wtorek, 31 października 2017

Od Blue Dream - Chwila wytchnienia

Trochę się pozmieniało w tutejszym klanie. Byłam tu dopiero od kilku księżyców, ale cały czas mam w pamięci zakodowane, jak mnie wszyscy ciepło przyjęli. Żadnego wytykania, w ich oczach byłam normalnym szczeniakiem, który tylko miał niecodzienny wygląd, o. Moja matka, która mnie przygarnęła, bardzo się o mnie troszczyła, byłam jej za to wdzięczna. Chociaż teraz na nią patrząc, zasługiwała na trochę szczęścia od losu dla siebie.
I tego dnia po szkoleniu, usiadłam sobie pod rozłożystym drzewem wpatrując się w milczeniu w horyzont. Robiłam tak czasem, ale sporadycznie, mama wiedziała o tym. Przypominało to trochę szansę poświęconej na wyciszenie się, prawdopodobnie.
Westchnęłam zamykając na chwilę oczy. Poczułam powiew wiatru na ciele, jednak włosy i ogon praktycznie nie zareagowały na to klasyczne zjawisko. Za sobą w oddali usłyszałam śmiechy kilku wilków, którzy byli zajęci sobą, pewnie jakaś grupa przyjaciół... Przyjaciele. Nawet jeśli zdarzało mi się bawić ze znacznie młodszymi szczeniakami o wyższej randze to nie czułam tego, żeby nazwać ich swoimi przyjaciółmi. Brak odczucia głębszej więzi.
Z rozmyślań wyrwał mnie ruch, większy kawałek ode mnie między drzewami. Przyjrzałam się w tamtym kierunku uważniej, nie, nie myliłam się. Ktoś sobie tam dziarsko hasał. a mi w głębi coś mówiło, że to nie jest nikt do tej pory znany. Więc kto to był? Wstałam i niepewnie zrobiłam kilka kroków ku tamtejszej postaci. Tajemniczy osobnik zauważył moją obecność, jego spojrzenie padło na mnie. Zatrzymałam się w miejscu, zaskoczył mnie. Spoglądał w moim kierunku bacznie nic nie mówiąc. W tej samej chwili po podejściu jeszcze bliżej, może metr zrobiłam, dotarło do mnie, że trzeba wracać do jaskini, mama może się martwić. Może i byłam już starsza, ale z szacunku do niej wolałam jej mówić o większości rzeczy. Tym razem, lepiej było tymczasowo wrócić, może jakby potem wróciła a on dalej byłby to spróbowała się dowiedzieć czegoś o nim.

< ktosiu? >

Od Kanashimi'ego - C.D. Hidden "Bratnia dusza"


Hidden była osobą, która zawsze miała naprawdę wiele pytań i czasem wydawała mi się wręcz upierdliwa na swój sposób, jednak wciąż ją uwielbiałem. Widziałem, że dostrzegała we mnie coś więcej niż jedynie brata, byłem dla niej swego rodzaju autorytetem, co motywowało mnie do udoskonalania swojej osoby i stawania się coraz lepszym wilkiem, by dawać jej jak najlepszy przykład. Chciałem, aby w przyszłości z zasadzonych w niej ideałów i nawyków wyrosło coś wspaniałego. Chociaż wiadomo, że to ja obejmowałem po rodzicach władzę, nie byłem jeszcze pewien, czego dokładnie chcę. Ale jeśli zrezygnowałbym z kierowania Fortis Corde, o ile w ogóle zostanę do tego dopuszczony, chciałbym, aby to Hidden zajęła moje miejsce. Nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości, według mnie miała predyspozycje, szczególnie, że była szkolona przez Patton’a i mnie, więc na pewno oboje zaszczepiliśmy w jej odpowiednie zachowania.
 - Szczerze – Zacząłem wypowiedź po chwili zastanowienia, patrząc w zaciekawione oczy siostry. – Wiem, że może ci się to wydać dziecinne, ale bardzo przywiązałem się do tej jaskini. Mam wrażenie, że nigdy nie będę w stanie przyzwyczaić się do innej. Czuję, że tutaj jest moje miejsce. Według mnie główny Alfa powinien mieszkać w jaskini swoich poprzedników.
 - Hm, faktycznie, wydaje mi się, że to ciut dziecinne podejście, ale cię rozumiem. Ja wolałabym mieszkać na swoim, ale to chyba dlatego, że nie zwracam zbytnio uwagi na miejsce, w jakim przebywam, bo i tak ciągle gdzieś wychodzę.
 - Właśnie, to śmieszne jak wiele wilków spędza cały dzień w jaskini, zamiast wyjść na słońce i cieszyć się wspaniałą jesienią. Kocham tą porę roku. Jest taka nostalgiczna i depresyjna, a jednocześnie kolorowa. Ale i tak wolę zimę – Rzekłem. Bardzo płynnie przeskakiwaliśmy z tematu na temat, bardzo lubiłem to w rozmowach z Hidden. I czułem, że naprawdę obchodzi ją to, co mam do powiedzenia. Przy niej nie czułem się ignorowany w żaden sposób.
 - Hm, w sumie, też najbardziej lubię zimę. Właściwie, lubię tylko ją.
 - Dlaczego?
 - Chyba po prostu tak mi pasuje – Wyjaśniła. – Czuję, że to taka moja rzecz. Podoba mi się, kiedy pada śnieg, jest zimno, ciemno, martwo. Wszechobecna cisza i estetyczna biel. Wspaniałe.
 - Chyba urodziłaś się w złym klanie – Zaśmiałem się.
 - Gdybym urodziła się w Luminosum Iter, nigdy nie poznałabym ciebie, a więc urodziłam się we właściwym, braciszku – Mruknęła, uśmiechając się delikatnie. Spojrzałem na nią. Miała w sobie coś bardzo niepokojącego. Wydawało mi się, że jej spokój, opanowanie i dobroć nie potrwają długo. Czułem, że wiele się jeszcze wydarzy, i niekoniecznie będą to miłe rzeczy. Ale szczenięca intuicja nie jest nieomylna, a właściwie jest znikoma szansa na to, by jakieś moje przypuszczenia się sprawdziły.
- Ech, to urocze – Uśmiechnąłem się delikatnie. – Cieszę się, że mnie doceniasz, Hidden. To rzadkość, jeżeli o mnie chodzi. Szczególnie teraz, kiedy nadal jestem szczeniakiem i jakiekolwiek słowa wypowiedziane z mojego pyska, nieważne czy mądre czy głupie, są wyśmiewane. Dlatego cieszę się, że chociaż jedna osoba w tym Klanie mnie słucha.
 - A reszta rodzeństwa? Rodzice?
 - Chodzi o wilki poza rodziną. Poza tym, oni też niezbyt… - Westchnąłem. Nie byłem pewien, czy dobrze robię, opowiadając jej o kompleksach, które mnie dręczą. Może w przyszłości wykorzysta to przeciwko mnie? Była tak nieobliczalna… - A ty? Masz jakieś problemy, coś cię trafi? Chciałabyś pogadać?

< Hidden? >

niedziela, 29 października 2017

Od Silence'a - C.D. Shattereda "Obowiązki"

TEKST ZAWIERA WULGARYZMY, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Wiedziałem, po prostu czułem, żeby dziś nie wychodzić ze swojej nory. Gdy tylko wychyli się łeb poza swój dotychczasowy azyl, cały świat zaczyna mieć do ciebie tysiąc spraw, pretensji i bólu dupy o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Zawsze przybierają one różne wcielenia, lecz tym razem... Dzisiejszego, pięknego i cholernie upalnego jak na jesień dnia każdy z problemów upodobnił się do Shattereda - bękarta, to znaczy, kochanego synka najwspanialszej pary w naszym skromnym klanie. Nigdy nie widywałem go zbyt często, jednak gdy już był w moim promieniu wzroku zajmował się treningiem. Głównie dlatego zdziwiła mnie jego prośba. Gdyby ktoś mnie zapytał to zapewne dałbym sobie uciąć łapę... i pewnie coś jeszcze za to, że młody samiec Alfa ma już swojego mistrza. Jak widać straciłbym dość sporo, gdyby do takiego zakładu doszło. 
Przeciągnąłem łapą po suchej, jałowej ziemi rozglądając się dookoła. Z podziwem zauważyłem, że jednak coś dało radę wyrosnąć na tak mało urodzajnym gruncie. Mogłem śmiało porównać to do swojej osoby - byłem, jestem i będę świadom swojego podejścia do życia. Głównie dlatego mogę w spokoju powiedzieć, że nie nadaję się na dobrego nauczyciela. Nie mam cierpliwości, kiepsko przekazuję wiedzę a do tego "daję zły przykład". O słodka ironio... daję zły przykład w klanie złożonym z zabójców! Haha, może jednak coś z tego wyjdzie... Możliwe, że Shattered będzie niczym te drobne stepowe roślinki, przystosowane tak dobrze, że wystarczy tylko wskazać im odpowiednią drogę. 
- Twój ojciec nie będzie zadowolony - zacząłem, wyciągając prowizorycznego papierosa i odpalając go krzesiwem - Zapewne nawet nie brał mnie pod uwagę... 
- To prawda, dość dokładnie wskazywali mi, że na mistrza najlepiej będzie nadawać się Silent Fear - wyjaśnił nie zrywając kontaktu wzrokowego
- Zgadza się młody - przytaknąłem - Mówię to niechętnie, jednak jest o wiele lepszy ode mnie. Eh, gdybym tylko miał swoje dawne ciało... 
- Dawne? Czekaj... podobno należałeś do tej watahy wcześniej. Jak to się-...
- O tym innym razem, teraz nie mamy na to czasu. Głównie dzięki tobie. 
- Jak to dzięki mnie? - Zapytał wyraźnie zdziwiony
- Gdybyś podniósł swoją leniwą dupę wcześniej to mielibyśmy dość sporo czasu. A tak, ile zostało ci do zakończenia szkoły? - było to pytanie retoryczne i zgodnie z moimi oczekiwaniami młodzik nie dopowiedział
Ponownie sprawdziłem obecność ostrzy, krzesiwa i kilku papierosów. Szybki rzut oka na słonce utwierdził mnie w przekonaniu, że mogę połączyć "spacer po terenach" z historią klanów i wilkami znajdującymi się w Cecidisti Stellae. 
- Chodź - wydałem prostą komendę i ruszyłem przed siebie. Nie miałem zamiaru pilnować ucznia. Jeśli naprawdę mu zależało to powinien się trzymać blisko mnie - Aktualnie przechodzimy przez Martwe Pustkowia. Żyjesz tu tak samo jak my, więc pewnie wiesz, że stanowią one znaczną część terenów naszego klanu. Na próżno tu szukać cienia, wody czy zwierzyny. Mogę śmiało porównać je do naturalnego cmentarza. Wspólnej mogiły, na terenie której to życie straciła cała masa zwierząt. Osobiście wybrałem ten teren własnie ze względu na jego nieatrakcyjność. Gwarantowany brak współlokatorów czy upierdliwych sąsiadów. Choć jeśli ktoś chce to i tak mnie znajdzie.
- Rozumiem. Powiesz mi coś o reszcie klanów? Wprawdzie usłyszałem swoje od rodziców, jednak sam nigdy nie byłem za granicami... - usłyszałem głos po swojej prawej
- A sam byłeś najpewniej zbyt leniwy żeby tam się udać - syknąłem, chciałem sprawdzić na ile sobie pozwoli, jak daleko sięga granica, po przekroczeniu której wywołam u niego gniew i chęć dokonania mordu na mojej skromnej osobie
- Do tej pory byłem szczeniakiem, poza tym... - przerwałem jego wypowiedź. 
- Klan Virdi Agmen jest rządzony przez basiora Saviora, a przynajmniej tak było gdy odwiedzałem ich po raz ostatni. Przemieszczanie się po ich terytorium to prawdziwa katorga, głównie dlatego, że jest to istna dżungla. Większość wilków należących do tego zgrupowania żyje jakby była w wiecznym letargu. Ciężko tam szukać wspaniałych wojowników, genialnych strategów czy zimnokrwistych zabójców. Mimo to, znajdziesz tam wielu dobrodusznych i znających się na rzeczy medyków. Między innymi dlatego ten klan jest tak istotny. Co ciekawe, gdy dołączy do nas w konflikcie z Fortis Corde, da nam o wiele większe możliwości zwycięstwa. 
- Mhm, a gdzie jesteśmy teraz? 
- Zadajesz głupie pytania, powinieneś chociaż znać nazwę! 
- Do cholery, wiem, że są to Opustoszałe Mokradła! Łazisz tu częściej niż ja, powiedz coś więcej! 
- No tak, karocy jeszcze nie mamy, więc księciunio nie raczy zniżyć się do poziomu omegi. Jak widzisz jest to teren lekko podmokły, jednak nie radzę ci czerpać wody do picia z tego miejsca. To właśnie tu najczęściej możesz znaleźć towarzyszy do rozmowy... poza tym... nic. Nudna, wielka połać terenu. Nie ma na niej nic bardziej wartościowego od nas samych. 
Zrobiłem chwilę przerwy na odpalenie papierosa i kilkukrotne zaciągnięcie się dymem. Widziałem jak nos basiora lekko marszczy się od woni spalanej rośliny. Cóż, jedynym wyjściem było odejście lub przystosowanie się do niekorzystnych warunków. 
- Fortis Corde - zacząłem - Nasi główni wrogowie, obecnie raczej najsilniejszy klan. Jego przywódcami jest wadera Avalanche, obok siebie ma partnera o imieniu Elias. Razem mają gromadkę szczeniąt, jednak ich imiona nie są mi znane. Jest to klan obfitujący w zwierzynę oraz wilki zdolne do walki. Większość z nich jest dla nas zajęciem na kilka minut, jednak posiadają już kilka perełek. 
- Na przykład? - młodzik ponownie mi się wciął
- Na przykład Patton. Jest stary wiekiem, lecz młody ciałem oraz duchem. Mimo to starość idzie w parze z doświadczeniem. Inaczej mówiąc, módl się, aby to twoja matka z nim walczyła. 
- Kpisz sobie, niby dlaczego? 
- Bo jest jedną z nielicznych, którzy mają z nim jakieś większe szanse. Osobiście jestem świadom swojej porażki w starciu z nim. No... to chyba będzie na tyle. 
- Mhm, idziemy teraz przez Las Umarłych. Wiesz o nim coś ciekawego? 
- Możliwe, jeśli bajki wydadzą ci się interesujące. Wpierw garstka faktów, jest to jedyny las na terenie naszego kochanego pustkowia. Dodatkowo najpewniej jest to najbardziej zacienione miejsce... oczywiście pomijając jaskinie. A co do bajeczek, podobno można zobaczyć tu tysiące złych bytów, jednak osobiście w to nie wierzę. 
- Niby dlaczego? - zapytał zaciekawiony
- Przychodzę tu regularnie... na dwie czy trzy godziny. Nigdy nic mnie nie odwiedziło.
- Najwyraźniej jesteś tak nudny, że nawet duchy nie chcą cię odwiedzać - syknął z lekkim uśmieszkiem
- Może i jestem nudny, jednak mam w życiu większy cel niż schowanie się za plecami własnego ojca gdy przyjdzie wojna. A ty chyba dokładnie taki sobie ustaliłeś - odpowiedziałem obojętnie - Został nam jeden klan, mógłbyś łaskawie podać jego nazwę? - zapytałem złośliwie. Czułem, że granica jest już bardzo blisko. Chciałem żeby się wściekł, dopiero wtedy mogłem przestać być perfidny i w pełni podejść do jego szkolenia. 
- Luminosum Iter. Co więcej, nawet mam o nim trochę informacji. Rządzą nim dwie siostry, jedna z nich ma partnera o imieniu Zero. Ich specjalnością jest magia i wszystko co z nią związane.
- Czyli masz podstawowe informacje, czy Wodopój Grzeszników jest dla ciebie rzeczą oczywistą? 
- Tak, jedyne miejsce z którego woda zdatna jest do picia. Dodatkowo to tam dokonano najwięcej morderstw. To samo tyczy się Gniewnego Wulkanu. Mam o nim wystarczającą wiedzę. 
Nie odezwałem się nawet słowem, czekałem aż młodzik zorientuje się, że już od dawna nie jesteśmy na własnym terytorium. Nastąpiło to po kilku minutach.
- Czekaj, jesteśmy za granicami! - zawołał stając
- I? Co w związku z tym? 
- Po cholerę mnie tu przywlokłeś?! - warknął
- Żeby twój mały móżdżek w końcu zaznał czegoś więcej niż wyjałowionych terenów. Poza tym, polowanie jest jedną z rzeczy, których muszę cię nauczyć. 
- Umiem polować - syknął 
- Tak, niby na co? O tej porze roku na naszych terenach nie ma żadnej zwierzyny! Polujesz na liście, kwiatki czy może szczenięta, które gdzieś zabłądziły? Dobrze, skoro jesteś taki mądry patrz, tam są zajęcze nory. Złap sobie żarcie, to odpuszczę ci ten etap. 
Odpaliłem kolejnego papierosa obserwując poczynania mojego ucznia. Nawet jeśli nigdy nie opuszczał terenów Cecidisti Stellae, to i tak wiedział co robi. Ku mojemu zaskoczeniu, z lekkimi trudami jednak złapał poleconą przeze mnie zdobycz. Z dumną miną przyniósł martwe zwierzę i rzucił je prosto pod moje łapy. Uśmiechnąłem się, po czym usiadłem 
- Widzę, że ten etap przeszedłeś za mnie. Jedyne co mogę ci doradzić to podchodzenie całkowicie pod wiatr oraz wyćwiczenie cichszego wyskoku. 
- Rozumiem, że teraz czeka mnie kolejna pogawędka? - był wyraźnie zmęczony moim ględzeniem, jednak zarówno on jak i ja musieliśmy przebrnąć przez ten etap
- Zgadza się. Dobrze, więc może zacznijmy od wilka imieniem Arcady. Jest to osobnik dość młody, nie ma rodziny a jego przybranym ojcem jest Silent Fear. Mieszka nad Wodopojem Grzeszników, włada wodą i mrokiem. Kolejny jest Mortimer, piastuje stanowisko mordercy lądowego. Jest to dość ciekawy osobnik - gdy na niego spojrzysz od razu widzisz przed oczami uosobienie każdego, kto jest w tym klanie. Zimny, zgorzkniały, bezczelny... i na swój sposób zwyrodniały basior. Dla własnego dobra, na razie nie wchodź mu w drogę. Trzeci na naszej liście jest mój jakże ukochany znajomy, wilk, którego lubię a jednocześnie mam ochotę rozerwać za każdym razem gdy go widzę. Mówię oczywiście o basiorze, którego imię brzmi Silent Fear. Co tu dużo mówić, jest to istny psychopata. Bardzo dobrze prosperujący, jednak wciąż psychopata. Nigdy nie możesz być pewny jego zachowania... właściwie, mogę go porównać do niewypału. Musisz uważać żeby nie ruszyć złego kabelka, bo wywoła to eksplozję. Przy "bliższym poznaniu" zrozumiesz jak należy z nim rozmawiać aby nie paść trupem. Ostatnim członkiem, i do tego drugą waderą jest Withered Rose. Tej wadery nie znam zbyt dobrze. Osobiście widziałem ją może dwa lub trzy razy, nie mówiąc już o rozmowie z nią. Wiem tyle, że posiada żywioły Magię i Ogień. To chyba wszyscy. Pominąłem twoją matkę i ojca, myślę, że ich znasz lepiej ode mnie. 
- Nie opisałeś mi jeszcze jednej osoby - syknął
- Kogo niby? 
- Siebie. Mów - wydał rozkaz. Dosłownie, on kazał mi to zrobić... 
- Cóż... jestem basiorem, który bardzo się wkurwia jeśli ktoś próbuje wyciągnąć z niego informacje na siłę, szczególnie coś takiego jak ty - warknąłem, przy okazji osiągając swój cel. 
- Mam tego dość! Powiedz jeszcze jedno słowo ty parszywy kundlu, a obiecuje, że będziesz wracać ślepy, głuchy, pozbawiony węchu i każdego jednego organu! 
- Bardzo dobrze! - Zawołałem zrywając się na równe łapy - Z takim tobą chciałem rozmawiać od samego początku! Poza tym, właśnie miałem przechodzić do treningu. Chodź, pokaż mi co potrafisz ty leniwy kłębie futra! 

< Shar? >

Od Endless - C.D. Silence'a "Cztery królestwa"


Zaskoczyło mnie jego pytanie. Było to niecodzienne, nawet z mojej strony, a co dopiero ze strony innych osób. Jego chyba nie spotkała taka klątwa, jak mnie...?
- Emmm... A więc, twoja sierść jest w połowie granatowa, a w połowie fioletowa. Wydaje się szorstka, krótka i bez specjalnego połysku. Jesteś dość przeciętnie zbudowany, i poza kolorem sierści nie wyróżniałbyś się zbytnio z tłumu... I pachniesz papierosami... Ale mimo wszystko wzbudzasz szacunek - dodałam, spuszczając głowę i czekając na reakcję mojego towarzysza. Nie odpowiedział on jednak, a ja powoli usiadłam na zadzie, czekając na jego reakcję. Mruknął coś tylko pod nosem, ale poza tym nie zwrócił się do mnie. Dopiero w tej wolnej chwili poczułam, jak pieką mnie łapy. Naprawdę mocno je sobie obtarłam, jednak należało mi się coś takiego.
Siedzieliśmy w ciszy przez długi czas. Ku mojemu zdziwieniu, około godzinę po ostatnich wypowiedzianych przeze mnie słowach Silence'owi udało się zasnąć, w przeciwieństwie do mnie. Po pierwsze, nie umiałam spać w pozie siedzącej. Po drugie, nie chciało mi się spać - a przynajmniej tak sobie mówiłam. A po trzecie, nie dostałam pozwolenia na sen. I to raczej był główny powód tego, że nie pozwoliłam sobie na chociażby krótką drzemkę.
Według wielu moje postępowanie mogło być uważane za chorobę psychiczną lub jakiś trwały uraz z przeszłości. Owszem, mogło tak być, jednak ja się czułam normalnie. Czułam się z tym wszystkim dobrze, pasowało mi życie podporządkowanej jednostki. Lubiłam być tą słabą częścią wszystkiego. Tą, której każdy zawsze chce się pozbyć
- Nie śpisz? - z zamyślenia wyrwał mnie dość straszny w takich okolicznościach głos Silence'a. Przeszedł mnie dreszcz a w oczach pojawił się błysk zaskoczenia, co chyba trochę rozśmieszyło mojego towarzysza
- Nie mogę...
- Dlaczego?
- Nie kazałeś mi... - wyjaśniłam, jakby to była najoczywistsza oczywistość
- To śpij - warknął w odpowiedzi. Skuliłam się, po czym grzecznie zwinęłam w niewygodny kłębek i zamknęłam oczy. Teraz już nie musiałam udawać przed nikim, że oczy mi się kleją. Nie zdążyłam nawet przeanalizować jego reakcji, a już odpłynęłam

Następnego ranka obudził mnie ten drapiący, irytujący zapach. Otworzyłam oczy, i od razu dostrzegłam, kto jest jego źródłem. Przed dziurą stał bowiem Silence i palił papierosa. Nie wiedziałam skąd je brał, jednak ten zapach bardzo drażnił moje płuca. Pod tym względem mogłam narzekać na swojego towarzysza. Skrzywiłam się lekko i kaszlnęłam, niecelowo zwracając na siebie jego uwagę
- Wstajesz już? - zapytał spokojniej niż wczoraj wieczorem. Spuściłam wzrok
- Nie wiem, czy mogę...
- A chcesz?
- Nie mogę chcieć - odparłam według jednej ze swoich zasad, co chyba ponownie go zirytowało
- To w takim razie wstawaj. Będzie z tobą dużo roboty - warknął, a ja momentalnie wstałam i do niego podeszłam. Chciałam zapytać, czy mam się ponownie skuć, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język aby nie denerwować go bardziej. "Zła Endless..."
Nie śpieszyło mu się wypalenie tego źródła smrodu, a gdy tylko to zrobił powoli ruszył przed siebie w tylko sobie znanym celu. Oczywiście znów zwiesiłam głowę i za nim podążałam, nadal odczuwając ból łap. Kilkanaście minut później udało nam się dotrzeć do granic - miejsca, gdzie się "poznaliśmy". Ciekawiło mnie, co zrobi dalej. Czy rzeczywiście mnie odprowadzi, czy może jednak zostawi?
Ale jednak bardziej interesowało mnie, czy w końcu się odezwie

< Silence? >

Od Shattereda - Obowiązki

Jako młody Alfa zdawałem sobie sprawę z moich obowiązków. Pomimo że inni mogli uważać moich rodziców za bezwzględnych morderców - co było oczywiście prawdą i byłem tego świadom - nie mogłem sobie wyobrazić kogoś lepszego na ich miejscu. Test na rodzicielstwo zdawali świetnie. Jednak ja swojej roli nie byłem w pełni pewien...
Od zawsze chcieli, abym wychowywał się bezstresowo. Natura jednak obdarzyła mnie inteligencją większą niż resztę. Nie dało się przede mną ukryć nadchodzącej wojny i tego, że nie mamy dużych szans na wygranie jej. Musiałem pomagać swoim rodzicom, a nie bawić się i ganiać za własnym ogonem, jak by tego chcieli. Rozumiałem, że żaden prawdziwy rodzic nie chce wciągać swoich pociech w niebezpieczeństwo. Taka była jednak kolej rzeczy, nie dało się tego uniknąć i uważałem, że im szybciej będę w stanie cokolwiek zdziałać, na cokolwiek się przydać tym lepiej.
Byłem już coraz starszy, bliżej było mi do dorosłości niż szczeniaka. Wylegiwanie się i zabawy z rodzicami coraz częściej zastępowały samodzielne treningi walki, polowania czy próby odkrycia moich mocy.
Niestety, byłem osobnikiem bardzo upartym i samodzielnym. Wzbraniałem się wszelkimi sposobami przed naukami u mistrza, którego nawet nie wybrałem. Rodzice coraz bardziej na mnie naciskali pod tym względem, ponieważ jakkolwiek bardzo mnie kochali, i tak musiałem zacząć i ukończyć trening z Wilczej Szkoły, jak każde szczenię. W sumie nie dziwiłem im się - bo jak to by wyglądało, gdyby potomek Alf nie wykonał ich postanowień? Nie miało to prawa bytu i decyzja ta ciążyła nade mną
To dzisiaj własnie miałem podjąć się pierwszego zadania. Znaleźć sobie mistrza. Po śniadaniu bowiem rodzice enty raz próbowali namówić mnie do zaprzestania samotnych treningów. Jak zawsze próbowałem przeciągnąć to w czasie, co dość podniosło mojej mamie ciśnienie. I takim oto sposobem wręcz wykopała mnie z naszej Twierdzy i zostałem sam z narzuconym mi zadaniem. Cóż mogłem począć?
Szczerze się przyznam, że niezbyt wsłuchiwałem się w rady rodziców co do wyboru odpowiedniego nauczyciela. Jednak do głowy wbili mi jedno - według nich najlepszym kandydatem na moje miejsce był Silent Fear. Zapewne posłuchałbym ich rad i udał się na poszukiwania go, jednak po poznaniu pewnej części naszego klanu znalazłem kogoś, kto odpowiadał mi znacznie bardziej, zważając na to iż Silent z tego co wiem posiadał już inną uczennicę. Tak więc skierowałem się w stronę Martwych Pustkowi, aby odnaleźć wilka imieniem Silence. To jego uważałem za dobry materiał na mistrza. Do moich uszu dotarło, że wiele lat wcześniej był członkiem tej watahy, jeszcze zanim została podzielona na klany. Musiał więc dobrze znać jej historię, a tym samym dobrze znać się na "życiu". Może nie wyglądał imponująco, jednak jakiś czas temu pozwoliłem sobie na rozmowę z wcześniej wspomnianym Silentem, który już wcześniej go znał. Pomimo swoich "docinków i żartów" dowiedziałem się o nim dużo "dobrego" i nawet trochę mi zaimponował. Tak więc, jeśli już zostałem zmuszony, dlaczego miałbym szukać dalej?
Po drodze nie zastanawiałem się, jak rozpocząć rozmowę czy jak o to zapytać. Najlepszym wyjściem jest zawsze być bezpośrednim, i tak miałem zamiar zrobić. O dziwo, co było mi na łapę, udało mi się go znaleźć jeszcze przed jego lokum, więc od razu do niego podbiegłem i skinąłem głową na powitanie
- Witaj Silence, mam do ciebie dość ważną sprawę. Rodzice męczą mnie, żebym wybrał sobie mistrza i wydajesz mi się najlepszą osobą na to miejsce. Czy byłbyś w stanie pomóc mi z treningami? - zapytałem na jednych tchu i dałem mu czas na zastanowienie się

< Silence? >

Od Arcady'ego - C.D. Sierry "Potrafisz pokochać zabójcę?"


Oszołomiony zimnem, które ogarnął moje ciało, strzepałem z siebie resztki śniegu i z resztkami pozostałej mi godności, podniosłem się. Spokojnie ruszyłem w ślad za Sierrą mrocznym korytarzem. Podobał mi się klimat panujący w tunelu — tajemniczy i niepokojący.
— Tak tu ciemno, że nic nie widać — powiedziała niezadowolonym tonem Sierra, zwalniając kroku.
Im dalej zapuszczaliśmy się w głąb tunelu, tym bardziej oddalaliśmy się od źródła światła.
— Nie bój się — szepnąłem tuż przy jej uchu, a ona lekko podskoczyła. — Obronię cię.
— Mówisz? — odszepnęła, uwodzicielsko ocierając się łbem o mój. 
Odszukałem w ciemnościach jej usta, całując ją żarliwie. Sierra padła na zimny kamień, a ja na nią. Podczas czułego gestu, przymknąłem oczy. Nagły, wyczuwalny nawet pod powiekami błysk skłonił mnie, abym otworzył oczy. Zobaczyłem, że ukochana wilczyca świeciła jaśniej od niejednej gwiazdy. 
— Ups — mruknęła. 
Uśmiechnąłem się szelmowsko.
— Wiedziałem, że potrafisz być olśniewająca, ale nie sądziłem, że aż tak — zażartowałem, schodząc ze Sierry i pomagając jej wstać na cztery łapy.
— Jak myślisz, Arc, dokąd prowadzi ten tunel? — zapytała, stając u mego boku i przybliżając się do mnie nieznacznie. Zrobiła to najpewniej nieświadomie. Bała się, ale starała się to ukryć.
— Chcesz iść dalej? — zapytałem, spoglądając w jej oczy.
Zawahała się.
Chciała coś powiedzieć, ale jej błyszczące znaki zaczęły blaknąć, dopóki znowu nie zapanowała ciemność. 
— Możemy znaleźć jakieś inne źródło światła — zaproponowałem szybko. 
Byłem ciekawy co jest dalej, lecz jednocześnie nie chciałem męczyć Sierry. Może i na początku była pewna siebie, lecz wszechobecny mrok zaplenił w niej strach.

< Sierra? >

Od Sierry C.D. Arcady'ego "Czy potrafisz pokochać zabójcę?"


Następnego dnia moje myśli w ogóle nie mogły opuścić Arcady'ego. Cały czas wracałam do niego. Kiedy próbowałam zająć się czymś, przed sobą widziałam twarz Arc'a. Wstałam powoli z posłania i postanowiłam wybrać się na polowanie. Postanowiłam wybrać mysz, nie miałam zbyt ochoty na jedzenie. Kiedy tylko wyszłam z jaskini, moim oczom ukazał się mały gryzoń szukający pożywienia w śniegu. Złapałam mysz w szczęki uśmiercając ją na miejscu, po czym wróciłam do jaskini, a tam zajęłam się jedzeniem. Oblizałam się z krwi, po czym wzięłam pierwszą lepszą książkę, której nie dokończyłam pisać i zaczęłam delikatnymi pociągnięciami pióra maczanego w atramencie stawiać wyraźne, ładnie ukształtowane litery na stronicach z pergaminu. To zajęcie pozwoliło mi skupić się na pisaniu, jednak kiedy ostatecznie skończyłam, znów powróciłam do poprzednich myśli. Westchnęłam głośno i wyszłam z jaskini. Ostatecznie wybrałam się na przechadzkę po górach. Wspinałam się po Szczytach Martwych Aniołów, idąc coraz wyżej. Kiedy znalazłam się na samym czubku góry, rzuciłam okiem na okolicę. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc, moim zdaniem. Kiedy już miałam zacząć schodzić w dół, ktoś złapał mnie i przyciągnął do siebie, przez co gwałtownie zamknęłam oczy, wtulając się w znajomo pachnące futro. Odwzajemniłam pocałunek, po czym odsunęłam się od basiora. Przede mną stał nikt inny jak Arcady.
- Cześć. Więc nie tylko ja lubię chodzić po górach? - zauważyłam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- W zasadzie... to szukałem ciebie. Chociaż przyjemnie było chodzić po tych górach wiedząc, że idzie się do ukochanej osoby. - odwzajemnił uśmiech, a ja zarumieniłam się lekko.
- Dobra, to może zejdźmy stąd. Chciałam ci coś pokazać. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Brzmi tajemniczo. No to chodźmy. - powiedział samiec i ruszyliśmy przed siebie, ślizgając się co chwila na śliskim śniegu. 
Kiedy znaleźliśmy się u podnóża góry, poszliśmy stamtąd w kierunku mojej jaskini. Samiec odruchowo wszedł do niej.
- Żegnaj, Arcady. - zaśmiałam się, omijając truchtem moją jaskinię, przez co spojrzał na mnie lekko zdziwiony, jednak zaraz mnie dogonił.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony, jednak nieco zniecierpliwiony.
- Jeju, zobaczysz. - przewróciłam oczami, uśmiechając się. - Coś ty taki narwany dzisiaj?
- Dobrze wiesz, że nie lubię czekać. - powiedział nieco ciszej, a moje serce na moment zabiło szybciej. - Ale dobrze, skoro muszę, to będę już grzecznie szedł. - dodał i uśmiechnął się głupkowato, trzepocząc rzęsami.
- No wiesz... - klepnęłam go w ramię, po czym zaśmiałam się cicho. - Ale z tą gzrecznością to mi się podoba. - mruknęłam uśmiechając się zadziornie.
Po chwili doszliśmy do wzgórza, stało pojedyncze przed nami.
- No i co? Wzgórze. - rzucił Arcady, po czym oparł się o stromy stok wzgórza.
Po chwili jednak, kiedy cały swój ciężar oparł o wzgórze, śnieg nie wytrzymał ciężaru i opadł, a Arcady stracił równowagę i się przewrócił. Moim oczom ukazało się "wejście", które zostało po opadnięciu śniegu. 
- Widzisz? To nie jest jakieś tam wzgórze. - powiedziałam zwycięsko i truchtem przeskoczyłam przez basiora, wchodząc w głąb, do podziemnych tuneli.

< Arcady? >

Od Sam'a - CD. Ivy "Wytrwały cel"


Ivy zasugerowała mi parę tematów, które ją najwidoczniej ciekawiły. Zerknąłem na nią po raz ostatni nie znajdując żadnego powodu, dla którego mógłbym nie ujawnić jej pewnych kwestii. Może i znałem ją krótko, ale z pewnością mogłem śmiało przyznać, że jej ufałem. 
— Nie planuje w przyszłości zostać Alfą — mruknąłem w zadumie, myśląc jak wytłumaczyć jej to tak, aby zbytnio nie zdradzać swoich planów. Planów związanych z jej osobą. — Oczywiście nie znaczy to, że nie chcę wspierać rozwoju watahy — dodałem szybko, ale zauważyłem, że w jej oczach, że nie potępia mojej decyzji, co mnie uspokoiło. — Chciałbym wieść spokojne życie u boku... partnerki. 
Na słowo partnerka Ivy zareagowała nieznacznie. 
— Kontynuuj proszę — zachęciła mnie, gdy na chwilę zamilkłem zaintrygowany jej niespodziewaną reakcją.
— No tak — powiedziałem do siebie. — Odnośnie relacji z moim rodzeństwem to raczej nie ma o czym mówić. Nie mogę powiedzieć, że jestem do nich przywiązany, ale kocham ich. To w końcu moja rodzina. Myślę, że mamy zbyt dużą rozbieżność charakterów, żebyśmy mogli żyć obok siebie bez żadnych spięć. — Z moich ust wylał się potok słów. 
Bowiem wreszcie mogłem się komuś wygadać, powiedzieć bez obaw jak naprawdę się czuję wobec mojego rodzeństwa. Kilka razy próbowałem podjąć ten temat z rodzicami, lecz dla Avalanche zdawało się to zbyt delikatną sprawą — sądziłem, że to przez jej własne stosunki z rodzeństwem, a z kolei Elias przeżywał utratę mojej przybranej siostry, którą niezbyt dobrze pamiętałem. Brooke została zabita tuż po naszych narodzinach. 
— Rozumiem — rzekła Ivy, wpatrując się we mnie ze swego rodzaju zrozumieniem.
— Coś jeszcze chcesz wiedzieć? — zapytałam, spoglądając na nią wyczekująco. 
Zastanowiła się chwilę.
— Jakie stanowiska zamierzasz objąć? 
— Stratega — odparłem. 
Moja odpowiedź zaskoczyła Ivy.
— Tego się nie spodziewałam — powiedziała szczerze. — Jestem ciekawa jak dasz sobie radę na tym stanowisku — dodała z uśmiechem.
Ja również się uśmiechnąłem. 
— Mam takie jedno pytanie, ale nie jestem pewna czy dobrze je odbierzesz — zaczęła niepewnie. 
Zaintrygowany jej słowami, przechyliłem lekko głowę na bok. Nie zdałem sobie sprawy z tego odruchu.
— Jakie? 

< Ivy? >

Od Ivy - C.D. Sam'a "Wytrwały cel"


Nie odwrócił się, choć pewnie sporo go to kosztowało. Wiedziałam, że młodzik zrobił to celowo, jednak mój umysł krążył dookoła innego tematu. Gdzieś w głębi biłam się z myślami, a dokładniej rozważałam jak wyglądałoby moje życie gdybym znalazła się w innym z klanów. Możliwe,że nigdy nie wzięłabym się za trening... Przecież nie powiem wszystkim, że ćwiczyłam ponieważ zazdrościłam umiejętności waderze, która zdecydowała się mnie przyjąć. W każdym razie, ile wspaniałych znajomości przebiegłoby mi przed nosem ... Cieszyłam się, że tu należę, i z pewnością nie planowałam tego zmieniać.
- Wiesz Sam... - Zaczęłam niepewnie, tak, aby nie wysłać mu sprzecznych sygnałów. - Również masz we mnie przyjaciółkę. 
Byłam pewna, że usłyszał, jednak nie odpowiedział. Mimo to postanowiłam ponownie się odezwać. 
- Więc, jak ci minęła wczorajsza lekcja? Myślisz, że złapiesz wspólny język z Pattonem? 
- Wydaje mi się, że tak. Jest to wilk wymagający, prawie każdy czuje do niego respekt, jednak potrafi przestawić się na dobrego nauczyciela. 
- Mhm... - Mruknęłam dający tym samym znać aby kontynuował. 
- W sumie to nie robiliśmy nic ważnego, choć pozyskiwanie informacji też jest swego rodzaju treningiem. Głownie opowiadał mi o wilkach z naszego klanu. 
- Rozumiem, więc, dowiedziałeś się czegoś ciekawego? 
- Tak, i mam do ciebie pytanie z tym związane. - Dopowiedział dość szybko, ponownie kierując wzrok w moją stronę. Zaskoczyło mnie to, ponieważ nie mogłam doszukać się w pamięci czegoś, co Patton mógłby o mnie wiedzieć. 
- Słucham zatem. Jeśli będę w stanie udzielić odpowiedzi to to zrobię. 
- Dlaczego zmieniłaś stanowisko? - Jego słowa zostały wypowiedziane tonem ciekawskim, wręcz nakazującym odpowiedź.
- Było kilka powodów, po pierwsze nie miałam co robić. Wroga mieliśmy, i nadal mamy tylko jednego, natomiast Patton nie chciał wysyłać mnie samej na tereny Cecidisti Stellae. Byłaby po misja samobójcza. A po drugie... uznałam, że nie jest to zadanie dla mnie. Bron, którą się posługuję często zabija na kilka uderzeń. Gdybym miała jakieś sztylety lub ewentualnie miecz czy włócznię... Po prostu Parasyte nie jest bronią do cichego zabijania. - Wytłumaczyłam nie zrywając kontaktu wzrokowego a wyraz pyska Sama wyrażał zaspokojenie ciekawości. 
Cisza po raz kolejny przepełniła nasz dialog, zastanawiałam się jak ułożyć sobie dzisiejszy dzień. Spojrzałam na łąkę rozpościerającą się przed moją jaskinią. Krople porannej rosy spoczywały na zmęczonych jesienną pluchą źdźbłach trawy a nad ziemią wisiała dość pokaźna mgła. Słońce natomiast dopiero co przebijało się przez gałęzie Orlego Lasu widniejącego na horyzoncie. Istotnie, dzień zapowiadał się pięknie. Jednak nie chciałam jeszcze wychodzić z jaskini, miałam inne plany na tą chwilę. 
- Więc może dowiesz się o mnie czegoś jeszcze. - Zaczęłam, a cała uwaga jak i zainteresowanie basiora skierowały się na mnie. - Początkowo miałam należeć do Virdi Agmen. Nie planowałam tui dołączać. 
- A co sprawiło, że jednak tu jesteś? - Zapytał zwracając się w moją stronę. 
- Przypadek, zrządzenie losu... albo jakaś inna siła nadprzyrodzona. Po prostu, nagle stwierdziłam, że nie mam zamiaru iść dalej, i znajdę alfę dokładnie tych terenów. Dobra, ale dość o mnie. Powiedz coś o sobie. 
- O mnie... nie mam co! - Zawołał przy okazji śmiejąc się. Również się uśmiechnęłam, po czym poczochrałam go po łbie. Lubiłam to robić, choć jemu najpewniej nie sprawiało to przyjemności.
- Nie chodzi mi o historię. Opisz siebie, powiedz jakie masz plany na przyszłość... jak wygląda wasza relacja z rodzeństwem. Jest dużo rzeczy, których o tobie nie wiem. Ty natomiast wiesz o mnie aż za dużo. Nie zdradzę ci ani jednej informacji więcej, puki sama czegoś od ciebie nie usłyszę. 
Na pysku Sama pojawiło się coś w rodzaju zadumy. Wybierał, lub układał informacje przy okazji co chwilę na mnie zerkając. Tak jak mówiłam, było to słodkie... biorąc pod uwagę, że nadal lekko się rumienił. 

<Sam, czego się o tobie dowiem?>

Od Arcady'ego - C.D. Sierry "Potrafisz pokochać zabójcę?"


Brakowało mi obecności Sierry, ale potrzebowałem też czasu dla siebie. Gdybym mógł, spędziłbym z nią każdą wolną chwilę. Kochałem ją i to bardzo. Niestety trudności z jakimi przyszło nam się zmierzyć, skutecznie uniemożliwiały nam realizację niektórych planów.
— Cholera — mruknąłem cicho pod nosem.
Pozwoliłem sobie położyć się w swojej jaskini. Niby miałem się do kogo zwrócić, ale co mogłem powiedzieć Silent Fear'owi lub Althenie? Westchnąłem głośno i pozwoliłem sobie na krótką drzemkę. Musiałem odpocząć od problemu.
Kiedy się obudziłem, zobaczyłem nad sobą przybranego ojca. Spoglądał na mnie z góry, trzymając w pysku sporych rozmiarów oskórowanego zająca. Ułożył go u moich łap, po czym odszedł bez słowa. Zamrugałem zdziwiony jego postępowaniem. Chciałem go zawołać, a nawet chciałem z nim podzielić się moim problemem, lecz czułem, że lepiej pozwolić mu odejść i nie kusić losu.
Spojrzałem raz jeszcze na zająca, po czym uśmiechnąłem się pod nosem. Jeśli Silent chciał, potrafił być inny. Jednocześnie ja miałem pewną rodzaju ulgę, gdyż byłem jego adoptowanym synem. Chcąc nie chcąc wilk był przywiązany do mnie, a ja do niego. 
W spokoju zająłem się spożywaniem mięsa. Delikatnie i miękkie rozpływało się w moich ustach. Nie tylko smak, ale i zapach świeżej ofiary sprawiał mi przyjemność. Metaliczna woń krwi roznosiła się po jaskini. Pomyślałem o Esmé. Jakby nie patrzeć każda krew pachniała tak samo, więc dlaczego nagle odrzucił mnie jej zapach? Przełknąłem głośno ostatni kawałek mięsa. Czy tak naprawdę nie podobało mi się jej zabicie? Czy może raczej bałem się, że Sierra mnie zostawi?
Z chłodną obojętnością stwierdziłem, że to była ta druga opcja. Wraz ze śmiercią Esmé przypomniałem sobie jaką przyjemność przynosiło zabijanie. Uśmiechnąłem się do siebie. Dosyć szybko uświadomiłem sobie, że jeśli chciałem być z Sierrą, ona musiała to zaakceptować. Byłem zabójcą, byłem w Klanie, który zabijał, nie chciałem łatwo porzucać mojej tożsamości. Nawet dla najważniejszej dla mnie osoby.

< Sierra? >

środa, 25 października 2017

Od Sierry C.D. Arcady'ego "Czy potrafisz pokochać zabójcę?"


Zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam ciężko kasłać, po czym usiadłam i spojrzałam mu w oczy. Ślub?
- Arcady, obawiam się, że to niemożliwe. Oficjalnie nie jesteśmy jeszcze w tym samym Klanie... A poza tym... Uh, to trochę zbyt szybko. - wydusiłam, kiedy mój kaszel na chwilę przerwał, jednak nadal czułam ucisk w gardle.
- Rozumiem. - syknął, a ja wyczułam powiew chłodu w jego głosie.
- Arcady... - zaczęłam. - Nawet, gdybym bardzo chciała. I gdybyś ty też bardzo chciał...
- Chcę. - podniósł na mnie swoje habrowe oczy.
- ... to, jak już mówiłam, niemożliwe. - westchnęłam głośno. - Wybacz, nie umiem tego lepiej wytłumaczyć.
- Rozumiem. - powtórzył, wyraźnie naciskając.
Podeszłam i wtuliłam się w niego. Uraziłam go? Nie chciałam... 
- Ale kiedy przeniosę się do Cecidisti Stellae, od razu weźmiemy ten ślub. - szepnęłam cicho bardziej wtulając się w Arc'a.
Siedzieliśmy tak wpatrując się w dal, po czym oczy zaczęły mi się kleić. Ziewnęłam krótko, po czym spuściłam wzrok wpatrując się w podłożę.
- Będę musiał już iść. - powiedział twardym tonem, odsuwając się ode mnie i powodując, że prawie straciłam równowagę.
Jakaś część mnie wiedziała, że nie może go zatrzymać, a druga chciała krzyczeć, żeby został i jej nie zostawiał. Arcady podszedł i pocałował mnie krótko, po czym szybko odwrócił się, a kiedy wychodził, odwrócił głowę w moją stronę. Skinęłam tylko łbem i spuściłam wzrok, wpatrując się w ubity śnieg robiący za podłogę, a w moich oczach pojawiły się łzy, których basior nie mógł nijak zauważyć. Poczułam się naprawdę źle. Nawet nie wyszedł, a już za nim tęskniłam. Zawsze zostawał u mnie na noc, a wracał na swoje tereny dopiero rankiem. W końcu opuścił moje mieszkanie. Otarłam łzy, które po chwili znów wróciły. Wzięłam pierwszą lepszą książkę, która znajdowała się na mojej półce, lecz kiedy zaczęłam czytać, zaraz zaczęły zlewać mi się litery przez łzy, które non-stop powracały. Po chwili przytuliłam się do swojego koca i zasnęłam.

< Arcady? >

sobota, 21 października 2017

Od Silence'a - C.D. Endless "Cztery królestwa"


Zupełnie zignorowałem fakt, że moja teoria okazała się prawdziwa, Fallen widział ją jako swoją własną partnerkę. Jednak to nie usprawiedliwiało decyzji przez niego wydanej. Przecież wadera taka jak Endless w odpowiednich łapach mogła być cudowną bronią! Gdyby tylko nauczyła się kilku sztuczek... Mogłaby bez problemy zastąpić każdą samicę alfa! Co prawda musiałaby unikać kontaktu z płcią przeciwną, jednak przy odpowiednim podejściu owinęłaby sobie basiory piastujące stanowisko alf wokół palca... Po zachowaniu partnerki Fallena wnioskuję, że widziała ją inaczej niż my. Jeśli to by nie pomogło można było śmiało wykorzystać ją jako szpiega z poziomu zwykłej omegi. Nikt nas nie widział, nikt poza nami nawet nie wie o istnieniu tej wadery! Nie spędziła wiele czasu na naszych terenach, więc zapach też nie zdążył na nią przejść... podsunąłem mu pod nos perfekcyjną jednostkę do zabawy za liniami wroga, a ten... ten... Eh, ot tak odrzucił tak wielki potencjał. Wydobyłem ostatniego papierosa, po czym odpaliłem go za pomocą prowizorycznego krzesiwa. Wciągnąłem dym i po chwili wypuściłem czując delikatne drapanie w gardle. 
- A jak myślisz? Co teraz... jak się nazywasz? - Zapytałem energicznie przeciągając łapą po pysku.
- Endless. - Wyszeptała. 
- Tak więc Endless, robi się późno, a jak sama pewnie wiesz, znajdujemy się spory kawałek od granicy. Przenocuję cię, a rano odprowadzę. 
Samica nie zareagowała, najwyraźniej nie miała nic więcej do dodania, lub nie chciała dodać. 
W ciszy wędrowaliśmy przez stepowe tereny, a ja zastanawiałem się na jaku dużo mogę sobie pozwolić wobec niej... Fakt, że sama skuła się kajdanami dawał mi dość spory pogląd na sytuację. Podejrzewam, że mógłbym zrobić cokolwiek, i tak by się nie postawiła. Choć pokusa była dość spora postanowiłem poprowadzić tą relację w nieco innym kierunku. Weszliśmy do zajmowanej przeze mnie dziury w glebie, ułożyłem się na legowisku po czym spojrzałem w stronę nieznajomej. 
- Zdejmij te kajdany. nie są ci już potrzebne, o ile w ogóle były. - Mówiłem to tonem spokojnym, lecz pewnym siebie. Nie chciałem jej zrazić, pomijam fakt, że wyglądała jak samica z moich snów... Bardziej zależało mi na tym, co kryło się pod maską "ideału" 
- Ale mi to nie przeszkadza... - Szepnęła, jednak nie dałem jej okazji do dokończenia wypowiedzi.
- Mi to przeszkadza.Nie uciekniesz, nie skoczysz na mnie z łapami... więc na cholerę masz utrudniać sobie życie? 
Tym razem posłuchała, a lodowe twory z głuchym dźwiękiem stuknęły o ziemię. Widać było jak ciasno je sobie założyła, nosiła je niecałe dwie godziny, a otarcia już były bardzo dobrze widoczne. Zastanawiałem się jak ją podejść, co zrobić, aby przestała traktować mnie jak kogoś, kto od urodzenia trzyma ją pod butem... 
- Masz długą, delikatną, czarną, lśniącą sierść. Ogon, o zadziwiającej długości, nos, oraz część pyska pokrywa biała plamka, natomiast oczy są w odcieniu granatu... przypominają nocne niebo, bogato ozdobione w gwiazdy. Sama sylwetka wskazuje na to, że jesteś wysportowana, a zapach, który roztaczasz jest połączeniem woni kwiatu róży i czego intrygującego. Nie jestem w stanie dokładnie tego opisać. - Powiedziałem obserwując lekkie poruszenie na pysku samicy. Chyba nie spodziewała się, że usłyszy odpowiedź na tak dawno zadane pytanie. 
- Czy to... wszystko? - Po raz kolejny szepnęła.
- Raczej tak. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Chciałem ją poznać, nie tylko od strony mocy i żywiołów, ale też charakteru. Czułem się niczym dziecko szukające skarbu na plaży... Miałem swoją wizję tego jaka jest, jednak musiałem tego doświadczyć żeby uwierzyć. 
- A... podobam ci się? - Kolejne pytanie lekko mną wzruszyło. Wiedziałem, że nie dowiaduje się tego pod kątem partnerstwa... jednak nie byłem w stanie domyślić się po co jej ta informacja. 
- Nie będę cię okłamywać, podobasz mi się. Jednak wygląd to tylko powłoka, coś, co można zmienić... i chyba ty rozumiesz to najlepiej, prawda? 
Nie odpowiedziała... 
chciałem zaproponować jej wodę lub jedzenie, niestety, nie miałem takich luksusów. Następnego dnia planowałem odprowadzić ją na tereny Luminosum Iter... a może nawet pod jaskinię samych alf... 
- Endless. - Zacząłem, chciałem zobaczyć jak odpowie na pytanie, które sama zadała... - Jak wyglądam? 
Było już późno, jednak nie miałem zamiaru jeszcze zasypiać.

<Endless?>

Od Arcady'ego - C.D. Sierry "Potrafisz pokochać zabójcę?"


— Nie zrozum mnie źle, ale nigdy bym nie pomyślał, że będziemy razem — wyszeptałem. — Wiesz to zdawało mi się zbyt — zamilkłem, szukając odpowiedniego słowa — nieosiągalne.
Przez chwilę towarzyszyła nam cisza, a jedyne co słyszałem, to jej spokojny oddech.
— Wiem, Arcady, wiem — odszepnęła. — Ale cieszę się jak nie wiem co, że jesteśmy razem. 
Zerknąłem na ukochaną i uśmiechnąłem się pod nosem. Moja wizja bycia z silną i niezależną wilczycą została spełniona. Sierra taka była. Jednak z czego wynikała ta niezależność? Wilczyca nigdy nie wspominała mi o nikim bliskim w jej Klanie, choć z drugiej strony mogła przede mną zgrabnie ukrywać ten fakt.
— Nie masz tu nikogo bliskiego? — zapytałem. — Mam namyśli twój Klan. 
— Nie — odparła chłodno Sierra. Musiałem uderzyć w jej czuły punkt. — Oczywiście, czuję się źle z tym, że będę musiała go zmusić, ale nie jestem pewna czy czułam jakąś więź z innymi — wyjaśniła niechętnie.
— Rozumiem — odparłem.
Współczułem jej. I to wyjaśniało, dlaczego bardziej niż ja wyczekiwała naszych wspólnych spotkań. W porównaniu do niej, mogłem powiedzieć, że miałem wilki, które były mi bliższe.
— A ty? — zapytała.
— Myślę, że mogę polegać na moim przybranym ojcu — Silent Fear'ze i Althenie. Była moją Mistrzynią — odparłem, a w oczach Sierry dopatrzyłem się zazdrości. — Nie zapominaj o tym, że mamy siebie nawzajem — szepnąłem czule. 
Partnerka uśmiechnęła się delikatnie. Moja słowa poprawiły jej nastrój. 
— Cieszę się, że jesteś przy mnie — powiedziała, spoglądając na mnie z miłością.
Byłem pewien, że chce z nią spędzić całe moje życie.
— Weźmy ze sobą ślub — powiedziałem szybko.

< Sierra? >

Od Sam'a - C.D. Ivy "Wytrwały cel"


Na początku mnie sparaliżowało. Ivy, czy w ogóle inna wadera, oprócz moich sióstr czy matki, nie była tak blisko mnie. Jednak bliskość t e j wilczycy, była dla mnie wyjątkowa. Zależało mi na niej. Jej słowa dały mi nadzieję. 
Uspokoiłem się. Skoro pojawił się cień szansy, musiałem to wykorzystać Niepewnie oddałem uścisk, w którym pozwoliłem sobie doszczętnie zatonąć. Chciałem choć na chwilę odciąć się od wszystkiego i wszystkich. To była chwila należąca do mnie i Ivy.
— Ciepło ci? — zadałem najgłupsze pytanie, na jakie tylko mogłem wpaść.
Jednak Ivy nie roześmiała się ani nie skomentowała go złośliwie.
— Tak — odparła cicho i niepewnie, głosem, którego bym się po niej nie spodziewał.
Mijały sekundy, ale dla mnie i tak trwały wieczność. Kiedyś jedno z nas musiało odkleić się od innego, a ku mojemu zaskoczeniu wpadliśmy na ten pomysł w tym samym czasie. Ze zdziwieniem, a później uśmiechem, który zawitał na naszych obliczach, roześmialiśmy się radośnie.
— Jesteś głodny? — zapytała, spoglądając na mnie i wyczekując odpowiedzi.
— W sumie to tak — odparłem. — Właściwie to cały czas.
Ivy tylko uśmiechnęła się delikatnie, choć miał on w sobie pewnego rodzaju powabność i zniknęła w głębi jaskini. Odwróciłem spojrzenie, starając się, aby ten odruch wyglądał naturalnie. Dorastałem i musiałem zacząć brać na poważnie pewne kwestie.
— Proszę. — Gdy wróciła postawiła przede mną na zimnym kamiennym podłożu zająca. 
Obejrzałem go uważnie, zastanawiając się, z której strony się w niego wgryźć. Kiedy już zdecydowałem, że zacznę od brzucha, spojrzałem na białą wilczycę.
— A ty nie będziesz jeść? — zapytałem.
— Nie — odparła. — Nie mam ochoty na jedzenie, ale ty się nie krępuj. — Zachęciła mnie ruchem łapy, abym skonsumował miękkie mięso.
— Na pewno? — Zawahałem się.
— Nawet więcej niż na pewno — zażartowała. 
Zastanowiłem się raz jeszcze, po czym wgryzłem się w mięso, obiecując sobie, że na drugi raz ja przyniosę jakieś pożywienie dla Ivy. Z Patton niebawem miał przetestować moje umiejętności łowieckie, więc postanowiłem, że przyniosę jej moją pierwszą zdobycz. 
Zostawiłem Ivy połowę zająca, po czym spoglądając na nią, zobaczyłem, że z uwagą i jednocześnie niepewnością przyglądała mi się od dłuższego czasu. Powstrzymałem się przed tym, aby odwrócić wzrok i spłonąć rumieńcem. Wytrzymałem spojrzenie jej błękitnych tęczówek. Wahała się nad tym, czy coś mi powiedzieć, czułem to.

< Ivy? >

Od Ivy - C.D. Sam'a "Wytrwały cel"


Po odstawieniu Sama na trening udałam się w dość obszerną drogę powrotną. Upewniłam się, że każdy z głównych punktów na naszych terenach jest bezpieczny, przeczesałam większość krzewów i zagajników a na koniec powędrowałam za ledwo widocznymi śladami basiora z Cecidisti Stellae aby potwierdzić brak jego obecności na obszarze zajmowanym przez Fortis Corde. Resztę drogi powrotnej pokonałam bardziej zataczając się niż idąc, oczywiście znałam tego przyczynę, jednak postanowiłam jeszcze odczekać z wizytą u Makki. Ciągła bezsenność dosłownie wyniszczała każdy wieczór w moim życiu, co gorsza, trwa to ledwo od miesiąca. Tak, jakby coś, lub ktoś celowo katował mój organizm. Zauważyłam również lekki spadek formy, jednak ten problem został dość szybko skorygowany. Ciężko powłócząc łapami zatrzymałam się na brzegu jeziora, rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku własnej jaskini, po czym przemyłam pysk lodowatą wodą. Łza, która nie miała możliwości wsiąknięcia w fioletową opaskę zmieszała się z kroplami spływającymi po sierści, i dość wyraźnie wskazującymi jej długość. Powoli podniosłam wzrok, po chmurach, które zapewniły nam ulewę dzisiejszego popołudnia nie było nawet śladu, natomiast nieboskłon został usłany milionem jaśniejących punktów. 
"Też jestem twoim przyjacielem..."
Mimowolnie zaczęłam wspominać słowa młodego basiora. Fakt, traktowałam go jak szczenię, jednak gdzieś w głębi widziałam, że na to nie zasługuje. Do osiągnięcia wieku dorosłego nie pozostało mu tak wiele czasu, mówił zupełnie jakby przeżył o wiele więcej. Zdecydowanie był to wyjątkowy osobnik. Powędrowałam do jaskini, a usypiając zaczęłam zastanawiać się w jaki sposób "przeprosić" o za traktowanie niczym ledwo narodzone dziecko. Oczywiście mogłam dać mu buziaka w policzek, jednak wraz z nim bałabym mu pewność i nadzieję... a muszę przyznać przed samą sobą, jedną rzecz, podobało mi się to jego "szczeniackie" zauroczenie. Fakt, jak szybko odwracał wzrok gdy tylko na niego spojrzałam... To, że się o mnie martwił. Dla wielu może być to niewiele, jednak wadera, która nie doznała wiele ciepłych uczuć w dzieciństwie będzie pragnąć ich jak najwięcej. Nie ważne kto będzie je jej oferować. Ponownie usnęłam po ponad godzinie bezczynnego spoczynku, tylko po to, aby zerwać się następnego dnia o dziewiątej rano. Sam sen jednak był wyjątkowo przerażający, widziałam wszystko z perspektywy swego rodzaju bóstwa. Ziemie klanów były spowite płomieniami, ścieliło się na nich od trupów, kilkoro z nich poznałam, innych natomiast nie byłam w stanie rozpoznać. Niebo przepełniała czerwona poświata, tak jakby cała krew uleciała z martwych ciał i szykowała się do upadku w postaci deszczu. Rzuciłam się pędem przez znane mi obszary, po czym wybiegłam w miejscu "neutralnym". Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę była Avalanche walcząca z Fallen'em. Jej pysk pokryty był masą ran i blizn, mogę przysiąc, że nie posiadała jednego oka. Natomiast przywódca "Upadłych" został dość skutecznie uziemiony, para czarnych skrzydeł leżała odrzucona od walczącego rodzeństwa o kilka metrów. Skoczyli sobie do gardeł, natomiast ja, wbrew własnej woli przeniosłam się dalej. Wtedy moim oczom ukazała się chyba najmniej spodziewana scena. Byłam jedną z wciąż walczących wader, jednak nie obeszło się bez strat. Na miejscu lewego ucha aktualnie znajdowało się coś bliżej przypominające kawałek poszarpanej skóry niż źródło zmysłu słuchu. Cały korpus przybrał karmazynowy odcień, natomiast jedna z łap została skrócona mniej więcej o połowę. Wtedy dokładnie go ujrzałam, to był on. Stał na wprost mnie, co gorsza, na jego ciele nie doszukałam się żadnych obrażeń! Samiec, który widział nas poprzedniego dnia zakończył mój marny żywot dwoma gładkimi cięciami, co spowodowało wyrwanie się ze snu. Usiadłam na posłaniu ciężko dysząc. Odruchowo sprawdziłam wszelkie uszczerbki na zdrowiu, jednak niczego się nie doszukałam. 
- Ivy? - Niepewny głos młodego samca nadciągnął od wejścia, po czym rozbił się o ściany jaskini. - Wszystko dobrze? 
- Sam... tak, tak Sam. Wszystko dobrze. Miałam po prostu gorszy sen... - Wyjaśniłam pośpiesznie. 
- To dobrze, pytam się, bo jeszcze kilka sekund temu nie reagowałaś. - Stwierdził siadając w przejściu.
Byłam co najmniej zdziwiona jego obecnością. Nie spodziewałam się odwiedzin, przynajmniej nie następnego dnia.
Wstałam, po czym usiadłam bliżej młodego basiora. 
- Więc, co tu robisz? - Zadałam najbardziej istotne dla mnie pytanie. Byłam bardzo ciekawa wyjaśnienia. 
- Nic takiego, po prostu sprawdzam, czy nie przyszedł ci do głowy żaden głupi pomysł... - Mruknął wyraźnie speszony.
Postanowiłam choć trochę poprawić mu nastrój, zanim zdążył zaprotestować objęłam go łapami i przytuliłam. Czułam jak serce w jego klatce piersiowej przyśpiesza z sekundy na sekundę, a na polikach pojawiają się rumieńce.
- Możesz być spokojny Sam, staram się nie działać lekkomyślnie. 

<Sam?>

Od Endless - C.D. Silence'a "Cztery królestwa"

TEKST ZAWIERA WULGARYZMY, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Byłam odcięta. Nie wiedziałam, czy ów basior zrobił to umyślnie czy po prostu wykorzystał moje położenie, aczkolwiek udało mu się. Musiałam poddać się jego woli. W sumie zrobiłabym to w każdym innym wypadku, tak nakazywała mi moja "natura". Coś jednak nakazywało mi upewnić się, na jakim gruncie stoję
- A jeśli ucieknę? - zapytałam Silence'a łamiącym się głosem. Chyba nie spodziewał się takiego pytania
- I tak cię dopadnę, więc nie masz co próbować - odparł, nadal się ode mnie nie odsuwając. Mimowolnie zmierzwiłam sierść, znów czując lekki powiew powietrza. Nie było to przyjemne
- Nie będziesz musiał - powiedziałam, spuszczając łeb jak tylko mogłam. Oboje w jednej sekundzie poczuliśmy dość ostry chłód. Silence odsunął się ode mnie na krok, dając mi możliwość stworzyć lodowe kajdany. Oczywiście skułam samą siebie, nie miałam prawa skierować swojej mocy na aktualnego dominującego. Poza tym, i tak by mi to nic nie dało.
Basior ewidentnie nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Popatrzył na mnie tylko z zaciekawieniem, po czym nakazał za nim iść. Podkuliłam ogon i posłusznie ruszyłam za nim.
Pobyt w niewoli mogłam nazwać równie dobrze darem. Było to jakby udoskonalenie dzieła natury, prezent który należy się każdej uległej jednostce. W końcu każdy musi mieć swoje miejsce... To dzięki temu nareszcie dowiedziałam się, co to znaczy być prawdziwą uległą samicą, a nie zwykłym gównem, nie potrafiącym postawić na swoim. Teraz było widać bo mnie cokolwiek. Podkulony ogon, spuszczony łeb, stulone uszy i chód na bardzo ugiętych łapach to teraz był tylko odruch, nie musiałam się nawet pilnować. Przez długi czas to była moja codzienność...
Ponieważ byliśmy na granicach, od razu Silence skierował się w stronę stepów. Regularnie na mnie zerkał, wciąż badając mój wygląd. Byłam ciekawa, jak jego oczy mnie widzą...
- Jak wyglądam...? - zapytałam prawie słyszalnym szeptem, szykując się na ewentualną reprymendę ze strony dominującego
-  Czy to ważne? - odwarknął. Ewidentnie nie chciał odpowiadać na moje pytanie
- Nie... - szepnęłam, rezygnując z dalszej rozmowy. Nie miałam prawa podważać jego decyzji. Jeśli uznał, że nie jest to odpowiedni temat, powinnam się zamknąć. Tak też zrobiłam
Niewiele później dotarliśmy do Twierdzy pary Alfa. Dopiero kiedy Silence mnie o tym poinformował, odważyłam się unieść wzrok i rozejrzeć. Chyba niezbyt się tym przejął, jednak od razu spuściłam głowę. Pochłonięta swoimi myślami nie usłyszałam nawet dokładnie imienia, które wykrzyknął mój tymczasowy "opiekun"
Po dłuższej chwili jednak z zamyślenia wyrwał mnie cień, który po chwili zastąpił dobrze zbudowany, skrzydlaty basior. Nie musiałam podnosić głowy by wiedzieć, że jest wyjątkowo wściekły
- Ty skurwysynu, co do cholery zrobiłeś Althenie?! - ryknął, rzucając się w moją stronę i próbując uwolnić mnie z lodowych kajdan. Ja jednak nie drgnęłam
- Gdzie ty tu ją widzisz?! Na oczy ci padło? - odwarknął, przyglądając się poczynaniom drugiego basiora. W tym samym momencie usłyszałam znikąd kroki kolejnej osoby, a następnie głos wadery
- O co tu chodzi? Silence, kto to jest? - zapytała, a ja poczułam na sobie jej wzrok. Wtedy dopiero zdecydowałam się podnieść głowę. Wadera miała sierść o brązowo-szarej barwie z wieloma czerwonymi i czarnymi znaczeniami, a skrzydlaty basior niewiele się od niej różnił. Z tym wyjątkiem, że wyglądał jakby zbaraniał
- Ale... Co tu się dzieje?! - wydusił, patrząc to na mnie, to na ów waderę. Moja maska najwyraźniej nadal działała perfekcyjnie
- Silence... - upomniała go wadera, z tego co wywnioskowałam partnerka skrzydlatego basiora
- Spotkałem tą waderę na granicach. Chciała dołączyć do Luminosum Iter, ale stwierdziłem że może się nam przydać - odparł bardziej do samicy alfa niż jej partnera. Chyba niezbyt za sobą przepadali...
- O nie, nie mam zamiaru tu tego tolerować - warknął czarny wilk, odwracając się do swojej drugiej połówki. Zdążył jeszcze rzucić coś na odchodnym, i para Alf zniknęła w swojej twierdzy - Pozbądź się tego
- A więc, zostaliśmy na lodzie. Przyzwyczajaj się - burknął Silence, a ja ponownie stuliłam uszy
- Więc, co teraz...? - zapytałam niepewnie, nie patrząc mu w oczy

< Silence? >

Od Silence'a - C.D. Endless "Cztery królestwa"


Piękno bardzo często jest wartością pojmowaną przez każdego inaczej. Dla jednych może być to wszystko co wadera uwidacznia aby przykuć uwagę samca. Smukła sylwetka, ponętny wzrok, delikatnie wyprofilowane mięśnie... zadbana sierść... Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać. Są oczywiście jednostki, które potrafią całkowicie wyłączyć się na uroki wyglądu zewnętrznego, rozpływają się jednak nad wnętrzem danego osobnika. Może być miły, ciepły, opiekuńczy, wartościowy i o szlachetnym sercu. Mimo to, podejrzewam, że takie "szlachetne" serce nie różni się niczym od zwykłego, zgorzkniałego, smutnego, wrednego i zwyrodniałego kawałka mięsa pulsującego wewnątrz każdego z nas. Również jest czerwone, ciepłe... a chwilę po usunięciu może wykonać ostatni skurcz. Czasem mam wrażenie, że my, jako zabójcy polujemy jedynie na anioły... a przynajmniej tak jesteśmy postrzegani. Każdy trup upadający z naszej ręki jest określany mianem wspaniałej osoby, przecież o zmarłych nie należy mówić źle, prawda? Ciekawe jak mówiono by o samicy, którą śledziłem od dłuższego czasu. Istotnie, wyglądała niczym anioł. Anioł, który wpadł do kadzi z atramentem. Czarna, długa i lśniąca sierść doskonale ukazywała jej wysportowaną sylwetkę, a głębokie, granatowe oczy zdawały się wwiercać gdzieś w głąb mojego umysłu. Zapytacie skąd mam informacje o jej oczach... śledząc ją miałem okazję przyjrzeć się dokładnie z każdej perspektywy. Mimo to głos, jakim była obdarzona całkowicie mnie zmroził. Pewny, donośny, głęboki... wręczy zimny. Nie ukrywam, była przynajmniej urokliwą osobą. Bez słowa zacząłem zbliżać się do nieznajomej, przy okazji upewniając się, że moje broń wciąż znajduje się na swoim miejscu. Obserwowała tereny, co mogło wskazywać na dość krótki czas pobytu w naszych skromnych progach. Postawiłem kolejne kroki, a moje ślepia zaczęły dostrzegać szczegóły, których nie widziałem podążając za waderą. Jej futro.. zdawało się rozmywać, tylko po to, aby w ciągu sekundy wrócić do gładkiej postaci. Zupełnie jakby miała jakąś powłokę, lub sposób na idealny kamuflaż.
- Chciałem tylko powitać cię w naszych skromnych progach. - Wyszeptałem utrzymując wyprany z emocji wyraz pyska. 
- Klan, wataha? - Jej ton wskazywał na pytanie, choć nie był już tak ostry. 
- W zasadzie jedno i drugie. - Odpowiedziałem ciągle zbliżając się do nieznajomej. 
- Dobrze, czy możesz zaprowadzić mnie do alfy? Może pora tu spróbować swojego szczęścia...
- Jeśli tego pragniesz, tylko określ się gdzie chcesz należeć. Mamy cztery klany, i cztery alfy. - Wyjaśniłem wciąż podchodząc bliżej pięknej samicy. Byłem zauroczony jej wyglądem, jednak coś we mnie chciało ją bliżej poznać. Jakaś część podpowiadała mi, że moje własne oczy popadły w korupcję i właśnie omamiają umysł. 
- Chodzi mi konkretnie o tereny pokryte śniegiem. - Jej odpowiedzi traciły na pewności siebie za każdym razem gdy do niej podchodziłem. Urocza mała osóbka... Wyglądało to tylko i wyłącznie na brak większego kontaktu z basiorami. Zaśmiałem się w duchu... 
W pewnej chwili wraz z moim krokiem ona również wykonała swój, jednak w przeciwnym kierunku. Pech chciał, że wielkie drzewo zablokowało jej drogę ucieczki. Zatrzymałem się i zmierzyłem ją wzrokiem. 
- Jestem Sil - Powiedziałem, po czym błyskawicznie przyparłem ją do pnia o charakterystycznej fakturze. - ale większość osób mówi mi Silence. Nie musisz się bać, wyrządzenie ci krzywdy to ostatnie co chodzi mi po głowie... mimo to nie mogę dopuścić, aby mój wróg zyskał kolejną parę łap. 
- T-twój wróg? - Wyszeptała łamiącym się tonem. 
- Tak moja droga. - Mówiąc to zbliżyłem swój pysk do jej ucha. Zadbałem o to, aby odczuła każde wypowiadane słowo przez lekki powiew powietrza wychodzący z wraz z dźwiękiem. - Należę do klanu upadłych, jesteśmy powszechnie uważani za morderców.... jednak tak jak powiedziałem wcześniej, nie zrobię ci krzywdy. Mam ku temu swoje powody. 
Staliśmy tak jeszcze przez chwilę. Oddech samicy przyśpieszał i spowalniał. Przypominało mi to zwierzynę będącą ofiarą polowania. Ja natomiast dość skutecznie unieruchomiłem jej przednie łapy tak, aby nie wywinęła się spod drewnianej ściany. O ironio... matka natura sama odgrodziła ci drogę ucieczki.

<Endless?>

Od Sierry - C.D. Arcady'ego "Potrafisz pokochać zabójcę?"

Poprzednie opowiadanie

Wiedziałam, że Arcady ma rację. Naprawdę, lepiej nie mieć pary Alfa i całej bandy z Cecidisti Stellae jako kłopotów. To naprawdę ciężkie. Słoneczny nagle będzie skakał do gardeł swoim "sojusznikom"? Zdradziłam Luminosum Iter. Klan, w którym byłam i jeszcze przez jakiś czas będę. Ale mam dość tego ukrywania się, męczy mnie spotykanie się z Arcady'm w tajemnicy, a z pewnością kilka wilków i tak widziało nas razem. W Cecidisti Stellae mogę być na przykład medykiem, przecież będą ich potrzebować... Tylko co zrobię, kiedy Fallen każe mi kogoś zabić, tak, jak zrobił to z Arcady'm? Na razie jednak wolałam przestać zaprzątać sobie tym głowę.
- Masz rację. Przepraszam, że zaczęłam temat, nie mówmy już o tym. - szepnęłam. - I już nie przygryzaj tej wargi, bo zaraz tu odlecisz z nerwów. - uśmiechnęłam się zbójecko, w ten sam sposób, co zawsze uśmiechał się Arcady.
- Widzę, że już zaczynasz się o mnie martwić. - odwzajemnił uśmiech.
- Od początku naszej znajomości się martwiłam. - powiedziałam i delikatnie popychając samca, stanęłam nad nim, a potem położyłam się i wtuliłam w futro na jego klatce piersiowej.
Uniosłam delikatnie łeb i przybliżyłam swój pysk do pyska basiora, po czym znów pocałowaliśmy się.
- Kocham cię, Sier. - usłyszałam, kiedy odkleiliśmy się od siebie.
- Ja ciebie też, Arcady. - mówiąc to wstałam z basiora, a on również podniósł się na łapach.
Kątem oka zauważyłam, że zorza polarna już zniknęła.
- Chodźmy już. - powiedziałam, po czym ruszyłam w kierunku mojej jaskini, co samiec też uczynił. 
Spojrzałam na ognisko i ułożyłam się przed nim. Poklepałam miejsce obok siebie, zachęcając Arcady'ego, aby położył się obok mnie. Stanął w wejściu i spoglądnął na mnie, a chwilę potem podszedł do mnie i położył. Wtuliłam się w jego bok, a po chwili przewróciłam się na grzbiet. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że przygląda mi się z rozbawieniem.
- No co? Tak jest wygodniej. - odpowiedziałam widząc jego minę, po czym przysunęłam się bliżej. 
Chwilkę tak leżeliśmy, po czym z zamyśleń wyrwał mnie głos wilka.
- Sierra?
- Hm?

< Arcady? >