Jak mogłem ich uwielbiać, po tym co spotkało Sairę? Nienawidziłem ich, bardziej nienawidziłem siebie, a także Mortimera. W końcu był wilkiem tego samego typu co ja i skrzywdził osobę, na której najbardziej mi zależało. Nikt z mojego Klanu nie zdawał sobie sprawy z tego kim naprawdę jestem. Nawet ona, wilczyca, której zaufanie udało mi się zdobyć. Co by powiedziała, gdyby się dowiedziała o mojej naturze, na dodatek jeszcze, gdy skrzywdził ją ten sam wilk?
Moje myśli przerwało wycie i to nie byle jakie, albowiem należało do Altheny. Odwróciłem łeb. Wiedziałem, że działo się coś złego, a jednak nie ruszyłem się, żeby rzucić się jej na pomoc. Prychnąłem śmiechem, gdy jej wycie rozniosło się po raz drugi, potem trzeci, czwarty. Nie przestawała wyć, a przed moimi oczami pojawiła się biała wilczyca. Już jednej osobie nie byłem w stanie pomóc. To był impuls.
Kiedy zjawiłem się na miejscu, zobaczyłem, że Althena leży we krwi, a nieopodal dalej leżał szczeniak. Nie mógł złapać powietrza. Dopadł mnie szok.
— Błagam, pomóż mu — zawołała zrozpaczona wilczyca.
Opamiętałem się, rzucając się w kierunku szczeniaka i przegryzając błonę, którą był pokryty. To nic nie dało. Podniosłem go i z wyczuciem klepnąłem w plecy. Zachłysnął się, później z bólem łapiąc po raz pierwszy powietrze. Zaczął popiskiwać, popłakiwać po szczenięcemu.
Poddałem go Althenie, która tylko na to czekała. Szczeniaka ułożyła sobie pomiędzy łapami, nieopodal pyska, aby mieć na niego lepszy widok. Pogłaskała go czule po główce, napawając się jego widokiem.
— Witaj malutki — szepnęła.
Na ten widok krajało mi się serce, a wspomnienia stały się, aż zbyt żywe, zbyt bolesne. Musiałem odwrócić wzrok. Słyszałem tylko ciche popiskiwanie, a także szloch Alfy. Zaskoczony tym dźwiękiem, spojrzałem na nią. Po jej ciemnym futrze autentycznie spływały łzy. Nie sądziłem, że członkowie Zdradzieckiego Klanu są do niego zdolni, jak widać bardzo się myliłem.
— Dziękuje — wyszeptała Althena, wyczuwając, że się jej przyglądam i spoglądając w moim kierunku.
Nie będąc zdolnym do wypowiedzenia jakiegokolwiek zdania, skinąłem jej jedynie głową.
Przez dłuższą chwilę stałem jak kołek, pochłonięty swoimi rozmyślaniami, dopóki wilczyca z niechęcią poprosiła mnie o pomoc. Jak tylko zagrożenie zostało zażegnane, od razu załączyła swój typowy ton, a także zachowanie, ale jednak mogłem wyczuć jakąś zmianę w jej zachowaniu wobec mnie. Bądź co bądź uratowałem życie jej dziecka.
— Czemu tak bardzo nienawidzisz Księżycowych? — zapytała nagle. — Myślisz, że jeśli jesteśmy Wygnańcami jesteśmy źli do szpiku kości?
Zawahałem się.
— Nie powiedziałem, że was nienawidzę — warknąłem. Wcześniej okazałem słabość i teraz żałowałem tego, co powiedziałem Althenie. — Tu chodzi o mnie. Tylko i wyłącznie o mnie.
I Moritmera, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno. Nie miałem ochoty wracać do dziejów, które starałem się wyprzeć z pamięci. Miewałem nawroty do nich, ale nigdy jak do tej pory, nie dały o sobie znać tak mocno.
Przez twarz Altheny przebiegło chwilowe zaskoczenie, które zaraz zastąpiła swoją maską.
— Wiesz, że jesteś mi winna przysługę? — zapytałem cicho. Nigdy nie byłem przebiegły, nie starałem się taki być, ale dostrzegłem w tym szansę. — Obiecaj mi, że dopilnujesz tego, aby nikt z twojego Klanu więcej nie skrzywdził Sairy, a także będziesz obserwować poczynania Mortimera i informować mnie o nich na bieżąco.
< Then? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!