sobota, 3 czerwca 2017

Od Eliasa - C.D. Avalanche "Wodospad życia"


Młoda wadera czekała na moją odpowiedź.
— Mogę zrobić to sam — odparłem, bowiem jako Alfa musiała mieć naprawdę dużo na głowie, a nie chciałem zabierać jej niepotrzebnie czasu.
Wilczycę wyraźne zadowoliła moja odpowiedź. 
— Dobrze — Wstała. — Zgłoś się do mnie później. Znajdź wodospad, za nim znajduje się moja jaskinia, w której powinnam być w porze wieczornej. Muszę już iść.
Wadera zamieniła się czarną mgłę, istota przypominała cień, po czym wzniosła się bez najmniejszego problemu w powietrze. Utrzymywała się w nim chwilę, tuż nade mną i rzuciła mi spojrzenie, dopóki nie odbiła w prawo i poszybowała dalej. Obserwowałem ją, póki nie zniknęła mi z pola widzenia, dosłownie rozpływając się w chmurach.
Nowe życie, nowa wataha, nowy Klan. Wszystko zaczęło się od nowa.
Dźwignąłem się na równe nogi. Tereny były przeogromne i przez chwilę zwątpiłem, czy w pojedynkę dam radę je ogarnąć. No nic, musiałem dać sobie radę sam, skoro podjąłem taką, a nie inną decyzję. Zawsze istniał łut szczęścia, że mogłem trafić na jakiegoś sympatycznego wilka. 
Z determinacją ruszyłem kamienistym zboczem w dół. Łapy starałem się stawiać ostrożnie, gdyż jeden zły ruch mógł się dla mnie bardzo źle skończyć. Drobne kamyczki obsuwały się spod nich, zlatując na sam dół, a ja za każdym razem przystawałem, będąc gotowym do tego, że spadnę. Nic takiego się nie stało i bezpiecznie udało mi się zejść. 
Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem pod łapami miękkość trawy. Rozejrzałem się uważnie wokół, zastanawiając się, czy ruszyć w kierunku lasu, czy bezkresnej łąki. Ostatecznie wybrałem drugą opcję. Lubiłem zapach drewna, ale nie przepadałem za lasami. Dziwnie się w nich czułem, dlatego preferowałem otwarte tereny. 
Zaburczało mi w brzuchu, kiedy do moich nozdrzy dobiegł nęcący zapach. Uniosłem powoli łeb ponad trawę, która sięgała mi do barków i dostrzegłem sarnę — nieświadoma niebezpieczeństwa w spokoju się pasła. Oblizałem pysk, lustrując ją wzrokiem. Ugiąłem łapy i zniżyłem łeb, zacząłem się powoli skradać. Instynkt przejął władzę na moim umysłem, a ja nie próbowałem go powstrzymać.
Sarna szybko mnie wyczuła, ale kiedy znalazłem się bardzo blisko niej, podniosła łeb do góry i popatrzyła ze strachem w oczach w moją stronę. Nie widziała mnie, ale wyczuwała zagrożenie. Stała tak kilkadziesiąt sekund, po czym wróciła do pogryzania trawy, co mnie ucieszyło. Im bliżej niej byłem, tym większe prawdopodobieństwo, że mogło udać mi się ją upolować. 
Już miałem zamiar ruszyć dalej, kiedy wiatr zmienił kierunek. Teraz mnie wyczuła. Zwierzę gwałtownie uniosło łeb. Nie czekając na jej reakcję zerwałem się z miejsca. Sarna miała zbyt mało czasu, żeby zareagować. Zdążyła jedynie obrócić ciało. Dobiegłem do niej. Wgryzłem się w jej szyję i poczułem na języku metaliczny posmak. Nakręciło mnie to bardziej.
Szamotanina trwała chwilę. 
Była młoda i słaba, więc szybko padła na ziemię, a ja spoglądałem w jej brązowe oczy, trzymając mocno jej szyję. Wierzgała nogami. Dogorywała. Czekałem cierpliwie, aż w jej spojrzeniu zabraknie ogniwa życia. Kiedy to nastąpiło, zacząłem się posilać. 
Nie byłem w stanie spożyć sam całego mięsa, więc postanowiłem chwilę odpocząć, aby jedzenie ułożyło mi się w żołądku. Zaraz nade mną zaczęły kluczyć ptaki, które nie tylko zwabił zapach. Przypałętał się nawet rudy lis. Biegał wokoło mnie, zachowując jednak bezpieczną odległość. 
Zastanowiłem się chwilę, nie mogłem przecież całego dnia spędzić na pilnowaniu upolowanej przeze mnie ofiary. Swoją drogą tereny wydawały się obfitować zwierzynę, a ja najadłem się na tyle, że najpewniej nie musiałem przez parę dni spożywać większej. Z małym żalem porzuciłem ciało sarny, oddalając się w kierunku jeziora. 
Kiedy znalazłem się przy jego brzegu, pochyliłem łeb i łapczywie chlipałem wodę, aż zaspokoiłem dokuczliwe pragnienie. Rozejrzałem się, zasłonięte przez pnącza. Odsłoniłem je łapą, zanim wszedłem do środka. Pomieszczenie było małe, ale praktyczne. Wokół panował mrok, ale gdybym pozbył się pnączy, z pewnością byłoby o wiele jaśniejsze. Poczułem się senny poprzez panującą w jaskini atmosferę. Ułożyłem się pod jedną ze ścian i usnąłem, zastanawiając się jak wilczyca ma na imię, bo w końcu mi się nie przedstawiła.

***

— Halo, Elias? — Usłyszałem nad sobą znajomy mi głos, więc otworzyłem zaspane oczy. 
Zamrugałem kilkakrotnie, aż moje spojrzenie się wyostrzyło, a nad sobą dostrzegłem młodą Alfę. Stała, uśmiechając się szeroko. Mój wzrok powędrował na wyjście jaskini, było już praktycznie ciemno.
— Wybacz, że zaspałem — zapytałem, podnosząc się do siadu. — Jak mnie znalazłaś?
— Po zapachu — wyjaśniła. Zapadła chwilowa cisza. — Czekałam, ale nie przychodziłeś, to postanowiłam cię sama znaleźć. 
Kiwnąłem wolno głową. 
— No cóż, grunt, że ci się udało — powiedziałem. — I nawet znalazłem sobie jaskinię.
Wadera rozejrzała się po jaskini i uśmiechnęła lekko.
— Przytulna.
Przysiadła zadem na zimnej kamiennym podłożu. 
— Niby tak, ale wyposażyłbym ją w skóry. Nocą jest tu o wiele chłodniej — Westchnąłem, a młoda Alfa pokiwała w skupieniu głową.
— Myślę, że na pewno ktoś by ci pomógł z tym wyposażeniem. Jak chcesz to na tą noc mogę zabrać Cię do siebie — zaproponowała wilczyca.
— Jesteś pewna, ...? 
— Avalanche — mruknęła. 
A więc tak miała na imię. Lawina. Ciekawe imię, nie powiem.
— Jesteś pewna, Avalanche? — poprawiłem się.

< Avalanche? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!