Minął już jakiś czas od ostatniego incydentu z duchem. Po tym, jak odzyskałam wtedy przytomność, czułam się naprawdę niewyraźnie przez kilka pierwszych godzin. Później po tych „dolegliwościach” nie było śladu. Normalnie się poruszałam, odzyskałam apetyt... Do czasu...
***
Po tamtej udawanej walce na śmierć i życie, co prawda nie pogorszyły się moje relacje z Fallenem, jednak czułam, że mam to na sumieniu. Chciałam jakoś „rozluźnić” sytuację, całkowicie zapomnieć o tym, co było. Tak więc, byliśmy dziś umówieni na taki mały wyścig...
Pogoda nie sprzyjała, a przynajmniej nie mi. Na niebie ani jednej chmurki, słońce dawało po oczach i brak jakiegokolwiek wiatru robiły swoje. Czekałam ukryta w cieniu w pobliżu Wodopoju Grzeszników, wypatrując sylwetki Fallena. Czas bardzo mi się dłużył, ale w końcu dostrzegłam, jak zbliża się do mnie z prędkością wiatru
- Nie mogłem szybciej – rzucił od razu, a ja cicho się zaśmiałam, ciesząc z powiewu wiatru, który wytworzył się przy jego lądowaniu – A więc, jaka trasa?
- Ja rozumiem, że to jest wyścig, ale chyba się nie spieszymy aż tak – zażartowałam, trącając go przekornie nosem. Tym razem to on się zaśmiał, po czym usiadł przede mną. Na chwilę się zamyśliłam, próbując obmyślić trasę. Co prawda, mogłam to zrobić wcześniej, ale oczywiście nie wpadłam na taki dobry pomysł...! – A więc, startujemy stąd. Dalej biegniemy po „zewnętrznych” granicach klanu, i wpadamy do Lasu Umarłych. Stamtąd kierujemy się pod wejście do twojej twierdzy, a następnie na powrót tutaj... Start i metę zrobimy z... – po tych słowach ustawiłam przed nami długą linię z ognia. Poczekałam minutę, po czym zgasiłam płomienie – Z niczego...
- A więc, gotowa? – zapytał, ustawiając się na wypalonej linii. Skinęłam głową, po czym stanęłam w pewnej odległości obok niego. Zaczęliśmy równocześnie odliczać, po czym ruszyliśmy jak wystrzeleni z procy.
Fallen był trochę szybszy ode mnie, jednak nie przeszkadzało mi to. Byłam pewna swoich umiejętności, i pomimo, że nie rozwijałam zawrotnej prędkości, miałam swój mały as w rękawie – wytrzymałość. Pozwalało mi to na przebiegnięcie prawie całego dystansu w jednym tempie, podczas gdy przewidywałam, że on prędzej czy później będzie musiał zwolnić... Myliłam się jednak. On także utrzymywał stałe tempo, ale oczywiście nie obyło się bez małych „gierek”. Co jakiś czas, zupełnie przypadkowo, opuszczał skrzydła tak, że musiałam minimalnie skręcać i traciłam na prędkości. Co prawda była to tylko zabawa, jednak nienawidziłam przegrywać. Był to dla mnie dyshonor i miałam poczucie, że będzie mi to wypominał przez resztę życia. Takie myślenie zdecydowanie motywowało do podjęcia walki.
Gdy dotarliśmy do granicy z nieznanymi, a przynajmniej mi, terenami, uderzył w nas ogrom najróżniejszych zapachów. Bardzo chciałam dowiedzieć się, do kogo należą, dokąd prowadzą, i co jest za granicami watahy, ale na pewno nie mogłam zrobić tego teraz...
Naprawdę szybko uwinęliśmy się z przebiegnięciem tego odcinka wyścigu. Krajobraz za granicą prezentował się naprawdę ciekawie, i wiedziałam, że jeszcze tu wrócę. Może nawet uda nam się przyłączyć go do naszego klanu...?
Po kilku minucie biegu od granicy, znaleźliśmy się w Lesie Umarłych. W tamtym miejscu to akurat ja górowałam, ponieważ po pierwsze tam znajdowała się moja jaskinia, a po drugie spędzałam tam większość swojego czasu. Prawie na pamięć znałam wszystkie wzniesienia, doły i inne takie rzeczy. Skakałam po nich z gracją niczym sarna, zostawiając Fallena i jego skrzydła w tyle. To było bardzo dobre posunięcie, aby wliczyć do biegu to miejsce...
Moja radość jednak nie trwała długo, ponieważ gdy tylko oddaliłam się od lasu na około 15 metrów i odwróciłam głowę, dostrzegłam jak wściekły Fallen znów zaczyna się zbliżać. Oczywiście, nie zamierzał przegrać i od razu wykorzystał swoją przewagę nade mną – rozpostarł skrzydła i w oka mgnieniu mnie wyprzedził. Nie podobało mi się to, ale chociaż o tyle dobrze, że wylądował 5 metrów przede mną. Chwilę zajęło mi ponowne dogonienie go, i wtedy dopiero zorientowałam się, że jesteśmy już blisko Gniewnego Wulkanu. Wtedy zmusiłam się do szybszego tempa, aby go wyprzedzić. Dzięki temu bowiem mogłam odbić się od głazu zasłaniającego wejście, uniemożliwiając mu dotknięcie go. Zyskałam kilka cennych sekund i rzuciłam się w stronę Wodopoju Grzeszników...
Niewiele zajęło Fallenowi dogonienie mnie. Nie odpuszczałam jednak i biegliśmy dosłownie łeb w łeb. Fallen chciał mnie jakkolwiek powstrzymać, ale ja ignorowałam jego „zaczepki”. Nie musiał jednak tego robić... Około 15 metrów przed metą poczułam okropny ból w okolicy serca. Jeszcze nigdy nie poczułam czegoś takiego... Przebiegłam jeszcze 5 metrów, jednak łapy same się pode mną ugięły i runęłam jak długa. Padłam jak kamień. Nie mogłam się ruszyć. Słyszałam najróżniejsze głosy w głowie, a po chwili ponownie straciłam przytomność...
QUEST ZALICZONY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!