czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Eliasa - C.D. Avalanche "Wodospad życia"


Widok szczeniąt poruszył moje serce nie bardziej niż widok zdrowej i całej Avalanche. Martwiłem się o nią, a także i o nasze dzieci. Kanashimi pierwszy rzucił się ku matce, aby mocno ją przytulić. Ta pocałowała go w czubek głowy. Syn zapoznał się z nowym rodzeństwem, a ja podszedłem do Avy i to ja ucałowałem ją w czoło, na co zareagowała cichym, spokojnym śmiechem. 
— Cieszę się, że jesteś cała — wyszeptałem. — Brakowało mi ciebie, wiesz?
— Mnie ciebie również. — Wzmocniła uścisk. 
Po chwili pocałowałem ją delikatnie w usta. Odszedłem od niej, a ona z uśmiechem odprowadziła mnie wzrokiem. Przyjrzałem się szczeniętom. Samczyk, a także dwie waderki patrzyły na mnie uważnie, a gdy otworzyłem szeroko ramiona, rzuciły się w moim kierunku, a szczególnie wilczyczka o imieniu Senshi.
— Miło was poznać — roześmiałem się radośnie.
W nocy usnęliśmy przytuleni do siebie. Ava głowę wsparła na mojej wyciągniętej łapie, a dla szczeniaki ułożyły się między nami wraz z Kanashimim. Dzieciaki usnęły. Patrzyłem na nie z miłością, po chwili wyczuwając na sobie spojrzenie partnerki. Złapałem z nią kontakt wzrokowy. 
— Kocham cię — powiedziała cicho Ava.
Na sercu poczułem przyjemne ciepło. Te słowa padły po raz pierwszy z jej ust. 
— Ja też cię kocham.
Kiedyś te słowa były dla mnie puste, ale przy Avalanche nabrały nowego znaczenia. Sądziłem, że ona była dla mnie najważniejsza, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłem szczeniaki, zrozumiałem, że pierwsze miejsce musiałem jeszcze podzielić na kilka osób. Pokochałem je od razu. Wszystkie były inne, na swój sposób unikatowe i uważałem, że każdy z nich ma dobre predyspozycje, aby zostać w przyszłości wspaniałą Alfą.
— Dobranoc — szepnęła, zamykając oczy.
— Dobranoc — odpowiedziałem.
Myślałem, że wszystko się ułoży, ale gdy następnego ranka dostałem wiadomość, że Brooke nie żyje, mój świat jakby ponownie się zawalił. Czułem się trochę jak maszyna. Nie wiedziałem czy od tamtej chwili byłem tym samym wilkiem, a wiedziałem jedno — przeżyłem załamanie. Było one spowodowane tylko i wyłącznie śmiercią córki. Nie czułem żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, iż skazałem własną wnuczkę na śmierć. 
Pod wieczór opuściłem jaskinię, aby przejść się na spacer. Potrzebowałem samotności. Przeszłość powróciła ze zdwojoną siłą, a sądziłem, że udało mi się ją pokonać. Do martwych ciał rodziców i siostry dołączyło ciało mojej córki. Łapy same poniosły mnie do jej dawnej jaskini.
Ciała już tam nie było, ale wyrósł tam kwiat o nazwie Maryjna Orchidea. Różowy, z połyskującymi pręcikami kwiat, nad który unosił się migoczący pyłek. Owy kwiat wyrastał w miejscu, którym zmarło magiczne zwierzę. Jaskinia wciąż pachniała Brooke, albowiem roślina ta pachniała jak stworzenie przez około trzy dni od jego śmierci. 
Idąc, na łapach niczym z waty, podszedłem do kwiatu i rozpłakałem się jak dziecko. Ból sączył się ze mnie, zupełnie niczym krew, która wypływała zapewne z córki, gdy ta umierała. Drążcymi łapami, pogładziłem kwiat, wyobrażajac sobie, że to Brooke. 
Złapałem w łapę jakiś mały kamyk, po czym wydrapałem na ścianie jej imię. Gdy skończyłem, spojrzałem na kamyk, a następnie na swoją łapę. Wyostrzył się na tyle, abym mógł bez problemu pozbawić się życia. Myśląc o swoich dzieciach i Avalanche, odrzuciłem kamyk w bok. Musiałem stąd jak najszybciej wyjść.
Nim opuściłem grób Brooke, obejrzałem się za siebie.
Nie będąc do końca pewnym, gdzie się kieruje, zawędrowałem w góry, po czym zawyłem żałośnie. Odpowiedziało mi pobliskie wycie, które znałem dokładnie — Avalanche. Niedługo później wyłoniła się za sterty fioletowych kwiatów, patrząc na mnie z bólem osoby, która musi patrzeć na cierpienie bliskiej mu istoty.
Rzuciła się w moim kierunku, a ja ponownie się rozpłakałem. Byłem już zmęczony, życiem i wszystkim innym. Ona to wiedziała. Przytuliła mnie mocniej.
— Ava... — szepnąłem. — Uważasz, że jestem potworem za decyzję, którą podjąłem?

< Ava? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!