Stałam w promieniach popołudniowego słońca, zastanawiając się nad dalszym rozwojem wydarzeń. Bezradność, która jeszcze przed chwilą grała pierwsze skrzypce w moim umyśle zaczęła przeistaczać się w uczucie do tej pory nie znane. To był pierwszy raz, kiedy poczułam nienawiść, zaraz potem obrzydzenie i wściekłość... Każde z tych uczuć było skierowane w stronę mojej już dawnej watahy, oraz matki, która zdradziła mnie bez najmniejszego zawahania. Ruszyłam przed siebie, co chwile smętnie zawodząc . Wiedziałam, że to ściągnie osobniki ze stada panującego na terenach dookoła jaskini, i dużo się nie pomyliłam. Po kilku minutach byłam otoczona przez samców z Alfą na czele. Każdy z nich dysponował odmiennym żywiołem, tak, aby skontrować ewentualną przewagę przeciwnika.
- Należysz do ludu podziemi? - Zapytał czarny samiec wysuwając się bliżej środka okręgu, który utworzył wraz z resztą wojowników.
- Należałam, i mam dla was pewną propozycję... - Powiedziałam spoglądając w zaciekawione ślepia basiora.
- Miejmy nadzieję, że twoja propozycja przekona mnie, abym cię nie zabijał - Odpowiedział zatrzymując się.
- Wskażę wam wejście do kryjówki tamtej watahy. Wiem o niestrzeżonym przejściu, jednak trzeba będzie trochę się ubrudzić - Powiedziałam wskazując łbem w stronę, z której przybyłam.
Alfa zaczął rozważać moją propozycję, gdy odezwał się inny wilk.
- Z całym szacunkiem, to może być pułapka. Pozwól mi wziąć swój oddział i wyruszyć. Jeśli mówi prawdę, pozbędziemy się intruzów... jeśli nie, będziesz wiedział gdzie się znajdują.
Ruszyliśmy niecałą godzinę później.
***
- Kurwa mać... - Kolejny wilk otarł się o coś przypominającego smar lub smołę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jeśli się nie zamkniecie to my będziemy mieć niespodziankę - Upomniał go dowódca, kierując przy okazji uwagę do reszty drużyny. Dotarliśmy do ciemnego, zapleśniałego pomieszczenia, po wyjściu z kanału wentylacyjnego usłyszałam jedynie ciche stęknięcia. Faktycznie, ból grzbietu dawał się we znaki.
- Zanim zaczniemy... dlaczego to robisz? - Zapytał przywódca.
- Zdradzili mnie... odebrali mi godność i wiele więcej... nie pozostanę im dłużna.
W tle rozchodziły się odgłosy wieczornej modlitwy. Tym razem prowadził ją mój przyjaciel.
- Osobiście uważam, że Alfa by cię o to nie zapytał, ale... jaka jest twoja cena?
- Hm?
- Czego chcesz? - Powtórzył jeden z zabójców.
- Pozwolicie mi odejść, nie zabijecie wilka stojącego na podwyższeniu. Alfa naszego stada znajduje się w oznaczonym na zielono pokoju...
- Z czego wynika to zawahanie?
- Pozwolicie mi policzyć się z moją matką.
Wszystkie samce, które mentalnie z pewnością były przygotowane na potyczkę przeniosły wzrok na ich generała.
- Określę to w ten sposób, jeśli uciekniesz nim zabijemy ostatniego z tego stada, będziesz wolna... jeżeli znajdziesz swoją matkę szybciej niż któryś z moich wojowników, będziesz mogła się z nią rozprawić... a co do twojego przyjaciela... nie mogę obiecać, że go oszczędzimy.
To, co usłyszałam nie do końca mnie satysfakcjonowało, jednak wiedziałam, że dostałam bardzo dużą szansę. To właśnie wydarzenia z najbliższej godziny były moim prawdziwym testem... testem na przetrwanie. Atak zaczęliśmy od podziału na grupy i rozmieszczenie ich po głównej jaskini tak, aby odciąć ewentualne drogi ucieczki. Symbolem do rozpoczęcia walk miał być wybuch pomiędzy modlącymi się wilkami. Wraz z przywódcą grupy uderzeniowej potwierdziliśmy obecność alfy w jego jaskini, a gdy tylko to nastąpiło Second - bo takim pseudonimem zwracali się wszyscy jego podwładni - zamienił wyglądem stworzonego przeze mnie klona oblepionego bombami dymnymi. Ustawiliśmy się na dogodnych pozycjach, przy okazji wypatrzyłam swoją rodzicielkę, o czym nie zapomniałam poinformować Second'a... co skwitował tylko znikomym kiwnięciem łba.
- Zaczynaj... - Wyszeptał.
Zgodnie z planem, podrabiany samiec alfa wyszedł zza rogu, po czym najszybciej jak tylko mógł wbiegł w tłum. Pierwsza woń krwi, okrzyki zdziwienia i przerażenia dotarły do mnie, gdy pod strop jaskini wzbiła się biało-czerwona chmura dymu... bardziej jednak przypominająca bryzę.
Zadbałam o to, aby mój wytwór dosłownie przytulił się do najlepszego wojownika w stadzie... efekt jednak był o wiele bardziej brutalny, niż się tego spodziewałam. Coś mignęło przed moim pyskiem, chwilę później dostrzegłam, że był to Second, rzucający się w wir walki. Za pomocą igieł wspięłam się na środek sufitu, po czym błyskawicznie zlokalizowałam moją matkę. Skoczyłam w jej stronę, aby po raz ostatni spojrzeć w jej obleśne oczy. Ruszyłam za nią, jednak zrobiłam to o kilka sekund za późno. Stalowe drzwi prowadzące do sypiali zamknęły mi się przed nosem.
- *Myśl... myśl Ivy... *- Powtarzałam sobie co chwilę czując ocierające się o mnie, uciekające, przerażone wilki.
Olśniło mnie po niecałej minucie. Zmieniłam swoją formę po czym powoli wpełzłam do środka formując swoje ciało. Ku uciesze przerażenia wymalowanego na pysku mojej rodzicielki... powstałam w akompaniamencie szybkiego oddechu i dziwnego westchnienia ulgi. Jednak nie przyszłam w odwiedziny...
- Ivy, kochana, co ty tu ro... - Jej wypowiedź przerwała "igła" przebijając się przez przeponę. Następne dwie zrobiły to samo , jednak tym razem wbijając się w ramiona i przyszpilając tą obłudną sukę do ściany.
Dyszała...
Szlochała...
Próbowała się uwolnić, gdy do niej podchodziłam.
- Już nie jesteś moją matką... - Wyszeptałam... - A ja nie jestem twoją córką! - Wrzasnęłam kierując czwartą i ostatnią igłę prosto między jej przerażone, zapłakane ślepia... wyrażające jedynie chęć złapania oddechu i obmówienia kolejnej bezsensownej modlitwy. Woń krwi dotarła do mego nosa, a widok czerwonej cieczy praktycznie ciurkiem spływającej na metaliczną podłogę tylko zwiększył uczucie dopełnienia zemsty. Zemsty za tak bezkarne odrzucenie mojej osoby... zmieszanie jej z błotem i sponiewieranie na oczach całego stada! Wróciłam do głównej jaskini, tam natomiast ujrzałam coś co momentalnie ostudziło moją zagotowaną krew. Większość jednostek leżała martwa lub dogorywała... Obcych wojowników już nie było, najpewniej poszli w głąb bazy szukając uciekinierów. Postanowiłam wyjść przez główną bramę... Stąpałam po kałużach, których większą część nadal stanowiła woda... jednak nie przypominały jej w najmniejszym stopniu. Szarpnęłam za uchwyt otwierając wejście dla światła odbijanego przez księżyc... księżyc, który ukazywał mi swój piękny kształt.
Zawyłam, jednak wycie to nie przypominało zwykłego śpiewu podczas pełni. Był to okrzyk, okrzyk przepełniony wściekłością, radością i satysfakcją. Świadczył o tym, że na prawdę opuszczam ciepłe gniazdko i wyruszam w świat... Na moje wycie odpowiedział inny głos. Był to alfa, a po kilku sekundach obok srebrnego globu gwiazdy utworzyły napis "Jesteś wolna". Wiedziałam, że to jego robota... zawyłam raz jeszcze, naciągnęłam zdjętą opaskę, po czym ruszyłam w stronę wschodzącego słońca.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!