Spacerowałam sobie spokojnie wzdłuż granicy mojego klanu, aż do głowy wpadł mi pomysł, w każdym wypadku nie należący do tych zbyt najmądrzejszych. Uznałam, że skoro są cztery zupełnie różne klany, to i klimat na nich jest zupełnie różny. Zdążyłam się o tym już przekonać poznając moją niedoszłą ofiarę, brązową wilczycę o imieniu Brooke. Ale skoro różny klimat, to i logicznym jest, że różnorodna roślinność też będzie. Na przykład niektóre w miarę przydatne mi rośliny mogłyby się znaleźć na bardzo suchym klimacie. Znałam takie miejsce co prawda tylko z opowieści, ale jednak to zawsze coś. Postanowiłam się tam wybrać. Wiedziałam doskonale, co może mnie tam czekać. Byłam na to psychicznie przygotowana. Postanowiłam jednak mimo wszystko zaryzykować. Z resztą, nie mam nic szczególnego do roboty na tym świecie, nie jestem tutaj szczególnie niezbędna, dlatego też raczej nikt nie zauważyłby mojego zniknięcia. Poza Savior'em, naszym kochanym alfą, z którym przeprowadziłam najdłuższy dialog w moim życiu, Arcunem, czyli pierwszym spotkanym wilkiem i Brooke, moją ofiarą, którą zamierzam utrzymać przy życiu tak długo, jak tylko to możliwe.
Nim się zorientowałam, znajdowałam się na terenie Cecidisi Stellae. Wiało tu totalną pustką, a odór śmierci był wyczuwalny niemalże na kilometr. Ziemia była zimna i bardzo nieprzyjemna. Jedynie w nielicznych miejscach można było dostrzec niewielkie wysuszone krzewy lub kępki trawy. Mój wzrok przykuło jednak coś, co względnie w zupełności tu nie pasowało. Biały kwiat, którego płatki pobłyskiwały w blasku księżyca sprawiał wrażenie wyciągniętego z kontrastu. Nie pasował do tego miejsca. Podeszłam bliżej, chcąc sprawdzić, czy to przypadkiem nie fatamorgana. Nieopodal usłyszałam warczenie. Uznałam jednak, że jestem przewrażliwiona, oraz że zwyczajnie mi się przesłyszało. Nie przejmując się tym zbytnio, podeszłam bliżej kwiatu. Chciałam go tylko obejrzeć, przyjrzeć się dokładniej. Ni stąd ni zowąd wyskoczył na mnie sporych rozmiarów wilk.
-Kim jesteś i czego chcesz?- Zapytał złowrogim głosem. Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że lepiej będzie odejść, dlatego zaczęłam się wycofywać. Wadera, co zauważyłam dopiero po dłuższej chwili, gdy tylko zaczęłam uciekać, wytworzyła mroczny bicz, którym zamachnęła się, następnie dość mocno raniąc mnie w tylną łapę. Skóra zapiekła a na miejscu ataku pojawiło się niewielkie wgłębienie. Podniosłam się jednak mimo bólu i próbowałam uciekać, jednak przeciwnik zapętlił ognisty okrąg. Ledwie zatrzymałam się przed ścianą płomieni. Spojrzałam na waderę, która ponowiła swoje pytanie. Odpowiedziałam, bo co innego mogłam zrobić?
- A ty niby kim jesteś, że mnie atakujesz? - Zabrzmiało moje pytanie. Wadera chyba nie była z niego zbyt zadowolona, bowiem uśmiechnęła się krzywo, po czym odparła nieprzyjemnym tonem.
- Znajdujesz się na terenie Cecidisi Stellae. Na moim terenie.
Wtedy zrozumiałam, jak wielkie niebezpieczeństwo mi grozi. Ognisty okrąg zmniejszał się, musiałam zrobić kilka kroków do przodu. Wytworzyłam wokół siebie lodową barierę, która mogłaby mnie uchronić na dłuższy czas.
- Pomyślmy... Mówisz więc, że jesteś z Viridi Agmen... Stąd jeszcze nikt nie zginął. Jeszcze... - zaśmiała się pod nosem. - Zechcesz może dostąpić tego zaszczytu, i umrzeć z naszych łap jako pierwsza?
- Żaden mi zaszczyt - Prychnęłam.
Dałam sobie do zrozumienia, że mój lód nie topnieje. Postanowiłam spróbować uciec. Prawie się udało, jednak.. Nie. To nie mogło się udać. Moja przeciwniczka spowodowała rozstąpienie się ziemi, co utworzyło dość dużą przepaść. Nie mogłam przebiec. Dlatego też zniszczyłam osłonę z lodu i wzbiłam się w powietrze. Cudem uniknęłam płomieni. Zaczęłam biec przed siebie. Chciałam uciec. Uciec jak najdalej stąd. Jednak mogłam sobie tylko pomarzyć, że ona odpuści. To bezwględna morderczyni. Oni nigdy nie odpuszczają tak po prostu. Wkrótce potem zaczęła mnie gonić.
Gdybym była bardziej wytrzymała, mogłabym uciec. Nie wydawała mi się zbyt szybka. Miałam jakieś szanse. Tylko na pozór. W praktyce było inaczej. Już po kilku metrach zaczęłam się okropnie męczyć. Powietrza w płucach brakło. Nie miałam siły utrzymywać tego samego tempa całą drogę, dlatego też notorycznie zwolniłam. Wiedziałam, że mnie dopadnie. Tak też się stało. Jednak nie skoczyła na mnie, jak się spodziewałam. Zadała proste pytanie. Walczę, czy się poddaję. To oczywiste, że postanowiłam walczyć. Miałam jeszcze dość honoru. Zamiast jednak atakować, do czego miałam możliwość, postanowiłam dalej uciekać. Spróbować. Wadera jednak zatrzymała mnie i sprawnie unieruchomiła, wgryzając mi się w kark. Ja w popłochu zaczęłam machać łapami na wszystkie strony, to były niekontrolowane ruchy. Czułam własną krew, ten okropny, piekący ból. Czułam dokładnie. Wiedziałam, że ona mnie zabije, prędzej czy później by to zrobiła. Tracąc świadomość czułam nadal, jak rzuciła mną o drzewo, jak wgryzała mi się w kark. Dusiłam się od odoru krwi. Nie miałam już sił by uciekać. Postanowiłam grać na zwłokę. Wstrzymałam oddech. Udałam martwą. Chyba zadziałało, bo wilczyca wkrótce potem odeszła. Słońce już wzeszło. Z piekącą skórą i licznymi ranami, ruszyłam resztkami sił w drogę powrotną. Nie miałam nawet siły płakać. Zatrzymałam się na granicy Viridi Agmen. Złapałam ostatni oddech na jaki było mnie stać. Jedyne co czułam to kruki, które zleciały się nade mną jak nad padliną, i otulając mnie czarnym jak smoła płaszczem, wyrywały spore płaty skóry.
<Savior, zechcesz skrócić czyjeś cierpienie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!