Kwiaty od zawsze są uważane za twory delikatne, piękne, wartościowe i tajemnicze. Każda roślina posiada swoją własną historię, można nawet rzec, że są one wyznacznikiem kosy czarnego widma. Największe ich połacie zazwyczaj są spotykane tam, gdzie ziemia obfituje w najwięcej minerałów, a jak osiągnąć minerały bez używania sztucznych środków? Proste, natura dała życie, jednak nie omieszka odebrać to co jej się należy w chwili gdy ofiarowana egzystencja dobiegnie końca. Zastanawiającym jest fakt, że niewiele wilków domyśla się jakie zjawiska zachodzą po opuszczeniu tego świata. Oczywiście, nie mówię tu o niebie, czyśćcu, piekle i jego siedmiu kręgach. Czy ktokolwiek z aktualne stąpających po ziemi basiorów lub wader myśli jak wygląda proces odzyskiwania własności matki każdego z nas? Ile czasu potrzeba, aby kości zostały doszczętnie oczyszczone, korzenie przeplotły się przez oczodoły a ziemia zasypała resztki dawnych stawów. Zaiste, jest to ciekawe zjawisko. Wciąż jednak istnieją stwierdzenia, które tylko nakręcają ciekawość, jednym z nich jest to, które usłyszałem jakiś czas temu... może aktualnie nie będę zdradzać, kto wpadł an tak genialne pytanie...
"Myślę, że to co na nas wyroście ukarze całemu światu jacy byliśmy. A ty, chcesz aby twój grób był pokryty różami, czy zadowolą cię zwykłe niezapominajki? "
Tak, to jest temat na dłuższe wieczory, i przy okazji na chwile, gdy moje zasoby tytoniu nie będą tak ograniczone. Powiem tylko, że gdybym mógł wybierać, to z chęcią zobaczyłbym nad sobą czarną orchideę. Jednak, ta opowieść obfituje w zupełnie inny kwiat, a konkretnie w okaz, który spokojnie można określić mianem Ciernistej Królowej. Zgadza się, chodzi mi dokładnie o różę, czerwoną niczym szkarłat płynący w naszych żyłach i równie niezbędną dla tego świata. To właśnie one rozrosły się dookoła mojej jaskini tylko po to, aby kawałek dalej tworzyć ścieżkę prowadzącą daleko poza tereny mojego jakże zżytego klanu. Z racji iż i tak nie miałem nic wartościowego do roboty ruszyłem krwistym szlakiem. Podążałem swoją drogą, przy okazji śledząc powolną wędrówkę słońca po nieboskłonie. Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do mnie o jak wczesnej porze wyruszyłem. Pierwsze ptaki zaczęły ćwierkać dopiero przy zewnętrznych terenach watahy, ziemiach, na których to rzadko który basior czy wadera stawiają swoje bezwartościowe łapy. Nie miałem pojęcia jak długo będą się ciągnąć te wypłowiałe pustkowia, ile przyjdzie mi męczyć się z ogarniającym pragnieniem i nudą związaną z bezustanną wędrówką. Po dość szybkiej analizie sytuacji, i upomnieniu samego siebie, o aktualnie obecnej mocy, która to umożliwi mi błyskawiczny powrót do własnej jaskini ruszyłem przed siebie rzucając cień na nieprzebyte lądy. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że niedaleko, bo lekko ponad godzinę drogi od granic Cecidisti Stellae rozpościera się las, któremu nawet nie brakuje dużo aby nazwać go puszczą, mimo to sprawiał on wrażenie całkowicie wyjałowionego z życia. Do moich uszu docierała jedynie ogłupiająca cisza, mogłem wyłapać każdy szelest jaki powodowałem. Nawet korony drzew były nieruchome! A co najlepsze, nie czułem nawet słabego tropu jakiejkolwiek zwierzyny. Mimo to szedłem dalej, brnąłem w ten przebrzydły rój roślinnych olbrzymów mając nadzieję na jak najszybsze dotarcie do celu mojej wędrówki. I istotnie, szlak złożony z krwawych kwiatów przestał mnie prowadzić, zaczął natomiast formować się dookoła jakiegoś dziwnego kopca. niewiele myśląc począłem grzebać w przeraźliwie suchej ziemi, przez chwilę miałem nawet wątpliwości, czy nie zaszkodziła mi wędrówka w porannych promieniach świetlistego globu. Myśl ta jednak zniknęła równie szybko jak się pojawiła, z głębi czegoś co bardziej przypominało pył niż glebę wydobyłem pojemnik o kształcie walca. Był dość dokładnie ozdobiony. Freski na nim ukazywały różnego rodzaju zwierzęta, jednym z nich był właśnie wilk. W środku natomiast znajdowała się mapa prowadząca dalej na wschód. Przysiągłem sobie, że jeśli był to pomysł kogoś z wesołej rodzinki alf, to odpłacę się im podczas wojny. Ciekawe jak zareagowaliby na zdradę... i czy jakikolwiek klan przyjąłby zdrajce w swoje szeregi. Mimo wszechogarniającej niechęci ruszyłem szlakiem, i zaznaczonymi symbolami na mapie. Pierwszym było stare, wyschnięte drzewo, zapewne również wyżarte przez korniki od środka. Minąłem je z prawej strony, tylko po to aby kilka minut później znaleźć się na szczycie małego pagórka, również oznaczonego na prowadzącym mnie świstku. Cel mojej wyprawy znajdował się idealne przede mną. Nie wiedziałem dlaczego przyspieszyłem, marsz zmienił się w trucht, który to prawie, że błyskawicznie przeszedł w bieg. Wypadłem na mniej zalesiony teren wiedziony dziwnie intrygującym zapachem. Uporczywie próbowałem zlokalizować jego źródło, jednak gdy już je odnalazłem przeszedł nie niespotykany do tej pory dreszcz. Gruba lina, wyglądająca na taką odciętą z wraku jakiegoś statku. Świadczyły o tym między innymi glony występujące raczej w zbiornikach słonowodnych. Schodząc niżej zaczynał się węzeł, a po nim pętla, w której to wisiała wadera, co do płci byłem absolutnie pewien. Przerażała mnie jednak inna myśl, już kiedyś ją widziałem, dokładnie w dniu kiedy odrodziłem się w tym świecie. Z jej ciała kapała słona woda, miejscami przysychając i pozostawiając białe smugi na brudnej sierści. Dotknąłem jej łapy, wciąż była ciepła. Obstawiam, że umarła jakąś godzinę temu. Czułem się jakbym stracił kontrolę nad łapami, trzęsły się niczym osiki na wietrze, podczas prób jak najbardziej delikatnego rozwiązywania pętli. Pochwyciłem w dłonie wątłe ciało, a mój nos wypełnił zapach poległej samicy. Zazwyczaj w takiej sytuacji stwierdziłbym, że świat opuściła kolejna słaba dusza, jednak tak nie było tym razem. Padłem an kolana wciąż podtrzymując jej łeb. Wyglądała tak jakby spałą, gdzieś w głębi miałem ochotę delikatnie klepnąć ją w pyszczek tak, aby rozchyliła swoje zmęczone ślepia... aktualnie pozbawione blasku życia. Tak jak wspominałem, to nie była słaba jednostka. Pomimo zdecydowanie odległej w czasie śmierci i tak dawało się odczuć nagłe skurcze odpoczywających mięśni. Teraz, gdy mogłem odczytać ostatnie drgnięcia jej ciała nie miałem wątpliwości, przepłynęła ocean. Znalazłem kilka śladów ugryzień, które wskazywały na toczone walki... A więc chciałaś przeżyć, biłaś się o to! Więc dlaczego, dlaczego wybrałaś taki koniec?! Zacząłem grzebać łapami w ziemi, o dziwo, była cała mokra. Dosłownie czułem jak woda ucieka mi przez palce. Nie mam pojęcia co mną kierowało. Nigdy nie przejmowałem się stratami, nawet odejście własnej partnerki nie zabolało mnie jakoś bardzo. A w tym momencie łzy zaczynały skapywać do coraz większego dołu. Ostrożnie złożyłem martwe już ciało do dziury przepełnionej czarnoziemem, po czym ostrożnie ją zakopywałem. Pragnąłem zabrać ze sobą choć jej cząstkę. Myślałem nad ucięciem Maryjnej Orchidei, która to wyrosłaby w tym miejscu po kilku dniach. Jednak nie chciałem bezcześcić grobu wilczycy, która wywołała we mnie takie emocje. Dlatego zdecydowałem się jedynie na kosmyk jej sierści. Aktualnie leżę na posłaniu i ponownie odtwarzam w pamięci dzisiejszy dzień. Jej zapach już rozszedł się po mojej jaskini, i mam nadzieję, że utrzyma się w niej na długi czas. Działa kojąco... a przynajmniej tak mi się wydaje. Jedyne co robi na pewno to przygłusza rozkazy od Wilka Księżycowego. Spokojnie mój drogi, jeszcze nie jestem gotowy żeby ją zabić... Wciąż jesteśmy zbyt słabi.
QUEST ZALICZONY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!