Mały skurczybyk już mnie denerwował. Czemu ostatnio wszystko w Cecidisti Stellae kręciło się wokół miłości? Althena i Fallen, Withered Rose i jej dziwne zachowanie wobec mnie, a teraz jeszcze ten dzieciak pyta się, czy jest jakaś kandydatka na jego matkę. Była. Ale już jej nie ma. To nie moja wina, że nie chciała mnie już znać i odeszła. Nawet nie mogłem poznać własnego syna... Dziecka, które mogłem pokochać, chociaż teoretycznie go nie chciałem. Może za parę lat ono też przybędzie do Watahy w celu zabicia mnie, tak jak zrobiła to moja nieżyjąca już córka?! Chciałem to wszystko odpowiedzieć szczeniakowi, jednak powstrzymałem się, nie chcąc mu ukazywać moich słabości, a także historii.
- Nie ma - Mruknąłem. - I nie będzie.
- Nie gadaj, na pewno jest ktoś, kto ci się podoba - Naciskał Arcady z coraz wredniejszym uśmiechem.
- Jest jeden wilk, który mi się podoba - Rzuciłem. - Widzę go codziennie w lustrze wody. Tak, brawo, zgadłeś, to ja. JA i nikt inny.
- Oho, czyli drażliwy temat - Zaśmiał się. - Chcesz o tym pogadać? - Jego ton był kpiący, tak cholernie, okropnie kpiący. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co przeżyłem. A ja pomimo, iż miałem dystans do siebie, oczekiwałem szacunku, szczególnie od takich młodzików jak on. Choć miał już trochę rzeczy w swojej kartotece, gówno wiedział o życiu. A ja miałem go nauczyć czegokolwiek, aby nie popełniał podstawowych błędów. Nie musiałem go uczyć, że jeśli rzuci się z urwiska to umrze. Musiałem go nauczyć, że karma wraca, że życie zawsze będzie mu pluć w twarz. Musiałem mu pokazać, jak z tym walczyć i zachować siebie. Jak się nie załamać, jak być silnym psychicznie. Siły fizycznej mógł go uczyć mistrz, jednak tego nikt go nie nauczy. To polega na doświadczeniu, którym trzeba się dzielić, aby inny wilk mógł je potem nabyć. Aby nie popełnił już niektórych błędów. Nie chciałem, aby Arcady spełnił wszystkie marzenia i plany, których mi nie udało się spełnić. Miałem jeszcze czas, aby spełnić swoje cele, jednak chciałem, aby miał w życiu łatwiej, niż ja. Aby bardziej myślał, nie był takim idiotą. Chciałem, by chociaż on czuł się spełniony i w pełni szczęśliwy z samym sobą. Choć byłem pewien, że basior do optymistów nie należy, chciałem, aby choć raz w swoim życiu szczerze się uśmiechnął. Bez aktorstwa. Bez wymuszania. Zdawałem sobie sprawę z tego, że choć chciałem dla niego dobrze, nie mogłem spodziewać się czegokolwiek w zamian, a wręcz przeciwnie. Ta mała istota będzie mi zatruwała życie dopóki nie stanie się w pełni samodzielna i niezależna, jednak jestem w stanie znieść tą myśl. Może uda mi się utrzymać kontakt chociaż z tym dzieckiem, choć właściwie nie jest ono moje.
- Musimy pogadać o innych rzeczach - Wyminąłem jego pytanie. - Jako szczenię, musisz odnaleźć sobie mistrza, który będzie cię szkolić.
- A ty nie możesz nim być? - Zapytał szczeniak, już lekko znudzony.
- Niestety, ale nie - Odparłem. - Rodzic może uczyć tylko niektórych rzeczy. Mogę cię oprowadzić po Klanie i opowiedzieć nieco o jego historii, a także członkach. Jednak walki, polowania, mocy, tego musi nauczyć cię mistrz. Polecam wybrać go sobie jak najszybciej.
Zapomniałem już o moim ckliwym wywodzie w myślach. Ton mojego głosu był obojętny, a pysk nie wyrażał żadnych emocji. Takiego siebie lubiłem najbardziej.
< Arcady? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!