Strach, jest to ogólne i bardzo rozległe pojęcie. Niektóre wilki boją się śmierci, inne burzy czy utraty kogoś bliskiego. Prawda jest jednak zupełnie odmienna. Czysty, niczym nie zmącony... można by wręcz rzec dziki lub prymitywny strach odczuwasz, gdy stajesz przed niebiańskim sądem. Nie ważne jakim dupkiem byłeś za życia, czego się dopuszczałeś... W chwili odczytywania twego życiorysu przebiegnie cię dreszcz porównywalny z tym towarzyszącym odcięciu jednej z łap. Mam nawet na ten temat swoją własną teorię, to wewnętrzne przerażenie nie bierze się ot tak. Dopiero wtedy uświadamiasz sobie ile błędów popełniłeś, co zrobiłeś źle, kim byłeś dla całego swojego otoczenia... Przyznam szczerze, nie spodziewałem się innego werdyktu niż piekło, jednak wypadało okazać tą resztkę szacunku zarówno anielicy, jak i demonowi. Dlatego, i tylko dlatego poczekałem aż zakończą lekturę, i nie pożałowałem tego.
- ...Zabity ciosem nadchodzącym zza pleców. nie miał szans się obronić. Uderzenie wywołało potężny krwotok, przez co wyżej wspomniany wilk zmarł na polu bitwy - Delikatny głos samicy, którą mogłem przyrównać tylko do białej róży dudnił echem w przestrzeni pomiędzy nami, a światem ziemskim. Nawet nie wiecie jak bardzo chciałem przefarbować tą różę na jeden z wielu odcieni szkarłatu, szczególnie w chwili, gdy na jej pysku pojawił się znikomy uśmiech... wyśmiewała mnie, szydziła ze mnie... gardziła mną, uważała się za tak idealną personę tylko dlatego, że trafiła do krainy skąpanej w bieli i spowitej pieśniami anielskich chórów. Poprzysiągłem sobie, że jeśli jeszcze raz stanę przed tą waderą to nie omieszkam spróbować wygryźć jej tchawicy... ciekawe czy wtedy też byłoby jej do śmiechu... Cały wyżej wspomniany strach zniknął, gdy moje łapy dotknęły piekielnego gruntu, gorącego niczym rozgrzana do czerwoności stal. Co ciekawe, nie posiadałem już swojego dawnego wyglądu. Owszem, nadal miałem pysk, pazury i cztery łapy, jednak mój korpus nie przypominał wyglądem wilka nawet w jednej setnej procenta. Zdeformowana abominacja, którą się stałem, miała coś w rodzaju narośli na lewym barku, jedna z przednich łap wyglądała jakby była krzywo zrośnięta, a co najlepsze, nie posiadałem również krwi. Dość szybko odnalazł się jakiś demon "wyższej rangi", który to zapragnął zabawić się moim cierpieniem... jakież było jego zdziwienie, gdy podczas oblewania wrzącą smołą zacząłem się śmiać. Oczywiście czułem ból, co więcej, był on nieziemski. Nigdy dotąd nie doznałem tak upiornego odczucia, jednak było coś, co wypędzało te uczucie z mojej świadomości. Dotarł do mnie fakt, że opuściłem gardę, jakiś pies najprawdopodobniej dźgnął mnie w grzbiet... nie chciał podjąć walki, a ja byłem na tyle nierozważny, że dałem mu się podejść jak jakieś ślepe szczenię. Byłem na siebie wściekły, ale teraz nic nie mogłem na to poradzić. Mój pobyt w tym jakże cudownym kurorcie spędzałem na terenie piątego kręgu piekieł, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak banalnie można przejść pomiędzy jednym kręgiem, a drugim. Stało się to moją ulubioną zabawą, która dość skutecznie doprowadzał do szewskiej pasji wszystkich miłośników łamania kołem, czy poddawania innym wesołym zabiegom. Czasami wyczekiwałem aż jakieś inne monstrum zostanie wypuszczone, po czym rzucałem się na nie w oczywistym celu, chciałem kogoś zamordować! I tak byłem w piekle, co gorszego mogło mnie spotkać...? To tak jakby skazany na dożywocie dopuścił się morderstwa, co mogą mu zrobić... zamknąć w izolatce? Bo ze mną właśnie tak zrobili! Ha, wyprowadziłem z równowagi diabły w najczystszej postaci! Przyznam, że nigdy nie byłem z siebie tak dumny! Podejrzewam, że gdybym się postarał to dałbym radę wywołać złość u samego stwórcy... Myślę, że pominę etap tych samych, nudnych lecz równie bolesnych tortur i przejdę do chwili gdy dostałem drugą szansę. Większość osób wie czym jest tak zwana Tabliczka Ouija, wiecie, ten kawałek drewna z wygrawerowanymi literami i czymś do wskazywania ich przez demony. Zazwyczaj korzystają z niej jednostki w tym wprawione, jednak raz na sto przypadków zdarza się dwójka lub trójka idiotów, którzy igrają z mocami nadprzyrodzonymi. Tak było i w moim przypadku. Błękitny portal otworzył mi się dosłownie przed nosem, bez większego namysłu wskoczyłem do niego, wsłuchując się w bluzgi demona aktualnie zadającego mi cierpienie. Oczywiście nie byłem aż tak bezczelny, najpierw przedstawiłem się parce, która mnie wyzwoliła, jednak najbardziej spodobał mi się moment zadawania bardziej szczegółowych pytań.
- Czy czegoś chcesz? - Głos wadery rozległ się po tropikalnym lesie.
Pokierowałem trójkąt w miejsce z napisem "Tak"
- Co to jest? - Tym razem odezwał się basior.
Niewiele myśląc ułożyłem frazę "Wrócić do waszego świata."
- Czy możemy ci jakoś pomóc? - Po raz kolejny pytanie zadała wilczyca.
Z moją pomocą znacznik powędrował na napis "Tak". Zaczynałem się śmiać, rechotać, prawie że dusić się z braku tlenu.
- Co mamy zrobić? - Samiec wytoczył ze swoich ust ostatnie pytanie.
Jako odpowiedź podałem frazę "Nie ruszaj się..."
W tej samej chwili oba wilki zabrały palce z tabliczki, jednak było już za późno. Nawiązałem wystarczająco silną więź aby w akompaniamencie krzyków, płaczu i wrzasku spowodowanego przerażeniem przejąć kontrolę nad tym śmiesznym workiem mięsa. Gdy odzyskałem pełną władzę, to nadal się śmiałem, praktycznie płakałem z radości! Po raz pierwszy od... chyba ponad roku - grunt pod łapami nie parzył niczym stal wyjęta prosto z pieca u jakiegoś kowala... Czułem zapach morza, trawy, zwierząt... zauważyłem też, że nadal posiadam swój głos. Lekko chrapliwy, jednak nadal swój!
- Witaj kochanie... - Szepnąłem przyglądając się waderze.
- K-Kim jesteś, co z nim zrobiłeś!? - Warknęła.
- Z tym twoim kochasiem... hmm, daj mi pomyśleć. Ach, no tak. Zastąpił moje miejsce w piekle! - Samica lekko pobladła. - Chcesz zrobić sobie szkic, bo planuję odejść z tego zadupia...
- Jesteś otoczony oceanem, niby jak chcesz to zrobić! - Głos wilczycy wyrażał nie tylko złość. Doszukałem się w nim również strachu i bezsilności.
- Z tego, co widzę ten pies miał całkiem przydatne zdolności, wprawdzie żywioły, którymi dysponuje nie należą do moich ulubionych, ale jakoś przeżyję - Mówiłem ignorując waderę, co tylko zwiększało jej gniew ukierunkowany w moją skromną personę.
Wyszedłem na plażę, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu... nie ukrywam, że trochę tego pożałowałem... Wyglądałem jak klaun, albo wilk, niespełna rozumu. O, cudowna ironio...
Postanowiłem skorzystać z mocy określonej w umyśle tej małpki jako Idealny Tropiący. Co prawda moje wspomnienia z dawnej egzystencji były niczym innym jak jedną, wielką zlaną plamą, ale na moje szczęście pewnego osobliwego zapachu nie mogłem zapomnieć. Dało się go wyczuć w całym piekle, można by rzec, że kraina Hadesa dosłownie śmierdziała tym wilkiem... Samcem, którego dawniej uważałem za przyjaciela i sojusznika. Aktywowałem umiejętność specjalną i zacząłem przenosić "nowego mnie" w zupełnie inne miejsce, delektując się prośbami i błaganiem młodej samicy o przywrócenie jej ukochanego. Po kilku sekundach znalazłem się na czymś w rodzaju granicy. Poznałem to prawie od razu, niecodziennie widuje się piękny krajobraz porównywalny do wysuszonych stepów... zachwycił mnie! Dawny, a może nadal aktualny samiec Beta najpewniej biegł z pomocą swojej mocy. Nie miałem się nawet jak z nim przywitać... Odpuściłem podążanie za moim demonicznym przyjacielem głównie na rzecz kilkunastu kolejnych, dziwnie znajomych zapachów. Niedaleko terenu, na którym to się pojawiłem, zacząłem odczuwać dziwny, prawie kwaśny smród. Przywracał mi coś na wzór wspomnień, jednak wciąż było to za mało! Potrzebowałem właściciela, musiałem ujrzeć istotę, która rozsiewa ten drażniący fetor. I istotnie długo mi to nie zajęło. Samiec stał idealnie na środku pustkowia, a dookoła niego roztaczała się mgła. Najpewniej była toksyczna... jednak coś zaczęło mi świtać. Lekko zmieniłem kierunek marszu tak, aby minąć basiora w bezpiecznej odległości, cóż, Silent Fear zawsze był upierdliwy. I za to go szanowałem, potrafił uprzykrzać życie! Tym razem to ja miałem być jego ofiarą... Zbliżał się do mnie, a jego ciało było wręcz idealnie nastawione do skoku. Celował w gardło, chciał uderzyć tak, aby zabić. Niestety dla niego, a cale szczęście dla mnie, robił to w sposób... głupi? Mało dokładnie maskując swoje zamiary? Sam nie wiem jak to określić. W każdym razie, jedyne, co zrobiłem to lekko się odsunąłem tak, aby szczęki basiora nie zatopiły kłów w moim gardle. Mimo to zostałem przez niego przyciśnięty do ziemi.
- Widzę, że trenowałeś mój stary przyjacielu... - Syknąłem wciąż czując kwaśny swąd, który tworzyła jedna z umiejętności mojego niedoszłego oprawcy. - Co jest... Silent, nie poznajesz mnie?
Uwielbiałem wprawiać wilki w zakłopotanie... i tym razem też chyba mi się udało! Musiałem grać mądrze, byłem na przegranej pozycji. Teleportacja nie wchodziła w grę, każda z moich łap była unieruchomiona, a wystarczył jeden błąd, aby wrócić do spowitego ognień świata.
<Silent Fear?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!