Kiedy mała waderka zaczęła płakać, musiałam coś zrobić. Było mi jej zupełnie żal. Dałam demonowi zapanować nad moim ciałem. To ja byłam winna jej cierpieniu. Gdyby nie ja, żyłaby jej matka. A gdyby żyła, młoda nie musiałaby marznąć. Nie wiedziałam nawet jak się nią dobrze zaopiekować. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że tak naprawdę ode mnie zależał jej dalszy los. Gdybym miała jakiekolwiek do czynienia ze szczeniętami, na pewno poradziłabym sobie z tym lepiej. A tymczasem nie mogłam nawet zapewnić jej pożywienia. Nie byłam jeszcze gotowa na swoje szczenięta, nie miałam mleka, które mogłabym jej dać, mięsa nie umiałabym upolować, a owoców nawet nie mogła jeść. Kolejny raz uświadomiłam sobie, jaka jestem beznadziejna. Nie nadawałam się do niczego. Westchnęłam cicho, spoglądając na małą, która zasnęła teraz między moimi przednimi łapami. Chyba traktowała mnie jak matkę. Przyjrzałam się futrzastej kulce. Wyglądała na taką niewinną. Bez jakiejkolwiek opieki była zupełnie bezbronna. Czekało na nią tyle niebezpieczeństw... Na razie była jeszcze zbyt mała, by z nimi walczyć. Całe jej ciałko było niewiele większe od mojej łapy. Na dworze zdążyło zrobić się nieco chłodniej. Nie chciałam, by zmarzła. Położyłam się, co pozwoliło mi na przysunięcie szczenięcia do klatki piersiowej. Tam futro miałam znacznie grubsze, mogłam ją lepiej ogrzać. Tak naprawdę bałam się ją nawet dotknąć. Jeden nieostrożny ruch, i mogłabym zrobić jej krzywdę. Może i nie byłam matką, ale zdążyłam się do niej dość mocno przywiązać. Co ja bredzę, przecież nie mam jak się nią zaopiekować. Nie mogłam jej przecież przygarnąć, gdyż byłoby to łamaniem prawa. Westchnęłam cicho. Postanowiłam chwilę odpocząć i pomyśleć, jednak wiedziałam, że wkrótce będę musiała ponownie wyruszyć w dalszą drogę. Co prawda do celu było już bliżej jak dalej, jednak szczenię nieco mnie opóźniało w drodze. Znaczy, nie w tym sensie, żeby jakoś mi to przeszkadzało. Bardziej chodziło mi o to, że chciałam, aby była bezpieczna, a przez to musiałam iść znacznie wolniej. Powoli zaczynało świtać, dlatego też podniosłam delikatnie małą w pysk, i ruszyłam truchcikiem do celu. Wiedziałam też, że muszę jak najszybciej znaleźć jakieś pożywienie. Tylko nie miałam pojęcia, skąd. Przecież nie wiem, co szczenięta jedzą poza mlekiem. Byłam totalnie załamana moją bezradnością. Było co prawda tyle jadalnych roślin, jednak nie byłam pewna, czy są dla niej odpowiednie. W zasadzie nic nie wiedziałam. A co, jeśli kiedyś doczekam się własnych szczeniąt? Nie potrafię sobie poradzić nawet z obcym szczenięciem, a co dopiero, jeśli kiedyś miałabym swoje. Czułam się beznadziejna. Postanowiłam jednak się nie przejmować. Na razie musiałam myśleć o dotarciu tam.
Po pewnym czasie mała zaczęła cicho popiskiwać. Pewnie musiała się już obudzić. Domyśliłam się, że chodziło o doskwierający jej głód. Niestety nie mogłam nic na to poradzić. No co zrobić? Nic. Postanowiłam zaryzykować. Zatrzymałam się na chwilę, by się nieco rozejrzeć po okolicy. Nieco dalej zauważyłam parę istotnych dla mnie krzewów. Potruchtałam w ich kierunku. Rosły tam jagody. Miękkie, słodkie owoce. Szczenię piszczało głośniej i żałośniej. Miałam nadzieję, że jej nie zaszkodzą. Tylko tyle mogłam jej na razie dać. Nic więcej nie miałam. Gdybym tylko miała jakieś doświadczenie w opiece nad szczeniętami... Westchnęłam cicho. Zerwałam delikatnie kilka owoców i dałam małej. Chyba niespecjalnie przypadły jej do gustu, ale jak do tej pory nie mogłam nic więcej zrobić. Na szczęście zjadła, więc na jakiś czas mam głodny pyszczek z głowy. Gdy tylko skończyła jeść, wznowiłam drogę.
***
Powoli zbliżałam się na tereny należące do alf. Na szczęście po drodze nie spotkałam żadnego wilka, za co dziękowałam sobie w duchu. Dobrze było co nieco wiedzieć, choćby z opowiastek innych, o niektórych lokalizacjach w innych Klanach. To się przydawało praktycznie zawsze. Teraz stałam już przed miejscem docelowym. Postawiłam małą na ziemię po czym zawyłam, by wezwać Avalanche i jej partnera, Eliasa. Na szczęście zeszli oboje. Skłoniłam łbem na przywitanie, po czym spojrzałam na samca alfa. Wiedziałam, że był ojcem mojej ofiary, dlatego to głównie do niego kierowałam się podczas rozmowy. Choć jak wiadomo długie wypowiedzi nie są moją mocną stroną, nie miałam innego wyjścia. To była wyjątkowa sytuacja, musiałam zachować zimną krew.
- Z przykrością pragnę poinformować, że wasza córka i następczyni władzy, Brooke, nie żyje.
<Elias?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!