sobota, 10 czerwca 2017

Od Ivy - Duch (Quest #8)

TEKST ZAWIERA WULGARYZMY, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

Dzień, który poprzedzał tą feralną noc zapowiadał się całkiem normalnie. Po skończonym porannym treningu, śniadaniu oraz chwili relaksu, na który to pozwalała wybrana przeze mnie profesja po raz kolejny przemierzyłam granicę z klanem wiecznych śniegów. Chciałam go zwiedzić, poczuć ten surowy klimat, jednak nie miałam zamiaru pałętać się tam sama. Oczywiście, wiedziałam, że stado Fortis Corde utrzymuje dobre relacje z klanem Luminosum Iter, a przynajmniej tak wyglądało to w teorii. Oczywistym jest, że wadera władająca bezbłędnie nazwami małych grup, do których przynależał każdy wilk w watasze może być wzięta za jednego ze szpiegów Cecidisti Stellae. Nie chciałam przed nikim się tłumaczyć, tym bardziej przysparzać Avalanche kłopotów, których i tak miała już od groma. Tak więc każda wędrówka odbywana wzdłuż magicznej linii widzianej tylko przez wilki wtajemniczone służyła jednemu celowi. Chciałam spotkać kogoś, kto mógłby mnie po nich oprowadzić. Pomimo szczerych chęci zarówno ta, jak i poprzednie próby zakończyły się fiaskiem. Wróciłam do jaskini i ległam na posłaniu oglądając leniwie wschodzący srebrzysty glob. Ucinając charakterystykę w tym miejscu mogłabym śmiało stwierdzić, że ten dzień nie różnił się niczym od innych, jednak wszystko wskazywało na to, że co ma się stać dopiero nadejdzie, i istotnie, nadeszło. Dokładniej około drugiej. Zerwałam się ze spokojnego letargu, po czym szybko rozejrzałam dookoła. Wzrok jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że ta dziwna aura wpełzająca do mojego umysłu w chwili bezradności potocznie zwanej snem musiała gdzieś się ulotnić... i tak właśnie było. Wyszłam na zewnątrz, jednak dopiero po dokonaniu tego zorientowałam się jak wielki błąd popełniłam. Obszar o powierzchni kilku kilometrów kwadratowych zasłaniała mgła. Opary gęste jak mleko, przyprawiające o zwiększoną potliwość, uczucie zagubienia, strachu, tęsknoty oraz bezradności. Byłam pewna tylko jednej rzeczy, jeśli tą mgłę rozstawił zabójca z klanu Fallen'a... prawdopodobnie byłam martwa. Przez dłuższą chwilę biłam się z myślami, walczyłam z własnym rozsądkiem i przesadną ostrożnością. Widziałam swoje położenie i było ono co najmniej tragiczne. Nieważne ile klonów wypuszczę, czy użyję mocy specjalnych. Ta mgła działała niczym gigantyczny tłumik, co lepsze, wiejące dość silnie podmuchy powietrza nawet nie ruszały tego ogromnego obłoku. Wszelkie świerszcze, cykady i inne nocne żyjątka ucichły, natomiast mnie samą ogarnęła przerażająca cisza. Śmiało mogę ją nazwać ciszą słyszalną. W ułamku sekundy zanikły wszystkie odgłosy, a sam oddech wydawał się tak potężny, jak huk towarzyszący myśliwcowi wojskowemu, który przekracza barierę dźwięku. Z duszą na ramieniu zaczęłam powoli zagłębiać się w tą mistyczną taflę. Czułam się jakbym płynęła po nieznanych mi wodach... Po raz kolejny doznałam swego rodzaju lęku dotyczącego braku jakiegokolwiek bezpieczeństwa. Taki sam strach towarzyszył mi podczas wędrówki po wybiciu całego rodzinnego stada. Wciąż pogrążona we własnych myślach nie traciłam czujności, co wyszło mi zdecydowanie na dobre. Lewitująca, gazowa imitacja zupy mlecznej zaczęła się delikatnie przecierać, powoli. lecz zdecydowanie ukazując mi brzeg jeziora, nad którym to znajdowało się moje lokum. Mimo wszystko, coś nie pasowało mi w tym krajobrazie, i dostrzegłam to po kilku sekundach. Na samym środku akwenu stał średniej wielkości samiec. Jego sierść była koloru zgnilizny. Oczy posiadały barwę śnieżnej bieli, natomiast wystające żebra i brudne boki tylko dodawały mu czegoś w rodzaju dramaturgii (lub obrzydzenia). 
- Kim jesteś?! - Warknęłam, przybierając pozycję do ataku. 
- Witam... wi, witaj kwiatuszku! - Wrzeszczał ile sił w przeżartych od smogu płucach. - Mam nadzieję, że nie... Szmato! Ty pierdolona suko! Jak śmiesz tak do mnie mówić! 
Nie wiedziałam, co tak go zirytowało, mogła być to postawa, którą przyjęłam. Jednak to dopiero czas miał ukazać mi powód jego agresji. 
- Ja...j-j-ja bardzo przepraszam, nie chciałem
- Chciałeś! Właśnie, że chciałeś! Ona jest nikim, ty jesteś wieczny... to ciało cię nie powstrzymuje, jesteś wszędzie, jesteś, bo tego chcesz! 
Wyraźnie dało się zauważyć rozdwojenie jaźni. Miałam jednak nadzieję, że to będzie jedyna niespodzianka, co do nowego "przyjaciela"... myliłam się. Z prędkością porównywalną do tej rozwijanej przez samca beta (Pattona) doskoczył do mnie tak, aby znajdować się w odległości niecałych dziesięciu centymetrów. Sekundę później uderzyła we mnie woń, którą osobnik wytaczał ze swojego wnętrza. Najbardziej trafnym określeniem tego fetoru będzie porównanie go do rozkładającego się zdechłego ciała, które gniło w okresie bardzo upalnego lata. Stałam sparaliżowana, jednak moje zmysły chłonęły każdą drobinkę tego smrodu, po blisko trzech sekundach o swoim istnieniu przypomniała mi ryba, którą jadłam tydzień temu. Chciała się wydostać, jednak zamierzała to zrobić tą samą drogą, którą trafiła do mego żołądka. 
- Moja droga... powiedz, słyszałaś o mnie, prawda? Prawda?! 
- Nie wiem nawet jak się nazywasz, poza tym, o trupach się nie mówi. 
- Nie mówi, nie mówi się!- Przepraszam (szept wkradł się pomiędzy wściekłe okrzyki) - Więc poznasz, usłyszysz, zaczniesz o mnie mówić, a nawet powtórzysz moje dzieło! Otóż, ja jestem Rivent! Wilk, który był w stanie przewyższyć każdego! Poprosiłem go o zajęcie pozycji Bety, przecież nie musiałem podnosić na niego łapy... nie musiałem go zabijać! Ale on nie chciał, o nie, powiedział, że jestem szalony... Rozumiesz?! Ja, szalony! Haha! Pociąłem go podczas snu... oczywiście wcześniej paraliżując! Czuł jak każda z jego kończyn oddziela się od korpusu, wiedział, kiedy i gdzie przebijał się przez niego zaostrzony kij! Doskonale zdawał sobie sprawę, które wnętrzności zajmują się ogniem! 
Byłam przerażona, jednak coś wewnątrz mnie nakazywało mi zadać to oczywiste pytanie. 
- O kim mówisz? - Drżący głos wydobył się z mego gardła.
- Jak to o kim? Haha... pociąłem go, pociąłem, ZASZLACHTOWAŁEM ALFĘ! - Krzyk rozbiegł się po okolicy, jednak gdy tylko echo opadło ponownie zastała przerażająca cisza. 
- Więc, po co w takim razie mnie zerwałeś! To ty dopełniłeś mordu, nie ja! - Byłam śpiąca, a strach powoli zamieniał się w agresję. Zmęczonej kobiety nie należy budzić z bardzo prostego powodu. Skutki takiego czynu są porównywalne do następstw Sądu Ostatecznego. 
- Wiem, że nie ty, jednak teraz jest twoja kolej! Gratulacje, zostałaś wybrana! Zabij ją, zabij tą szarą waderę! Niech wodospad spływa jej krwią... jeśli zrobisz to w dwadzieścia cztery godziny... spełnię dowolne życzenie. Wskrzeszę trupa, uczynię cię nieśmiertelną, zabiję boga! Zdobędę dla ciebie Sola Animarum... co tylko będziesz chciała! Masz ją tylko zabić. 
Po tych słowach jego klatkę piersiową przebiło ostrze. Samiec zaczął się trząść, natomiast ogromny miecz coraz bardziej ukazywał swoje ostrze. W pewnej chwili upadł z głośnym brzdękiem. Muszę przyznać, był iście zjawiskowy. Ostrze wykonane z długiej smoczej łuski, rękojeść opleciona skórzanym rzemykiem była zwieńczona czaszką szczeniaka. Prawdopodobnie psa albo wilka. 
- Jeśli nie uda ci się tego zrobić... odwiedzę cię kilka, kilkanaście, kilkaset razy... będę przy tobie... chyba, że jakiś inny samiec zajmie moje miejsce... masz dobę! Haha! 
Rozpłynął się, a warz z nim tajemnicza mgła. Propozycja, którą mi złożył była iście interesująca, jednak wiedziałam, że nie popełnię kolejnej zbrodni. Oręż zawlekłam do środka mojego domu, a po upływie dwudziestu czterech godzin zgniły samiec odwiedził mnie we śnie... zresztą, tak, jak obiecał. Byłam zadowolona z decyzji, którą podjęłam, jednak oznaczała ona o wiele mniej komfortowy odpoczynek...

QUEST ZALICZONY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!