Nie byłam pewna, czy dobrze słyszałam, albo też się przesłyszałam... Nie, Castiel mówił poważnie, widziałam to w jego oczach i tonie głosu. Rozmowa o naszych zmarłych dzieciach to był naprawdę trudny temat, nie mogłam go jeszcze znieść. Blizna, która była w moim sercu miała duże rozmiary. Jednak druga część kocha Castiela i jest gotowa zrobić wszystko, żeby tylko był szczęśliwy, bezpieczny.
- Sama nie wiem - powiedziałam po chwili. - Trudne pytanie.
- Nie zmuszam cię słonko, ale wiem że też byś chciała wychować swoje pociechy, jak każdy wilk. Pragnę tego samego, umrzeć staro, ale szczęśliwie, mając świadomość, że następne pokolenie klanu zapewni jemu szanse na przetrwanie. Kto wie, może nawet zobaczymy swoje wnuki - uśmiechnął się do mnie ciepło.
Ten gest wygrał wszystko, znał mnie jak nikt inny. Już od szczeniaka byliśmy sobie bliscy, ten basior był tym jedynym. Miał racje, trzeba żyć dalej... pomimo smutku. Odwzajemniłam uśmiech Castiela podchodząc do niego, aby się otrzeć i oprzeć przy okazji o ciepłe futro. Po chwili pokiwałam łbem, analizując wszystkie za i przeciw. Chciałam tego samego co on, chcę mieć szczeniaki, chce patrzeć jak dorastają, jak bawią się wspólnie, robią pierwsze kroki, stają się dorosłe, znajdują sobie partnerki, albo partnerów. Takie życie jest mi pisane, los tak chyba chciał.
- Masz racje - szepnęłam po chwili, spoglądając na basiora. - Spróbujmy raz jeszcze, chce tego samego co ty.
- Celty... - polizał mnie po pysku. - Jestem szczęśliwy, słysząc coś takiego.
- A ja jestem szczęśliwa, bo ty jesteś szczęśliwy, a sama w sumie też jestem szczęśliwa - zaśmiałam się, kręcąc przy tym głową.
- Mówisz tak jak wtedy za czasów szczeniaka, mała, zakręcona Celty... - szturchnął mnie lekko.
- Przyganiał kocioł garnkowi - wytknęłam mu język.
Basior pokręcił łbem, śmiejąc się przy tym cicho. Jeśli o mnie chodziło, to będę gotów spróbować nawet dzisiaj, jutro... aż do skutku..
< Castiel? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!