piątek, 18 sierpnia 2017

Od Inez - Potrzask (Quest #9)

Poczułam jak moje oczy stają się ciężkie. Bardzo ciężkie. Zupełnie, jakby ktoś zakleił mi powieki jakimś klejem, bądź substancją o podobnym działaniu. Do mych nozdrzy dobiegła dziwna woń, niezbyt przyjemna. Zupełnie jakby nieopodal znajdowało się złoże przetapianego metalu. Owa woń powodowała, że powietrze w miejscu mojego aktualnego pobytu stało się gęste i mętne, mówiąc krócej nie nadawało się do normalnego oddychania. Ponadto odnosiłam wrażenie iż panowała tu wilgoć. Byłam pewna, że gdyby udało mi się sprzeciwić mazi i otworzyć oczy, okaże się to tylko snem na jawie. Jednak gdy w końcu udało mi się to zrobić, nie dostrzegłam nic. Nic poza bezgraniczną ciemnością otaczającą mnie z każdej strony. Wpadłam w lekką panikę. Cisza wokół powoli zaczynała mnie przerażać, wypełniała moje uszy. Stawała się częścią mnie. Co jeśli to ta wataha, z której uciekłam? Jeśli chcą się zemścić? Zaczęłam się cofać, jednak szybko natrafiłam na ścianę za plecami. Czując zimną płytę momentalnie złapałam głęboki haust powietrza. Nie chciałam tam być. Nie podobało mi się to miejsce. Wyostrzyłam wzrok, jednak można normalnie powiedzieć z marnym skutkiem. Dostrzegłam jedynie małe, kolorowe plamki. Całe mnóstwo. Zamknęłam oczy bez resztek nadziei, jednakże plamki po chwili jednak przemieściły się. Teraz przypominały coś na wzór strzałki. A może to jednak nie koniec? Może jest szansa? Ruszyłam w kierunku który wskazywały. Niestety szybko się przekonałam, że to jednak nie było wyjście, które miało mnie uratować, a jedynie wymysł mojej wyobraźni. Wraz z tym przekonaniem natknęłam się na metalowe kraty. Byłam w szoku, teraz już całkiem poważnie. Łącznie z uderzeniem o nie, zaczęłam odczuwać promieniujący ból z tyłu głowy. Pewnie nim wywołane były mroczki, jednak z początku go nie odczuwałam. Zawróciłam na poprzednie miejsce. Skupiłam się na ciężkim powietrzu. Czułam, jak ciężko było mi iść. Wiedziałam tylko tyle, że byłam słaba, jednak powód nie był mi do końca znany. Ułożyłam się pod ścianą, nadal pełna niepewności. Przyznam szczerze, najadłam się strachu. Jednak nigdy nie wiem co mnie tu czeka. Przecież mogę zostać tak, sama, i nikt mnie nie znajdzie. A być może to tylko początek problemów, albo nawet i nie. Zawsze może być gorzej. Po chwili czułam jakbym była ciągnięta po zimnej powierzchni. Nie wiedziałam, czy może znów mi się coś przywidziało, czy może miałam bardzo realistyczny sen. Możliwe, że moja wyobraźnia zwyczajnie wariowała. W końcu byłoby to normalne. Ale jednak nie. Zostałam przeniesiona, a raczej przytargana w zupełnie inne miejsce. Nie wiedziałam jednak, co mnie tam czeka. Słyszałam bardzo chrapliwy oddech nad moim uchem. Nadal jednak nie dostrzegałam nic, jednak trwało to tylko krótką chwilę. W pewnym momencie nieoczekiwanie przede mną zabłysło światło. Bardzo jasne, wręcz oślepiające. Odruchowo zmrużyłam oczy, jednak nawet to nie pomagało. Zakryłam łapami pysk. Minęła minuta, dwie... Może trzy, albo nawet i dziesięć. Chwilę to trwało, nim przyzwyczaiłam się do tego blasku. Jednak w końcu się udało. Ledwie, ale mogłam dostrzec przestrzeń wokół siebie.Byłam w jakimś pomieszczeniu, którego ściany emanowały delikatnym blaskiem, prawdopodobnie wychodzącym od latarni, będącej również źródłem światła. Po chwili przekonałam się jednak, że jest tu znacznie jaśniej, niż mi się wydaje. Jednak nim zdążyłam się dobrze rozejrzeć, światło zgasło, a jedynym, a na jego miejsce została włączona niewielka żarówka, zwisająca krzywo z sufitu. W drzwiach, które otwarły się wraz z zapaleniem żarówki, dostrzegłam czarną postać. Jedyne źródło światła rzucało idealnie klimatyczny cień na całe pomieszczenie, przez co postać wyglądała jeszcze bardziej upiornie. Po chwili ten ktoś, lub raczej coś, skierowało się w moją stronę powolnym krokiem, z przerażającym uśmiechem na pysku. Widząc otwarte drzwi postanowiłam uciekać stamtąd jak najszybciej, jednakże skutecznie uniemożliwił mi to bardzo ciężki przedmiot. Jak się później okazało, miałam przyczepioną kulę do łapy, najprawdopodobniej ktoś, kto tym wszystkim kierował, zaplanował dokładnie każdy ruch i każdą możliwość... Wcale mnie ten fakt nie zadowalał. Byłam dosłownie w potrzasku, z którego nie potrafiłam się uwolnić w żaden racjonalny sposób. Pozostało mi tylko czekać, aż może sami mnie uwolnią, że tak to określę, dobrowolnie. Chociaż wiedziałam, że przecież to nie mogło nigdy mieć miejsca. No bo przecież, kto by od tak wypuszczał swojego więźnia? Znów nie myślałam logicznie. Patrząc racjonalnie, nawet nie wiedziałam, jak się tu znalazłam. Istota która sterczała nade mną nie była tak do końca normalna. Same kości i czarna szata okrywająca to wszystko. Na dodatek chyba miała dwie pary oczu. Nietypowe. Stworzenie odwróciło moją głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, wbijając mi długie szpony w dolną szczękę. Kątem oka dostrzegłam torbę, którą miałam przy sobie zanim się tu obudziłam. W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Wiem, że wpadłam do tego dziwnego zbiornika. Teraz zrozumiałam, że był to portal. Tylko nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak znalazłam się w tym dziwnym miejscu. A może od razu tu trafiłam? Z rozmyśleń wyrwały mnie dziwne pomrukiwania istoty, sterczącej zaciekle nade mną. Od razu wzbudziły one we mnie dreszcze. Po chwili dziwne stworzenie zakuło mi pysk w metalowe pręty. Dwunożni każą nosić takie swoim psom. Nazywają to kagańcem czy jakoś tak. Nie było to nic przyjemnego. Kawałek ciężkiego metalu zaciśnięty wokół pyska, tak by uniemożliwić cokolwiek. Rozmowy, jedzenie, a nawet ucieczkę. Chciałam się uwolnić, jednak szarpanina nie dawała skutków. Byłam bezsilna. Nie mogłam zrobić zupełnie nic. Chwilę później zostałam przeniesiona, a raczej rzucona na nieprzyjemnie twardą, płaską powierzchnię. Teraz istota mogła spokojnie spojrzeć mi w oczy. Byłam na podobnej wysokości co jej głowa. Przerażający uśmiech zapewne będzie mnie prześladował w koszmarach. Długie pazury sięgnęły po leżący nieopodal skalpel. Podświadomie czułam, że to narzędzie zostanie wykorzystane do zabicia mnie. Na razie jednak skończyło się tylko na bolesnym nacięciu na szyi, które później zostało czymś zaklejone. Nie miałam jak się wyrwać, więc pozostało mi tylko czekanie. Jednak najwyraźniej rana nie miała tak zostać. W skórę została mi wszczepiona dziwna maszyna. Nie wiem co to miało znaczyć, ale chciałam się tego pozbyć jak najszybciej. Skóra została zaszyta, a na zewnątrz został jedynie jakiś kabelek. Całe urządzenie zamieszczono pod skórą. W zasadzie chyba na tym poprzestali działań, bowiem od razu zostałam ponownie zawleczona do klatki.  Niemal od razu moje jeszcze bardziej bezsilne ciało zetknęło się z twardą i zimną powierzchnią ściany. Od tego wszystkiego aż zakręciło mi się w głowie, jednak wiadomo, czekał na mnie zapewne kolejny i kolejny dzień, a za każdym zapewne stała za sama ciasna klatka, ciemne pomieszczenia i istota, dla której musiałam grać zabawkę i nic nie warty przedmiot. Westchnęłam cicho, chcąc podnieść się do pozycji siedzącej, jednak musiałam ograniczyć się wyłącznie do leżenia na brzuchu. Ból powoli stawał się częścią mnie. A dokładniej stanem umysłu, bez którego chyba nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować. Towarzyszył mi odkąd tylko pamiętam. Czułam się tu jak w celi. Czas mijał nieubłaganie wolno, a cisza, przerywana jedynie niezbyt częstymi szczęknięciami metalu, zaczynała być coraz bardziej irytująca. Następny dzień zapowiadał się podobnie, również zostałam zawleczona do tego dziwnego pomieszczenia, poddana serii teoretycznych badań i przykuta do łóżka. Kilka kolejnych dni wyglądało identycznie. Z nudy zaczynałam liczyć każdą godzinę spędzoną w tym ciemnym miejscu. Panowała tu zupełna melancholia, do której zdążyłam poniekąd przywyknąć. Wiedziałam mniej więcej co mnie w danej chwili czeka. Rozważyłam już chyba wszelkie możliwości ucieczki stąd, jednak żadna nie była dość dobra i każda kończyła się niepowodzeniem. Powoli przestawałam mieć jakąkolwiek nadzieję, że wrócę i zobaczę świat, w którym dane mi było żyć. Moja psychika wysiadała z każdym spędzonym tu dniem. Było tylko coraz gorzej. 
Już nawet nie wiedziałam, ile czasu minęło, od mojego pojawienia się w tym dziwnym miejscu. Powoli zaczynałam się czuć jak robot. Dzień w dzień to samo, te same, określone polecenia. Tańczyłam tak, jak mi zagrano. Każdy trzymał się tu ścisłych reguł, nic nie mogło być trochę inaczej. Wszystko perfekcyjnie. Jeden błąd, ruch niezgodny z narzuconymi zasadami i można było porządnie oberwać. Z każdą chwilą chciałam się stąd jak najszybciej wyrwać. Miałam już dość wszystkiego. Prawdopodobnie, gdyby tylko istniała taka możliwość, już dawno popełniła bym tu samobójstwo. Któregoś dnia ponownie zostałam zabrana do sali i poddana kolejnym badaniom. Na początku jak chciałam usunąć przedmiot, który wszczepili mi pierwszego dnia, tak teraz wiedziałam, że to nie jest możliwe i zwyczajnie odpuściłam sobie jakiekolwiek działania. Nadal jednak próbowałam znaleźć jakąś drogę ucieczki. Przecież musiała taka istnieć. 
Tego dnia została mi podana dawka jakiegoś dziwnego płynu, nieco podobnego do krwi, jednak o siarczystym i niezbyt przyjemnym dla nosa zapachu. Nie wiedziałam, co mogło to być, jednak w żadnym razie nie chciałam się o tym przekonać na własnej skórze. Pamiętam tylko, że prawdopodobnie podano mi jakieś środki nasenne. Obudziłam się u siebie w klatce. Przyznam nawet, że rozważałam opcję pozostania tu do końca moich dni. 
Przez następne dni byłam katowana i torturowana na wszelkie sposoby. Nieustannie byłam związywana metalowymi łańcuchami albo też rażona prądem. Prowokowano mnie do ataku, bito, znęcano się nade mną, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jedzenia nie miałam w gardle już od dobrego tygodnia, albo nawet i dłużej. O wodzie wolę już nie wspominać. Jedynym ratunkiem było dla mnie już tylko posłuszeństwo, dlatego też działałam na każdy rozkaz, nakaz, "prośbę". Byłam gotowa na każde kiwnięcie palcem. Wykonywałam wszystkie chore polecenia, skakałam przez ogień, chodziłam po ścieżkach z rozżarzonego dla jednej kropli wody, której i tak nigdy nie dostawałam. Byłam totalnie wycieńczona. Pod koniec dnia zamknięto mnie w klatce, jak zwykle. Zaczęłam się zastanawiać, ile czasu tu spędziłam. Czy jeszcze dużo mi zostanie. Czy kiedykolwiek ujrzę światło dzienne. Byłam ciekawa, czy ktoś mnie szuka, z tego realnego świata. Czy jeszcze ktokolwiek o mnie pamięta, czy zauważyli moje zniknięcie, i czy czas tu mija tak samo jak tam... Westchnęłam ciężko, po chwili mrużąc oczy. Chciałabym stąd odejść. Pierwszy raz od długiego czasu byłam tak zmęczona, że udało mi się zmrużyć oczy na dłuższy moment. Od razu przypomniała mi się plaża, na którą niegdyś mogłam patrzeć godzinami wdychając świeże powietrze znad wody. Przypomniał mi się zielony las położony w centrum naszego klanu. Deszcz, który prawie co dzień padał na tereny, dając ukojenie przed ciepłem. Przypomniały mi się również wieczorne spacery pod gwieździstym niebem i kolorowe wschody słońca. Dałabym wszystko, by tylko jeszcze raz spojrzeć w nocne niebo. W mojej głowie zrodziła się jakby wizja. Oczami wyobraźni widziałam wszystkich, których udało mi się spotkać. Savior, Gisei, Arcun, Brooke, Althena... to wszystko minęło jak obrazy w kalejdoskopie. Jednak później przed moimi oczami pojawiła się osoba, której nie mogłam dobrze skojarzyć. Niby wyraz pyska wydawał mi się znany, jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć, kim jest. Po chwili napłynęły do mnie kolejne obrazy. Ziemia cała we krwi, migające na granatowym niebie gwiezdne przebłyski i latające w powietrzu kępki futra, a czasem kończyny. Tysiące wściekłych głosów zewsząd, wypełnione furią i zawziętością. Krew lała się wszędzie, a z nieba spadły pioruny, które huczały głośno. Burzy towarzyszył silny wiatr, który łamał drzewa. Nawet te najpotężniejsze spadały jedno za drugim niczym zapałki. Gdzieś nieopodal trafił piorun, leżąca na ziemi kłoda zaskwierczała głośno. Kolejne drzewo złamało się na pół, niosąc za sobą płomień, który rozprzestrzenił się szybko na dużym terenie. Ktoś krzyczał o pomoc, ktoś inny kazał uciekać. Krew lała się nieustannie, a bezwładne ciała opadały na ziemię jedno po drugim w akompaniamencie łez, bólu i żałości. Wszędzie panował chaos i strach przed jutrem. Matki próbowały chronić swoje dzieci, jednak nie wszystkim udało się uciec. W końcu zapanowała cisza. Wróg zwyciężył, a dolinę wypełniło głośnie wycie zwycięzców. Po burzy pozostał tylko ślad w postaci połamanych drzew. Pole walki nadal pozostawało splamione krwią poległych, a ich kończyny leżały dosłownie wszędzie. Po burzy nadszedł czas na deszcz. Zimne krople ostatecznie ugasiły pozostałe, niegroźne już płomyki ognia. Gdzieś wśród wysokich traw leżała jeszcze ledwo żywa wadera o niegdyś jasnej sierści, teraz spalonej i zalanej szkarłatem. Z jej oczu płynęły łzy. Kazała mi uciekać, jednak ja nie chciałam. Podbiegłam do niej, by ją przytulić. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że umiera. Nie rozumiałam tego. Ktoś z wrogiego klanu kazał złapać szczenięta, zaczęłam uciekać. Prawie mnie dopadł, jednak wilczyca zatrzymała go. Oddała za mnie życie, by dać mi więcej czasu na ucieczkę. Momentalnie się obudziłam. Nastał kolejny dzień, a za nim czas na kolejne badania. Jednak teraz, gdy przypomniałam sobie o wspaniałych osobach, przy których odzyskałam zaufanie do świata, miałam większą motywację. Do walki i do ucieczki stąd. Zanim zdążyli wykonać badania jak co dzień, udałam martwą. Wszystkie działania zostały przerwane, a ja w odpowiedniej chwili uciekłam przez drzwi. Po chwili ktoś zaczął za mną biec uderzając biczem o ziemię. Nie chciałam się zatrzymywać. Po drodze wzięłam jeszcze ze sobą torbę, i uciekłam. Uciekłam stamtąd jak najdalej. Na zewnątrz gwałtownie przywitało mnie jasne światło, jednak nie mogłam się zatrzymać. 

QUEST ZALICZONY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!