niedziela, 11 czerwca 2017

Od Ivy - Wielkie Próby, część 3 (Quest #10)


Tego pamiętnego dnia obudziłam się dość wcześnie, jednak nie z byle jakiego powodu. Miałam czekać na "przewodnika" pod jaskinią... jeszcze przed siódmą rano. Wyraźny świergot ptaków dawał się we znaki, jednak słońce ciągle kryło się za grubą warstwą szarych obłoków. Po dłuższej chwili oczekiwania po mojej prawej pojawiła się pewna samica. 
- Przepraszam, że tak długo. Avalanche poprosiła mnie o pokierowanie tobą podczas ostatniej próby. Wadera, która okazała się być moim przewodnikiem nie wykazywała niczego specjalnego. Skórzany pasek delikatnie zagniatał śnieżno-białą, lśniącą i delikatną sierść. Dopatrzyłam się jednak jednego podobieństwa, mianowicie jej powieki również były czarne. Byłam jednak pewna, że jest to zwykłe umaszczenie. 
- Oczywiście, dziękuję za "podjęcie opieki" nad moją osobą. Zdradzisz mi coś więcej? 
- W sumie, dlaczego nie, ostatnia próba będzie polegać na sprawdzeniu twoich umiejętności w walce... i to ja będę twoim przeciwnikiem. Najpierw jednak musimy przejść w jedno miejsce. 
Cóż, ostatnia próba z początku wydawała się prosta, samica nie wyglądała na kogoś, kto mógłby poważnie zaszkodzić... Pozory zawsze były rzeczą omylną, a ja od zawsze o tym zapominałam. Dotarło to do mnie dopiero po tym, jak twardą ziemię zastąpił zimny puch... a my obie znalazłyśmy się na terenach klanu Luminosum Iter.
- Tak więc, Ivy - Zaczęła wadera, stając na środku białej polany. Było zimno, piekielnie zimno... oczywiście ona tego nie odczuwała. Sama "arena" została otoczona drzewami, a te pokryły się lodową powłoką oraz szklanymi soplami... nie podobały mi się. - Nasza walka odbędzie się zgodnie z zasadą pierwszej krwi. Przegrywa ta, której ciecz pierwsza zabarwi śnieg na karmazynowy kolor, zgoda? 
- Tak, zgoda... mam tylko jedno pytanie...
- Hm? 
- Jak masz na imię? Moim posługujesz się bez problemu, a twojego nie usłyszałam ani razu. 
- Obiecuję, że powiem ci po walce, oczywiście jeśli ją wygrasz - Jej uśmiech był przerażający... to były tereny innego stada, a sama samica nie mogła być jakąś pchełką... to był ktoś z wyższej półki. 
Ukłoniłyśmy się ku sobie, od teraz stając się śmiertelnymi wrogami, przynajmniej na tą krótka chwilę... 
W ułamku sekundy wilczyca zniknęła, a mnie spowiła gęsta, nieprzenikniona mgła. Dziwny kształt majaczył gdzieś pośród niej, jednak z zadowoleniem stwierdziłam, że nie odczuwam żadnych skutków ubocznych wdychania chmury wiszącej zaraz nad ziemią. Śnieg delikatnie skrzypiał, zdradzając kroki mojej oponentki. Jest z lewej, zaraz, z prawej! Nie, przede mną... Czułam się zagubiona i bezradna, jednak dość szybo otrząsnęłam się z tego doznania. Kilka moich klonów otoczyło moją dość smukłą sylwetkę, po czym rzucałam je w każde, dosłownie każde miejsce, gdzie tylko zauważyłam ruch. Po dłuższej chwili postanowiłam wyrwać się z tego pieprzonego obłoku. W tym celu najpierw rozrzuciłam własne bomby (nie mogłam być pewna, że mój przeciwnik widzi tak samo jak ja). Czując wyraźny, lekko stęchły zapach dymu z ładunków, użyłam Igieł i dosłownie wyrosłam ponad poziom sztucznego dymu. Wadera siedziała pod jednym z drzew, nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nawet nie zareagowała na to, że ją spostrzegłam. Zaczęłam powoli podprowadzać, klony, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że doskonale wie, co dzieje się wewnątrz gazowego ogranicznika widoczności, który z pewnością stworzyła. Rzuciłam się w jej kierunku, jednak dopiero wtedy zrozumiałam miejsce, które sobie wybrała. Kilkadziesiąt lodowych szpikulców oderwało się od gałęzi, po czym poszybowało w moją stronę. Uniknęłam ich w ostatniej chwili (oczywiście zmieniając się w tą przeklętą ciecz... nie lubiłam tego robić). Walka się przeciągała, a jak byłam coraz bardziej zmęczona. Ponownie obłożyłam się klonami, jednak teraz moim celem była regeneracja sił. Choćby minimalny odpoczynek. Ciągłe nasłuchiwanie nadlatujących sopli, dodatkowo utrudnione przez szarą mgłę, korzystanie z umiejętności... i walka z zimnem... wszystkie te czynniki były wyczerpujące. Wtem wpadam na jedyny plan, który miał jakiekolwiek szanse powodzenia. Najpierw zagęściłam zasłonę dymną przy pomocy własnych ładunków, później każdy z dwudziestu klonów, które do tej pory robiły mi za osłonę, wytworzył igły na środku swojego grzbietu, po czym umieścił na brzuchu około pięciu bomb. Czułam, jak wzmaga się wiatr. Najwyraźniej nieznajoma była poirytowana brakiem wiedzy na temat moich działań. Gdy w zasłonie dymnej nie było już nawet jednej drobinki wytworzonej przeze mnie mgły postanowiłam zaatakować. Gdyby to nie poskutkowało, zawsze pozostawał mi Głos Tysiąca Gardeł, jednak nie chciałam go używać. Kolejna fala lodowych szpilek zatrzymała się na sztucznych ciałach wydając przy tym głuche odgłosy rozrywanej skóry. "Teraz, albo nigdy"... Każda z Igieł została wyprostowana, a następnie wszystkie bomby zdetonowałam równocześnie. Mleczną barierę rozdarły czarne kształty, ja natomiast momentalnie padłam na ziemię (głównie ze strachu przed kolejną falą sopli). Tymczasem, moja prowizoryczna mina zakończyła swoje działanie. Słyszałam jak wbija się w różne powierzchnie, jednak najbardziej zadziwił mnie jeden dźwięk. Chwilę później mgła zaczęła opadać, a ten sam odgłos (który miał na celu wyrazić delikatny ból) powtórzył się za mną. Gdy się odwróciłam ujrzałam waderę, trzymającą nad swoim łbem wielki kawał zaostrzonego lodu. Nie mam pojęcia skąd ona go wygrzebała, jednak gdyby upuściła coś takiego na mnie to nawet tarcza z setki klonów niewiele by mi dala. Dopiero teraz zauważyłam co było powodem "jęku" wydanego przez samicę. Dość sporych rozmiarów, otwarta rana. Znajdująca się na lewym udzie... i delikatnie brocząca krwią.
Lodowy głaz opadł na biały puch z lekkim tąpnięciem, a wadera zaczęła odchodzić. 
- Avalanche już wie, że udało ci się wygrać... - Nie była z tego powodu zadowolona... - Mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz dar, który otrzymałaś w postaci mocy oraz żywiołów. 
- Poczekaj, obiecałaś mi coś... - Zawołałam.
- Ach, no tak, racja... Jestem Echo, jedna z samic Alfa klanu Luminosum Iter... a przy okazji mogę poszczycić się byciem siostrą Avalanche. 
Poczułam jak łapy uginają się pod moim ciężarem. Walczyłam z Alfą, choć sama walka nie była zbyt dynamiczna... Przekroczyłam granicę naszych klanów dobre dwadzieścia minut po zakończeniu pojedynku, miałam cichą nadzieję, że obejdzie się bez odwiedzin... jednak myliłam się. Wilczyca o szarej sierści stanęła w wejściu do mojego małego raju. Posłanie, na którym leżałam było obłożone śnieżnobiałym futrem sarny, którą to złapałam dnia poprzedniego. Muszę przyznać, że było na prawdę wygodne. 
- Gratuluję, nie myliłam się co do ciebie... 
- Powiedz, co dają mi te próby? 
- Nic nadzwyczajnego, po prostu wiem, że mogę na tobie polegać. Dodatkowo zobaczyłam jaką silą dysponuje morderczyni z klanu Fortis Corde... możliwe, że inne wilki też się o tym przekonają. Jeszcze raz gratuluję.
Mówiąc to opuściła jaskinię.

QUEST ZALICZONY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!