piątek, 4 sierpnia 2017

Od Avalanche - Zbłąkany czarny kłębek

Wyszłam na obchód terenów, tak samo jak Patton i Ivy. Te dwa wilki stale krążyły po terenach i miały u mnie największy szacunek, za to, ile robiły dla mojego Klanu praktycznie bezinteresownie. Nie zależało im na zdobyciu rangi, pieniędzy, czy czegokolwiek prestiżowego. Nawet nie dotyczyło to bezpośrednio ich stanowisk, one po prostu chciały to robić, czuły, że takie mają obowiązki. Tak samo, jak i ja, jednak ja nie robiłam tego jedynie z takiego poczucia, to po prostu był mój obowiązek. Dzięki Elasowi nie musiałam tego robić aż tak często, bo jednego dnia to on wybierał się na sprawdzanie terenów, drugiego ja. Brooke również bardzo chętnie nam pomagała, była w kocu Młodą Przywódczynią, więc być może kiedyś zajmie nasze miejsce.
Gdzieś w centrum Orleg Lasu wyczułam woń wilczycy. Był to zapach sprzed kilku godzin, więc nie byłam w stanie określić, czy znajduje się jeszcze na terenach Klanu. Chciałam przywołać Patt'a, aby szybko to sprawdził, w końcu ze swoją super szybkością jest w stanie zrobić to w momencie, jednak przerwał mi pewien tajemniczy dźwięk. Wydawało mi się, że słyszę piszczenie. Podążałam za dźwiękiem w gęstwinę warstwy podszytu. Liczne krzaki bardzo mi przeszkadzały, jednak starałam się niczego nie zniszczyć, aby Las nadal pozostawał tak samo piękny i zielony. Był z tym ostatnio problem, bo upały mocno dawały o sobie znać i drzewa oraz inne rośliny nie miały wystarczającej ilości wody. Niestety, musiały sobie z tym poradzić i byłam pewna, że to zrobią. Ten las widział już pewnie gorsze uderzenia gorąca.
Wracając do pisków, na początku były one ciche, jednak kiedy istota będąca źródłem dźwięku usłyszała moje kroki, zaczęła piszczeć coraz głośniej, aż w końcu było to uciążliwe. Chciałam najszybciej jak to możliwe dostać się do tego czegoś i w jakiś sposób sprawić, by ucichło. Byłam już prawie przy źródle dźwięku, jednak nic nie widziałam, co mnie lekko niepokoiło. Cień rzucany przez rozłożyste klony i kasztanowce skutecznie maskował małego, czarnego szczeniaka, który leżał pośród mchów. Teraz czułam wyraźnie zarówno jego zapach, jak i wilczycy, jednak tej drugiej nigdzie w pobliżu nie było. Żadna dobra matka nie zostawiłaby swojego dziecka samego bez opieki w środku lasu, który w dodatku był zamieszkiwane przez wilki i inne stworzenia, które mogły mu zagrozić. A więc musiał zostać porzucony. Tylko kto był na tyle głupi, by porzucić szczeniaka w lesie na pewną śmierć?! Miałam nadzieję, że zapamiętam ten zapach i w przyszłości znajdę waderę, która się tak zachowała. 
Tymczasem wzięłam zaniepokojone i jeszcze ślepe wilczątko w pysk i zaniosłam do siebie. Robiłam to najdelikatniej jak umiałam, jednak nie miałam za bardzo doświadczenia w tej sprawie. Pokazałam go Eliasowi i Brooke, którzy nie mieli nic przeciwko, by nasza rodzina się powiększyła. Od tej pory Kanashimi - bo tak nazwaliśmy wciąż smutno piszczące szczenię - stał się członkiem naszej rodziny, synem moim i Eliasa, oraz bratem Brooke, która bardzo cieszyła się z faktu, iż może się opiekować tym szczeniakiem. A więc zostałam mamą, jednak znów nie jest to moje dziecko. Liczyłam, że kiedyś dorobię się własnych szczeniaków, którym dam wszystko, na co tylko zasługują i jeszcze więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!