wtorek, 15 sierpnia 2017

Od Inez - C.D. Brooke "Nowe życie wiele zabiera"


Dochodził już wieczór. Postanowiłam więc skorzystać z okazji, i w końcu odwiedzić moją ofiarę. Jakoś tak dziwnie było się z nią nie widywać. Polubiłam jej towarzystwo. Ja, a raczej moja "druga połowa". Ona wręcz szalała na punkcie młodej, szlachetnej krwi, która wciąż jeszcze płynęła żywym strumieniem w waderze. Nadal czułam jej obecność na łapie, którą, jeszcze trochę, a dokonałabym morderstwa. Szybko opanowałam moje dziwne myśli. Co się ze mną dzieje? Już zaczynam myśleć jak chora psychicznie osoba. A może tak jest, tylko nie potrafię dać sobie tego do zrozumienia? Nie, nie. Jestem normalna. Tylko moje drugie oblicze, chyba zaczynało szaleć. Skierowałam się szybciutko do jaskini, której lokację tak dobrze zapamiętałam z naszego pierwszego spotkania. Jej zielone oczy wpatrzone we mnie z zaskoczeniem, kiedy wyznałam, że jest moją ofiarą. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, co było w tym śmiesznego. Może akurat uda mi się tego dowiedzieć?
Granicę przekroczyłam już po piętnastu minutach. Nawet się nie zawahałam, czy to dobry krok. Przecież nie przyszłam tutaj w złych zamiarach. Chciałam tylko odwiedzić moją znajomą. Znajomą... heheh, dobre sobie... bliską znajomą... a raczej dostawę świeżej krwi... Momentalnie zaczęłam się śmiać. Krew... Jak to fajnie brzmi. Ofiara. Heheh, cudowne... Ofiara zbryzgana krwią... Wspaniałość... Zaraz, co ja najlepszego robię? Potrząsnęłam łbem, a świat znów stał się monotonnie szary, a gwiazdy jedynie oświetlały mi drogę. Były moją wskazówką, na wypadek, gdybym miała się pomylić, chociaż marne szanse, by to nastąpiło. Zanim ostatecznie doszłam do jaskini znanej mi wilczycy przystanęłam na chwilkę, aby na dobre pozbyć się tych chorych myśli z wnętrza czaszki. Gdy już ochłonęłam, podeszłam nieco bliżej.
- Hej, Brooke.. Jak się masz? - zaczęłam nieśmiało rozmowę. Nie byłam przekonana, czy postępuję dobrze, ale nie widziałam innego wyjścia.
- Witaj, Inez. U mnie jakoś czas leci, ale ogółem jest nawet dobrze. A co u ciebie? - wadera odpowiedziała jakby zmieszana, co lekko mnie zdziwiło. Nieopodal unosił się zapach krwi, który ponownie pobudził moje zmysły. Umysł znów zaczął szaleć, jednak starałam się to jakoś ukryć.
- U mnie również nie jest najgorzej... Hej, wszystko w porządku?
- Tak, dlaczego pytasz?
- Wydaje mi się, że czuję... krew... - Ostatnie słowo wypowiedziałam z jakimś dziwnym akcentem. Miałam tylko nadzieję, że Brooke nie przykuła do niego jakoś za bardzo uwagi.
- A nie, nie, nic mi nie jest
- Mhm, rozumiem - Powiedziałam, łapiąc głębszy oddech. - Chyba nie ukrywasz tu szczeniąt? - Znów odezwał się ten dziwny głos. Taki jakby nie mój, chociaż z moich strun głosowych. A może już mi się wydawało.
- Co? Nie, nie.. Kanashimi mnie odwiedził.. Mój przyszywany brat - Ton wilczycy, jak i niepewność malująca się na jej pysku, tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, iż nie mówiła mi ona całej prawdy. Postanowiłam jednak nie wnikać, choć ta odpowiedź nie koniecznie mnie przekonała.
- Jasne, tak tylko pytam - Powiedziałam, starając się zachować w pełni neutralny ton głosu. Aby ostatecznie przekonać waderę, spróbowałam zamaskować emocje niepewnym uśmiechem.
- Coś konkretnego cię do mnie sprowadza? - Spytała. Chyba nie chciała mojego towarzystwa. Milczałam przez chwilę, żeby pomyśleć, jak usprawiedliwić jej moje przybycie. W ciszy usłyszałam jednak ciche popiskiwanie.
- Słyszałaś? - Teraz to ja zadałam pytanie, spoglądając znacząco na waderę.
- Co? Ja tam nic nie słyszę - Jej odpowiedzi nie były zbyt przekonujące, jednak postanowiłam za bardzo nie wnikać, bo jeszcze by wyszło na to, że jestem wścibska. Zamiast tego uznałam, że dobrym wyjściem będzie odpowiedzenie na zadane pytanie.
- Może mi się po prostu przesłyszało. No cóż, nieważne. Wracając do pytania. Chciałam przeprosić za ten wybryk wtedy... Nie wiem, kompletnie nie wiem, co mi odbiło. Jest mi głupio z tego powodu... Ja nie chciałam... - Spuściłam uszy. Na prawdę nie chciałam jej wtedy zaatakować, po prostu straciłam kontrolę. Nie wiem jak mogłam do tego dopuścić.
- Rozumiem. Jesteś wilkiem księżycowym, macie swoje ofiary. Ja jestem twoją. Wiem, że nie chciałaś. Rozumiem. Jednak nie można za długo tego kontrolować. Podziwiam cię za to, że do tej pory ci się udawało. Ja bym chyba nie dała rady - Powiedziała cicho, jakby smutna.
- Przepraszam, że to powiem.. Może się mylę, ale mam wrażenie, że mi nie ufasz.. - Odparłam niepewnie. Nie chciałam robić z siebie idiotki. 
- Nie, nie. Ufam ci. Oczywiście - uśmiechnęła się, na co odpowiedziałam tym samym. Spojrzałam na księżyc.
- Chciałabyś się może gdzieś.. przejść? Omówiłybyśmy parę rzeczy. Jak dobre przyjaciółki. Taki wypad, rozumiesz? - zaproponowałam
- Nie, dziękuję. Nie czuję się za bardzo na sile.
- Na pewno wszystko gra?
- Tak, tak. Po prostu.. Jestem trochę zmęczona
- Wiesz... Krew... Krew jest fajna. Taka ciepła... Ma taką cudowną barwę... - zaczęłam opowiadać jej z pasją o tym szlachetnym płynie. Ja, a raczej moja druga strona, która zupełnie przejęła nade mną kontrolę. - Wiesz, jakie to miłe uczucie...? - zaśmiałam się cicho
- Inez? Wszystko gra? - Padło wątpliwe pytanie
- Nie wiesz? Och, jak mi przykro. Jeśli chcesz, mogę ci pokazać... - uśmiechnęłam się dziwnie. Ciało wadery aż przeszyły ciarki. Cofnęła się nieco wgłąb jaskini, ociężale. Oblicze, które aktualnie mną sterowało, dało mi pewność, że prawdopodobnie jest ranna. Woń krwi nasiliła się, co tylko jeszcze bardziej pobudziło moje zmysły i zamglony umysł. 
- Inez, proszę cię... Wiem, że to nie ty... - W jej oczach zamajaczył strach, a we mnie chora satysfakcja
- No chodź... Nie bój się... Sprawię, że ta noc będzie twoją najlepszą... Nigdy jej nie zapomnisz - Znów zaśmiałam się nienaturalnie fałszywie. Moja ofiara jeszcze bardziej odsunęła się w dal, jednak to była już ściana. Nie było ucieczki. 
- Nie baw się ze mną... Ranisz mnie.. - oblizałam pysk, zupełnie nie potrafiąc tego kontrolować. Zbliżyłam się jeszcze, po czym wbiłam kły w gardło brązowej wilczycy. Przyjemnie ciepła ciecz tryskała z rany na całą jaskinię oraz na mnie. Zanim ostatecznie się poddała, szarpała się jeszcze chwilę, a ja nie żałowałam sobie ani kropli cennej i jakże słodkiej cieczy, która tylko by się zmarnowała, gdybym zostawiła ją samej sobie. W końcu puściłam waderę, a jej ciało bezwładnie opadło na powierzchnię. Dostrzegłam na jej pysku łzy, które prawdopodobnie uroniła przed śmiercią. 
- Już nie płacz.. Nikt ci nie pomoże... Śpij... - zaśmiałam się, a świat znów zalał się czerwienią. Przyjemne uczucie. Jednak kiedy normalna ja odzyskałam nad sobą kontrolę, doznałam szoku. Wyplułam resztki krwi. Przyjrzałam się waderze. Już nie mogłam jej pomóc. Co ja najlepszego zrobiłam?! Poczułam się jak ostatnia idiotka. Mogłam tu nie przychodzić. Co mnie do tego w ogóle podkusiło?! Ona teraz nie żyje! Jak ja wytłumaczę to reszcie? Przecież jej rodzina kiedyś się dowie. Boże, co ja najlepszego zrobiłam... Zszokowana pobiegłam jak najszybciej nad pobliski strumień, aby przemyć pysk z krwi Brooke. Nadal byłam w głębokim szoku. Postanowiłam uczcić jej śmierć, w tym celu ruszyłam nazbierać kwiatów.

***

Wróciłam pod jaskinię młodej wadery, aby złożyć kwiaty na jej "grobie". Nie byłam w stanie zakopywać jej ciała, stwierdziłam, że rodzina powinna o to zadbać. Ja nie miałam do tego głowy. Spojrzałam raz jeszcze na martwą. Zamknęłam jej oczy, niech spoczywa z dala od tego świata. Na miejscu dostrzegłam mały, biały kłębek. Była to waderka, której wcześniej tu jeszcze nie widziałam. Ślęczała przy nadal jeszcze ciepłym ciele, prawdopodobnie, swojej matki. Łzy kapiące z jej oczu dosłownie ją zalewały. Ciągle piszczała żałośnie. Na jej widok zmiękło mi serce. Dlaczego Brooke nie powiedziała mi, że ma szczeniaka? Być może faktycznie nie miała do mnie zaufania. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić z małą. 
- Jak się nazywasz..? - spytałam cicho, przyglądając jej się. Ta jednak nie odpowiedziała mi. Chyba była równie w szoku, co ja, gdy się opanowałam. Waderka tylko mocniej przytuliła się do mamy, a jej jasne wówczas futro zabarwiło się na szkarłat. Postanowiłam odważyć się, i zanieść ją do alf, oraz powiadomić ich o śmierci młodej zastępczyni. Wiedziałam, że prawdopodobnie zostanę wygnana. Liczyłam się z tym, jednak nie mogłam nic zrobić. A nie chciałam pozostać w ukryciu, gdyż byłoby to zwyczajnie aktem tchórzostwa, a i tak prędzej czy później, wszystko wyszło by na jaw. 
- Chodź, zaprowadzę cię gdzieś... - mówiąc to wzięłam delikatnie małą w pysk, tak, aby nie zrobić jej krzywdy. Jeszcze nie wiedziałam, jak zajmować się szczeniętami, jednak nie mogłam ryzykować i jej tu zostawić. Mogło by jej się coś stać. Od razu ruszyłam do alf, z nadzieją, że zostanę chociaż wysłuchana.

<Anais?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!