- Ok, chcesz coś o mnie wiedzieć?
- Tak - Przytaknęła.
- Arcun, 30 księżyców. Klan Fortis Corde. Mój ojciec zginął. Matka jest w rodzinnej watasze - Wyliczałem. - Wystarczy?
- Nie. Należałeś do innej watahy, poza rodzinną i tą? - Zadała pierwsze pytanie.
- Nie - Pokręciłem głową.
- Ok. Masz może rodzeństwo? - Zadała drugie pytanie.
- Również nie - Powtórzyłem.
- Aha. A...Co robisz w wolnym czasie? - Zadała trzecie, chyba ostatnie pytanie.
- Podrywam ładne wadery, poluję - Zaśmiałem się.
Hope pokręciła głową. Spojrzałem się w jej piękne, żółte niczym złoto oczy. Widziałem siebie. Widać, że poczuła lekki dyskomfort.
- *Trudno* - Pomyślałem.
Kontynuowałem. Światło księżyca padało właśnie na Last dzięki, czemu jej srebrna sierść błyszczała niczym najczystszy diament. Nie ukrywam, oczarowało mnie to.
- Znamy się od paru godzin - Zacząłem. - Jednak...Muszę ci powiedzieć, że chciałbym abyś...
- Abyś...
- Zostałabyś moją... - Jąkałem się.
- Twoją...
- Przyjaciółką? - Skończyłem i spojrzałem się na nią.
Czułem jej wzrok. Czułem, że zaraz karze mi się po prostu odwalić. Zamknęła oczy.
- Nie wiem - Mruknęła.
Westchnąłem. Dam jej czas na namyślenie się. Zaproponowałem spacer brzegiem rzeki.
***
Razem z Hope przeglądaliśmy się w rzece. Była o wiele spokojniejsza niż w dzień. Co chwilę spoglądałem ukradkiem na samicę, na wszelki wypadek gdyby uciekła albo ktoś ją porwał.
***
Skierowaliśmy się w stronę lasu, który mieścił się niedaleko. Był szeroki i długi. Niektóre wilki bały się chodzić tam nocą, ale nie my. Ja pilnowałem towarzyszki, a ona mnie. Byliśmy coraz bliżej, i bliżej. Nie bałem się. Do czasu...
- Em...Co to jest Arcun? - Zapytała wadera.
- Gdzie?
- Tam, pod drzewem. Jakby cień...Widzisz?
Zauważyłem czarną, wysoką postać. Ręce jej sięgały aż do ziemi.
- Dominus umbra - Wyszeptałem.
Stałem się niewidzialny. Podszedłem do istoty.
- Et in semita flammae.
Wokół potwora ukazała się 2-metrowa na długość i 1,5-metrowa na wysokość otoczka. Jednak udało mu się wydostać z klatki. Uderzył mnie z całej siły, jednak nie upadłem na ziemię. Zanim zdążyłem otrząsnąć się i pozbierać porozrzucane myśli, potwora nie było. Ale Hope... Leżała nieruchoma na ziemi. Bez zastanowienia podbiegłem do samicy.
- Last...Słyszysz mnie? - Krzyknąłem.
- Ta...Ta...Tak - Szepnęła.
- Na szczęście. Co się dzieje?
- Nic - Wstała i otrzepała się.
- Nic cię nie boli? - Martwiłem się.
- Nie - Rzuciła.
- Ale co on ci zrobił? - Zadałem ostateczne pytanie.
- NIC! - Odparła i ruszyła z powrotem.
- Co ci się stało?!
Jednak teraz nie odpowiedziała. Pobiegłem za nią. Ta przyspieszyła tempo.
- Surge super nubibus - Wyszeptałem.
Wtem wzleciałem około pół metra nad ziemię. Złapałem Hope pod łapy i rzuciłem na swoje plecy.
- Co ty robisz?! - Wkurzyła się. Teraz to ja nie odpowiadałem. Zauważyłem, że próbuje się ześlizgnąć z mojego grzbietu.
- Nawet nie próbuj.- Burknąłem.
- A niby czemu?
- Zdążyłem wzbić się już parędziesiąt metrów wzwyż. Jak spadniesz, zabijesz się - Wytłumaczyłem. Obuczona samica grzecznie wróciła na miejsce. - Gdzie panienkę zabrać?- Zapytałem niczym lokaj.
- Do domu.
- Nie, gdzieś indziej. Dalej! - Krzyknąłem i jak błyskawica ruszyłem w przód.
<Last Hope? Nie odpisywałam, na urlopie byłam. Nie mam po nim weny xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!