poniedziałek, 22 maja 2017

Od Inez - Wybawienie? Czyli jak tu dotarłam

Słońce przygrzewało me futro. Zdecydowanie było nieco za ciepło. Jak zwykle o takiej porze postanowiłam skryć się w cieniu. Przetoczyłam się pod gałęzią ułamanego drzewa, którego gatunku nie byłam w stanie określić. Listowie rzucało dość przyjemny cień na okolicę, dlatego też postanowiłam wykopać niewielki rów. Coś na wzór krateru. 
Gdy tylko przesypałam ziemię na drugie miejsce, skończywszy tym samym pracę, skryłam się w ziemskim zagłębieniu by nieco ochłonąć. Wkrótce powinien się zbliżać zachód słońca. Pozostały może jakieś 2 godziny. Jednak było wyraźnie czuć spadek temperatury, co niezmiernie mnie ucieszyło. Zaczynało wiać. To dobry znak. Powietrze dochodziło z okolic zalanych wodą, niosąc za sobą przyjemną bryzę. Odczekawszy jeszcze godzinę, ruszyłam w stronę terenu, skąd powiewał wiatr. Nie mogłam się powstrzymać, by zaczekać do całkowitego zaćmienia, dlatego też ruszyłam wcześniej.

***

Po pewnym czasie dotarłam nad jezioro. Ciepła bryza rozwiewała moje futro. Wiatr szumiał w przybrzeżnej trawie kołysząc mój umysł i uspokajając go. Spojrzałam w kierunku nieba. Pojedyncze gwiazdy oświetlały już nocną przestrzeń, zalaną kolorami złota i purpury, tworząc wspaniały krajobraz. Szczyty drzew zatopione w wodzie rzucały swe odbicie prosto pod moje łapy. Świerszcze grały na skrzypcach cichą kołysankę, a cały teren pogrążał się we śnie. Było tam tak cicho i tak spokojnie...
Aż nagle ni stąd ni zowąd, dało się słyszeć głuchy strzał. Powietrze zawibrowało nieprzyjemnie, roznosząc fale dźwiękowe w okolicy około 60 łap. Chłodna bryza przyniosła z sobą odór krwi, który już po krótkiej chwili podrażnił moje nozdrza. Cofnęłam się szybko, niemal czując, jak moje źrenice zyskują minimalny rozmiar. Nadstawiłam uszu w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Kolejny strzał. Chwilę później usłyszałam również warkot psów i szczęk metalu. Kroki. Zbliżały się coraz szybciej. Psy myśliwskie szczekały donośnie kierując swych właścicieli w miejsce, gdzie się znajdowałam. Zwierzyna łowna, spłoszona, zaczęła opuszczać las.
Co chwilę padało jedno zwierzę, a odór krwi wydostający się z ran powodował, że ściskało mnie w żołądku. Uciekałam najszybciej jak potrafiłam. Nie z tego faktu, że boję się śmierci. Nie boję się jej. Mogę umrzeć, ale bez rozlewu krwi. Dlatego uciekałam. Niestety już nie nadążałam. Wiedziałam, że mnie gonią. Wiedziałam, że to ja jestem teraz ofiarą. Wiedziałam też, że nie mam szans. Moje ciało stawało się ciężkie. Łapy powoli zaczynały mi się plątać, a obraz zamazywać. Po kilku kolejnych metrach węch już wysiadł. Widziałam jedynie urywki obrazów. Słyszałam, że mnie doganiali. Byli blisko. Bardzo blisko. W pewnej chwili usłyszałam decydujący strzał, a towarzyszący mu ból zdawał się rozrywać moje ciało. Po chwili poczułam jak braknie mi tchu. Zaczęłam się dusić. 

***

Nie pamiętam co się stało. Obudził mnie jedynie chłód w nozdrzach i ciepło poranka. Promienie słońca parzące moją skórę automatycznie nakierowały moje ciało na pobudkę i bezmyślną ucieczkę w cień. Skryłam się w jakiejś opuszczonej norze. Po krótkich oględzinach mogłam łatwo stwierdzić, że należała ona dawniej do lisów. Aktualnie nikt jej nie zamieszkiwał, więc uznałam, że mogę z niej skorzystać, jako z jednorazowego noclegu.
Nie rozumiałam bólu w boku, w okolicy prawej tylnej łapy. Spojrzałam w tamtym kierunku, a mym oczom ukazała się płytka rana o dużym zasięgu. W jednej chwili uderzyły we mnie wspomnienia poprzedniego wieczora. Zostałam zraniona przez jednego z myśliwych. Na szczęście jakimś cudem udało mi się uciec. Rana nie krwawiła, więc doszłam do wniosku, że dość dużo czasu musiałam spędzić w wodzie, której struktura rozmyła ostatecznie sączącą się z niej krew. Nie miałam możliwości zrobienia opatrunku, dlatego też postanowiłam zostawić ranę w tym stanie. Dopóki nie sączy się z niej krew, nie muszę nic robić. 
Postanowiłam przeczekać dzień, by udać się w podróż. Dlatego też ułożyłam się wygodnie tuż przy ścianie, a zimna struktura ziemi dała mi przyjemną ochłodę. Zamknęłam oczy po czym oddałam się w krainy Morfeusza.

***

Przebudziłam się pod wieczór. Promienie zachodzącego słońca przyjemnie oświetlały wnętrze nory. Na atramentowym i bezchmurnym niebie zalśniły miliony gwiazd. Wyszłam z nory i skierowałam się ku zachodzącemu słońcu. Powietrze było mętne i ciepłe. Bezwietrzne. Ruszyłam swobodnie w kierunku wyznaczonym instynktownie. Zupełnie jakby wewnętrzny głos przemawiał do mnie gdzie się kierować. 
Po przejściu blisko 100 łap do moich nozdrzy zaczęły dobiegać zapachy wilków i zwierząt. Pełny wachlarz zapachów. Przede mną ciągnęła się plaża z klifami, których szczyty były strome. Panował tu wyraźnie ciepły klimat, co dało się wyczuć nawet z tak dalekiej odległości. Postanowiłam podejść bliżej. Nieco dalej za pustynią rozciągał się gęsty las. Z pewnością pozwiedzałabym jeszcze chwilę, gdyby nie fakt, że noc powoli dobiegała końca. 
Skierowałam się szybko w stronę wcześniej upatrzonej plaży w nadziei, że nikt mnie nie znajdzie. Naruszyłam co prawda tereny, wiedziałam o tym doskonale. Chciałam jednak tylko przenocować. Później mogłam odejść. A jeśli by mnie ktoś odnalazł, mogłam liczyć tylko na to, że tu odnajdę swoje miejsce, a nie zostanę wygnana albo zabita. Wykopałam sobie norkę podziemną przy brzegu. Małą, na jedną noc mi wystarczy. Akurat gdy skończyłam kopać zaczęło świtać, więc jak najszybciej skryłam się w dziurze. Chciałam uniknąć słońca. Niedługo później usłyszałam że ktoś przechodzi niedaleko. Wstrzymałam na tyle na ile to możliwe oddech i zasnęłam, w nadziei, że nie zostanę za szybko znaleziona.

<może ktoś?>

1 komentarz:

Zostaw po sobie ślad!