niedziela, 11 czerwca 2017

Od Ivy - Wielkie Próby, część 2 (Quest #10)


Kolejna ledwo co przespana noc, kolejny dzień... i co za tym idzie - kolejna próba. Mówimy, że każdy z nas uczy się przez całe życie... podnosząc się z posłania również się czegoś dowiedziałam. A dokładniej mówiąc o istnieniu wielu, wielu mięśni... aktualnie rozrywanych przez zakwasy. Gdyby ktokolwiek mnie zapytał czy po takiej walce zacznę odczuwać ból w okolicach palców raczej bym go wyśmiała. Aktualnie mój śmiech przypominał raczej błagalne wołanie o pomoc. Na szczęście tego poranka Avalanche pofatygowała się do mnie osobiście. 
- Dziś czeka cię drugie zadanie, odbędzie się ono na obszarze, który mogę z przekorą nazwać twoim ulubionym... - Rozpoczęła wprowadzenie. 
- Orli Las... - Wyszeptałam, po czym wzdrygnęłam się na samą myśl. 
- Dokładnie tak, las służący do polowań... i właśnie to będzie twoim kolejnym zadaniem. 
- Mam polować? Serio, polować? Najpierw smok, a teraz łowy? - Pytałam bardziej z sarkazmem, niż złością.
- Mhm, patrz, tam - Mówiąc to wyciągnęła łapę - Druga strona jeziora. Widzisz tą białą poświatę? 
- Tak...
- To biała sarna, bardzo rzadko można ją spotkać... jej mięso jest wyborne, a niektóre wilki sprzeczają się, czy aby nie jest istotą magiczną. 
- Mam ją wytropić i złapać... 
- Tak, bułka z masłem, prawda Ivy? - zapytała Avalanche, przy okazji dbając o to, aby zwierzyna nas dostrzegła... i uciekła. 
Ignorując ból mięśni, który i tak ustąpił po kilku następnych minutach poruszania się przekroczyłam jezioro. Zaczęłam zagłębiać się w Orli Las, najciszej jak tylko potrafię. Jeden z moich klonów szedł nieco wyżej niż ja, mianowicie jego trasą były korony drzew. W pewnej chwili dostrzegłam to majestatyczne zwierze. Stało na samym środku polanki, w spokoju skubiąc trawę. Światło, które ewidentnie padało na stworzenie powodowało coś na wzór iluzji optycznej. Dzięki niej sarna zamieniała się w Banshee, tylko zamieszkującą las łowców. To nie mogło być łatwiejsze, wyskoczyłam wymierzając idealny cios siecią igieł. Nie mogła mi uciec, po prostu nie mogła... a jednak to zrobiła. Podniosłam czarne jak smoła odnóża wyrywając przy okazji dość dorodną kupkę czarnoziemu. Ona stała za mną, wlepiała we mnie te swoje delikatne .ślepia... "czemu chcesz mnie skrzywdzić? Zobacz, patrz na mnie! Spójrz, jestem piękna, cudowna, oszałamiająca! Nie rób mi krzywdy... zresztą i tak nie dasz rady!" Jej oczka nie wyrażały tylko wyżej wspomnianej opinii. Rzucały mi wyzwanie... wiedziałam, że nawet walka z tym zmutowanym krokodylem z poprzedniego dnia była łatwiejsza. Tym razem przyjęłam inną taktykę, chciałam ją znaleźć i zobaczyć jak zareaguje na klona. Czy zdoła go wyczuć, zaatakować... a może całkowicie go oleje? Tym razem jednak znalezienie jej zabrało mi o wiele więcej czasu. Siedziałam na gałęzi, niczym kruk prześladujący mnie w sennej wizji. Moja niedoszła ofiara stała pomiędzy drzewami... była mądra. Krzaki, które sprawiały jej największy problem były bardzo daleko, natomiast potencjalny zabójca musiał podejść tak, aby się ujawnić. Kopia wyszła zza krzaków, po czym stanęła na wprost wiecznego uciekiniera w białej szacie. Zanim przejdę dalej, jest coś co powinniście wiedzieć, o klonach, które tworzę. Przypominają mnie, jednak tylko z zewnątrz. Ich słaby punkt znajduje się na gałce ocznej, ponieważ jestem zbyt słaba, aby go zniwelować. Jednak to co dzieje się w ich wnętrzu.. to nie jestem ja. One ni mają serca, żył, układu nerwowego, żołądka, płuc.. One nie czują zmęczenia... nic nie czują! Mogą na siebie przyjąć dowolną liczbę ciosów, jednak żaden z nich nie może być wyprowadzony w to zasrane oko! Co za tym idzie, klony te nie posiadają również mojego zapachu... Są martwe, niczym zombie. Właśnie taka marionetka aktualnie zbliżała się do anioła w zwierzęcej skórze. Mimo iż było zwinne, instynkt zada był taki sam. Nie czuła zagrożenia, bo według niej takowe nie istniało. To tak jakby jakiś ogromny liść był popychany w jej stronę. Nie chciałam bezcześcić jej pięknego ciała, dlatego mordu dokonałam tylko za pomocą jednego uderzenia. Igła przebiła czaszkę i utknęła w jej wnętrzu. Delikatne nogi samicy ugięły się pod ciężarem omdlałego cielska, które bezwładnie osunęło się na leśną ściółkę. Najdelikatniej jak tylko mogłam podniosłam martwe zwierze, zarzuciłam sobie na grzbiet, po czym skierowałam się do Wodospadu Życia. Nie byłam zadowolona z tego, co zrobiłam, nie chciałam kosztować jej jedwabistego, kruchego i soczystego mięsa. Przez ułamek sekundy zapragnęłam cofnąć czas... ale to było tylko zwierzę... niezwykłe, jednak wciąż zwierzę. Byłam ponad nim, a dziś to właśnie ono, a dokładniej jego pieczone mięśnie stały się mą kolacją. Oczywiście uprzednio pokazałam je Avalanche i zaprosiłam na wspólny posiłek. Ta jednak odmówiła, domyślam się, że ma ważniejsze sprawy na głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!