sobota, 19 września 2015

Od Cloud - Przeszłość, czyli zamazany rozdział [Quest #1], cz. 2

Poprzednie opowiadanie

Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej, gdyż taka okazja mogła być moją ostatnią deską ratunku, szansą na zrestartowanie wszystkiego, zaczęcie życia od zera. Pomimo iż moja egzystencja była dość krótka, chciałam zacząć od nowa póki posiadałam taką możliwość. Wbiegłam więc znów do swojej części mieszkania i przeszukiwałam pomieszczenie w poszukiwaniu wszystkich swoich szpargałów. Chustka, kolczyki, szalik, kilka płyt, które udało mi się zgromadzić, MP3 i słuchawki - tylko tyle potrzebowałam, by wyruszyć w podróż. Wiedziałam, że szczenięta w moim wieku powinny jeszcze pić mleko, ale wierzyłam w odporność swojego organizmu i postanowiłam przestawić się na mięso o wiele wcześniej, niż powinnam. W tym celu zabrałam spory kawałek jeleniego udźca z naszej spiżarni i wzięłam jeden kęs swymi jeszcze niezbyt wyrośniętymi zębami, po czym z trudem pogryzłam i przełknęłam pokarm. Wiedziałam, że organizm może na to źle zareagować, jednak nie miałam wyboru - musiałam nauczyć się funkcjonować bez matki i jakoś przetrwać. Wszystko zapakowałam do niewielkiego tobołka, który zarzuciłam na swój grzbiet i wybiegłam z jaskini, wpierw węsząc, czy matka nie jest gdzieś w pobliżu - nie chciałam być nakryta na ucieczce, gdyż mogło się to naprawdę źle skończyć. Gęste i wysokie runo leśne doskonale kamuflowało moją niewielką postać, dzięki czemu niedowidzący wilk mógł wziąć mnie za jakiś grzyb, martwego ptaka lub odrobinę śniegu. Pomimo, że ścieżka była kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, przedzierałam się przez prawie najniższą warstwę lasu, aby nie zostać zauważoną przez matkę, której obecność wyczułam. Trzymałam się jednak ścieżki, mając nadzieję, że podążał nią mój ojciec, którego chciałam odnaleźć. Z każdym oddechem czułam się coraz dziwniej, budziło się we mnie radosne uczucie wolności i jednoczesny strach, spowodowany zdaniem sobie sprawy z pochopności mojej być może i niegłupiej decyzji. Zastanawiając się, czy poradzę sobie sama, popadałam w coraz większą rozpacz, dopuszczając do świadomości fakt, że to niemożliwe, aby kilkudniowe szczenię przeżyło zupełnie samo, bez rodziców, w obcym, nieznanym, wielkim świecie. Wilki z watahy dobrze znały moją matkę i zdecydowanie nie miały o niej dobrej opinii, przez co również i mnie taką obdarzyły i mijały obojętnie pozostawiając mnie samą sobie, na pewną śmierć. Oglądałam się za każdym z tych niezliczonych obrazów czystej bezduszności, wzrokiem nienawistnym i pełnym szczerego współczucia dla skamieniałego serca. Traciłam nadzieję, że będzie dobrze, gdy siedząc na skraju ścieżki około kilometr od granicy watahy, zaczęły krążyć nade mną kruki, w naszej watasze zabobonnie uznawane za istoty zwiastujące długą i trudną śmierć w najcięższych męczarniach, jakie znała dusza, której się objawiały. Nie zważając na to, westchnęłam głośno, zarzuciłam pakunek na grzbiet i wyruszyłam w dalszą podróż w nieznane. Z każdym kolejnym oddechem bicie serca przyspieszało, podobnie jak mój marsz. Wiedziałam, że widziało mnie sporo wilków i prędzej czy później matka wracając do jaskini po ucieczce od konsekwencji własnych czynów dowie się, że widziano jej córkę niedaleko granic. Znając ją, gdyby mnie dorwała, nie pozostałoby ze mnie zbyt wiele, a ja nie miałam zamiaru umierać w tak haniebny sposób. 
 - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - Usłyszałam głos za sobą i odwróciłam się szybko, rozpoznając osobę mówiącą jedynie dzięki tonacji i barwie. Był to syn bety.
 - Tak. - Uśmiechnęłam się niewesoło i sztucznie w stronę dostojnego wilka.
 - Odważny z ciebie szczeniak. Zostawiasz tutaj świetlaną przyszłość, wiesz o tym?
 - Wątpię, aby rozszarpanie przez własną rodzicielkę można było nazwać świetlaną przyszłością. - Odpowiedziałam, a wilk pokiwał głową, przyznając mi rację.
 - Gdzie zamierzasz pójść? - Zapytał.
 - Planuję odszukać mojego ojca. - Odparłam krótko i szczerze.
 - Uważasz, że będzie on lepszy aniżeli twoja matka?
 - Nie ma gorszego potwora, niż ona. - Skwitowałam i spojrzałam przed siebie, a wilk odpowiednio odebrał ten gest, skinął głową, pożegnał się i pozwolił mi iść dalej.

Szpon - profil smoka

Imię: Szpon
Płeć: Samiec
Wiek: 100 lat
Stanowisko: Walczący
Hierarchia: Omega
***
Typ: Smok Ziemi
Charakter: Smok bardzo towarzyski i łatwy do nauki. Uwielbia wprost, kiedy wilki mówią o nim dobrze, lecz bez przesady. Wilk, nawet jego najlepszy przyjaciel, nie zstąpi mu jego właściciela. Potrafi pokazać pazury i nie boi się zabijać. Może jest słodkim smokiem, który lubi pieszczoty, lecz naprawdę się tego nie boi.
Lubi: Zgodę, inne wilki, swoje umiejętności
Nie lubi: Kłótni, walki o rzeczy nieistotne, wody
Żywioł: Ziemia
Moce: Skała obrony - ta moc daje obronę przed przeciwnikiem i dodatkowo wyrzucanie kilka kul ziemi z paszczy naraz
***
Stadium: Jajo
Poziom: 0
Umiejętności: | Atak: 0 | Polowanie: 0 |
Zbroja: Brak
Historia: Pojawił się na świecie, jako jajo. Matka wysiadywała go, lecz on wykluwał się najdłużej. Jego bracia i siostry bawiły się, a on dalej nie wykluł się z jaja. W krótce Decron odbył walkę z jego rodzicielką i wilk wygrał. Zabrał jajo i dzisiaj się nim opiekuje. Nigdy nie zobaczy swojego rodzeństwa a tym bardziej matki, lecz ma kochającego go właściciela.
Właściciel: Decron

Od Decron'a - Smocze zadanie [Quest #5]

Ruszyłem do kuchni by przyszykować swoje dzisiejsze śniadanie. Otrzepałem się z kurzu po tej nocy i podszedłem do mięsa, które zostawiłem wczoraj byle gdzie, gdyż byłem zmęczony. Przełożyłem mięso w kąt i zabrałem się za jedzenie. Później wyszedłem na spacer. Przechadzając się to tu, to tam napotkałem parę Alfa. 
- Decronie, mamy dla ciebie wyzwanie, jak i również prezent od nas, na spóźnione urodziny. - wyjaśnił Flash i mówił dalej. - Musisz zabić smoka, a jajo... Przynieś nam.
- Zgoda, przyjmuję wyzwanie. - rzekłem. - Gdzie szukać tego smoka?
-Smoki są na różnych terenach, poszukaj. Aha, proszę, by to był Smok Ziemi. - odpowiedział a ja odszedłem. 
- *Smok Ziemi? Po co w ogóle Alfom jego jajo? Może chcą z niego ugotować zupę, czy coś...* -pomyślałem nie znając się na gotowaniu, po czym dowiedziałem się, do czego zmierzają dowódcy. -*Chcą żebym przygarnął jajo. Dobra... Jajo w domu... brzmi nieźle...* - pomyślałem ponownie i zacząłem szukać smoków. Skończony usiadłem na trawie. Odnalezienie ich jest strasznie trudne. Nagle, zauważyłem małego smoka. Wyglądał jak Smok Ziemi! Nie myliłem się co do tego, więc ruszyłem za maluchem. On zaprowadził mnie pod jaskinię, a w jaskini... Jego mamuśka nie była już taka słodka, jak on. Były też inne smoki, lecz zostało jedno jajo, z którego nic się jeszcze nie wylęgło. -*Raz kozie śmierć...* - pomyślałem i podszedłem do bestii. Ta szybko popatrzyła na mnie i zbliżyła do mnie swój pysk. Jej oddech był odrażający. Ryknęła plując przy tym na mnie, a ja przetarłem pysk łapą i zmrużyłem oczy. Uderzyłem matkę smoków i jednego jaja, a ta ryknęła głośniej, ze złości. Uderzyła mnie i zaczęła biec w moją stronę. Ja szybko wstałem, i w ostatniej sekundzie uniknąłem ciosu ogonem. Skoczyłem na smoka i próbowałem wbić sztylet w jego grzbiet. Niestety, okazało się, że ma pancerz, a byle sztylet go nie przebije. Musiałem uderzyć w brzuch, lub w gardło. Gdy się zastanawiałem, zapomniałem uniknąć rozwścieczonego ogona przeciwnika i upadłem. Warknąłem z bólu i nienawiści do zwierzęcia. Chciałem walczyć tak długo, aż moje zwycięstwo nie zostanie potwierdzone przez krew, która będzie tryskała na wszystkie strony, by zdobyć to jajo. Podniosłem się na chwiejnych łapach i patrzyłem na zwierzę. To zaczęło również się na mnie gapić, po czym zaczęło biec w moją stronę, by stratować mnie. Ja w ostatniej chwili odsunąłem się, a wkrótce smok uderzył o ścianę jaskini upadając. Ryknął a wydawało się, że to buczenie z horroru. Zaśmiałem się cicho, a przeciwniczka wstała. Podeszła do mnie i chciała zamachnąć się na mnie pazurami, lecz ja, wiedziałem, co robić. Odciąłem szybko łapę i skoczyłem na szyję. Szybko podciąłem gardziel bestii, a ta upadła ponownie. Małe smoczki wyleciały z jaskini, a ja upaprany we krwi napisałem na ścianie. "Bestia została pokonana. Nie szukajcie ich tu więcej, gdyż rodzinne więzy zostały zerwane, żaden już tu nie wróci.". Gdy skończyłem bazgrać wziąłem jajo i przytuliłem. Nie wiem dlaczego, coś mnie tchnęło. To miał byś przecież mój przyjaciel na całe życie... Zdjąłem z siebie torbę i szybko wyjąłem koc. Otuliłem jajo kocem i to włożyłem do torby. Założyłem torbę i wyszedłem z jaskini. Wolnym krokiem poszedłem do Kanionu Samotnej Gwiazdy i zapukałem w ścianę jaskini. Otworzyła Star.
- Witaj Decron'ie. Co cię tu sprowadza?
- Ja... - zacząłem, myśląc o tym, co jeśli Alfy chciały mieć to jajo i zabiorą mi smoka? - Ja przyszedłem z jajem. - wydusiłem z siebie.
- Och, Flash! - zawołała swojego partnera. - Mógłbyś na chwilę?
- Naturalnie. - usłyszałem i po chwili ujrzałem basiora.
- Zdobyłem to jajo... Które kazano mi przynieść... a przed tym zabiłem smoka. - powiedziałem patrząc na parę, to na jednego wilka, to na drugiego. 
- Zatem to jest twój prezent, opiekuj się jajem dobrze, a wyrośnie z niego porządny pomocnik, miej go na oku, wiesz, żeby nic mu nie było. - mówiąc to mrugnął. Pożegnaliśmy się, a ja nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, dlatego też całą drogę do domu szedłem z uśmiechem na pysku. Wszedłem do jaskini i ucieszyłem się. Spojrzałem na miejsce, gdzie leżało moje legowisko. Zrobiłem smokowi trochę dalej małe gniazdo, na razie, gdyż będzie on na pewno wielki, ale dobuduje się mu kiedyś, prawda? Wyciągnąłem jajo z torby i położyłem je w kocu na swoje miejsce. Trzeba teraz było dać mu jakieś imię...
- Co powiesz na...Szpon? - spytałem na wpół sam siebie, na wpół jaja. Jajo poruszyło się na znak, że podoba mu się to imię. - Dobrze, od dzisiaj jesteś Szponem. - dodałem. Później położyłem się i zasnąłem. Jajo chyba również, bo nie usłyszałem już żadnego stukania...

Od Decron'a - Herakef [Quest #4]

Jak zwykle budząc się wskoczyłem pod natrysk i zajrzałem do spiżarni. Była pusta, więc pierwszym moim głównym celem było napełnienie jej. Wyruszyłem na teren łowiecki, który był najbliższy mojego mieszkania i zacząłem wychwytywać zapachy, a łatwiej - węszyć. Po kilku minutach ujrzałem stado... Jednorożców. Nie zamierzałem polować na te zwierzęta, były piękne. Zbliżyłem się do stada, a jeden z koni wydał z siebie ostrzeżenie dla innych koni. 
- Nie, nie... Nie bójcie się mnie... - powiedziałem spokojnie nie oczekując odpowiedzi, bo i tak bym jej nie otrzymał. Najodważniejszy z nich, przywódca, zbliżył się do mnie. Wydał z siebie ciche rżenie i zawrócił. Przechyliłem głowę na bok. Nie rozumiałem końskiej mowy. Konie zaczęły machać rogami nerwowo. Nagle poczułem drżenie ziemi. Spoglądnąłem za siebie i ujrzałem tam... dziwne stworzenie. Był nim ogromny, długi wąż, zwany Herakefem. Miałem księgę, spis terenów i zwierząt poszczególnych Watah, stąd wiedziałem jak się nazywa ów stwór. Otworzył swoją paszczę i kiedy chciał kłapnąć swoimi długimi zębami, tym samym chwytając jednorożca, skoczyłem na jego pysk. On zaczął nim machać.
- Co ty tu robisz?! Nie powinieneś być na Toxycznych Bagnach?! - darłem się do mutanta, który chyba nie lubił niechcianych gości na swoim pysku. - Aha... rozumiem... jednorożce.
Zwierzę przestało. Za to oblizało się, jak gdyby rozumiało każde me słowo. Nie wiedziałem, że tak jest. Zrozumiało słowo "jednorożec" i zaczęło oglądać się po koniach, które zaczęły się cofać. Herakef ryknął i zrzucił mnie z siebie. Zaczął mnie wąchać, a ja drgnąłem, kiedy to zrobił. 
- E! - krzyknąłem i odepchnąłem go od siebie. Nie zauważyłem, że jednorożce już dawno uciekły. - Przestań mnie wąchać, stworze o kłach jak komoda. - wycedziłem przez zęby, a stwór miał to gdzieś i nie przestał. Dlatego też klapnąłem go w polik. -Powiedziałem przestań!
Stwór podniósł głowę i wbił swój kieł w mój bok. Rana zaczęła krwawić. Wiedziałem, że mógł mnie zabić, lecz na szczęście wbił we nie jeden kieł. Jęknąłem cicho i spadłem na ziemię. Zemdlałem, także nie widziałem kolei następnych zdarzeń.

***Godzinę później***

Ocknąłem się i poczułem, że coś mnie niesie. Popatrzyłem na to "coś" i ujrzałem pegaza. Jednak nie stąpaliśmy po ziemi, lecz lecieliśmy. 
- Och...Co jest? - spytałem sam siebie. Ujrzałem swoją jaskinię. - Mógłbyś polecieć tam? -skierowałem te słowa do konia. On nie zmienił kierunku lotu, gdyż zaniósł mnie prosto do lecznicy. Tam mnie zostawił i zapukał kopytem do jaskini, po czym odleciał. Otworzył Demon. 
- Makko! Mamy poważnie rannego! Wygląda, jakby nadział się na jakiś kolec, czy coś w tym stylu. - wyjaśnił. Nagle w wejściu do jaskini pojawiła się Makka.
- No to na co czekamy? Trzeba mu pomóc. - odpowiedziała.- Raz, dwa, trzy. - dodała i podniosła mnie z Demonem. Zabrali mnie do lecznicy, a przed tym zauważyłem w oddali głowę jaszczura, który prawie mnie zabił. Patrzyłem z nienawiścią za znikającym zwierzęciem.
- Połóż głowę. - nakazał Demon.-Musimy współpracować, jeśli mamy cię uleczyć.
- Nic mi nie jest! - krzyknąłem i wyrwałem środek odkażający i bandaż z łap Demona. Nalałem sobie wszystko na ranę, patrząc, jak na ranie tworzy się piana, która szczypała jak nie wiem... Docisnąłem sobie bandaż i kiedy było gotowe, odezwała się Makka.
- Daj drugi bandaż! - powiedziała, a Demon podał mi materiał. Owinąłem go wokół siebie i założyłem moją bluzę. Zeskoczyłem z kamienia i nagle poczułem ból. Prawie upadłem, ale Makka potrzymała mnie.
- Zapomniałam ci powiedzieć: nie możesz polować i skakać aż się nie zagoi. Będziesz musiał jeść tylko wtedy, kiedy Wataha wspólnie coś upoluje i będą posiłki w Watasze. No... przynajmniej do jakiegoś czasu. - wyjaśniła a ja popatrzyłem na nią.
- A ile mniej więcej? - spytałem z nadzieją.
- Przez...przez dwa tygodnie. - odpowiedziała. 
- No, zmykaj już, mamy jeszcze wiele pacjentów, leż i odpoczywaj. - dodał Demon, a ja wyszedłem wolnym krokiem z jaskini. Minąłem kilka wilków, które niecierpliwiły się, gdyż były pacjentami. Dziwne, przedtem, kiedy zabierano mnie do lecznicy, nikogo tu nie było. Ruszyłem w stronę swojego mieszkania i nagle po kilometrze stanąłem. Znów usłyszałem ten ryk. To było dość straszne... Czy ten stwór mnie prześladował? Czemu? Już zrobił mi ranę, choć tylko za niebolesne uderzenie. Nagle kiedy znów ruszyłem trochę speszony, on, Herakef, zagrodził mi drogę. Obszedłem go i wzleciałem do góry, gdyż przedtem miałem skrzydła schowane pod skórą. Poleciałem najwyżej, jak mogłem, gdyż wyżej ciśnienie rozwaliłoby mnie. Myślałem, że wąż nic mi już nie zrobi, lecz on tylko swobodnie podniósł głowę, a był na wysokości tej samej, co ja. Przełknąłem ślinę i przestałem machać skrzydłami. Zacząłem spadać, a dwa centymetry nad ziemią rozłożyłem je ponownie robiąc przy tym przewrotkę w powietrzu i lecąc tak, jak najszybciej potrafię. Herakef uznał to za zabawę i zaczął za mną pełznąć. Leciałem jeszcze szybciej, po czym schowałem skrzydła pod skórę, a sam teleportowałem się...Właśnie! Jak mogłem być tak głupi? Stanąłem przed nim.
- Chcesz się pobawić? Złap mnie. - rzekłem do zwierzęcia, a to chciało dotknąć mnie swoją paszczą. Ja teleportowałem się w inne miejsce i robiłem tak ciągle, wciąż nie czując zmęczenia. Zwierzę upadło wykończone już po trzech godzinach takiej bieganiny, a ja wciąż tryskałem energią. W końcu przestałem i podszedłem do zwierzęcia. To patrzyło na mnie przez chwilę po czym zaczęło ryczeć. Teleportowałem się w "moje miejsce", przez co nie wiedziałem, co dalej się stało. Obmyśliłem plan, jak przenieść tego mutanta na jego teren, czyli Toxyczne Bagna. Teleportowałem się z powrotem do świata i zauważyłem, że gigant odchodzi. Jednak... Moje szczęście nie trwało zbyt długo... Obrócił się i mnie zauważył. -*Cholera* - pomyślałem. Co prawda lubiłem zwierzęta, ale nie jakieś hybrydy mutanty... Tego było za wiele. - Goń mnie! - wydarłem się na cały głos, a Herakef zaczął mnie gonić. Biegłem na Toxyczne Bagna, z duszą na ramieniu i sercu przy gardle, lecz nie zmieniałem kierunku biegu. Kiedy wbiegłem już na teren Bagien, on zatrzymał się. 
- No chodź. Boisz się jakiegoś terenu na którym żyjesz? - zapytałem unosząc brwi. Wyraz jego pyska mówił "Nie bądź taki pewny siebie...", lecz nie zważałem na to.
- Słuchaj, ty... nie wiem nawet, czym jesteś, wiem tylko, że twoja nazwa to Herakef, ale słuchaj teraz uważnie: jeśli tu nie wejdziesz, nie wejdziesz tu nigdy, ale jednorożce zostaną gdzieś ukrywane. Więc...? - powiedziałem patrząc na niego a moje brwi uniosły się jeszcze bardziej, a wiatr rozwiał mój kaptur. Ten nagle odczepił się od bluzy i poleciał w górę. Kiedy próbowałem się wzbić w powietrze, nic. Spróbowałem kolejny raz, nic. Zaplątałem się o jakąś roślinę, która nie chciała puścić. Zakląłem cicho, a Herakef złapał materiał lecący ku niebu. Położył go przede mną, a ja trzymałem go łapą, by kolejny raz nie zwiał. Dopiero wtedy roślina rozluźniła swoje szczęki, gdyż był to okaz... Dziwaczny... Coś podobnego do rosiczki, a zwierzę wróciło na swój teren. Ja ruszyłem w kierunku swojej jaskini, lecz ciekawiło mnie coś jeszcze... Staliśmy na krawędzi terenów Watahy Krwawego Wzgórza, kiedy wokół mnie były jednorogie konie... Ale... gdzie one uciekły? Postanowiłem ich poszukać. Bez powiadomienia o tym kogokolwiek, wyniosłem się z terenów Watahy. Zacząłem ich szukać. Od razu nie mogę ich znaleźć, to jest pewne, ale... Jak daleko mogły pobiec takie konie? Mogą być teraz wszędzie. A jak przeszły do innego świata, o którym opowiadali mi bliscy, że tam jest ciepło... Zacząłem szukać szybciej i, o dziwo, znalazłem ślady. Pobiegłem za resztą tych śladów i ujrzałem stadko jednorożców. One zarżały i podbiegły do mnie, lecz nie pewnie. 
- Witajcie... Nie bójcie się, Herakef już odszedł... - wyjaśniłem koniom i poprowadziłem je na tereny Watahy. Przeszliśmy na około od Toxycznych Bagien, by ten znowu ich nie wyczuł. Po chwili te piękne zwierzęta już pasły się na łące, a ja i inne wilki, przychodzące tu na spacer lub polowanie mogliśmy je podziwiać. Uśmiechnąłem się pod nosem, prawie nie widzialnie, lecz konie, które pasły się obok, z pewnością to zauważyły...

Od Decron'a - Wiersz na pocieszenie [Quest #3]

Kiedy jesteś zły,
Kiedy szczerzysz kły, 
Opanuj szybko się,
w końcu też uśmiechnij się!
Nie warto jest być złym,
kiedy ma się przyjaciela, 
który pomoże w tym złym i dobrym,
Dlatego odpłyń w marzenia,
policz do trzech:
raz, dwa trzy...

Od Decron'a - Zapoznawanie się z watahą [Quest #2]

Decron obudził się wcześnie rano, by coś zjeść. Jednak jego zapasy w spiżarni były puste. Dlatego też wyruszył na polowanie. Tam przez pół godziny węszył za zdobyczą, a kiedy już ją ujrzał, rzucił się na spłoszone zwierzę. To zaczęło wierzgać i kopać, ale wilk nie zamierzał się poddać. Szybkim ruchem przejechał zębami po gardle zwierzęcia i zobaczył tylko jak jego przestraszone oczy zamykają się. Ucieszył się ze swojej zdobyczy, która miała mu starczyć przynajmniej na trzy dni i zaciągnął ją do swojej jaskini. Później do spiżarni i odgryzł kawałek. Kiedy pożarł swoje śniadanie ruszył na zwiedzanie terenów. Zaczął padać śnieg, a młody wilk zauważył bawiącą się w nim Sheirę. Ta popatrzyła na niego i ruszyła w jego kierunku.
- Cześć, jestem Sheira. - powiedziała. - A ty? Jak masz na imię?
- Decron. - burknął w jej stronę i przeszedł obok. 
- Hej! Czemu idziesz? - spytała i dogoniła odchodzącego basiora. 
- Uwierz mi, nie zwiedziłem wszystkich terenów tej Watahy, daj mi spokój. - odparł i przyspieszył kroku.
- Idę z tobą! - rzuciła stanowczo i pewnie wadera i jak powiedziała tak zrobiła. 
- *Czemu każdy wilk chce się ze mną przyjaźnić? To denerwujące...* - pomyślał Decron i nawet nie odwracał się w stronę wilczycy idącej obok. Ona próbowała chociaż nawiązać z nim krótką rozmowę, ale on zawsze odpowiadał jej warcząc przy tym. - Możesz iść w ciszy? Wkurza mnie to, że ty odzywasz się do mnie prawie co chwilę. Możesz iść, ale z zamkniętym pyskiem. - rzucił i zapadła cisza. Sheira nagle stanęła i zawróciła, nie szła dalej z Decron'em, który wcale się za nią nie oglądał. Uśmiechnął się tylko, że wreszcie może dalej iść sam. Jego radość nie trwała długo. Zauważył Crystal, która uśmiechnęła się do niego. Jego uśmiech zszedł z twarzy, a wilczyca podeszła.
- Kim jesteś? - spytała. - Ja jestem Crystal.
- A co cię to obchodzi? - odparł wilk.
- Jestem członkiem tej Watahy. Chcę też poznać inne wilki. - odparła. - Więc...?
- Decron, wszystkie wilki mnie o to pytają. - warknął. - Ty też chcesz iść ze mną na zwiedzanie terenów? - dodał uszczypliwie.
- Chętnie. - odparła wadera nie widząc w tym błędu. Decron westchnął i ruszył przed siebie. 
- *Jednak Crystal nie jest taka rozgadana. Całe szczęście.* - pomyślał i popatrzył na jezioro, które było całe zamarznięte. - *Ładne.* - uznał w myślach.
- Tak, piękne. - odpowiedziała Crystal.
- Czytałaś w moich myślach? - spytał lodowatym głosem.
- Może. - rzekła.
- Morze jest szerokie i głębokie. A poza tym, nie wiesz, że nie wolno czytać innym wilkom w myślach?- Ona nic nie odpowiedziała tylko popatrzyła na Decron'a. On ruszył na przód i ostrzegł waderę za pomocą telepatii. - *Nie próbuj czytać mi w myślach.*
- *No dobra...*
Nagle zaczął biec. Zgubił Crystal. Wspiął się na drzewo, a ona nie zauważyła go, kiedy schował się w liściach. Odetchnął z ulgą. Ruszył później w stronę swojej jaskini i tam siedział wykończony. Nagle Crystal weszła do jego jaskini.
- Zostawiłeś mnie tam. - rzekła. - Dlaczego?
- Bo jestem zmęczony. Wyjdź stąd. - Warknął a wilczyca wyszła. Później położył się i zasnął głębokim, smacznym snem...

Od Blue Rose - C.D. Zain'a ''Na granicy''


Popatrzyłam na nowo poznanego wilka, upewniając się, że nadąża. Stawiałam dość szybkie kroki, a on jakoś mnie doganiał.
- Ech, Blue, możesz iść wolniej? Nie chodzi o mnie, ale o nią, o Sheirę... Ma bardzo głęboką ranę, proszę. - spytał patrząc na mnie. Ja stanęłam jak wryta i odwróciłam się, uważając przy tym, by wilczyca którą niosłam, nie spadła z mego grzbietu.
- Oczywiście. - odparłam. - Przepraszam.
Zaczęłam iść spacerem i podziwiałam widoki. Mijaliśmy ośnieżone łąki, lasy i bagna. Wciągnęłam powietrze i wypuściłam je ze świstem.
- Pomóc? - spytał wilk podchodząc do mnie bliżej.
- Jak chcesz. - odpowiedziałam krótko. Na to wilk kiwnął głową i na swój grzbiet położył głowę, szyję i klatkę piersiową Sheiry, natomiast ja niosłam grzbiet. Jej skrzydła są naprawdę ciężkie, jestem pewna że jest niezwykle silną waderą. Po jakimś czasie dotarliśmy do jaskini Demona, medyka.
- Proszę, Demonie, pomóż jej... - wyszeptał Zain przez łzy.
- Zrobię co w mojej mocy. Wy możecie już tylko czekać... - odparł. Ja i basior usiedliśmy pod drzewem i patrzyliśmy za wchodzącym do jaskini Demonem, który zabrał również Sheirę do środka. 
- Blue?
- Tak, Zain?

<Zain? ;3>

niedziela, 13 września 2015

Od Decron'a - Co działo się przed...? [Quest #1], cz. 3


Biegłem przed siebie nie zbaczając z wyznaczonej trasy. Nagle zrobiłem się głodny. Oblizałem się ze smakiem, na myśl o rozpływającym się w pysku mięsie sarny, czy lepiej, karibu. Te zwierzęta, były moimi ulubionymi. Zawsze polowałem w stadzie, a teraz miałem okazję sprawdzić swoje umiejętności łowieckie i upolować samodzielnie wielkie karibu. Wszedłem na teren tych zwierząt i od razu poczułem zapach, który wydzielały. Kierowałem się w stronę, z której zapach stawał się silniejszy. Nagle oderwałem nos od ziemi, gdyż oto przede mną pasło się stado karibu. Postanowiłem, że na pierwszy raz upoluję młodą samicę. Schowałem swoje sztylety, bo muszą tu pracować pazury i kły, nie one. Zacząłem się skradać i kiedy wyznaczyłem cel, skoczyłem. Zwierzę zaczęło kopać. Było trudniej, niż myślałem. Nagle dostałem kopytem. Uderzyłem w drzewo i zsunąłem się po nim, zostawiając ślad krwi na ostrej korze. Syknąłem z bólu. Nie miałem siły się podnieść. 

***Kilka godzin później***

Obudziłem się, a stado karibu dalej się koło mnie pasło. 
- *No dobra, móc albo przemóc.* - pomyślałem i spróbowałem ponownie. Wskoczyłem na karibu i wgryzłem się w jego, a właściwie jej kark. Zwierzę ryknęło i upadło. Reszta stada uciekła. Zawyłem nad zdobyczą i zacząłem jeść. Resztę schowałem do torby, gdzie nie zostało już mięsa, lecz tylko jagody i ryby. Teraz będę miał trochę czegoś lepszego, od tego, co już miałem. Aczkolwiek łyknąłem trochę jagód i ruszyłem dalej. Niedaleko ujrzałem małego kojota. Leżał i dygotał z zimna. Niestety był to jego jedyny znak życia. Prawie zamarzł. Zrobiło mi się go żal... Wziąłem koc, który miałem w drugiej torbie i owinąłem malucha. Jedzenie przełożyłem do tamtej torby, gdzie był koc, a kojota do tej, gdzie było jedzenie, by go widzieć, gdyż tamtej torby prawie nie widziałem. Po około godzinie on obudził się. Nie poczułem tego, kiedy się poruszył.
- Niewygodnie mi. - usłyszałem szept. - Mogę się przekręcić?
- Naturalnie. - odparłem. - Mogę wiedzieć, jak masz na imię?
- Ja... Ja nie mogę ci powiedzieć. Mama powiedziała, że nie mogę. 
Nagle przypomniało mi się coś. Że widziałem zamarzniętą samicę kojota.
- Twoja mama nie żyje.
- Jak to? - szepnął, a kiedy na niego spojrzałem, miał łzy w oczach. Później płakał. Kiedy zrobiło się ciepło, zrobiłem przerwę od wędrówki. Zdjąłem torby. Zapomniałem założyć sztyletów. 
- *Zaraz...Czy ja je przełożyłem?* - Szybko spojrzałem na kojota, a ten bawił się jednym sztyletem. - Zostaw to! Nie możesz się tym bawić! - krzyknąłem, wyrywając mu sztylet i sięgając drugi.
- Dlaczego nie?
- To jest ostre, nie widzisz? - powiedziałem. - Słuchaj, powiedz mi, jak masz na imię. Pomaganie komuś, kogo nawet imienia nie znam, jest dla mnie dziwne.
- Mam na imię Nick. - odpowiedział. Później wyciągnąłem kawałek mięsa i podzieliliśmy się nim. Po skończonym posiłku, mały powiedział, że chce iść sam. Zgodziłem się na to, choć wiedziałem, że prędzej czy później, będzie chciał wrócić do swojego ciepłego "gniazdka". Nie myliłem się. Pobawił się chwilę w śniegu i narzekał, że jest mu zimno w łapki i że chce wtulić się w koc. Położyłem się, a on wgramolił się do środka. Szliśmy dalej i nastała noc. Mały spał, a ja zdjąłem torby i usiadłem na klifie. Lekki podmuch wiatru rozwiał mój kaptur powodując, że ten spadł. Poprawiłem go i usłyszałem trzask gałęzi. Odwróciłem się energicznie i zauważyłem, że jakiś wilk próbuje porwać śpiącego Nicka. Naskoczyłem na niego i odepchnąłem od śpiącego dzieciaka. 
- Co ty na dziecko napadasz? - warknąłem.
- A czemu by nie? Przecież jest taki bezbronny, idealny na przekąskę. - odparł wilk.
- Zostaw go. - wilk bez słowa rzucił się na mnie, a ja ugryzłem go w łapę. Nagle obudził się Nick.
- Mały, rzuć mi sztylety! - krzyknąłem, a kojot wykonał to polecenie. Złapałem je i założyłem. Wbiłem je wilkowi w brzuch, patrząc jak kona. Upaprany krwią wróciłem do podopiecznego. Później umyłem się z krwi. Tak minęło jeszcze wiele, wiele miesięcy i kiedy Nick był dorosły rozstaliśmy się. Później chodząc odkryłem teren Watahy. Wtedy poczułem, że zaczyna się dla mnie nowe życie...

sobota, 5 września 2015

Wintry odchodzi z watahy!

Wintry odchodzi.
~
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: Kaloszówka |
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Piastowane stanowiska: Morderca do zadań specjalnych, samiec epsilon
Data dołączenia: 14 czerwiec 2015
Data odejścia: 5 wrzesień 2015
Imię partnera: Brak
Ilość szans na powrót: Dwie
KLIKNIJ, ABY ZOBACZYĆ PEŁNY PROFIL
~
Żegnaj!

Pavona odchodzi z watahy!

Pavona odchodzi.
~
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: Kaloszówka |
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Piastowane stanowiska: Szpieg lądowy, samica epsilon
Data dołączenia: 5 czerwiec 2015
Data odejścia: 5 wrzesień 2015
Imię partnera: Wintry
Ilość szans na powrót: Dwie
KLIKNIJ, ABY ZOBACZYĆ PEŁNY PROFIL
~
Żegnaj!

Od Decron'a - Co działo się przed...? [Quest #1], cz. 2

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Tak minął rok. Spędzałem go w wielkim jakby zamczysku... Oczywiście tylko wrzucano mi pożywienie przez otwór do małej izby. Nagle drzwi izby otworzyły się. Dwa wilki w zbroi założyli mi metalową obrożę i podpięli do niej dwa łańcuchy. Jeden wilk trzymał jeden łańcuch, drugi trzymał ten drugi. Zawsze szarpali mnie, by mieć ubaw. Kiedy psiknąłem jeden pociągnął mnie za mocno, a ja wyłożyłem głowę z obroży. Zacząłem uciekać, wyskoczyłem przez okno i tyle mnie widzieli. Spadałem. Czułem swój koniec. Wiedziałem, że kiedy spadnę, roztrzaskam się na ziemi i ślad po mnie zaginie, ponieważ kiedy będzie padał śnieg, zakryje moje zwłoki. Zacząłem się modlić. Akurat skończyłem i z głuchym uderzeniem spadłem na ziemię.

***Po paru godzinach***

Obudziłem się. Było mi zimno. Ale zaraz... Nie widziałem nic, oprócz białego tła. Zacząłem się szamotać i wstałem. Leżałem pod śniegiem. Otrzepałem się, spojrzałem za siebie i biegiem kierowałem się w stronę Watahy Górskiego Potoku. Wyłem radośnie i głośno, by wszyscy wiedzieli, że wracam w swoje rodzinne strony. Kiedy wreszcie dotarłem do terenu, na którym znajdowała się jaskinia moich rodziców, ujrzałem przed nią ślady krwi. Słyszałem także, różne odgłosy. Tak, jakby ktoś był katowany i wydawał właśnie takie dźwięki. Zaraz... to był głos mojej mamy? 
- Mama? - zapytałem sam siebie szepcząc. Wbiegłem do jaskini jak orbita i rzuciłem się na ojca. - Wiesz, co ty robisz?! Wiesz?! Już wiesz co?! Wolałbym nawet zginąć niż mieć takiego ojca jak ty! Co za wilk bije swoją żonę?! Już kompletnie Ci odjebało?! Wynoś się, nie chcę Cię więcej widzieć! - krzyknąłem robiąc mu rany po pazurach i kłach. Ojciec rzucił się na mnie i odgryzł mi w kawałku uszy. Później już dobiłem go, ale nie tak, bym go zabił. On podniósł się z trudem i wyszedł z jaskini. Podbiegłem do mamy.
- Mamo... nic oprócz tego ci nie zrobił? - spytałem patrząc na rany po katowaniu.
- Nie, nic... Dzięki, Decron... Podobało mi się to imię od zawsze... Nigdy nie miałam czasu Ci go nadać... - szepnęła uśmiechając się i roniąc łzy szczęścia.
- Więc... do tego czasu byłem bezimienny? - spytałem. Wilczyca pokiwała głową wolno.
- Synu, mam coś dla ciebie. - powiedziała. - Spójrz. To kaptur, ja go kiedyś nosiłam... A to podczepiane sztylety. Zapinasz je o tak... - dodała i pomogła mi zapiąć sztylety na łapach.
- Dziękuję, mamo... Zawsze będę o tobie pamiętać. - powiedziałem. - Kiedy już cię opuszczę, w poszukiwaniu przygód... Wiedz, że zawsze będę Cię kochać. - mówiąc to przytuliłem ją. Kiedy wypuściłem matkę z uścisku wyszedłem z jaskini. Trzeba było teraz znaleźć nową Watahę. Więc zrobiłem tak. Szybko skoczyłem po torbę na różne rzeczy, wróciłem do matki i poprosiłem ją o duży kawał mięsa. 
- Tylko uważaj na siebie. - powiedziała mama troskliwie.
- Nie martw się. Będę szczęśliwy, a ty, szczęśliwsza, ale już tam... - mówiąc to, pocałowałem mamę w czoło i odszedłem. Biegłem przez lasy, łąki, pola... Nigdzie żywej duszy. No, może oprócz owadów przechodzących pod moimi łapami. Czułem, że ta wędrówka będzie bardzo długa. Ale kiedy znajdę wreszcie Watahę, udowodnię wszystkim niedowiarkom, że ja, Decron, przetrwałem rozstanie z kochającą mnie matką, burze i burze śnieżne... Że zacząłem nowe życie. Teraz, opowiadam to, ponieważ... Myślę, że będzie miło, powiedzieć jak to kiedyś było... Nagle przede mną wylądowały lodowe strzały. Popatrzyłem na ośnieżony klif i ujrzałem tam Klan Wiecznego Lodu. Patrzyli na mnie lodowatym wzrokiem, a ja, niewiele mogłem zrobić. Wbiegłem w gołe krzaki i stałem się niewidzialny. Przemknąłem szybciej niż wiatr obok nich, oczywiście nie poczuli tego charakterystycznego powietrza, kiedy przebiegałem obok. Ruszyłem dalej. Spojrzałem na mapę, którą również miałem w torbie. 
- Gdzieś też tak na Północy leży najbliższa Wataha... Wataha Krwawego Wzgórza... -mruknąłem do siebie. - Wataha Elektryczności. Czyli miałbym, podobnie jak inne wilki, żywioł elektryczności, jako dodatkowy. - dodałem i ruszyłem przed siebie. Była jeszcze długa droga przede mną, lecz musiałem wytrzymać...

Od Decron'a - Co działo się przed...? [Quest #1], cz. 1

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Próbując otworzyć oczy, jeszcze sklejone ze sobą, starałem się wyłapać jakiś chociaż jedyny zapach. Poczułem intensywny zapach wilczycy, a dokładniej mojej mamy, przez co wiedziałem, że jest blisko. Również przez dotyk. Ziewnąłem i wtuliłem się mocniej w jej bok. Poczułem również zapach dwóch innych wilków. Nagle zaczęli rozmawiać między sobą i moją matką.
- No, wygląda dobrze i zdrowo. Trzeba jak najszybciej zabrać go do niego, bo jeszcze się rozchoruje... - mruknął jakiś wilk. Poczułem na sobie jego wzrok. - Ile za niego chcesz?
- Cztery tysiące, nie mniej. - odpowiedział drugi wilk, najwidoczniej będący moim ojcem.
- Proszę, nie zabierajcie mi go! - załkała moja rodzicielka.
- Cicho! Chyba znowu chcesz poczuć sztylet na swojej skórze, hę?! - krzyknął mój ojciec.
Mama wtuliła swój pysk we mnie, a ja nagle otworzyłem oczy. Ujrzałem białego wilka -partnera mojej mamy i jakiegoś czarnego jak noc wilka.
- Widzisz, Germin, jest dużo warty. Potem jeszcze dojdą moce i żywioły. - odparł biały wilczur.
- No, na to wygląda. Dobra, najlepiej jeśli zrobimy to od razu. - rzekł Germin i podszedł do mnie. Rzuciłem się na jego łapę, lecz nie zauważyłem blizny na niej i niechcący zraniłem wilka. Ten syknął z bólu, potrząsnął łapą, przy tym "wyrzucając" mnie w bok, co sprawiło, że uderzyłem o ścianę jaskini. Pisnąłem cicho. Moja matka wstała i kiedy chciała do mnie podejść, ojciec podbiegł do niej i przewrócił ją warcząc.
- Leż, suko!-warknął i wrócił do rozmowy z wilkiem. - Germin, póki ten mały jest taki dość osłabiony i nie będzie skakał "dla zabawy", to zabieraj go i dawaj to, co masz dać. - rzucił.
Czarny wilk rzucił pieniądze na podłogę, a mnie włożył w wór. Oczywiście wpadało do niego powietrze.
- Żegnaj, powiem władcy o tobie. Jaki jesteś uczciwy. Dla niego taka suma to w ogóle nie jest dużo, a dostaje takiego szczeniaka. Och, ile on będzie miał uciechy z nim... - pożegnał się Germin. Zaskomlałem, kiedy niósł mnie sługa tego całego "władcy". - Cicho siedź! Ty masz udawać, że cię tam nie ma! - warknął i potrząsnął worem. Z mojego oka spłynęła łza, a po tym udawałem, że właśnie mnie nie ma.
***Kilka godzin później***

Obudził mnie głos i potrząśnięcie worem. 
- *Chyba mi się przysnęło...* - pomyślałem. Po chwili wór otworzył się. 
- Germinie, ależ on jest cudowny! Pewnie jego moce będą równie dobre, jak on. Wtedy jego moce staną się moje!
- Wiem, władco... To cudownie... - odparł Germin. Ja wyszedłem z wora i zacząłem zwiedzać komnatę. Było to pełno klejnotów. Wszystkie obejrzałem i obwąchałem. Natknąłem się na dziwny kryształ.
- Czy to też jest kryształ? - spytałem.
- Nie, to jest... - sługa nie dokończył, gdyż liznąłem kryształ z ciekawości.- ...sól.
I wtedy dowiedziałem się, że to nie był kryształ, lecz minerał, sól.
- A dlaczego jest takie słone?
- A dlaczego zadajesz głupie pytania? - warknął. Spuściłem głowę i zacząłem węszyć. 

***Na następny dzień*** 

Spałem na starych szmatach leżąc brzuchem do góry. Czy to w tym miejscu, mam... spędzić resztę swoich dni?

Od Black Orchid - Sny, czy realia?, cz. 4

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Pomimo wzajemnego ogrzewania się obudziłam się z silnym bólem gardła. Na grzbiecie, który nie był ukryty w ciepłej sierści Mirror'a, utworzył się swego rodzaju szron. Ociężale wydostałam się spod łapy basiora. Usiadłam przeczesując lekko splątaną grzywkę, po chwili podeszłam do strumyka. Zimna woda ściekająca po sierści na moim pysku od razu rozbudziła mnie po koszmarnej nocy. Byłam przekonana, że Mirror już wstał, odwróciłam się i jedyne co zobaczyłam to ośnieżone ciało basiora leżące nieruchomo na skostniałej ziemi. Zastygłam w bezruchu gapiąc się na wilka, który nie dawał żadnego znaku życia. Doskoczyłam do niego i mocno potrząsnęłam bezwładnym organizmem. W pewnej chwili spostrzegłam, że na mojej łapie znajduje się czerwony pas. Podniosłam łapę basiora, a pod nią spostrzegłam świeżo otwartą ranę. Pod wilkiem znajdowała się niewielka plama z krwi, a sam basior... leżał. Próbowałam wiele razy go poruszyć, podnieść... krzyczałam, trząchałam ciałem wilka... kilka razy nawet w nie uderzyłam. Spędziłam w tym lodowym grobowcu dobrą godzinę płacząc i wykrzykując wszystko to, czego nie zdążyłam powiedzieć mu wcześniej. Z bólem serca wstałam i ruszyłam w stronę światła, które wdzierało się do wnętrza. Wyszłam na białą polanę i ruszyłam w stronę terenów watahy. Po drodze myślałam tylko o jednym... dlaczego za mną poszedł. Nie mogłam sobie podarować, że przez moją głupotę straciłam kolejnego przyjaciela. W drodze do jaskini mijałam sporą ilość wilków. Za każdym razem, gdy tylko mnie widziały przerywały swoją rozmowę i zaczynały szeptać... prawdopodobnie ma mój temat. Większość patrzyła na mnie z wielką nieufnością... pochodziłam z watahy, której alfa najchętniej osobiście rozszarpałby każdego wilka z tego terenu. Kilka razy usłyszałam docinki w stylu dwulicowa suka... nie przejmowałam się tym zbytnio. Przekroczyłam próg jaskini i zatrzymałam się w środku... iść do alfy teraz czy dopiero jutro? Wiem, że powinnam od razu zawlec się do ich siedziby, ale byłam wyniszczona, fizycznie i psychicznie. Rozpaliłam ogień, przesunęłam swoje posłanie pod kominek... co chwilę mijając "pokój" mojego współlokatora. Gdy woda, która wisiała nad ogniskiem zaczęła się gotować podniosłam się, aby przynieść zioła do naparu. Wygrzebałam kilka liści mięty, herbaty, zerwałam trochę igieł świerkowych i zaczęłam gotować napar. W pewnej chwili usłyszałam kroki przed wejściem do jaskini. Wlepiłam wzrok w liście zasłaniające wejście i chroniące przed zimnem... które w sekundę po skupieniu na nich mojego wzroku poruszyły się. Czerwono-biała łapa przekroczyła próg a za nią do wnętrza jaskini, wpadło tak samo ubarwione ciało. Wilk miał nieprzytomny wzrok, język na wierzchu i dało się zobaczyć, że jest poważnie wyziębiony. Dopiero w chwili gdy stanął do mnie przodem dotarło do mnie, że nie sprawdziłam czy Mirror oddycha... zostawiłam go tam na pewną śmierć. Chcąc choć w minimalnym stopniu odkupić swoją winę podbiegłam do niego, zaprowadziłam na posłanie, przykryłam grubym i ciepłym futrem oraz nalałam naparu. Basior wypił go dość szybko po czym nalał sobie drugi kubek. Siedziałam obok z grzywką opuszczoną na oczy. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć, wydusić z siebie żadnego słowa... czułam się okropnie. 
- Dlaczego mnie tam zostawiłaś? - Usłyszałam pytanie, którego najbardziej się bałam. 
- Ja... ja próbowałam cię obudzić... - Mówiłam co chwilę szlochając wciąż ukrywając zapłakany pysk pod długą grzywką. 
- Nie Black, nie... zagarnij grzywkę, spójrz mi w oczy. 
Wykonałam polecenia wilka, po kilku sekundach patrząc moimi zaszklonymi od łez oczami na jego biało-czerwony pysk z raną przy oku. 
- Próbowałam cię obudzić, nie ruszałeś się... w nocy rana na twojej klatce musiała znów krwawić... myślałam, że nie żyjesz... i przyznaję się, nie sprawdziłam czy oddychasz. - Wydusiłam z siebie roztrzęsionym tonem.
- Aha... - Odpowiedział wilk tak jakby puszczając moją wypowiedź gdzieś w eter. - Pomożesz mi z jedną rzeczą? 
Bez słowa pokiwałam głową. 
- Przy moim legowisku leży czarna torba. Otwórz ją i wyjmij z niej zielone pudełko i przynieś je do mnie. 
Szybko pobiegłam do miejsca wskazanego przez wilka i po minucie wracałam ze wspomnianym pudełkiem. Basior wziął ode mnie "znalezisko", po czym otworzył je i wyjął nić, igłę, bandaże i jakiś płyn do znieczulania i odkażenia rany. 
- Musisz zszyć mi ranę na klatce, na pysku sam sobie poradzę. 
Drżącymi łapami wzięłam nić i igłę po czym spojrzałam na basiora. 
- A, i żeby było między nami jasne... ufam ci i wierzę, że zostawiłaś mnie będąc pewną, że nie żyję. A teraz się uspokój... 
Resztę wieczoru spędziłam zszywając ranę Mir'a, pomagając mu wykonać opatrunki i przygotowując mięso na jutrzejsze śniadanie. Blisko północy ruszyłam w stronę legowiska, które nadal znajdowało się przy palenisku. Po drodze kątem oka spostrzegłam, że basior wciąż nie śpi. 
- Black, obiecaj mi jedną rzecz... informuj kogoś, niekoniecznie mnie, jeśli będziesz udawała się za tereny watahy. Nie chodzi mi o dokładne informacje... tylko o kierunek, w którym się udajesz. Wolałbym uniknąć takich sytuacji jak ta z wczoraj. 
- Obiecuję. - Odparłam bez słowa zastanowienia. Mimo to wciąż gryzł mnie fakt, jak potraktowałam wilka, który narażał dla mnie własne życie.

Decron - profil wilka


Imię: Decron [czyt. dekron]
Płeć: Samiec
Wiek: 5 lat, nieśmiertelny
Hierarchia: Omega
Kierunek: Jastrząb
StanowiskoGwardzista
Głos: Headhunterz [Willem Rebergen]
Cechy charakteru: Nikczemny, zawsze się odgryzie, nawet za małą błahostkę. Nigdy nie odpuszcza. Woli nawet zginąć z przeciwnikiem, niż zginąć przez niego. Nigdy jeszcze nie przegrał i będzie walczył do ostatniej kropli krwi. Oczywiście... Za przyjaciół, którzy nie okażą się fałszywymi również. Za swoich przyjaciół skoczy w przepaść. Jeśli lepiej go poznać, wilk jest bardzo rozgadany i może rozmawiać z jednym wilkiem godzinami. Resztę poznaj sam...
Cechy fizyczne: Jest bardzo silny, przez to nadaje się na wojownika. Nie biega za szybko i po dość długim biegu męczy się. Potrafi jednak wspinać się świetnie, a pływać się uczy.
Znak szczególny: Zawsze nosi kaptur i doczepiane sztylety
Słaby punkt: Uszy, dlatego też chowa je pod kapturem
Boi się: Przegranej
Waga: 73 kilogramy
Wzrost: 75 centymetrów
Najlepsi przyjaciele: Blue Rose, szuka
Pochodzenie: Ziemia Wojny [Wataha Górskiego Potoku]
Lubi: Wygrywać, swoje moce, swoich przyjaciół, śmierć
Nie lubi: Przegrywać, fałszywych wilków
***
Żywioł: Lód, Elektryczność, Mrok
Moce: [9/20] Telepatia, Teleportowanie się, rozmowa z duchami, kule mroku, lodu i elektryczności, stawanie się niewidzialnym, wchodzenie do snów, nękanie w myślach
Partner/ka:  Czy ma szansę na jakąkolwiek miłość? Z resztą... Jaka wadera chciałaby takiego wilka?
RodziceKemisha i Oxfrum [Wataha Górskiego Potoku]
PotomstwoNie ma, nie chce szczeniąt
Inna rodzina: Brak
***
Data dołączenia: 5 wrzesień 2015
Data urodzenia: 17 wrzesień
Upomnienia: 0/3
Krwawe Pioruny: 575.000
★★★★★★★★★★
Zdobyte osiągnięcia: Brak
Poziom: 15
PD: | Ogólnie: 1500 | Wykorzystano: 1500 | Zostało: 0
Umiejętności: | Walka: 375 | Instynkt: 350 | Umysł: 375 | Polowanie: 375 |
Jaskinia: numer 33
Ekwipunek: Wilczy Nieśmiertelnik
Torba| 1 Wilcze Jagody | 9 Czarne Krwie | 5 Łzy Wilczycy | 6 Niezapominajki | 9 Rumianki | 8 Liście | 9 Czaszki | 9 Czarne Perły | 8 Kości | 9 Chmiele | 9 Popioły | 9 Księżycowe Pyły | 
Bronie: Brak
Zbroja: Brak
Smok: | Szpon |
Towarzysz: Brak
HistoriaByłem wychowywany w Watasze Górskiego Potoku. Tam ojciec szkolił mnie do upadłego na wojownika. Czasami miałem dość i podnosiłem głos na ojca krzycząc, że jest nienormalny, że ja nie dam rady. On wtedy podchodził do mnie, zapędzał pod ścianę i gryzł w uszy. Pewnego dnia właśnie zranił je na tyle mocno, że jedno ucho mi odgryzł w połowie. Od tamtego czasu zacząłem nosić kaptur i sztylety przy sobie. Uciekłem pewnej nocy i dotarłem na ośnieżony teren. Tam napotkałem śpiącą w jaskini waderę i postanowiłem wejść do jej snu. Tam z powrotem, kiedy się obudziła ruszyłem w stronę jaskini Alfy. Zatrzymałem się w Watasze Krwawego Wzgórza, która zwana jest Watahą Elektryczności.
Kontakt z właścicielem wilka: | Howrse: wilczyca22 |

Od Decron'a - Nowe życie, czyli jak tu dotarłem?

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Biegłem oglądając się do tyłu, a przy tym upewniając się, że nikt z mojej rodziny, bądź Watahy Górskiego Potoku mnie nie śledzi. Poprawiłem swój kaptur i usiadłem pod drzewem. Byłem zmęczony po tak długiej wędrówce, lecz wiedziałem, że muszę odbiec jak najdalej od terenów mojej byłej Watahy, by nie znaleźli mnie i nie zabili za porzucenie dość ważnego stanowiska, którym był tropiący, przez co mogą być braki. Nie przejmowałem się zbytnio ich życiem, gdyż co mnie obchodzi obcy wilk? Znam ich tylko z widzenia, to znaczy większość. Podniosłem się i otrzepałem ze śniegu. Pora było ruszać na dalsze poszukiwanie nowego życia. Później po kilku kilometrach biegania, zrobiłem się głodny. Zacząłem węszyć w poszukiwaniu zwierzyny, lecz oprócz zapachu zwierząt stanowiących pożywienie, wyczułem także sporą ilość wilków, jakby Watahy. Zapachy zaczęły mieszać się ze sobą, a ja straciłem trop.
- Cholera... - powiedziałem sam do siebie. Po kilku kolejnych minutach węszenia udało mi się znaleźć trop daniela. Zwierzę było zaledwie dwa metry ode mnie i wystarczyło, że jeszcze trochę podejdę... Wtedy skoczyłem na spłoszone zwierzę, które zaczęło wierzgać przednimi i tylnymi nogami. W końcu przewróciło się i jeszcze ostatkami sił próbowało pomóc sobie nogami. Gdy poddało się i przestało, z gardła ofiary siknęła krew opryskując mój pysk. Oblizałem się i mój pysk był już w większości czysty, więc zabrałem się za konsumowanie upolowanego przeze mnie daniela. Kiedy zostało już tylko trochę mięsa na żebrach zwierzęcia, postanowiłem, że nie będę próbował skubać kości i resztę zostawiłem szakalom i kojotom. One powinny zadowolić się chociaż kawałkami mięsa. Ja ruszyłem dalej i napotkałem jezioro. Całkiem zamarznięte. W oddali można było ujrzeć Zorzę Polarną. Była cudowna. Popatrzyłem chwilę jeszcze i pobiegłem na drugą stronę jeziora. Gdzieś dalej zauważyłem jaskinię. Wszedłem do niej i tam zauważyłem śpiącą wilczycę. Wszedłem do jej snu i tam próbowałem zrzucić ja w przepaść, dla frajdy. Później, kiedy się obudziła przedstawiłem jej się i ruszyłem w kierunku Kanionu Samotnej Gwiazdy, a dokładniej jaskini Alf, czyli, jak mi wyjaśniła nowa przyjaciółka, Blue Rose, Star i Flash'a. Kiedy już do niej wszedłem, zacząłem się rozglądać. Jaskinia była piękna i pewnie było tam wiele zakątków do zwiedzenia, lecz nie była na to pora. Przede mną dumnie zaprezentowała się para Alfa.
- Młody wilku, co cię tu sprowadza? - zapytała samica patrząc na mnie.
- Poszukuję Watahy. Doszły mnie słuchy, że istnieje taka Wataha, jak Wataha Krwawego Wzgórza, zwana jako Wataha Elektryczności, która przeniosła się na Ziemię Wojny. Kiedy szukałem jakiegoś miejsca, natknąłem się na wasze tereny i chciałem się tutaj zatrzymać. -wyjaśniłem.
- Dobrze, lecz zadam ci kilka pytań, twoim zadaniem, jest na nie odpowiedzieć. Zatem: Jakie jest twoje imię? - zadała pierwsze pytanie.
- Decron.
- Wiesz może, ile masz lat?
- Myślę, że dwa.
- Twoje cechy charakteru?
- Nawet o to Alfa się pyta? - spytałem zaskoczony lodowatym głosem.
- Naturalnie. Jeśli nie odpowiesz, będę zmuszona wyprosić cię z tej jaskini.
- Dobrze, zatem jestem nikczemny. Zawsze się odgryzę, nawet za małą błahostkę. Nigdy nie odpuszczam. Wolę nawet zginąć z przeciwnikiem, niż zginąć przez niego. Nigdy jeszcze nie przegrałem i będę walczył do ostatniej kropli krwi. Oczywiście... Za przyjaciół, którzy nie okażą się fałszywymi również. Za swoich przyjaciół skoczę w przepaść. Jeśli lepiej mnie poznać, jestem wilkiem bardzo rozgadanym i mogę rozmawiać z jednym wilkiem godzinami.
- Twoje cechy fizyczne?
- Jestem bardzo silny, przez to nadaję się na wojownika. Nie biegam za szybko i po dość długim biegu męczę się. Potrafię jednak wspinać się świetnie, a pływać się uczę... Wychodzi mi to nawet dobrze.
- Twój słaby punkt?
- Uszy.
- Twoje żywioły, o ile masz ich więcej niż jeden?
- Elektryczność, Lód i Mrok.
- Kiedy się urodziłeś?
- 17 września.
- Dobrze... Na ty zakończymy. Witaj w swojej nowej Watasze. Aczkolwiek zapytam się jeszcze, jaki chciałbyś mieć kierunek? Koliber, lub Jastrząb?
- Jastrząb! - odparłem pewnie.
-J akie chciałbyś mieć stanowisko? - spytała fioletowa wadera.
- Bardzo chciałbym być Gwardzistą.
- Zatem od dzisiaj jesteś Gwardzistą, twoja jaskinia to numer 33, powodzenia.
- Dziękuję. - odparłem i ruszyłem w stronę swojej jaskini. Zaczyna się dla mnie nowa przygoda...

Od Zain'a - C.D. Sheiry ''Na granicy''


Szedłem sobie powoli i cicho po terenach watahy szukając mojej ukochanej, gdy nagle usłyszałem coś niepokojącego:
- Łatwo poszło, wreszcie mogę odebrać jej ten wartościowy, magiczny naszyjnik aby zadowolić mojego władcę.
- *Naszyjnik? Przecież Sheira ma naszyjnik!* - Pomyślałem po czym szybko pobiegłem w stronę głosu, nie myliłem się, to była niestety ona. - Zostaw ją! - Warknąłem po czym rzuciłem się na wilka z zębami. Po kilku minutach zdołałem poderżnąć mu gardło. - *Biedna... Co on jej zrobił...* - Pomyślałem patrząc z żalem na ukochaną po czym uroniłem kilka łez. - Muszę ją powoli podnieść aby nie zranić jej bardziej, nie chcę jej stracić... - Powiedziałem po czym podniosłem Sheirę.

***Po kilku godzinach marszu***

- Kto tam jest? - Powiedziałem zmęczony. Prawie upadłem, ale podeszła do mnie pewna wadera.
- Co jej jest? - Zapytała.
- Jest bliska śmierci... Jak masz na imię? - Odpowiedziałem po czym zapytałem.
- Blue Rose, w skrócie Blue bądź Rose, mogę wam pomóc. - Powiedziała wadera patrząc na Sheirę.
- Jestem Zain, a to Sheira, moja ukochana. Byłbym wdzięczny. - Powiedziałem po czym wadera podeszła bliżej i wzięła Sheirę na własny grzbiet.
- Dlaczego nam pomagasz? - Zapytałem. Wadera nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Postawiła kilka kroków w przód, ja ruszyłem za nią.

<Blue? O czym będziecie rozmawiać? *-*>

Od Cloud - Przeszłość, czyli zamazany rozdział [Quest #1], cz. 1

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Otworzyłam zaspane ślepia w chwili, kiedy z błogiego letargu wyrwał mnie głośny wrzask znajomego mi, damskiego głosu, a następnie niesamowity ból w okolicach karku, coś jakby tysiące igieł wbijanych głęboko w mięso. Czułam, że jestem podnoszona, a następnie z dużą siłą rzucana o ścianę. Oczywiście, kolejna zwykła pobudka przy mojej mamie. Przeżyłam ich już osiem i wciąż zastanawiałam się, ile jeszcze będę musiała się męczyć z tą psychopatką, którą została moja matka po tym, jak ojciec nas zostawił.
 - Wstawaj gówniaro! - Wrzasnęła, na co ja otarłam łzy, które zawsze towarzyszyły mi przy porannym wstawaniu, podniosłam swoje poobijane ciało i spojrzałam na nią wzrokiem zimnym jak lód, nie wyrażającym żadnych szczególnych emocji, a przynajmniej starałam się, aby taki był.
 - Nie boję się ciebie. - Odpowiedziałam, nie wiedząc, jakie słowa powinny uwolnić się z mojego pyska. Nie byłam rozsądna i mówiłam co mi ślina na język przyniosła, co miało zawsze takie same konsekwencje, których potem żałowałam. Nie wiedziałam, dlaczego wciąż więc postępowałam w taki sposób. Jakaś niewidzialna siła kazała mi się nie poddawać, nie ulegać i walczyć, choćbym miała przypłacić to życiem, które w moim przekonaniu było wówczas krótkie, bezsensowne i nic nie warte. Nie byłam nikomu potrzebna, a jedynie stanowiłam problemy.
 - Jeszcze zaczniesz, nie martw się o to. - Odparła osoba, która niby była mi tak bliska, a jednocześnie tak daleka. Z jednej strony była to moja matka, z drugiej mój największy wróg, siła, która zatrzymuje mnie w jednym miejscu, nie pozwala mknąć do przodu, a nawet sprawiam że się cofam. Rzuciła mi kawałek wysuszonego mięsa, które należało prawdopodobnie do zająca, upolowanego przez ojca jeszcze zanim odszedł. Nie opuszczając wzroku z czujnych ślepiów rodzicielki, podniosłam moje śniadanie i poszłam z nim w kąt, gdzie byłam pewna, że mi go nie zabierze. Wiedziałam, że mimo iż zjadała o wiele więcej niż ja, wciąż była głodna niczym przysłowiowy wilk. Matka patrzyła, jak powoli i ostrożnie odgryzam każdy kolejny kęs, przeżuwając mięso spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wciąż nie urywając kontaktu wzrokowego. Wpatrywała się we mnie i uśmiechała pod nosem, jednak nie był to radosny uśmiech opiekuńczej matki, która z dumą patrzy, jak jej mała pociecha rozwija się. Był to psychologiczny, perfidny, kpiący uśmieszek, który fatalnie wpływał na moją psychikę i tępił mi nerwy powoli zabijając nadzieję. Czułam, że moja mama ma rację, że rzeczywiście jestem tylko nędznym darmozjadem, gówniarą, ale z drugiej strony: co miałam zrobić? Przecież kilkudniowe szczenięta nie mogą w żaden sposób służyć rodzinie...
 - Wątpię. - Rzuciłam, przełykając ostatni kęs i minęłam matkę bez słowa, po czym skierowałam się w stronę wyjścia z tego piekła lub jak ktoś woli, jaskini. Wiedziałam, że mnie nie puści, ale mimo to postanowiłam to zrobić. Znów nie wiedziałam, co mną kierowało. Na pewno nie okres młodzieńczego buntu.
 - A ty dokąd się wybierasz, koleżanko? - Spytała przesłodzonym tonem, na co ja głośno przełknęłam ślinę. Wiedziałam, co za chwilę się wydarzy, co jest nieuniknione, wciąż mnie goni. Na pysku malował się strach, zmieszany z jednoczesnym żalem oraz zaciętością.
 - Na spacer. Skoro mam być samodzielnym i dorosłym wilkiem, z którego rodzina ma jakiś pożytek, pozwól mi na to. - Odpowiedziałam, czując, że ze strachu zbierają mi się łzy.
 - Nigdzie nie pójdziesz. - Rzekła, a jedyne co widziałam po tym, to dwa rzędy ostrych i białych kłów, kłapiących tuż przed moim pyskiem. Znane mi uczucie bólu ponownie przeszyło całe moje ciało, a potem ciemność opanowała wszystkie zmysły i umysł. Obudziłam się i od razu przeszłam do pozycji siedzącej, dławiąc się krwią i lustrując wzrokiem otoczenie. Byłam w swojej części jaskini, leżałam na posłaniu, a całe moje ciało było dotkliwie poranione. W zasadzie, były to już stare rany, które zdążyły się zamknąć, a matka wciąż otwierała je na nowo, przy każdym ataku z jej strony.
 - Zawsze będziemy cię chronić. - Usłyszałam w głowie i natychmiast złapałam się za nią, zakrywając łapami uszy. I tak nic to nie dawało, musiałam jedynie wyglądać jak idiotka.
 - To boli! - Wrzasnęłam, kiedy ogłuszające dźwięki płynące z mojej głowy zaczęły mi ją dosłownie rozsadzać. - Przestań! - Krzyknęłam już ciszej, czując, że znów tracę siły i lada chwila mogę utracić również przytomność. Wówczas wszystko ucichło, a ja odetchnęłam, odchylając głowę do tyłu. Poczułam dziwne łaskotanie na całym ciele, a kiedy chciałam obejrzeć, co było przyczyną tego odczucia, zauważyłam, że rany, które zadała mi moja matka zniknęły w tajemniczy sposób, równie szybko jak się pojawiły. Nie zagoiły się, a po prostu zniknęły, podobnie jak ból i strach. Nie chciałam sprawdzać, co mnie uleczyło, bo pomimo, że miało wobec mnie dobre zamiary, bałam się. Postanowiłam poszukać matki, więc wstałam i niepewnie przekroczyłam ''próg'' swojej części jaskini, przechodząc do dwa razy większej części mamy, której nie zastałam. Stwierdziłam, że zapewne wyszła na polowanie, bądź musiała odetchnąć po tym, co zrobiła. - *Nie będę jej szukać.* - Pomyślałam i usiadłam na ziemi, zastanawiając się, czy nie wykorzystać w jakiś sposób jej nieobecności. Miałam do wyboru jedynie jedną opcję...

czwartek, 3 września 2015

Od Sheiry - Na granicy

Zerwałam się szybko ze snu i z uśmiechem na pysku pobiegłam, biegłam beztrosko, gdziekolwiek byleby z uśmiechem. Naprawę rzadko udaje mi się utrzymać uśmiech na pysku dłużej niż minutę. Nagle usłyszałam drobny szelest, który wydobywał się z kępki krzewów kilka metrów przede mną, słysząc to szybko się zatrzymałam. Podczas "hamowania" trochę śniegu spadło mi na pysk.
- *Tyle wspaniałych płatków śniegu na mym pysku... Kiedyś się to skończy...* - Pomyślałam po czym mój uśmiech powoli i prawie nie odczuwalnie zniknął. Zaczęłam nasłuchiwać z niepokojem po czym powiedziałam: - Zain, to ty jesteś w tych krzakach, prawda? - Zapytałam w ciszy drżącym głosem. Nagle jakiś wilk o szarym kolorze sierści rzucił się na mnie z zębami, miał bardzo złe zamiary, zdołałam dowiedzieć się tego używając czytania w myślach. Próbowałam się obronić, wilk niestety dał mi radę. Rozszarpał mi skórę, mocno krwawiłam. Już myślałam że umrę.

***Kilkanaście minut później, gdy byłam już prawie w krainie zmarłych***

Już nie miałam siły patrzeć, jedyne co widziałam to wielka kałuża krwi pode mną. Jedyne co czułam to ból przez ogromną, krwawiącą ranę. Jedyne co zdołałam usłyszeć to: 
- Łatwo poszło, wreszcie mogę odebrać jej ten wartościowy, magiczny naszyjnik aby zadowolić mojego władcę. - Powiedział z uśmiechem mój wróg po czym zdjął mi naszyjnik i włożył do torby, ja z braku siły przestałam słyszeć, widziałam tylko wściekłego Zain'a. Zapewne chciał mnie uratować, jeszcze nie wiedziałam czy zdołał mi pomóc, ponieważ zemdlałam.

wtorek, 1 września 2015