziałem kiedy bujny las zaczął rzednąć, a ja wkraczałem coraz bardziej w bezkresne pustkowie, które nieprzyjemnie piekło w łapy. Czy tutaj cokolwiek może tutaj przeżyć? Ze zmrużonymi ślepiami spojrzałem w nieboskłon, na którym nie było ani jednej chmurki, westchnąłem cicho przenosząc wzrok na zeschniętą ziemię, po każdym kroku wznosił się sypki pył. Jeżeli naprawdę ktoś tutaj mieszka będę musiał się przyzwyczaić do tego terytorium... albo szukać dalej (chociaż prawdę mówiąc jestem już trochę zniecierpliwiony tym całym łażeniem, szukaniem). Od dość dawna błądziłem po tym pustkowiu, ono musi się gdzieś kończyć, dlatego też użyłem jednej ze swych specjalnych mocy, moje oczy rozbłysnęły się lodowatym blaskiem, a ja próbowałem dostrzec jakiś lat, oazę, cokolwiek co by mi dało upragniony cień. Pewne zdziwienie mnie ogarnęło, gdy przekonałem się, że to już całkiem niedaleko. Zebrałem w sobie ostatki sił i pognałem w stronę lasu. Ciemnoniebieski. Cieszyłem się czując kojące cienie na swym karku, jednak euforia nie trwała długo, jakaś dziwna trwoga zawitała w moim sercu, jakieś przeczucie że ktoś mnie obserwuje. Coś tutaj było nie tak, ktoś tutaj był. Nastroszyłem szare uszy, wytężyłem wzrok. Jednak to nie była żadna żywa istota, to nie było nic takiego materialnego. Duchy, zjawy? Było tutaj cicho, zdecydowanie zbyt cicho, nie słychać było żadnych pisków, trzepotu skrzydeł. Zdawałem się błądzić między coraz większymi konarami drzew. Jednak ta ohydna cisza została przerwana, nie byłem już tutaj całkiem sam. Mój polepszony wzrok zdołał zarejestrować ruch gdzieś po mojej lewej stronie. 
- Nie kryj się, niczym jakiś szczur - powiedziałem, odwracając się w tamtą stronę - Wiem, że tutaj jesteś - odwarknąłem, próbując wypatrzyć przybysza. 

<Heather ;3>

Od Bevan'a - C.D. Heather "Bardzo irytujący, czarny lis"


Z Sierrą za szczeniaka łączyła mnie wyjątkowa więź. Zapamiętałem ją o wiele lepiej niżeli ona mnie, jakby nie patrzeć była wtedy jeszcze mniejsza ode mnie. Odnalezienie dalekiej kuzynki, tak właściwie, na końcu świata, było wielkim zaskoczeniem. Powitaliśmy się wzajemnie z niemałym wzruszeniem.
Opowiedziała mi wszystko ze szczegółami, całą swoją historię, począwszy od dołączenia do klanu Luminosum Iter. Jak się dowiedziałam, Sierra związała się z Rhyanem, jednak to partnerstwo było zakazane, ukochany kuzynki podchodził z wrogiego klanu. Największym zaskoczeniem było dla mnie, gdy wilczyca wyznała mi, że spodziewa się potomka.
Naturalnie zareagowałam entuzjastycznie. Obiecałem kochanej kuzynce, że pomogę jej z wychowaniem szczeniaka, a także zapewniłem Rhyana, że będę czuwał nad jego partnerką. Basior stał się wtedy zdecydowanie bardziej spokojny, ale łatwo można było zauważyć ból w jego oczach. Czuł poczucie winy z powodu nieobecności przy ukochanej, kiedy potrzebowała go najbardziej. Sierra nie wydawała się być zasmucona, doskonale wiedziała, że Rhyan robił dosłownie wszystko, aby móc spotykać się z nią systematycznie. Podziwiałem za to ich dwójkę, byli tacy wytrwali w tym wszystkim.
— Wiesz co, boję się tego co się stanie, gdy dziecko się urodzi — wyznała mi pewnego wieczora kuzynka. Spojrzałem na nią, słuchając ją uważnie. — Nigdy nie dzieliłam się z tymi obawami z Rhyanem, ale co się stanie, gdy szczeniak przejmnie więcej cech należących do Wilka Księżycowego? Nie zrozum mnie źle, Bevan, po prostu martwię się o to. — Pogłaskała się po brzuchu.
Odwróciłem od niej spojrzenie, patrząc przed siebie, gdzieś w dal. Rozumiałem w pełni obawy Sierry. Nie każdy Księżycowy był zły do szpiku kości, ale czegoś, co natura przekazała w genach, nie łatwo było wyplenić. Sam nie chciałbym, aby moje ewentualne potomstwo cierpiało z powodu morderczej natury.
— Spokojnie, kuzynko. Pamiętaj także o tym, że dziecko przejmnie i twoje cechy — uspokoiłem ja. — Od was, jako rodziców, będzie zależeć dużo, ale to wasz potomek ostatecznie zadecyduje o wszystkim. Bądź dobrej myśli.
Rozmowa została zakończona na tym. Sierra intensywnie myślała nad swoim dzieckiem, co chwila głaskała się po brzuchu. Uśmiechnąłem się lekko. Z pewnością będzie wspaniałą matką.
Wkrótce postanowiłem udać się w odwiedziny do Rhyana. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że Cecidisti Stellae było niebezpiecznym klanem, ale mimo wszystko ja byłem takim wilkiem. Umiałem się obronić.
Będąc na pustkowiu w oddali dostrzegłem dobrze znaną mi sylwetkę, bowiem była to wilczyca, od której oberwałem gałęzią. Podbiegła do mnie spokojnym truchtem, oddalając się od upolowanej zwierzyny i niosąc w zębach kość.
— Znowu się spotykamy~ — Uśmiechnęła się wrednie.
— A co, tęskniłaś? — odparłem znudzony, spoglądając na nią.
— Stfu. — Wyplułam kostkę na bok. — Ta, może — dodała sarkastycznie.
— W ogóle, powiedz mi, kim ty jesteś w ogóle? Najpierw mnie śledzisz, a teraz zaczepiasz. Za kogo ty się masz? — warknąłem, postanowiłem ją trochę przetestować.
— Za Heather, dla ciebie Fałszywą — odpowiedziała, szczerząc się w moim kierunku zuchwale. — A ty, kim jesteś?
— Bevan. — Byłem już nią zmęczony.
— Bevan, Bevan — zaczęła naśladować mój znudzony ton głosu, przedrzeźniając mnie.
Kiedy się uspokoiła staliśmy chwilę w ciszy. 
— Zejdziesz mi wreszcie z drogi? — warknąłem ostrzegawczo, jednak na Heather nie zrobiło to większego wrażenia.
— Spokojnie, spokojnie — powiedziała, uśmiechając się chytrze. W tym momencie z wyglądu przypominała lisa, dosłownie i w przenośni. — Najpierw powiedz mi, jakie będę miała z tego korzyści. — Obejrzała dokładnie swoje pazury, następnie ponownie przeniosła na mnie swoje spojrzenie, wyczekując odpowiedzi.
— Mnóstwo, a konkretniej tyle co nic. 
Uśmiechnąłem się w jej kierunku najsłodziej jak umiałem.

< Heather? >

Od Clive'a - C.D. Samsawell'a "Śnieżka"


— Lepiej będzie, jeśli uda się tam co najwyżej dwójka — stwierdziłem.
Zostałem poparty przez rodzinę i ostatecznie zadecydowaliśmy, że udam się tam wraz z teściem. Czułem podekscytowanie zmieszane ze strachem. Nigdy nie zapuszczałem się na tereny nienależące do Luminosum Iter, właściwie to był pierwszy raz, kiedy złamałem jedną z ważniejszych zasad wszystkich klanów. 
— Słuchaj Clive, nie miałem okazji, żeby ci podziękować za to, że zająłeś się Sairą i Thistle — orzekł niespodziewanie Well. 
Posłałem mu krótkie spojrzenie. 
— Nie musisz za nic dziękować — odpowiedziałem. — Nie zrobiłem tego dla ciebie, tylko dla niej. 
Basior zaśmiał się, ale nie był to dźwięk przyjemny dla uszu.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę — odparł z przekąsem. — Wiem, że zawiodłem własną córkę. I nie jest to żadne powód do dumy. 
Słuchałem Samsawell'a w ciszy. Rozumiałem w jakiej sytuacji został postawiony — ojciec zgwałcił jego jedyne dziecko. To był cios, na który nie był przygotowany. Właściwie nikt nie był.
— Saira czeka na ciebie — oznajmiłem po pewnym czasie, widząc przygaszone oblicze samca.
— Naderwane relacje trudno odbudować.
— Niby tak, ale to twoja córka. Pamiętaj o tym — odparłem cierpko.
Nie chciałem mieszać się w to bardziej niż musiałem, sprawa w głównej mierze dotyczyła Sairy i Samsawell'a, od nich właściwie wszystko zależało. Wraz z Sealiah mogliśmy jedynie nakierować skłóconą dwójkę na dobre tory.
Zanim się zorientowałem, przekroczyliśmy granicę dzielącą klany.

< Samsawell? >

środa, 21 marca 2018

Od Endless - C.D. Silence'a "Dziwne zdarzenie"

Poprzednie opowiadanie

Jakkolwiek bardzo chciałabym cokolwiek zrobić, nie mogłam. Chciałabym powiedzieć, że wiem jak wygląda śmierć - tak jednak nie było. To nie była śmierć, to była wstrzymana egzystencja. Czekałam w pustce, aż słońce ponownie wzejdzie i oświetli znany mi świat. Do tego czasu nie istniałam jednak. Nie myślałam, nie czułam, nie widziałam, nie słyszałam. Nic do mnie nie docierało, ponieważ nic nie mogło dotrzeć. Nie miało prawa, tak jak ja nie miałam prawa do niczego za życia... Może ta tymczasowa śmierć miała znaczenie symboliczne? Zerwanie z dotychczasowym życiem...?
Nie dane mi było jednak poznać odpowiedzi na to pytanie, a przynajmniej nie teraz. Udało mi się bowiem otworzyć ciężkie powieki, i zaczerpnąć powietrza, które wręcz paliło moje płuca. Do oczu napłynęły łzy, a głowa zaczęła boleć niemiłosiernie. Już drugi raz w życiu czułam taki ból, i zdecydowanie za tym nie tęskniłam. Nie wiem dlaczego jeszcze tu byłam. Powinno mnie tu nie być dobrych paręnaście księżyców, jednak moja moc nadal mnie ratowała. Czy moje życie miało jakiś sens? Czy istniał powód, dla którego ta moc nie chciała mnie wypuścić w ów otchłań na zawsze? W pewnym stopniu wierzyłam w przeznaczenie, i cicho liczyłam że rzeczywiście tak jest. Pragnęłam się do czegoś przydać...
Niewiele później udało mi się jakkolwiek opanować, uspokoić i zorientować w sytuacji. Byłam w swojej jaskini, roznosił się tu zapach ziół, a także... ta znana mi już dość dobrze, drażniąca woń tytoniu. Od razu uniosłam łeb do góry, a moim oczom ukazała się ciemna sylwetka leżąca w drugim kącie jaskini. To mogła być tylko jedna osoba... Pchnięta ostatnimi resztkami energii podciągnęłam się na łapach, i doczołgałam się do swojego "towarzysza". Widziałam, że nie jestem w dobrym stanie, więc zupełnie nie zwracając uwagę na to, jak słabą jestem, bardzo delikatnie, wręcz niewyczuwalnie przytknęłam swój mały nos do jego łopatki. Uwalniając kolejną moc, zaczęłam przesyłać ostatnie pokłady swojej energii do Silence'a. Przerwałam dopiero wtedy, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie. Cicho westchnęłam i lekko się zataczając, wróciłam na swoje miejsce, aby nie naruszyć jego przestrzeni.
Pomimo wyczerpania, nie mogłam jednak zasnąć. Po prostu leżałam w bezruchu, wpatrując się w kamienną "ścianę" jaskini. Czas tak powoli mijał aż do rana, kiedy to mój towarzysz się obudził. Wyglądał znacznie lepiej niż jeszcze kilka godzin temu, w przeciwieństwie do mnie. Podszedł do mnie i bez słowa mi się przyjrzał. Prychnął tylko cicho, po czym wyszedł z jaskini. Ja natomiast przymknęłam oczy, wsłuchując się w ciszę. Ta została jednak przerwana niewiele później, do mojej jaskini jednak przybył kolejny wilk, tym razem biały. A konkretniej wadera, z obrożą na szyi. Ona również obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem, i próbowała dowiedzieć się co się stało. Niestety wyczuła ona zapach obcego wilka, i zaczęła zadawać jeszcze więcej pytań, próbując mi pomóc. Ja jednak próbowałam ją od tego odwieść, ponieważ wiedziałam że pomocy nie potrzebuję. Wszystko co mogło mi pomóc zostało wykorzystane, i byłam tego pewna. Niestety nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc posłałam alfie jedynie niepewne spojrzenie. Zrozumiała chyba, że to nie ma większego sensu i jedynie powiadomiła mnie o śmierci kilku wilków i możliwym wybuchu. Uświadomiło mnie to, jak wiele szkód wyrządziłam, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Bardziej obchodziło mnie to, aby nie odnalazła Silence'a... Który swoją drogą niewiele później ponownie pojawił się w mojej jaskini
Bez jakiegokolwiek protestu z mojej strony zaczął przygotowywać zioła, a następnie zmienił moje opatrunki. Nie musiałam patrzeć, aby wiedzieć, że nie byłam w najlepszym stanie. Wręcz przeciwnie, było ze mną źle i było to widać po wyrazie pyska Silence'a. Mruczał on coś pod nosem, jednak nie byłam pewna czy mówił to do mnie, do siebie, a tym bardziej co konkretnie mówił. Po prostu zdałam się na jego wolę, bo nic innego mi nie pozostało. W jakiś sposób mu ufałam, i nie obawiałam się tego, co zrobi. Gdyby miał się mnie pozbyć, już dawno by to zrobił...
Nadal jednak trzymało się mnie poczucie winy. Nie mogłam patrzeć na to, jak wygląda. Pomimo tego, że w pewien sposób go uleczyłam, nadal był ranny i nie podobało mi się to. Chciałam aby wpierw zajął się sobą, miał większe szanse niż ja...

Cały dzień minął w ciszy. Żadne z nas nic nie mruknęło, on najwyraźniej nie chciał, ja nie mogłam. Zniknął jeszcze na jakiś czas, przyniósł mi odrobinę wody i trochę pożywienia, jednak nie miałam siły aby go skosztować. Zbierałam siły na coś innego...
Gdy tylko nad lodową krainą niebo przybrało ciemnogranatową barwę, a sen zmógł mojego towarzysza, cichutko wstałam i bezszelestnie, bardzo powoli ponownie się do niego zbliżyłam. Przyjrzałam mu się, a po pysku spłynęła samotna łza. Naprawdę chciałam wynagrodzić mu to wszystko, co przeze mnie przeżył, jednak nie byłam w stanie. Bardzo mnie to bolało... Jedyne na co się zebrałam, to schylenie łebka i delikatne polizanie go po policzku. Starałam się to zrobić tak, aby się nie obudził, i chyba mi się udało
- Dziękuję... - szepnęłam cichutko, po czym ostrożnie wróciłam na swoje miejsce

< Silence? >

Od Heather - C.D. Bevan'a "Bardzo irytujący, czarny lis"

Patrzyłam na niego w ciszy przez chwilę, drżąc cała. Heather, nie, nie śmiej się.
- Pfft - parsknęłam śmiechem, widząc jego głupi uśmiech. 
- Z czego rżysz? - spojrzał w moją stronę.
- Z twojego głupiego ryjka, skarbie. Wyglądasz jak skrzywdzone szczenię z autyzmem - prychnęłam zadowolona z siebie. Serio tak wyglądał. Basior tylko przewrócił oczami, po czym wyminął mnie dłuższym krokiem i zaczął iść powoli przed siebie. Co ja mu takiego zrobiłam? Nah, ja jeszcze z nim nie skończyłam.
- Nie skończyłam z tobą, Bevanku - powiedziałam z rozbawieniem, doganiając go truchtem, po czym przeskoczyłam przez niego tak, że znalazłam się po jego lewej stronie.
- Jak mnie nazwałaś? - zatrzymał się gwałtownie.
- Bev, Bevan, Bevek, Bevanek - wymieniłam szczerząc się złośliwie w jego kierunku.
- Bevan najlepiej mi pasuje z tych wszystkich - mruknął coś, po czym przyspieszył.
- Ej, ej, bo mnie zabijesz, nie leć tak - prychnęłam, a basior nawet na mnie nie spojrzał - Mi tam odpowiada nazywanie cię tak, jak bym chciała. Tak też będzie. Od teraz.
- Kim ty niby jesteś? - usłyszałam po chwili.
- No mówiłam ci już.
Samiec postanowił się nie odzywać. Po prostu truchtając razem z nim w stronę, którą obrał, nie odzywałam się już, tak samo jak on. W sumie fajnie, że narzucił ostatecznie dosyć mordercze tempo. Dotrzymywałam mu kroku, biegnąc przy jego boku, jednak wyprzedzał mnie o połowę swojej długości. Był świetnym biegaczem, w końcu był też basiorem, do tego o wysportowanej sylwetce. Moim zdaniem poradziłam sobie nawet nieźle. Zatrzymał się gwałtownie po jakimś czasie, a ja obejrzałam się i zatrzymałam się nieco dalej, prawie uderzając w jakąś skałę.
- Co? Wryło cię w ziemię, czy jak? - zapytałam, przysuwając się do samca odrobinę.
- Tak, bo nadal zastanawiam się nad twoją głupotą - zmrużył oczy - Idź sobie. I nie wracaj.
- Ja wiem, że ty chciałbyś, żebym wróciła - rzuciłam, patrząc mu w oczy, po czym przeszłam przed nim, przesuwając mu ogonem pod nosem - Nawet jeśli nie, to przykro mi, jesteś na mnie skazany, autystyczny szczeniaku - dodałam uśmiechając się wrednie. Szczerze? Współczuję mu. Gdybym była nim, najprawdopodobniej rozszarpałabym mnie na miejscu.

< Bev, Bevan, Bevek, Bevanek? XD >

Od Bevana - C.D. Heather "Bardzo irytujący, czarny lis"

Poprzednie opowiadanie

Z Sierrą za szczeniaka łączyła mnie wyjątkowa więź. Zapamiętałem ją o wiele lepiej niżeli ona mnie, jakby nie patrzeć była wtedy jeszcze mniejsza ode mnie. Odnalezienie dalekiej kuzynki, tak właściwie, na końcu świata, było wielkim zaskoczeniem. Powitaliśmy się wzajemnie z niemałym wzruszeniem.
Opowiedziała mi wszystko ze szczegółami, całą swoją historię, począwszy od dołączenia do klanu Luminosum Iter. Jak się dowiedziałam, Sierra związała się z Rhyanem, jednak to partnerstwo było zakazane, ukochany kuzynki podchodził z wrogiego klanu. Największym zaskoczeniem było dla mnie, gdy wilczyca wyznała mi, że spodziewa się potomka.
Naturalnie zareagowałam entuzjastycznie. Obiecałem kochanej kuzynce, że pomogę jej z wychowaniem szczeniaka, a także zapewniłem Rhyana, że będę czuwał nad jego partnerką. Basior stał się wtedy zdecydowanie bardziej spokojny, ale łatwo można było zauważyć ból w jego oczach. Czuł poczucie winy z powodu nieobecności przy ukochanej, kiedy potrzebowała go najbardziej. Sierra nie wydawała się być zasmucona, doskonale wiedziała, że Rhyan robił dosłownie wszystko, aby móc spotykać się z nią systematycznie. Podziwiałem za to ich dwójkę, byli tacy wytrwali w tym wszystkim.
— Wiesz co, boję się tego co się stanie, gdy dziecko się urodzi — wyznała mi pewnego wieczora kuzynka. Spojrzałem na nią, słuchając ją uważnie — Nigdy nie dzieliłam się z tymi obawami z Rhyanem, ale co się stanie, gdy szczeniak przejmie więcej cech należących do Wilka Księżycowego? Nie zrozum mnie źle, Bevan, po prostu martwię się o to — Pogłaskała się po brzuchu.
Odwróciłem od niej spojrzenie, patrząc przed siebie, gdzieś w dal. Rozumiałem w pełni obawy Sierry. Nie każdy Księżycowy był zły do szpiku kości, ale czegoś, co natura przekazała w genach, nie łatwo było wyplenić. Sam nie chciałbym, aby moje ewentualne potomstwo cierpiało z powodu morderczej natury.
— Spokojnie, kuzynko. Pamiętaj także o tym, że dziecko przejmie i twoje cechy — uspokoiłem ją — Od was, jako rodziców, będzie zależeć dużo, ale to wasz potomek ostatecznie zadecyduje o wszystkim. Bądź dobrej myśli.
Rozmowa została na tym zakończona. Sierra intensywnie myślała nad swoim dzieckiem, co chwila głaskała się po brzuchu. Uśmiechnąłem się lekko. Z pewnością będzie wspaniałą matką.
Wkrótce postanowiłem udać się w odwiedziny do Rhyana. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że Cecidisti Stellae było niebezpiecznym klanem, ale mimo wszystko ja byłem takim wilkiem. Umiałem się obronić.
Będąc na pustkowiu w oddali dostrzegłem dobrze znaną mi sylwetkę, bowiem była to wilczyca, od której oberwałem gałęzią. Podbiegła do mnie spokojnym truchtem, oddalając się od upolowanej zwierzyny i niosąc w zębach kość.
— Znowu się spotykamy — Uśmiechnęła się wrednie.
— A co, tęskniłaś? — odparłem znudzony, spoglądając na nią.
— Stfu — Wypluła kostkę na bok, po chwili dodając sarkastyczne — Ta, może
— W ogóle, powiedz mi, kim ty jesteś w ogóle? Najpierw mnie śledzisz, a teraz zaczepiasz. Za kogo ty się masz? — warknąłem, postanowiłem ją trochę przetestować.
— Za Heather, dla ciebie Fałszywą — odpowiedziała, szczerząc się w moim kierunku zuchwale — A ty, kim jesteś?
— Bevan — Byłem już nią zmęczony.
— Bevan, Bevan — zaczęła naśladować mój znudzony ton głosu, przedrzeźniając mnie.
Kiedy się uspokoiła staliśmy chwilę w ciszy. 
— Zejdziesz mi wreszcie z drogi? — warknąłem ostrzegawczo, jednak na Heather nie zrobiło to większego wrażenia.
— Spokojnie, spokojnie — powiedziała, uśmiechając się chytrze. W tym momencie z wyglądu przypominała lisa, dosłownie i w przenośni. — Najpierw powiedz mi, jakie będę miała z tego korzyści — Obejrzała dokładnie swoje pazury, następnie ponownie przeniosła na mnie swoje spojrzenie, wyczekując odpowiedzi.
— Mnóstwo, a konkretniej tyle co nic 
Uśmiechnąłem się w jej kierunku najsłodziej jak umiałem.

< Heather? >

Od Silence'a - C.D. Endless "Dziwne zdarzenie"

Nigdy nie byłem samcem, który zbytnio przejmował się losem innych. Traktowałem życie jak wojnę... a na wojnie trzeba przeżyć. Wszystkie ruchy są dozwolone, priorytetowym celem jest ochrona samego siebie. Zapewne znajdzie się wiele jednostek stających na piedestałach, podnoszących łapę w górę i drących się aż do zdarcia gardła - "Będę bronić mojej rodziny i klanu! Oni są dla nie najważniejsi!" Wiele osób nazwie ich bohaterami, będzie pochwalać decyzje, które podjęli... natomiast ja nazwę ich głupcami, samemu będąc określany mianem tchórza, samoluba i zimnego skurwysyna. Osobiście, pasuje mi taki podział ról... W chwili gdy oni będą zdychać przez swoją nieostrożność, zerkając w stronę wadery już tulącej się do innego basiora, ja zacznę uśmiechać się z bezpiecznej odległości... Przez swoją nieostrożność... swoją nieostrożność... nieostrożność. 
Tępy ból przeszył mój grzbiet na wskutek uderzenia o ścianę w dobrze znanej mi jaskini. Donośny huk ciągle dudnił mi w  uszach, a brzuch (mimo iż pokryty kamienną skorupą) obfitował w liczne rany kute, dość obficie broczące krwią. Zabawne, już drugi raz jestem w stanie ocalić swoją egzystencję dzięki mocy, którą posiadam. Do mojego nosa dotarła woń suszonego tytoniu przemieszana ze stęchłym, a wręcz ciepłym zapachem szkarłatu przelewającego się w moich żyłach. 
- Kurw... - syknąłem próbując sięgnąć po prowizoryczne opatrunki. Wykonane z ziół, które pożyczyłem z terenów Virgi Agmen. 
"Czyżbyś zapomniał co to ból, Silence?! Zawsze tak go lubiłeś, pragnąłeś być nim przesiąknięty! Był twoją mocą napędową! A teraz? Piszczysz niczym szczenie od kilku ran na tym bezwartościowym ciele. Nie osłabiaj mnie!" 
Psychopatyczny głos rozbrzmiewał w mojej głowie z każdą sekundą... a wraz z upływającym czasem wypływały ze mnie energie życiowe. Po krótkiej chwili poszukiwań odnalazłem odpowiedni zestaw, po czym przystąpiłem do opatrywania pokiereszowanego obszaru. Ran było dużo, nawet bardzo dużo. Na szczęście większość z nich była zwykłymi, prostymi wcięciami. Tylko dwie czy trzy okazały się nieco bardziej problematyczne.
Kończyłem robotę, czując jak łapy same trzęsą się z przerażenia. Tego głosu jeszcze nie znałem. I choć wydawał mi się dość bliski, mogę śmiało powiedzieć, że chyba nie do końca zerwałem więź z piekłem. Opadłem na i tak zakrwawione posłanie. Dość sporych rozmiarów liście, zioła zmielone na pastę oraz prowizoryczna substancja do przyśpieszenia zasklepiania się ran zamieniły mój dom w  swego rodzaju herbaciarnię. Won była nie do wytrzymania. 
- Ostatni raz w swoim życiu byłem uprzejmym basiorem. Już nigdy więcej nie pofatyguję się do żadnej jednostki... Co mnie tam poniosło?! - mówiłem sam do siebie wyraźnie podniesionym tonem... jakby miało to coś zmienić. 
Wyczerpanie spowodowane utratą dużej ilości krwi skutecznie utrzymało moje i tak lekko wyniszczone ciało w przeznaczonym dla niego miejscu. Posłanie... Ciepłe - tak naprawdę zimne... lodowate - posłanie. Dreszcze przechodziły mnie praktycznie co sekundę... doskonale wiedziałem, że najbliższe godziny będą kluczowe. Straciłem przytomność. 
Obudziłem się, sam nie wiem po jakim czasie. Rany przestały krwawić, jednak sucha trawa, na której spałem już suchą nie była... W kolorze również trawy nie przypominała. Jednak powód mojej pobudki był nieco inny, zdałem sobie z tego sprawę po zaczerpnięciu pierwszego oddechu. Czułem jej zapach. Coś, czego nie potrafiła zamaskować. Była tu? Jeśli tak, to kiedy i po co...? Wynurzyłem łeb z jaskini, a moim oczom ukazało się coś na kształt burzy piaskowej... tylko pozbawionej najmniejszych podmuchów wiatru. Gęsty pył spowił wymarłe pustkowia, i to właśnie on niósł zapach wadery, którą planowałem odwiedzić kilka godzin wcześniej. Nie chciałem tam iść. Miałem ochotę zapalić prowizorycznie zwiniętego papierosa, wrócić do jaskini i zmienić opatrunki, leżeć... drapać się. Nawet wizja gapienia się w ścianę była bardziej kusząca niż myśl o podróży przez rozpalone pustkowie spowite toną drobinek piasku. Mimo to polazłem, sam nie wiem dlaczego. Z każdym krokiem jej zapach stawał się silniejszy, natomiast mój niepokój wzmagały dwa truchła, które leżały na mojej drodze. Gdy dotarłem do centrum poczułem się niczym w środku cyklonu. Wszechogarniająca cisza i słup światła padający na ciało samicy. Była to End, choć z wyglądu w zupełności jej nie przypominała. Miała kremowo-białe futro z kilkoma zarysami jasnego brązu. Jej ciało było skąpane w szkarłacie, a wręcz aksamitny zapach mieszał się z metaliczną wonią. 
- Endless... - szepnąłem, liczyłem na jakąkolwiek reakcję. Gdy takowej się nie doczekałem ruszyłem w jej stronę aby poznać przyczynę. 
A tą znalazłem dość szybko. Przyłożyłem policzek do jej pyska, jednak nie wyczułem nawet delikatnego oddechu. Wadera nie żyła. Krzywiąc się z bólu usiadłem obok niej. Nie potrafiłem powiedzieć czemu jej śmierć aż tak bardzo na mnie zadziałała. Czułem się jakbym stracił przyjaciółkę, która znałem od lat... choć po raz pierwszy miałem z nią kontakt kilka dni wcześniej. Przy akompaniamencie dość sporego bólu zarzuciłem ją na grzbiet, po czym ruszyłem w kierunku jaskini, w której mieszkała. Stwierdziłem, że należy jej się godny pochówek. Mimo to droga zajęła mi o wiele dłużej - gdy wdrapałem się na śnieżny szczyt, księżyc już dawno zawitał na nieboskłonie. Ułożyłem End na posłaniu, które najwyraźniej zdążyła sobie ułożyć. Sam jednak byłem na tyle osłabiony, że nawet nie rozpatrywałem powrotu na tereny Cecidisti Stelae. Ułożyłem się w drugim końcu jaskini, dosłownie modląc się, aby do rana nikt inny nie postanowił jej odwiedzić.

< Endless? >

wtorek, 20 marca 2018

Od Endless - C.D. Fallena "Dziwne zdarzenie"

Poprzednie opowiadanie

Minęło już kilka dni od kiedy zostałam przyjęta do klanu Luminosum Iter. Od tamtego czasu nie widziałam się jednak z Silencem, basiorem który mi pomógł. Myślałam jednak o nim, sama nie wiedziałam, dlaczego. Miałam dziwne poczucie, że powinnam mu się odwdzięczyć, może na to liczył...? Pochłonęło to moje myśli wyjątkowo mocno, nie chciałam nawet wynurzać się ze swojej jaskini z pustymi łapami. Dzięki niemu byłam teraz bezpieczniejsza niż wcześniej, a przez ten krótki czas jaki z nim spędziłam zdążyłam dostrzec, że nie jest jednostką, która puszcza wszystko płazem...
Nie chciałam również odwiedzin z niczyjej strony. Pragnęłam być teraz samą, aby nareszcie samodzielnie znaleźć wyjście z sytuacji. Zaszyłam się więc w dość małej jaskini wysoko w Szczytach Martwych Aniołów - nazwa tych gór pasowała do mnie idealnie, a przynajmniej do tego jak się ze sobą czułam... Do tego wszystkiego, oczywiście uprzednio zawiadamiając resztę klanu, zabezpieczyłam jedyne bezpieczne wejście tutaj kilkoma minami ukrytymi w lodzie. Niestety, jedna osoba nie była o tym powiadomiona...

Uświadomiłam to sobie, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk dużego wybuchu. Od razu zdałam sobie sprawę, co było tego powodem i zerwałam się na równe łapy, wybiegając przed wejście do jaskini. Kawałek dalej moim oczom ukazała się szkarłatna plama, tak dobrze znanego każdemu wilkowi płynu. Byłam z nim dobrze zaznajomiona, jednak teraz na ten widok serce podeszło mi do gardła...
Nie zważając na niebezpieczeństwo związane z dużym prawdopodobieństwem zejścia lawiny i wpadnięciem na kolejne miny, ruszyłam w stronę tamtego miejsca. Teraz bardzo tego żałowałam, bowiem gdy tylko do mojego nosa dotarł znany mi zapach papierosów, do oczu napłynęły mi łzy. I to nie z powodu tego, iż drażnił mnie ten swąd, teraz było inaczej. Bałam się, wiedziałam już do kogo należała ta krew...
Wykrzyknęłam jego imię, mając cichą nadzieję, że to nie było nic poważnego. Odpowiedziała mi cisza, a ja zaczynałam popadać w histerię. Do czasu, gdy jednak fala śniegu z dość dużym opóźnieniem całkowicie mnie pokryła. Niewiele później, moja 'wędrówka' była zakończona, prawdopodobnie u podnóża gór...
Byłam cała obolała, zaczynało mi brakować tlenu, miałam także kilka ran, z których również sączyła się krew. Nie to jednak było najgorsze. Tym, co zupełnie odebrało ze mnie chęć ucieczki była myśl, że coś poważnego mogło stać się Silence'owi. Tak bardzo nie chciałam go zranić... Było to jednak coś innego niż z każdym innym. Teraz bałam się znacznie bardziej, uważałam że znacznie bardziej należy mi się śmierć z własnej woli...
Co jednak, jeśli nie stało mu się nic poważnego? Co by wtedy pomyślał, gdyby wiedział o mojej śmierci? Zapewne w ogóle by nie pomyślał... Byłam mu obojętna, to że mi pomógł nie wywyższało mnie ponad innymi... O co ja się w ogóle łudziłam?
Coś jednak kazało mi walczyć. Coś pchało mnie do tego, aby się odkopać i stanąć z nim oko w oko. Bo czułam, że taka okazja jeszcze się nadarzy. Dlatego MUSIAŁAM walczyć, nawet jeśli miałabym nie wrócić z ów spotkania żywa. Nie obchodziło mnie to, nie obchodził mnie sposób mojej śmierci. Obchodził mnie on...
Łapy mimowolnie zaczęły grzebać w śniegu, a po dłuższym "kopaniu" znów mogłam zaczerpnąć tlenu i dostrzec słońce, mocno odbijające się od śniegu... Wręcz na ślepo stawiałam kroki przed siebie, czując że krew coraz szybciej zaczyna ozdabiać ów biały puch. Westchnęłam tylko i ostatkiem sił pobiegłam w kierunku, gdzie po raz pierwszy się spotkaliśmy. Coś podpowiadało mi, że to tam powinnam się kierować, co jednak miało okazać się wielkim błędem... Z każdą chwilą byłam słabsza, jednak nie robiło mi to większej różnicy. Moje łapy odbijały się od śniegu, aby następnie dotknąć soczystej trawy. Ponownie trafiłam do tego magicznego miejsca, teraz jednak wyglądało zupełnie inaczej. Wydawało się codziennym, niczym nie zaskakującym widokiem... Zamiast tryskać pełnią barw stało się szare, wręcz zamazane... Nie, to moje oczy się zamykały. Łapy zaczynały się o siebie plątać, potykać... A ja traciłam siły aby nad tym zapanować... Niewiele później padłam jak długa dokładnie w miejscu, gdzie stałam gdy spotkałam Silence'a. Gdzie on teraz był?! Ja... Potrzebowałam go...! Musiałam wiedzieć, co z nim... Nie było mi jednak dane...
Teraz zostało tylko czekać. Czekać do mojej śmierci, do wybuchu. Do śmierci mojej, i kolejnych, niewinnych istot. Zostały ostatnie sekundy...

< Silence? Dzięki tobie nie wyszłam aż tak z wprawy XD >

poniedziałek, 19 marca 2018

Od Aleksandra - C.D. Lynn "Ciekawość świata i nie tylko"


Widząc jej błagalną minę, westchnąłem ciężko i przewróciwszy oczami, oświadczyłem, mając lekką nadzieję, że odwiodę ją tym sposobem od tego ryzykownego pomysłu:
- Muszę Cię tylko ostrzec, że wykroczymy poza tereny całej naszej Watahy.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że się boisz? - to mówiąc, w odpowiedzi wzruszyła ramionami i, posławszy mi zaczepne spojrzenie, postąpiła parę korków przed siebie.
Cóż miałem robić...? Ruszyłem niechętnie za nią. W końcu teraz, gdy już zdecydowałem się ją oprowadzać, stałem się za nią w pewien sposób odpowiedzialny, czy tego chciałem czy nie. 
- Jeśli musimy już robić coś takiego, to przynajmniej trzymajmy się blisko siebie. - przemówiłem do niej tonem, który zwykle rezerwowałem jedynie dla rozkapryszonych, krnąbrnych szczeniaków. 
- Nie bądź taki sztywny! - zaśmiała się, dając mi kuksańca w bok. - Przecież tak blisko naszych ziem, na pewno nie może nam się nic złego przydarzyć! 
- Na Twoim miejscu nie byłbym tego do końca pewny. - odparłem, rozglądając się z uwagą dookoła. Doskonale bowiem zdawałem sobie sprawę z tego, że jedynymi istotami nam podobnymi, które dość często się tu zapuszczały, były te należące do Klanu Cecidisti Stellae. Z tym , że raczej nie chciałem się z nimi teraz spotkać. Nie znałem bowiem w ogóle faktycznych umiejętności walki Lynn, więc w razie jakiekolwiek konfrontacji, liczyłbym tylko na własne siły. Mimo słuchów, które do mnie co jakiś czas dochodziły przez usta innych wilków, jakoby Alfy uznawały mnie za jednego z najlepszych swoich wojowników, wiedziałem, iż w porównaniu z nimi, wypadają one raczej skromnie. Dodatkowo tamtejsze osobniki były niemal w stu procentach skutecznymi zabójcami, które pozbawiły już życia wiele istnień. 
Z tych rozmyślań wyrwał mnie jakiś szelest dochodzący z gęstych krzaków po naszej lewej stronie. Towarzysząca mi wadera zdawała się go nie zauważać, gdyż spokojnie szła naprzód. Postanowiłem to wykorzystać, więc jednym szybkim susem skoczyłem w zarośla, zbijając zaczajonego w nich osobnika z łap. Już zamierzałem zadać pierwszy cios, gdy nagle usłyszałem dobrze znany mi głos Talestii:
- Natychmiast ze mnie złaź wariacie! 
Otumaniony uczyniłem, co mi kazała i rzekłem:
- Przepraszam, spodziewałem się kogoś innego. Co tu robisz?
- Chyba nie myślałeś, że będę spokojnie patrzeć jak Ty i...ta piękna nieznajoma - tu rzuciła znaczące spojrzenie w stronę Lynn. - pchacie się prosto w paszczę nieznanego.
- Chcesz powiedzieć, że śledziłaś nas przez cały czas?
- Owszem, ale najwidoczniej Ys zbyt dobrze Cię wyszkoliła...

<Lynn?>

niedziela, 18 marca 2018

Od Ivy - C.D. Sam'a "Poza watahą"


Drzemka Sam'a była wręcz idealnym momentem na przeprowadzenie własnego rozpoznania w otaczającym nas terenie. Rozglądając się spostrzegłam kilkanaście większych bądź mniejszych kamieni, krzewów, drobnych drzewek oraz dość wysokich żywych pomników natury wyposażonych w rozłożystą koronę liści. To właśnie jedno z takich drzew miało posłużyć mi jako punkt obserwacyjny, jednak osobiście nigdy nie podjęłabym się ryzyka wspinaczki na taką wysokość. Niewiele myśląc wytworzyłam jednego z klonów, nad którymi panowanie nie sprawiało mi już większego problemu. Po kilku minutach kukła prowadzona moimi zmysłami znalazła się na szczycie, dość skutecznie trzymając się jednej z grubszych gałęzi. Rozejrzałam się dookoła, wizja, którą udostępniła mi moja przywołana kopia ukazała wręcz więcej niż tylko mogłam sobie wymarzyć. Niedaleko nas znajdował się wodospad. Nie za duży, lecz idealny aby choć na chwilę odpocząć i przy okazji powtórzyć wiedzę zdobytą do tej pory. Byłam jednak ciekawa jeszcze jednej rzeczy, jakie to uczucie lecieć w dół, chociaż z takiego wysokości. Zwolniłam uścisk kolna,a ten momentalnie poszybował ku ziemi, łamiąc przy okazji kilkanaście gałęzi. Najwyraźniej właśnie te dźwięki obudziły młodego basiora, który to powoli wstał i przeciągnął się. 
- Długo spałem? - Zapytał zmieszany. 
Odpowiedziałam uśmiechem, po czym przecząco pokręciłam łbem. Widok, który ujrzał musiał być... przynajmniej dziwny. Dwie identycznie wyglądające wadery, jedna leżąca pod zaskakującą ilością gałęzi i patyków, druga natomiast stojąca nad ofiarą wypadku wykonując dziwne gesty. Każde poruszenie łapą miało na celu zebranie informacji o potencjalnych obrażeniach a ostatecznie doprowadzało do usunięcia klona. 
- Mam dla nas nowy cel podróży. - Powiedziałam, nawet nie dając możliwości na omówienie sytuacji, której był świadkiem. - Kawałek dalej jest wodospad, jeśli się pospieszymy to zdążymy tam przed zmrokiem. 
Oczy młodzika zalśniły swego rodzaju zaskoczeniem. 
- Przed zmrokiem? - Powtórzył nieśmiało. - Myślałem, że...
- Wrócimy na tereny watahy? - Zapytałam lekko przekrzywiając łeb. - Nie. Z całym szacunkiem, ale widza na temat obszaru położonego tylko tyle od naszych terenów to nieco za mało. Należy odejść jeszcze kawałek dalej, dzięki temu dowiemy się skąd może nadejść potencjalny atak. Wiadomo, że im bardziej dogodny teren tym to prawdopodobieństwo jest większe. 
- Największe jest przy granicy z Upadłymi. - Szepnął Sam. Zdawał się wciąż nie zapominać, kogo uważamy za wroga. 
Nie odpowiedziałam, ponieważ uznałam, że nie ma nic do dodania. W akompaniamencie śpiewu ptaków, powiewów dość ciepłego wiatru i własnego towarzystwa ruszyliśmy w stronę narzuconego przeze mnie celu podróży. Zgodnie z moimi przypuszczeniami dotarliśmy do niego dobrą godzinę przed zachodem słońca. Przyjemny szum wody rozbrzmiewał w naszych uszach, natomiast ja rozpoczęłam drobne przygotowania do ewentualnego obozowiska. Wybrałam miejsce jak najbardziej osłonięte od wiatru wraz z moim podopiecznym zebraliśmy dość spore ilości suchej trawy, mające posłużyć nam za posłanie. Jako prowiant zarówno młody basior jak i ja zjedliśmy po dość sporym kawałku sarniego udźca, zapiliśmy wodą, po czym legliśmy na miękkich legowiskach.
- Wow... - Sam przerwał niezręczną ciszę, najwyraźniej widok bezchmurnego, gwieździstego nieba wywarł na nim ogromne wrażenie. 
- Nigdy nie spałeś pod gwiazdami? - Zapytałam również przekręcając się na grzbiet i patrząc w taflę nieboskłonu. 
- Zdarzyło się, ale nigdy w takim momencie. - Odpowiedział wyraźnie uradowany zaistniałą sytuacją. 
Kiedyś słyszałam, że każda z gwiazd symbolizuje duszę uwolnioną od cielesnego cierpienia... piękne, lecz mało prawdopodobne twierdzenie.
- Gdybyś zbytnio zmarzł to powiedz, znajdziemy trochę suchego drewna i rozpalimy ogień. - Rzekłam ponownie przekręcając się na bok.
- Dobrze...
- i jeszcze coś, będę chciała przeprowadzić ci swego rodzaju test. Obudzę cię za... kilka godzin. Tym razem to ty będziesz musiał utrzymać wartę do świtu. 
- Ja? - Zapytał zaskoczony.
- Tak, masz tylko nasłuchiwać. Jeśli zdarzy się coś dziwnego, usłyszysz jakiś szmer nie obawiaj się mnie obudzić... a tymczasem, możesz się zdrzemnąć. 
Złożyłam swój łeb pomiędzy łapami, jednak nocną cisze ponownie zmącił głos Sam'a.
- Ivy... - Zaczął niespokojnie. 
- Tak, o co chodzi? - Powróciłam do poprzedniej pozycji ponownie nawiązując kontakt wzrokowy.

<Sam?>

Od Lynn - C.D. Aleksandra "Ciekawość świata i nie tylko"


Bielik amerykański w pewien sposób kojarzył mi się z Aleksandrem i to właśnie w jego kierunku spojrzałam. Silny, odważny, a jednocześnie niezależny i samotny. Ale przecież nie mógł przez całe swoje życie być sam? Nikt nie potrafiłby żyć w ciągłym osamotnieniu. Kiedyś, w przeszłości, musiał posiadać wilki, na których mu naprawdę bardzo zależało. 
Wypuściłam delikatnie powietrze przez usta, wracając spojrzeniem do niezwykłego ptaka. Po całym lesie rozgległ się jego dostojny okrzyk, jakby dając jasno do zrozumienie, że to on tu królował i lepiej tego niekwestionować. Uśmiechnęłam się do siebie. Orzeł znikł. 
— Wracając do wcześniej — zaczął Aleksander, marszcząc brwi. — Wspominałaś, że w dawnej watasze nie miałam z kim porozmawiać na temat walki. 
— Owszem — przytkanęłam. — Nie pochwalano u mnie umiejętności bojowych, Było to dla mnie głupotą, bo każdy wilk powinien coś umieć lub posiadać jakieś podstawy — powiedziałam, wyrzucają c z siebie żal.
Towarzysz słuchał wypowiedzi, którą kontynuowałam. Zeszłam na temat walki, opowiadając mu o swoich spostrzeżeniach czy zdaniu na temat stylów walki. Zaskakujące, że co jakiś czas wtrącał swoje uwagi lub nawet zgadzał się ze mną w pełni. Przyjemnie prowadziło mi się z nim konserwację. 
— Aleksander, przeszliśmy cały las wzdłuż i wszerz — zakomunikowałam, bo znaleźliśmy się na jego skraju. 
Basior rozejrzał się wokół. 
— Racja. Lepiej będzie, jeżeli wrócimy. 
— Ale ja nie chcę wracać! — krzyknęłam, zachowując się niczym szczeniak i patrząc na niego błagalnie. — Chodźmy dalej.
— Nie wiemy jakie niebezpieczeństwo... — upierał się wilk, ale weszłam mu w słowo. 
— Proszę!

< Aleksander? >