Kocham zachody słońca. Są nad wyraz cudowne. Gdy złote promienie, otulające teren wokół wspaniałą łuną, chylą się ku linii horyzontu ciemniejąc, by po niedługiej chwili, trwającej zaledwie kilka minut, ostatecznie zniknąć, rozpłynąć się jakby pod ziemią, by oddać dyżur nad planetą księżycowej tarczy. Owa kamienna skała, wisząca na sklepieniu niebieskim, emanuje tak delikatnym światłem, srebrzystym. Jest latarnią oświetlającą niebo nocą, wskazującą drogę zagubionym i przywołującą do życia stworzenia nocy. Kocham ten moment, gdy wiatr rozwiewa piasek na plaży, niosąc od strony morza przyjemną ochłodę. Wtedy wiem, że jestem bezpieczna i mogę wyjść wówczas na łowy.
Opuściłam jaskinię, po raz kolejny gdy zmierzch nadszedł, by udać się na codzienny spacer. Ponownie otulała mnie głucha cisza, a księżyc pobłyskiwał w tafli wody. Zbliżyłam się do końca plaży. Musiałam przejść nieco dalej, bo akurat tego dnia był odpływ. Gdy tylko stanęłam przy linii wody moje łapy zetknęły się z przyjemnie ciepłą cieczą. Woda jeszcze nie zdążyła się schłodzić. Zanurzyłam pysk w wodzie by się napić, a następnie ruszyłam brzegiem wzdłuż plaży, prosto w kierunku granicy.
Nigdzie mi się nie spieszyło, dlatego też moje tempo było spacerowe. Ostrożnie stąpałam po miękkim piasku, zostawiając za sobą wyraźne ślady łap. Rana, którą ostatnim czasem zadał mi przeciwnik, zdążyła się już zagoić, pozostawiając po sobie jedynie niewidoczny ślad. Miałam ochotę zdjąć przepaskę zakrywającą mi oczy. Bardzo chciałabym zobaczyć świat taki, jakiego niedane było mi widzieć od narodzin. Byłam ciekawa jak wygląda naturalnie, bowiem osłona, która miała chronić moje oczy, sprawiała, że wszystko dookoła było ciemne. Zupełnie jakbym patrzyła przez przysłowiowe czarne okulary. Pytanie, dlaczego? Dlaczego ktoś musiał być dla mnie tak okrutny?
Zapewne nigdy się tego nie dowiem. Ale cóż poradzić, takie życie. Nie cofniesz biegu wydarzeń, nie zawrócisz się by zwiedzić przeszłość.
Moje przemyślenia wyrwał pusty stukot w okolicy. Nim się zorientowałam, byłam niemalże przy granicy. Wtem do mych nozdrzy dotarł nowy zapach. Nieznany, wyraźny. Wytężyłam zmysły. Wokół nadal panowała przyjemna cisza, jednak spokój zakłócała czyjaś obecność. Ostrożnie podeszłam w danym kierunku. Księżyc rzucał bladą poświatę na nieznaną mi osobniczkę. Była to najprawdopodobniej wadera w wieku zbliżonym do mojego, niestety nie byłam w stanie określić go dokładnie, podobnie jak jej aparycji, ze względu na okoliczności tego "spotkania", jeśli można to tak nazwać. Wspomniana postać była posiadaczką ciemnego umaszczenia z jaśniejszymi odmianami w rodzaju plamek na łapach. Jej futro na szyi wydawało się jakby dłuższe, jednak możliwe, iż było to tylko złudzenie wywołane aktualnym oświetleniem. W złotych oczach dostrzegałam niepewność i coś w rodzaju strachu, najprawdopodobniej nie spodziewała się mnie wcale. Postanowiłam jednak nie zgrywać ofiary losu i wyłoniłam się z tymczasowego ukrycia, jeśli w ogóle są się to określić tym słowem, w efekcie czego stanęłam na przeciwko nieznajomej. Nie wiedziałam co mogę zrobić, ani jak zareaguje postać, dlatego stałam wpatrując się beznamiętnym spojrzeniem w jej głębokie oczy. Odwzajemniała moje spojrzenie. Stałyśmy tak w ciszy dobre trzy minuty, czekając, która pierwsza się odezwie.
Po chwili uświadomiłam sobie, że skoro przyłączyłam się do Viridi Agmen, muszę bronić tych terenów jeśli tylko nadarzy się taka okazja. Nie wiedziałam jednak czy osobniczka jest wrogiem czy zabłąkaną duszą, która podobnie jak ja przed odnalezieniem tego terenu, poszukuje schronienia bądź ostoi. Dlatego postanowiłam skierować się z tym do Savior'a, naszego szanownego alfy. Krótkim wyrażeniem poinformowałam waderę, gdzie się znajdujemy oraz poprosiłam by podążyła za mną, i nie przedstawiając się nawet, skierowałam się w stronę lasu, skąd mogłam dostrzec szczyty Królewskich Koron.
<Gisei?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!