- O Ivy, wreszcie jesteś - Głos przywódczyni momentalnie wyrwał mnie z myślowego transu. - Mam nadzieję, że nie popsułam ci żadnych istotnych planów.
- Nic się nie stało, nie miałam żadnych planów na dzisiejszy dzień - Odparłam próbując zabrzmieć jak najbardziej błogo i spokojnie.
- To wspaniale, ponieważ możesz nie wyrobić się w jeden dzień, a raczej jest to pewne. Wraz z Patton'em zauważyłam w tobie nieco większy potencjał. Oczywiście, każdy go ma, jednak ty starasz się go ukazać... Tak więc, czy podejmiesz się wyzwania trzech prac, jako jeden z nielicznych wilków w Watasze Krwawego Wzgórza?
Byłam zachwycona, równocześnie mój świat zamienił się w wybuch supernowej. Jeśli te wyzwania wymyśliła Alfa, to nie mogły być one banalne... Jednak, co mi szkodziło spróbować?
- Z wielką chęcią podejmę się postawionego przez ciebie zadania. Z radością przyjmę każdą wskazówkę lub instrukcję.
- Dobrze, więc zaczynajmy. Twoim pierwszym zadaniem będzie wybranie się poza tereny watahy, odnalezienie oraz zabicie pewnej jaszczurki.
"To ma być jakiś żart!?" - Dokładnie takie słowa cisnęły mi się na język... mimo to tylko pokiwałam łbem.
- Rozumiem, mogę jednak poznać trochę więcej szczegółów?
- Jasne, jeśli ją znajdziesz... nie dasz rady jej zgubić.
- Co, jest aż taki wielka?
- Dokładnie, większej raczej nie mogłaś dostrzec podczas swoich podróży.
To miał być dowcip, coś na wzór drwiny... dlaczego akurat to głupie zdanie przyniosła mi ślina.
- Sądząc po twoim opisie, moim celem będzie zwierzę wielkości tego drzewa - Powiedziałam wskazując wiekową sosnę.
- Prawie, jest wysokości Wodospadu Życia. To smok, władający żywiołem. Również posiada umiejętności, jednak z tego co wiem, chyba nie potrafi latać.
Zamurowało mnie, nie wiedziałam co zrobić z panicznym lękiem narastającym gdzieś w moim sercu. Mimo to kiwnęłam łbem na pożegnanie, po czym ruszyłam przed siebie. Dość mozolnie opuszczałam tereny Fortis Corde, jednak nabrałam prędkości zaraz po przekroczeniu zewnętrznej granicy. Węszyłam, rozglądałam się... ogólnie, próbowałam znaleźć jakikolwiek ślad po tej przerośniętej Salamandrze. Udało mi się to, jednak dopiero po prawie trzech godzinach ciągłych poszukiwań. Tym razem musiałam przyznać Avalanche rację, nie sposób było przegapić tak okazałego legowiska. Wielki krater miał ponad dwieście metrów średnicy... i coś blisko kilometra głębokości. Poza szarym dymem wydobywał się z niego również odór siarki. Spojrzałam w dół, jednak poza nieprzeniknioną czernią nic nie zwróciło mojej uwagi. Cóż, teraz przekonamy się czy jestem gotowa, by żyć pod ich sztandarem! Sześć Igieł rozdarło błękitne niebo chwilę wcześniej rozpruwając także skórę na moim grzbiecie. Zazwyczaj używałam czterech sztuk, jednak ten lot wyglądał bardzo, bardzo źle. Wzięłam kilka oddechów, daleki rozbieg, po czym wraz z trójką kopii rzuciłam się w nieznane. Wylądowałam z dość dobrym bilansem. Dwie z sześciu Igieł całkowicie zostały wyłączone z użytku. Pozostała czwórka nie okazywała żadnych słabszych punktów. To samo mogłam powiedzieć o samicach lecących przede mną. Dopiero teraz zorientowałam się dlaczego smok, którego przyszło mi pokonać nie ma skrzydeł. Ogromne pazury, których działanie zademonstrował bardzo szybko rozcinając jednego z klonów na pół równie dobrze nadawały się do wspinaczki. Ten zwyrodnialec siedział na samym dole... powoli otaczając mnie i "grupę uderzeniową." Rzuciłam ich do ataku, musiałam poznać jego żywioł, albo raczej, utwierdzić się w przekonaniu, że włada ogniem. Byłam jednak w wielkim błędzie, i to od samego początku. Potworność, z jaką przyszło mi się zmierzyć władała elektrycznością... przez co bardzo skutecznie odparła atak trzech samic. Zaczęłam błyskawicznie rozrzucać dookoła siebie bomby dymne. Zgodnie z moim planem, zniknęłam mu z pola widzenia. Ciskając kolejne ładunki powoli tworzyłam kopię za kopią... tylko po to, aby zasypać go ciosami z każdej strony. Wreszcie, gdy dym opadł, jedyne, co mi pozostało to zaatakować. Byłam idealnie w środku formacji. Kierowałam ruchem ponad piętnastu podróbek... na treningu ledwo ogarniałam pięć. Tym razem jednak to nie one miały walczyć, tylko ja... i właśnie to zamierzałam zrobić. Podczas gdy klony powoli obsiadały już kilkanaście razy ranione zwierzę, ja wspięłam się po ścianie krateru, po czym spadłam idealne na jego grzbiet. Bez namysłu użyłam mocy Tysiąca Gardeł... tak jak się spodziewałam. Jeszcze nikt, nigdy nie był w stanie uciec przed tym atakiem. Mimo iż doskonale wiedziałam jak można było to zrobić... wciąż z niego korzystałam. Za pomocą pozostałej (aktualnie już tylko jednej) igły rozłupałam twardą skórę jaszczura niszcząc przy tym swoje ostatnie pajęcze odnóże. Wgryzłam się w twarde jak skała mięsko... (prawdopodobnie trafiłam na napięty mięsień) po czym wlałam cały zapas trucizny... gromadzony od dłuższego czasu. Smok zaczął rzucać się w czymś na wzór ataku padaczki. poskutkowało to nie tylko zrzuceniem mnie z grzbietu stworzenia, ale również rozpoczęciem zawalania się całego stropu. Jego ciało zaczęło się rozpadać, skraplać i parować w ciągu sekundy. Pył ze skruszonych skał, ich odłamki oraz większe głazy rozpoczęły swój bezkresny lot, tylko po to, aby przysporzyć mi więcej kłopotów. Schowałam się w jak najbardziej oddalonej części jaskini i obserwowałam przebieg wydarzeń. Ogołocony szkielet powoli łamał się pod własnym ciężarem, natomiast skorupa ziemska znów odzyskała stabilność. Dopiero teraz zorientowałam się, że nawet nie pamiętam jak wyglądał ten stwór.. jedyne co zapadło mi głęboko w świadomość to jego błękitne, naelektryzowane oczy... Gdy wychodziłam z kryjówki moje ciało trzęsło się. Głównym skutkiem tej delirki było wycieńczenie emocjonalne. Podczas walki wewnątrz mnie strach dosłownie tańczył z głupotą i odwagą. Nie wiem, które z nich pogubiło rytm, jednak wyszło mi to na dobre. Ostatnią rzeczą, jaką wyniosłam z tego pobojowiska była dusza zwierzęcia. Została ona zamknięta w pięknym, lazurowym krysztale. To właśnie on był dowodem wykonania zadania, który z dumą wręczyłam Avalanche. Następnego dnia czekała mnie kolejna próba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!