W chwili, gdy odchodziłam ze zwieszonym łbem, mój cały świat popadł w ruinę. Oczywiście do myśli samobójczych jeszcze było mi daleko, jednak los bardzo szybko uświadomił mnie, że zdanie, które miałam wyrobione na temat własnej osoby jest wręcz banalne do obalenia. Zawsze uważałam się za jednostkę silną mentalnie i w miarę wytrzymałą fizycznie, teraz jednak cała moja pewność siebie, wewnętrzna odwaga czy wszelkie inne cechy stawiające mnie w tym świetle zniknęły, i już raczej nie powrócą. Mimo to cieszyłam się, samiec, który od niedawna był moim głównym obiektem przemyśleń aktualnie stał naprzeciwko mnie. Delikatnie zmrużyłam oczy, po tym jak moje ciało otrząsnęło się z lekkiego szoku i byłam w stanie zrobić cokolwiek. Łzy do tej pory skrywane gdzieś w głębi zaczęły spływać po policzkach dosłownie zlewając się z moim umaszczeniem, jednak to nie były łzy bólu, smutku czy rozpaczy. Odwzajemniając pocałunek jakim obdarzył mnie, Zero zaczynałam czuć przypływ najczystszej w świecie euforii. Moje serce łopotało tak mocno, że sama miałam obawy czy nie wybije mi dziury w klatce piersiowej, umysł zaczął czerpać przyjemność, jakiej jeszcze nigdy nie zaznał, natomiast usta łapczywie szukały jego rozpalonych warg, które zdawały się być jedyną ciepłą rzeczą w otaczającym nas świecie. Sama nie mam pojęcia ile staliśmy w tym ciągle coraz gęściej padającym śniegu, wiem natomiast, że na pewno nie skończyło się na jednym pocałunku, jedynie robiliśmy sobie przerwy, żeby złapać trochę powietrza. Po tym, jak całe miłosne podniecenie już trochę opadło, po raz kolejny spojrzeliśmy sobie w oczy. Teraz jednak nie dostrzegłam w nich nic poza miłością, radością i szczerym uczuciem, którym mnie obdarzył. Byłam pełna podziwu, słyszałam, że instynkt Wilka Księżycowego da się oszukać, na przykład przez doprowadzenie ofiary na skraj życia i śmierci... i pozostawienia jej na pastwę losu. Wtedy wewnętrzny zabójca zakłada, że dany osobnik zdechnie, i odpuszcza dalsze męczenie tej samej jednostki. Zero jednak zrobił coś, o czym nie miałam pojęcia, uciszył w sobie tego cholernego zabójcę. Nie miałam pojęcia w jaki sposób i na jak długo tego dokonał, ale wiedziałam jedno; zrobił to dla mnie, i za to byłam mu dozgonnie wdzięczna.
- Dziękuję... - Wyszeptałam wtulając się w ośnieżoną sierść basiora.
- To ja powinienem kierować te słowa do ciebie. - Mruknął.
Nie miałam zamiaru nic odpowiadać, po prostu złapałam go za łapę i zaczęłam ciągnąć w stronę mojego miejsca zamieszkania. Chciałam mu się jakoś odwdzięczyć za jeden z pierwszych dni naszej znajomości, kiedy to przenocował mnie podczas burzy śnieżnej. Nasz spacer zmienił się w trucht, a po chwili w ponowny sprint. Tempo zwiększało się tak samo jak ilość spadającego śniegu. Widoczność była coraz bardziej ograniczona, jednak po kilku chwilach naszym oczom ukazała się siedziba alf. Miałam tylko nadzieję, że moja siostrzyczka nie będzie mieć mi za złe decyzji podjętej w kilka sekund. Zatrzymałam się przed samym wejściem, Zero natomiast dopiero do mnie podchodził.
- Witaj w moich skromnych progach. - Powiedziałam z uśmiechem.
<Zero?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!