Bezwzględność Mortimera brzmiała przerażająco. Jeśli był w stanie zabić własnego ojca, nic nie powstrzymałoby go przed tym, aby zabił innych członków rodziny. Doszło do mnie w jak wielkim niebezpieczeństwie znajdują się Saira oraz Samsawell. Zależało mi na nich i chciałem im jakoś pomóc, choć sam miałem problemy. Problemy, z którymi musiałem zmierzyć się raczej w pojedynkę.
— Kiedyś zaproponowałem Twojemu ojcu, żeby mnie trenował. Wówczas się nie zgodził, bo nie nie było wiadomo czy zostanę przyjęty do watahy. Myślisz, że zgodziłby się tym razem? — dopytałem Sairy, patrząc na nią uważnie.
— Nie wiem, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie — odparła wadera.
Westchnąłem cicho.
— Z drugiej strony, czemu miałby się nie zgodzić. Niebawem skończy mnie trenować, więc może będzie miał trochę wolnego czasu — pocieszyła mnie biała wilczyca. — Wstawię się za Tobą.
Zaskoczyła mnie.
— Naprawdę? — upewniłem się. Skinęła łbem. — Byłoby miło.
Oboje ruszyliśmy w kierunku siedzącego samotnie przy Jeziorze Nowiu Well'a, czekającego na nas cierpliwie. Kiedy podeszliśmy bliżej, dało się zauważyć, że basiora coś trapi.
— Wszystko w porządku, ojcze? — zapytała Saira, a w jej głosie dało się wyczuć troskę o rodziciela, którą zdawała się ukryć.
— Tak — wypalił automatycznie, myślami będąc gdzie indziej.
Wymieniliśmy z Sairą porozumiewawcze spojrzenie. Temat treningu musiał poczekać, wpierw musieliśmy się dowiedzieć co gnębi wilka.
— Well, nie chrzań. Widzimy, że coś jest nie tak — Spróbowałem go przycisnąć do muru.
Samsawell tylko posłał mi zmęczone spojrzenie, po czym wstał i bez słowa skierował się w sobie znanym kierunku. Posłałem Sairze pytające spojrzenie.
< Saira? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!