- Miło mi to słyszeć - oświadczyłem.
- Od którego z tych zadań wolałbyś zacząć? - spytała Estranged.
Myślałem dłuższą chwilę, wpatrując się w całkowitym milczeniu w Sairę, która chyba powoli zaczęła przyzwyczajać się do pokrywającego wszystko białego puchu, gdyż szła po nim coraz pewniej i co jakiś czas zanurzała w niego nos, powodując, że nieznacznie się podnosił. Wokół niej krążyły natomiast, nieodstępujące jej nigdy, śnieżne płatki, przez co jeszcze bardziej przypominała swoją matkę niż zwykle. Z tego też powodu ostatkiem sił powstrzymywałem się, aby nie wybuchnąć płaczem. W końcu nie mogłem sobie pozwolić na wyrażanie jakichkolwiek głębokich emocji przy prawie obcej waderze, która w dodatku musiała mieć o mnie jak najlepsze zdanie, jeśli chciałem, aby w przyszłości zaufała mi choć w najmniejszej kwestii. W końcu odparłem:
- Myślę, że lepiej będzie najpierw odnaleźć Nadzieję...
- Przypominam Ci, że teraz ma na imię Sealiah - przerwała mi.
- Ach, tak. Chyba trochę mi zajmie, nim się przestawię - stwierdziłem.
- Nie ma o czym mówić. Dopiero niedawno dowiedziałeś się o tym fakcie.
- Masz racje, zastanawia mnie tylko, co skłoniło ją do zmiany imienia.
- Z tego, co mi wiadomo, robiła to zawsze, gdy tylko następowała jakaś ważna zmiana w jej życiu.
- Czyli pewnie, gdy odkryje, że tu przybyłem, znów to zrobi.
- Bardzo możliwe.
- A tak w ogóle, gdzie mogę ją znaleźć? - spytałem.
- W tej chwili powinna przebywać w okolicy Szczytów Martwych Aniołów, gdzie zapewne stara się upolować coś na obiad.
- Rozumiem - rzuciłem krótko.
- Jeśli chcesz, mogę Was tam zaprowadzić.
- Byłbym wdzięczny.
- Ruszajmy więc - to mówiąc, zaczęła powoli kierować się na północny-wchód, a ja przywoławszy swą córkę, ruszyłem za nią.
***
Po około dwóch godzinach marszu naszym oczom ukazały się majestatyczne góry.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczyła nasza przewodniczka. - Mam nadzieję, że dobrze się wspinacie.
- Mogę nawet stwierdzić, że jestem w tym mistrzem, a i Saira radzi sobie z tym doskonale.
- Dobrze słyszeć, bo musimy dotrzeć na sam wierzchołek.
- Nie ma problemu - oświadczyłem i przystąpiłem do wdrapywania się.
Mała natomiast biegła raźno przodem.
Kiedy dotarliśmy do celu, do moich nozdrzy natychmiast doleciał zapach, który czułem ostatnio, gdy sam byłem szczenięciem- siostry.
- Chyba jest gdzieś niedaleko - orzekłem.
- Obyś miał rację.
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, koło nas przeskoczyła kozica górska, a w ślad za nią pojawiła się niemal krystalicznie biała wilczyca z granatowymi znaczeniami i charakterystycznym kółkiem na czole. Tym razem nie byłem w stanie się powstrzymać i zawołałem na jej widok:
- Nadzieja!
Ta słysząc swoje dawne miano, zatrzymała się w biegu i posłała mi zdziwione spojrzenie, po czym odparła:
- Samsawell?!
- Zgadza się -potwierdziłem szczęśliwy i dodałem. - Przybyłem tu ze swoją córką, aby między innymi Cię odnaleźć.
- I Wam się to udało! Ale, czyżby ta samiczka, która bawi się w śniegu, była moją siostrzenicą?
- Owszem.
- Jak ma na imię?
- Saira - wyjawiłem z nutką dumy.
- A gdzie jej matka?
- Nie żyje, ale na resztę pytań odpowiem Ci później - oświadczyłem.
- Nie ma sprawy, a teraz chciałabym Was wszystkich zaprosić na małą ucztę z tej okazji.
W tym momencie zarządczyni Klanu zaczęła się oddalać, ale Sealiah ją powstrzymała:
- Ciebie również.
<Estranged?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!