czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Avalona - Czasem trzeba się zgubić, żeby odnaleźć drogę

Ostrożnie stąpałem kamienistym brzegiem Nieskończonej Rzeki. Moje instynkty były wyczulone na jakikolwiek podejrzany ruch czy dźwięk. Na tym polegała moja praca – pilnować, aby otoczenie było jedną wielką rutyną, której nie zakłócają wilki z innych klanów. Czułem, że to jest to, co powinienem robić na tym świecie. Intuicyjnie stawiałem łapy, zauważając wszystkie patyczki i szeleszczące rośliny. Miejsce to zdawało się być harmonią, nic się nie działo. Moje starania mogły się okazać zbędne, owszem. Ale wtem usłyszałem odgłos dobiegający z krzaków po mojej lewej stronie. Przyjąłem pozycję obronną, jak to miałem w zwyczaju. I tak, to coś chciało mnie zaatakować. Tylko że to był drobny lis, zupełnie nieszkodliwy. W dodatku niezbyt pewny siebie. I po moim jednym warknięciu, czmychnął znowu w bok. Nie zdołałem się mu przyjrzeć, a szkoda, bo rzadko zdarzała się okazja na zobaczenie takiego stworzenia w innych okolicznościach, niż rywalizacja podczas polowania. Kontynuowałem zwiad.

***

Słońce powoli chowało się za horyzontem, a ja dopiero wracałem do swojej groty. Choć czułem przy napięciu każdego mięśnia, jak intensywny dzień miałem za sobą, to z radością i werwą wracałem do domu. Bo zdecydowanie mogę nazywać tak to miejsce. Było moim schronieniem, placówką, gdzie mogłem czuć się bezpiecznie. I lubiłem ją. Nawet bardzo. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym budzić się gdzieś indziej. Wataha stała się częścią mnie, a ja stałem się jej częścią. Małą jednostką, mogącą teoretycznie niewiele zdziałać. A mimo to, czułem, że gdybym odszedł, maleńka część watahy by upadła, tak samo jak moja.
Kluczyłem między roślinnością Wszechwiedzącego Lasu, sugerując się zapachami i charakterystycznymi cechami okolicy. Na jednym drzewie widnieje wydrążony w korze liść, korzeń drugiego koliduje z trzecim drzewem. Zapamiętywałem takie szczegóły, więc zapamiętywałem i drogę. Zacząłem słyszeć szum wody, w stronę którego się skierowałem. Zręcznie wymijałem małe dołki, oraz głazy. Rześkie powietrze i sama atmosfera tego miejsca działała na mnie kojąco. Z przyjemnością przekroczyłem próg mej jaskini i ułożyłem się na mchowym posłaniu własnej roboty.

***

Z cichym mruknięciem rozciągałem się, czując na sobie delikatne i nieliczne słoneczne promienie. Ich źródło dopiero zaczynało się krzątać na niebie, nieśmiało wychylając znad widnokręgu. Pora, o której wstawałem, zdecydowanie mi pasowała. Niewiele wilków wychodziło ze swych kątów, a ja miałem szansę na upolowanie smacznego śniadania. W dobrym humorze, powolnym krokiem, uśmiechając się do świata – po prostu przemierzałem Wszechwiedzący Las, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przecież swoim zachowaniem mogę z łatwością spłoszyć potencjalny posiłek. Liczyłem raczej na coś lekkiego, nie odczuwając większej pustki w żołądku. Niezobowiązująco przemierzałem wzrokiem teren, wypatrując jakiegokolwiek poruszenia w kępie trawy lub plusku wody. Choć oznaczać to mogło zarówno przebiegające zwierzątko, jak i rybę. I wtedy poczułem zapach słodkiego zajączka, którego oczyma wyobraźni widziałem w swoim pysku. Od razu zacząłem poruszać się rozważniej, uważając na każdy swój ruch. Mój niczego niespodziewający się cel, kicał po dość wysokiej trawie. Być może szukając czegoś na ząb. Ale wtedy to on miał zostać czymś, co wyląduje w moim żołądku. Najpierw powoli, uważnie. Dopiero później nagły bieg i atak z zaskoczenia. Duszenie, przegryzanie tchawicy. Aż oczy zwierzyny nie zajdą mgłą. Zapach gorącej krwi, która jeszcze przed chwilą pulsowała dostarczając tlenu organizmowi, podniecał mnie. Czerwona ciecz plamiła mój pysk, wyrażając słowa takie jak: morderca, drapieżnik i mięsożerca. Nie brzydziłem się zabijania czegoś, gdy miało to zaspokoić mój głód. Ktoś musi przeżyć, to ktoś musi umrzeć – łańcuch pokarmowy. 
- To był mój łup! – Usłyszałem warknięcie za sobą.

< ktoś coś? >

1 komentarz:

Zostaw po sobie ślad!