poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Od Inez - Duch (Quest #8)

Od tych dziwnych wydarzeń minęło kilka dni. Czas zleciał mi bardzo szybko. Nawet się nie zorientowałam, kiedy minął dzień, drugi, trzeci... Za każdym razem miałam wrażenie, że znaleziony przeze mnie podczas wędrówki za mapą kamień, świeci coraz jaśniej. W zasadzie zdążyłam już do tego przywyknąć, podobnie jak i do tego, że ciągle miałam wrażenie bycia obserwowaną. Chyba faktycznie kartka nadesłana wtedy przez kruka nie była wcale sfałszowaną, głupią wiadomością, a miała rzeczywiste podłoże i najwyraźniej ostrzegawczy przekaz.
Tego dnia nie dane mi było się wyspać. Położyłam się jak zwykle o wschodzie słońca w cieniu jaskini, by dostające się z zewnątrz słońce nie doskwierało mi. Jednak ledwie zmrużyłam oczy, a już wyczułam czyjąś obecność. Oczywiste, że pierwsze, o czym pomyślałam, to ten dziwny kamień. Niestety najwyraźniej nigdzie nie została napisana taka księga, która pomogła by mi wyjaśnić pochodzenie i przeznaczenie danego przedmiotu, albo nawet i jego historię. W celu znalezienia paru informacji wybrałam się nawet do klanu wiecznego śniegu, którym władały dwie siostry. Pomimo licznych bibliotek, tam również nie mogłam znaleźć żadnych pomocnych informacji na ten temat. Musiałam więc radzić sobie sama. Tego dnia zamierzałam wyruszyć w drogę powrotną do miejsca gdzie znalazłam kamień, doprowadzona przez wcześniej znalezioną mapę. Być może tam znajdowała się, lub znajduje, jakaś wskazówka, którą zwyczajnie musiałam pominąć. Jednak jak zwykle o tej porze najpierw chciałam zregenerować energię i przeczekać przy okazji okres, w którym słońce świeci najmocniej. Jednak kamień, pod wpływem nieznanego mi działania, zaczął wywoływać silne fale dźwiękowe, które zaczęły się zapętlać na umyśle na tyle mocno, by przejąć nad nim kontrolę.
Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, a po schowaniu pysku w łapach dodatkowo się skuliłam, by zniwelować te objawy. I tak nie mogłam pozbyć się kamienia, a bynajmniej na ten czas nie wiedziałam jak to zrobić. Mój plan najwyraźniej musiał się powieść, bo błogi stan snu przyszedł szybko, a rozdzierające głowę szumy, wywoływane przez kamień, ucichły.
Wstałam dość wcześnie. Słońce świeciło na zewnątrz jescze jasnym światłem. Był może wschód słońca. Cudowna pora. Wiatr delikatnie kołysał liśmi drzew a w powietrzu unosiła się uwielbiana przeze mnie woń deszczu. Odetchnęłam pełną piersią i jakby nigdy nic, ruszyłam spacerowym krokiem przed siebie. Jednakże tym razem słońce nie przeszkadzało mi jak zwykle. Chciałam nawet zdjąć opaskę, by móc zobaczyć świat w kolorach rzeczywistych, tak, jak widzą go inni, a nie niczym przez czarne szkło. Zanim zdążyłam to zrobić przypomniałam sobie, jakie to może przynieść nieszczęście. Lekko posmutniałam z tego powodu, jednak nie za bardzo się przejęłam. Po prostu kierowałam się dalej, nie wiedząc dokładnie, dokąd. Wkrótce gęsto rosnące krzewy i mech, zaczęły się zmieniać w występującą w niskich kępkach, bujną trawę, która im dalej byłam, tym wyżej rosła. Zatrzymałam się na niewielkim wzniesieniu, bo wzgórzem nie można tego nazwać. Teraz jasnozielone łodygi sięgały mi do nadgarstków, a w powietrzu unosił się dziwny zapach czyjejś obecności. Nie uciekałam jednak, jakby wiedząc, co mnie czeka. Zamiast tego wytrwale czekałam na pojawienie się istoty przebywającej tu. Wkrótce z gąszczy wypełzło dziwne monstrum przypominające sylwetką tygrysa bengalskiego, jednak sporo od nich większe. Wpatrzyłam się w oczy zwierzęcia, a ono przeistoczyło się w bestię z czarnej mazi, będącej chyba zamiennikiem krwi, i kości. Wielki dwunogi szkielet o smolanym odcieniu, okryty jedynie strzępkami skóropodobnego materiały. Wyraźnie rysowały się na nim pustki wynikające z długiego czasu od śmierci. O ile owa istota w ogóle niegdyś żyła. W czaszce podobnej do jeleniej znajdowały się dwa wgłębienia, z których ziało zupełną pustką. Na miejscu oczu były jedynie białe plamy, które w wyniku kontrastu zdawały się nawet świecić. Znajdujące się na głowie połamane, jelenie rogi, były wręcz przesiąknięte przestarzałą krwią ofiar na wylot. Ciecz znajdowała się również na pysku i racicach istoty, która mimo braku płuc, wciąż jakby oddychała równomiernie. Monstrum spojrzało mi w oczy, a następnie podarowało mi narzędzie. Był to sztylet, którego rękojeść wykonano z kości martwych istot. Prawdopodobnie tych, które niegdyś padły jego ofiarami. Mimo nietypowego materiału, spokojnie można było określić to mianem arcydzieła. Bardzo detaliczne wykonanie przykuwało uwagę niejednego. Spojrzałam raz jeszcze na szkielet, stojący przede mną. Powoli rozpływał się w powietrzu, zmieniając się w czarne jak smoła płatki róż.
- Twoim zadaniem jest zabicie alfy. Zrób to, a czeka cię nagroda. Masz na to 24 godziny...
Po tych słowach istota rozpłynęła się na dobre. Byłam jeszcze w transie. Wzięłam sztylet i podążyłam do swojej jaskini, aby przeczekać do zmierzchu.
Wówczas wyruszyłam do centrum klanu. Tereny nocą były jeszcze piękniejsze, jednak teraz nie zwracałam na nie aż takiej uwagi. Miałam jeden cel. I chciałam go dokonać. Niezauważona wspięłam się jak najciszej na drzewo, na którym mieszkał alfa. Zbliżała się północ, w związku z czym basior spał. Jego sen jednak był płytki. To normalne, musi być gotowy do pomocy, jeśli coś by się stało. Wiedziałam, że jest sprytny, dlatego musiałam na siebie uważać. Nieostrożny ruch i mógłby się obudzić. A wtedy nie dostała bym tej nagrody, która przecież tak się prosiła o zdobycie. Nie posiadałam żadnej, przydatnej mocy, żeby wzmocnić sen. W zasadzie nie wiedziałam co mogę zrobić, jak sobie pomóc, a czasu było coraz mniej. Postanowiłam działać szybko. Wzięłam sztylet i już miałam zadać cios, jednak on się obudził. Chciał się obronić, jednak to się nie udało. Zanim się choćby ruszył zdążyłam wbić ostrze prosto w żebra. Wilk jeszcze przed śmiercią wydał cichy, żałosny skowyt. Jego zielone ślepia pełne szoku wierciły mnie na wylot. Chaotyczne, płytkie oddechy były coraz bardziej bezsilne. W końcu udusił się własną krwią. Serce biło jeszcze chwilę a ja stałam w kałuży krwi. Kiedy tylko sobie uświadomiłam co zrobiłam, upuściłam sztylet, a sama pogrążyłam się w płaczu. Jak ja mogłam być taka głupia. Jak mogłam dać się tak omotać... Przecież.. Przecież był dla mnie taki ważny! Dlaczego do tego dopuściłam... Dlaczego?!
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to był tylko durny sen. Sen, a raczej koszmar, a ja nadal leżałam na moim posłaniu w cieniu jaskini. Savior jeszcze żyje, nie zabiłam go. To był tylko koszmar... Gdy tylko unormował mi się oddech przewróciłam się na drugi bok. Ku mojemu zdziwieniu, obok kamienia leżał teraz sztylet, który dostrzegłam w wizji. Zakrwawione ostrze błyszczało w słońcu dnia. A jeśli tak naprawdę to była wizja przyszłości? 
- Masz 24 godziny... - w głowie znów zabrzmiał ten głos ze snu. Moje serce momentalnie przestało bić. To tak naprawdę był dopiero początek...

QUEST ZALICZONY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!