Od całego tego zaistniałego zdarzenia, a mianowicie spotkania z Arcady'm minął już z dobry tydzień. Cóż, miałam się więcej tam nie pokazywać - a przynajmniej w ten sposób to odebrałam. Z jednej strony - fakt, wykurzył mnie z tamtych terenów, ale czy zrobił to dla mojego dobra? Cóż, jeszcze żaden wilk od śmierci mego brata nie martwił się o mnie, o to, czy przeżyję, czy nie. Zależało mu na mnie? Nie sądzę. Mogła to być tylko przykrywka, przecież, nie zapominajmy, basior nadal jest członkiem Cecidisti Stellae.
Przypatrując się zachodzącemu słońcu, skończyłam pisać jedną z ksiąg. Schowałam ją do skórzanej torby, po czym ułożyłam się wygodnie pod jednym z drzew znajdujących się na tak jakby większym wzgórzu. Widok stąd był naprawdę piękny. Do moich nozdrzy docierało tyle wspaniałych zapachów - między innymi roślin. Uwielbiałam rośliny. Z drugiej torby również przewieszonej przez mój bok wyciągnęłam inną książkę, tym razem nie wielką księgę napisaną przeze mnie, a po prostu książkę, taką ot tak, dla zabicia nudy. Przeczytałam może z dwa rozdziały, akurat w nich nie działo się nic ciekawego i książka stawała się nudna. Zaznaczyłam stronę, na której skończyłam zakładką w formie cienkiej czerwonej wstążeczki przyczepionej do okładki książki, po czym schowałam ją z powrotem, przewracając się na grzbiet. Przypatrywałam się różowo-pomarańczowemu odcieniowi nieba, który trochę dalej zamieniał się w fiolet, granat i na końcu czerń. Westchnęłam. Wstałam i otrzepałam się, powoli brnąc przez śnieg do mojego miejsca zamieszkania.
Gdy znalazłam się w swojej jaskini, odłożyłam torby w kąt i spojrzałam na drewno, które rano znalazłam i zaniosłam na środek mojej jaskini. Rozpaliłam małe ognisko za pomocą jednej ze swoich mocy, po czym ułożyłam się wygodnie na posłaniu i przymknęłam oczy z zadowolenia. Nie to, że przeszkadzało mi zimno, ale lubiłam też ciepło - przecież moimi żywiołami był lód, przez co nie musiałam obawiać się zimna, a do drugiego żywiołu zaliczał się ogień, więc żadna z tych temperatur mi nie przeszkadzała. Nagle nie wiedzieć czemu, pomyślałam o kimś, o kim myśleć nie powinnam. A mianowicie był to Arcady.
Westchnęłam cicho. Ciekawe, czy jeszcze o mnie pamięta. I... nie, o czym ja myślę, co się ze mną dzieje? Był z Klanu Zdrajców, wrogów mojego Klanu. Co i czemu mnie do niego ciągnęło? Powinniśmy walczyć, gdy tylko się napotkamy, on jest wilkiem Księżycowym, ja zaś Słonecznym. Jesteśmy przeciwieństwami, nie możemy nawet ze sobą przebywać, chyba, że w walce. Co mam zrobić? Zapomnieć o tym, że kiedykolwiek się spotkaliśmy i kiedy się spotkamy, mam udawać, że widzę go pierwszy raz na oczy? Chociaż to byłoby rozsądne wyjście, przynajmniej w zdaniu innych wilków, ja nie umiałam zapomnieć o tych chabrowych, świecących oczach, które skupiały na mnie całą swą uwagę, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Spojrzałam na swoje znaki. Świeciły. Od pewnego czasu świeciły się one nie tylko wtedy, gdy używałam mocy, ale też gdy myślałam o Arcady'm. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Zamknęłam oczy i odgoniłam wszystkie myśli dotyczące wilka, o którym stanowczo nie powinnam myśleć.
Nie wiem nawet, kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam, była godzina coś koło dwunastej, może dziesięć po dwunastej w nocy. Ognisko samo wygasło, w sumie to i dobrze, nie chciało mi się go gasić. Ziewnęłam i przeciągnęłam się. Odechciało mi się spania. Co mogłabym porobić w mojej jaskini? W zasadzie to nic. Wyszłam z pokoju przeznaczonego właśnie na "sypialnię" wchodząc do drugiego, który stanowił tak jakby "przedpokój" i "pokój gościnny", choć wcale tak to nie wyglądało. Nie było tu żadnych rozwidleń, więc dlatego zdawało się to jakby były to tylko dwa połączone jednym przejściem pokoje. Tam podreptałam w tę i z powrotem stukając pazurami o podłoże. Wychyliłam łeb z jaskini, po czym ujrzałam księżyc. Świecił blado co chwila przysłaniany małą chmurką. Jego światło uderzyło we mnie, na co z powrotem schowałam się w swojej jaskini. Przez chwilę miałam ochotę... nie, to byłby głupi pomysł. Jednak mimo pory, której nienawidziłam, wybrałam się na samotny spacer.
Brnąc przez zaśnieżone zaspy, co chwila rozglądałam się, by przypadkiem nie trafić na tereny, na których nie jestem mile widziana. Nocą było tu o wiele chłodniej niż za dnia, jednak nawet tak niska temperatura mi nie przeszkadzała. Przez chwilę wlepiłam wzrok w srebrną tarczę, która śmiała się ze mnie uderzając we mnie kolejnymi to pociskami swojego bladego, białego światła. Truchtem biegnąc dalej, nie zauważyłam, że jestem coraz to bliżej granic terenów naszego Klanu. Zwolniłam teraz idąc powoli przed siebie. Zauważyłam średniej wielkości skupisko świecących kwiatów. Weszłam między nie, sięgały mi do łokci. Usiadłam pośrodku grupki fosforyzujących kwiatków przymykając delikatnie oczy. Owinęłam lewą przednią łapę końcówkami siedmiu ogonów, po czym wyczułam na sobie czyjś wzrok. Otworzyłam ślepia i zauważyłam nikogo innego jak Arcady'ego, który stał w miejscu, w którym śnieg zaczynał topnieć i zamieniał się w pustynny teren. Spojrzałam na niego po raz ostatni, po czym wstałam i zaczęłam powoli odchodzić, jednak zanim odeszłam dalej niż dwa kroki, usłyszałam głos basiora.
- Sierra...! - wypowiedział me imię, po czym zaczął powoli podchodzić.
< Arcady? :> Teraz się rozpisałam, heh :D >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!