Tym razem nie obudziły mnie promienie słońca, nie przyczyniły się do tego również ptaki wygrywające słodką melodię. Był to odgłos gromu, pioruna, który uderzył w skorupę ziemską maksymalnie kilometr od mojego miejsca zamieszkania. Podniosłam wzrok, po czym skierowałam go na różę zamkniętą w szklanym kloszu. Jej płatki błyszczały, jakby ktoś posypał je brokatem, natomiast odcień z pięknej, dorodnej czerwieni zamienił się w błękit. Przeciągnęłam się, przy okazji ukazując i napinając każdy możliwy mięsień. Byłam zdecydowanie zadowolona z postępów, jakie robiłam podczas treningu... jeszcze nie tak dawno nie byłam w stanie nawet dostrzec spiętych tkanek umieszczonych pod skórą. Teraz natomiast mogłam śmiało je wskazać, wyczuć czy zademonstrować. Podobałam się sobie, jednak zawsze będzie coś co warto zmienić, prawda? Nie jest nam dane osiągnięcie ideału... Oczywiście należy pamiętać, że ideał to pojęcie odmienne dla każdego z nas. Przemyślenia towarzyszyły mi w drodze do tafli wody dość mocno wzburzonej przez wiatr dmący z ogromną siłą. Ostrożnie zdjęłam opaskę, aby chwilę później przemyć pysk w zimnej cieczy. Powtórzyłam tą czynność kilkanaście razy, po czym naciągnęłam na łeb starą, poszarpaną osłonkę na oko, totalnie ignorując wilgotność sierści, dzięki której również materiał błyskawicznie przesiąkł wodą. Moim dzisiejszym celem było tylko jedno, zdobyć znajomego... chciałam nie być totalnie osamotniona, mieć do kogo się zwrócić w trudnej sytuacji... Tak czy inaczej, chciałam zacząć poszukiwania od obszaru Orlego Lasu, później przejść nad Rzekę Marzeń, podróż natomiast zakończyć na Szmaragdowej Łące. Zawsze istniała możliwość, że nie spotkam nikogo, jednak warto spróbować, a przynajmniej tak wtedy myślałam. Wyruszyłam, i już po kilku minutach teren zaczął się zmieniać w coraz bardziej zalesiony, jednak to nie gęstość drzew zwracała moją uwagę. Coś było pomiędzy nimi, czułam to. Mimowolnie, z każdym krokiem zbaczałam ze ścieżki, którą podążałam. Spodziewałam się wyczuć jakiegoś wojownika lub zabójcę z wrogo nastawionego klanu... przecież przeczucia nigdy mnie nie myliły, zawsze sprawdzały się choć w najmniejszym stop-. Głośny huk zabił każdą z myśli baraszkujących głęboko pod powierzchnią skóry i czaszki białej wadery. Piorun, który nie tak dawno wyrwał ją ze snu, tym razem wprowadził samicę w stan otępienia. - Z ogromnym trudem poruszyłam łbem, po chwili jednak wiedziałam, że poza słuchem, ograniczanym przez ciągły pisk wszystko ze mną w porządku. Złapałam równowagę i spokojnie rozejrzałam się po okolicy... właśnie wtedy to zobaczyłam. Wgłębienie w ziemi, miało kształt koła, natomiast jego średnica wynosiła, tak na oko z półtora metra. Wypełnione było czymś... czymś pięknym. Masa, wyglądająca jak skroplone, gwieździste niebo tworzyła nieduży wir idealnie na środku średnicy, co za tym idzie, w centralnym punkcie całego okręgu. W chwili gdy zanurzyłam w niej łapę poczułam, jakby zaczynała się rozciągać. Nie było to bolesne uczucie, jednak nieodparte wrażenie posiadania serpentyny zamiast normalnej łapy trochę mnie przerażało. Niewątpliwie był to portal, przejście, które śmiało mogło przenieść mnie do innego świata lub wrzucić w pułapkę zastawioną przez stado Fallen'a. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować. Podczas wchodzenia do płynnego gwiazdozbioru czułam, jak powierzchnia pod moimi łapami zanika. Trwało to dobrą chwilę, jednak samo doznanie było warte oczekiwania. Przez blisko minutę znajdowałam się w pustej, niczym, nie zmąconej przestrzeni. Miejsce to nie nadawało się do opisania. Tęczowe kolory przeplatające swoje wiązki z czarnymi wstęgami, tworzące poczucie nieładu, chaosu oraz iluzję konstrukcji przypominającej tunel. Z każdą sekundą mimowolnie zbliżałam się do wyjścia z tej cudownej krainy, jednak gdy to tylko nastąpiło przeraziłam się, jak nigdy w życiu. Byłam pełnia, jednak nie jednego... albo inaczej, trzech strzępków dawnego księżyca. Stałam na swego rodzaju platformie, natomiast setki ludzkich oczu były skierowane idealnie w moją stronę. Poznałam miejsce w którym byłam... kompleks badawczy, mój dom, za czasów świetności. Naukowcy gorliwie robili notatki, podczas gdy przedstawiciel gatunku ludzkiego zaczął się do mnie zbliżać. Wyszczerzyłam kły, odpowiedzią na to były lufy czterech karabinów momentalnie zwrócone w stronę mojego pyska. Po szybkiej analizie zorientowałam się, jak mogę uciec z tej jakże niedogodnej pozycji. Schody, po których nadal wspinał się wyraźnie niespokojny mężczyzna były idealną drogą ucieczki. Zauważyłam dłoń powoli podstawianą mi pod nos. Musiałam grać, chociaż przez moment. Podniosłam własną łapę z zaufaniem kładąc ją na dłoni faceta. Mimo wszystko, to właśnie on był pierwszym, który zorientował się, że nie będzie to miłe spotkanie. Zmieniłam się w smołę, przeciekając przez palce badacza oraz skapując po brudnych od kurzu stopniach znalazłam się na poziomie strzelców. Zbliżyłam się do nich, po czym ponownie wróciłam do pierwotnej postaci, tym razem jednak uzbrojona w cztery igły wystające idealnie ze środka grzbietu. Opaskę miałam owiniętą dookoła lewej łapy, czarne oko natomiast było w pełni gotowe do współpracy... nawet ból nie był aż taki zły. Po sekundzie obok mnie stanęła idealna kopia, zaraz kolejna, i jeszcze jedna... każda z bombą dymną w łapie i igłami wystającymi z grzbietu. Zarówno ja, jak i moje podróbki rzuciłyśmy się w stronę uzbrojonych żołnierzy. Co ciekawe, klony mogły przyjmować dowolną ilość kul, jednak ginęły dopiero od strzału w łeb. Cztery kolejne wybuchy poniosły się echem po placówce badawczej, natomiast karabiny ucichły równie szybko co rozbrzmiały. Znałam ten teren, jednak potrzebowałam jak najbardziej oczyścić główną salę, w której to stało urządzenie tworzące portal. Właśnie dlatego posłałam każdego z moich klonów w inny segment. nie różniły się ode mnie niczym... no, może aktualnym wyglądem, ponieważ znów tkwiłam w postaci płynnej. Mimo to byłam w stanie kontrolować zarówno klony, jak i dzięki wilgoci panującej w jaskini doskonale oceniała ich sytuację. Wilcze kopie powoli zbierały swoje żniwa, jednak ludzie uczynili dobry krok, zaczęli obstawiać przejście, dzięki któremu się tu dostałam. Osobiście nie mogłam an to pozwolić... przecież musiałam wrócić do Fortis Corde... musiałam pomóc zabić Fallen'a... albo chociaż tą jego nędzną służkę łażącą za nim krok w krok od jakiegoś czasu. Pragnęłam rozlewu ich krwi, jednak nie mogłabym tego doświadczyć z mojej aktualnej pozycji. Ukradkiem przemieściłam się do pomieszczenia, które było zamknięte od dłuższego czasu. Stworzyłam ostatniego sługę, podróbkę, która to miała dać mi klucze do wolności. Przy pomocy igieł wyrwałam stalowe drzwi, wyszłam na środek sali... oraz użyłam Głosu Tysiąca Gardeł. Kopia, która wciąż stała w pomieszczeniu zaczęła się dzielić. Później nastąpiło to ponownie, i ponownie... Każdy nowo powstały wilk zaczynał wyć, jednak ta zazwyczaj piękna pieśń z czasem przechodziła w pisk lub krzyk. Trwało to, do momentu osiągnięcia liczby tysiąca wrzeszczących samic. Każdy człowiek znajdujący się w laboratorium padł na kolana zasłaniając swoje krwawiące uszy, ja natomiast z gracją podążyłam do portalu w celu przejścia z powrotem do wymiaru, w którym owa placówka była budowlą upadłą, natomiast ludzie nadal nie mieli pojęcia o istotach magicznych. Powtórzyłam schemat przejścia, jednak po wyjściu z wodnistego, nocnego nieboskłonu wrzuciłam do jego środka kilka dymnych bomb, po czym zdetonowałam je jednocześnie. Fala czarnej mazi rozlała się po okolicy znikając w tempie porównywalnym do kropelki wody wrzuconej w piekielny ogień. Postanowiłam darować sobie na dzień dzisiejszy zawieranie nowych znajomości. zamiast tego idealnym pomysłem wydawała się kąpiel w chłodnej rzeczce, i to właśnie ona stała się moim kolejnym celem.
QUEST ZALICZONY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!