piątek, 18 sierpnia 2017

Od Altheny - C.D. Clive'a "Tajemnice"


 - Cóż, nie zmienisz tego... – odwarknęłam. Miałam wrażenie, że mój towarzysz odbiera wilki Księżycowe jako gorszy typ. To, że mordujemy nie znaczy, że jesteśmy w pełni obłąkani. Oczywiście Clive musiał słyszeć o tym, co Mortimer zrobił swojej wnuczce, jednak nie wszyscy byli jak on. Zupełnie nie pochwalałam jego zachowania, i gdyby nie to, że zbliżała się wojna, nakłaniałabym Fallena do jakiegokolwiek ukarania go. I tak miałam zamiar zrobić to na swój sposób...
- A chciałbym – odburknął. Oj, chyba się wilczek obraził. Cóż, nie będę narzekać... – Nie chcę być postrzegany tak samo jak te potwory z waszego klanu...
- Nie jesteśmy potworami, a przynajmniej nie wszyscy. Tylko głupcy tego nie widzą! – uniosłam się, po czym poirytowana wstałam i gwałtownie się odwróciłam z zamiarem odejścia. Przez jakiś czas myślałam, że wcale nie będzie taki zły, jednak myliłam się. To zdecydowanie nie było towarzystwo dla mnie. Miał gnojek szczęście, że aktualnie nie byłam w stanie pokazać mu, że ze mną się nie zadziera. Szkoda, jednak nie chciałam ryzykować. I słusznie, bowiem kilkanaście sekund stało się to, czego obawiałam się najbardziej. Coś, co nie miało prawa wydarzyć się akurat w tym momencie...
Postawiłam kilka kroków, jednak poczułam duży ból. Zacisnęłam szczęki i zaczęłam warczeć, próbując ukryć swój stan, pomimo iż wiedziałam że to bez sensu. Byłam pewna, że mój towarzysz od razu zorientował się, że to już ten czas...
Niewiele później zaczęły się skurcze. Zaczął się poród. Nie chcąc ryzykować, poddałam się i padłam na ziemię. Poczułam przyjemny chłód śniegu, który w pewien sposób mi pomagał. Starałam się, aby skrócić to wszystko do minimum, i udawało mi się. Do czasu... Nie wiedziałam, czy szczeniak tak szybko się „wydostał” przez moje starania, czy przez to że nie został poczęty metodą naturalną, jednak gdy poczułam już ulgę, wydawało mi się że coś jest nie tak. I miałam rację...
Zamiast prób jakiegokolwiek popiskiwania, usłyszałam jedynie ciche charczenie. Chciałam wstać i zobaczyć, co się dzieje z moim dzieckiem, jednak moje łapy odmówiły posłuszeństwa... Ostatkami sił uniosłam głowę i zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam. Moje dziecko się dusiło, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Poza tym, leżąc w szkarłatnym już puchu mogło się łatwo wyziębić, a nawet zamarznąć... Próbowałam ze sobą walczyć i jakkolwiek pomóc szczenięciu, ale nie miałam jak. Wytworzyłam tylko w jego pobliżu małe płomienie, które chociaż trochę mogły rozgrzać malucha, jednak gdy tylko spełniły swoją funkcję ugasiłam je, wiedząc że szczeniak się boi. Wtedy do głowy przyszła mi pewna myśl
Clive mógł być naszą ostatnią deską ratunku. Nie wiedziałam, czy nadal tu jest, czy odszedł, jednak musiałam spróbować go zawołać. Jego, lub kogokolwiek innego. Już nie liczył się honor, a jedynie życie mojego dziecka. Liczyła się każda sekunda... Zawyłam więc najgłośniej jak mogłam i czekałam na cud. A każda chwila opóźnienia osłabiała wyczerpanego malca i przybliżała go do śmierci...

< Clive? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!