Jak się zapewne część z Was już domyśla, przyszedłem na świat w jednej z mniejszych watach zamieszkujących japońskie lasy. Chwilę po tym koło mnie pojawiła się moja siostra, a nasza matka zamiast nas oczyścić z błon porodowych, wydała swój ostatni oddech. Spowodowało to, że zostaliśmy sami z ojcem, a ściślej mówiąc, to Nadzieja to zrobiła, bo ja wraz z kilkoma innymi szczeniakami płci męskiej zmuszony byłem przenieść się do oddalonego o wiele kilometrów, dużo większego stada. Haracz ten był bowiem jednym z elementów zabezpieczających sojusz między obiema sforami. Już na drugi dzień okazało się, że miejsce, do którego trafiłem bardziej przypomina oddział starożytnego rzymskiego wojska niż jedną, spójną rodzinę. W namiotach pozostały bowiem tylko wadery i szczeniaki, a basiory ruszyły do walki.
Kiedy tylko dorosłem na tyle, aby móc być przestawiony na pokarm stały, czyli około szóstego tygodnia życia, wcielono mnie do jednostki młodocianych legionistów w której musiałem nauczyć się walczyć o przetrwanie. Na początku oczywiście praktycznie codziennie byłem szturchany i maltretowany przez starsze osobniki, przez co wielokrotnie zaszywałem się w jakimś koncie i płakałem aż do momentu, aż ktoś z dorosłych mnie stamtąd nie wyciągnął i nie ukarał za niemęskie zachowanie. Najczęściej w takim wypadku dotykały mnie kolejne, tym razem jeszcze silniejsze i bardziej zapamiętałe ataki. Dzięki temu po niedługim czasie odkryłem ze okazywanie uczuć jest tu niemile widziane i zacząłem je ukrywać. Przy okazji również postanowiłem ograniczyć używanie słów do niezbędnego minimum, przez co stałem się niezwykle tajemniczy i zamknięty w sobie. Niedługo później także nauczyłem się odpowiadać na zaczepki innych, a z biegiem czasu sam nawet zacząłem prowokować walki w celu zdobycia większych przywilejów w grupie. Po około roku takiego życia mój mistrz wezwał mnie do siebie i oświadczył, że ukończyłem wszelkie treningi na tych terenach i mogę wyruszyć w daleki świat. Zanim jednak pozwolił mi na dobre odejść, wyjawił, że mój nikczemny ojciec porzucił moją siostrę, która na całe szczęście zdołała przeżyć i przebywa obecnie w Watasze Krwawego Wzgórza. Tam też zresztą, według jego słów, miałem szukać również naszego rodzica i zemścić się za to, co jej zrobił. Podziękowawszy za informację, wyruszyłem.
Zamiast jednak od razu skierować się do swego celu, postanowiłem jeszcze zwiedzić trochę świata, przez co po miesiącu dotarłem do Chin, gdzie zakochałem się z wzajemnością w pięknej, ale przy tym odważnej i niezbyt dumnej waderze o niemal krystalicznie białej sierści imieniem Hu Jintao, co po chińsku znaczy Brokatowa Fala. Niedługo potem na świat przyszedł owoc naszego uczucia- mała wadera, którą ochrzciliśmy jako Sairę. Niestety parę dni po tym szczęśliwy wydarzeniu, moja ukochana zmarła w okropnych cierpieniach spowodowanych zatruciem. Nie mając innego wyjścia, pochowałem ją pod jedną z sosen i ruszyłem wraz z małą dalej.
Po jakimś czasie naszym oczom ukazał się wielki, ośnieżony las iglasty, w który powoli się zagłębiliśmy. Do moich nozdrzy natychmiast zaczęły napływać zapachy obcych wilków, więc szeptem nakazałem swej potomkini by starała się wydawać jak najmniej dźwięków, na co ona tylko kiwnęła główką i podążyła za mną. Niedługo później z jednego z drzew po naszej lewej stronie spadło trochę śniegu. Szybko skoczyłem w tamtym kierunku, zasłaniając Sairę własnym ciałem i przygotowując się na potencjalną walkę w jej obronie. Po paru sekundach wyłoniła się zza niego czarno-biała wadera z zielonymi i niebieskimi znaczeniami.
- Kim jesteś i co cię tu sprowadza? - spytała z wyraźną nutką podejrzliwości, dając mi tym samym znak, że jeszcze nie udało jej się dojrzeć mej podopiecznej, która dzięki temu przynajmniej na razie była bezpieczna, co sprawiło mi ogromną ulgę.
- Na imię mi Samsawell - przedstawiłem się, lustrując ją uważnym spojrzeniem, po czym dodałem: - Przybywam tu z Kraju Kwitnącej Wiśni w poszukiwaniu siostry i ojca.
- Miło mi poznać. Ja jestem Lost In Dreams - odparła. - Mogę wiedzieć jak się oni nazywają?
- Nadzieja i Mortimer - wyjawiłem.
- No cóż... Jeśli chodzi o nią, to niedawno zmieniła imię na Sealiah, a on przebywa obecnie na terenach należących do innego Klanu. To znaczy oczywiście, jeśli mamy na myśli te same wilki.
- To się okaże dopiero, gdy ich zobaczę - stwierdziłem, ukrywając wprawnie jak bardzo podnieciły mnie jej słowa pod rzekomą obojętnością.
- Słusznie - przyznała. - Ale zanim to zrobisz, będę musiała zaprowadzić cię do tutejszych Alf.
- W takim razie im szybciej to załatwimy, tym lepiej, bo muszę jak najszybciej znaleźć jakąś jaskinię, w której moja córka będzie mogła zregenerować siły - to mówiąc, odsłoniłem nieznacznie Sairę.
<Lost In Dreams?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!