Wciąż nie umiałem przyzwyczaić się, że Wataha, w której znajdowałem się od początku jej istnienia jest podzielona na cztery Klany. Pamiętałem jeszcze pierwszego Alfę, pierwszą wojnę, całkowite początki imperium, które udało nam się stworzyć. Potem wszystko zaczęło się zawalać, a my polegać w gruzach własnej pracy... Po tym, jak światełko w tunelu na chwilę rozbłysło, znów zapanowała ciemność. Kilka płomieni, kilka żyć, starało się coś z tym zrobić.
Dziś leżałem na łące skąpany w promieniach słońca, starając się nie myśleć nad tym, co było i skoncentrować się na tym, co jest i będzie. Miałem mnóstwo planów na życie, jednak nie wcielałem żadnego z nich, nie wiedząc, który mam wybrać. Spojrzałem na Makkę, polującą właśnie niedaleko mnie. Powiedziała, że nie chce pomocy i poradzi sobie sama, dlatego leżałem sobie spokojnie i obserwowałem moją partnerkę. Nie wiedziała którą łanię ma wybrać. Porównałem teraz swoje plany na życie z polowaniem Makki i stwierdziłem, że jest to idealna metafora mojego życia. Wydawało mi się jednak, że podjąłem decyzję.
Patrzenie na szczęśliwą partnerkę sprawiało mi dużą radość. Od dawna nie widziałem jej tak uśmiechniętej, jej oblicze nie było skazane żadnym zmartwieniem, oczy wyrażały jedynie radość i spokój. Patrząc na nią byłem pewien, że teraz powinienem skupić się na założeniu rodziny. Czas zatroszczyć się o potomka, o kogoś, komu będę teraz mógł pomóc w spełnianiu kolejnych celów. Nie wiedziałem jednak, co na to wszystko powie Makka. Zajmowała się już szczeniętami i być może była tym już zmęczona. Kiedy tylko wróciła do mnie ze zdobyczą, postanowiłem rozpocząć rozmowę, by jak najszybciej poznać odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania.
- Jak się dzisiaj czujesz najdroższa? - Zapytałem, uśmiechając się i pomagając jej podzielić mięso.
- Całkiem dobrze - Uśmiechnęła się. - Mam dobry dzień.
- Cieszę się z tego powodu - Odpowiedziałem i zacząłem jeść swoją część upolowanej przez Makkę zdobyczy. - Wiesz, całkiem długo już stąpamy po tym świecie.
- Wiem, gdyby nie magia, już dawno bylibyśmy obróceni w proch - Odparła.
- Tak - Rzekłem. - A dziś obracamy się z prochu w ogniste feniksy i lecimy zdobywać szczyty, spełniać marzenia... Jednak mam wrażenie, że to wszystko jest bardzo monotonne. Może pora coś zmienić?
- Co masz na myśli? - Spytała.
- Zobacz, nie pamiętam, kiedy zjedliśmy mięso w całości na jedno posiedzenie. Zawsze coś musi zostać.
- Nie widzę związku.
- A ja tak - Kontynuowałem wywód. - Mam wrażenie, że brakuje w naszej rodzinie jednego osobnika, który wprowadziłby w nasze życie nieco więcej koloru, który mógłby jadać z nami posiłki i cieszyć się każdą chwilą pokoju, wspierać nas na wojnie i pogrzebać w razie śmierci.
< Makka? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!