Od prób, które zafundowała mi Avalanche minęło już całkiem sporo czasu. Dało mi to czas na wytchnienie i opanowanie własnej sytuacji, która swoją droga dużo się nie zmieniła. Nadal mieszkałam w tym samym miejscu, ciągle byłam sama... a na mój dobytek nie składało się nic więcej poza posłaniem (i to właśnie na nim znajdowałam się w owej chwili), różą oraz zmieniającymi się, nastawionymi do suszenia kawałkami mięsa. Ostatnio to właśnie taka wersja posiłku spożywanego od pokoleń przypadła mi do gustu. Z biegiem dni coraz bardziej zaczynało mi brakować przygód, na których nadmiar narzekałam niecały tydzień temu. Biorąc przykład z wcześniejszych doświadczeń, postanowiłam wybrać się na spacer i obejść jezioro, nad którym to nocowałam już od dłuższego czasu. Mimo iż słońce chyliło się ku zachodowi, postanowiłam nie zmieniać tempa, co przełożyło się na powolny marsz drogą powrotną totalnie po ciemku. Księżyc, który zazwyczaj oświetlał cały, dość odsłonięty obszar tej nocy został zasłonięty przez piekielnie grube chmury. Co więcej, nie było mi nawet dane dostrzec jego rysów. Po kilku sekundach przyśpieszyłam kroku i pożałowałam tego prawie natychmiast. Coś ostrego zagłębiło swój czubek idealnie w dole mojej przedniej łapy. Odruchowo odskoczyłam i warknęłam ostrzegawczo.
- Kurw... - Wysyczałam, po czym wyciągnęłam z ziemi ostry niczym igła, ukruszony kamień. Po dokładnych oględzinach spostrzegłam, że znajduje się na nim coś na wzór rzeźby. Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl po dokładniejszych oględzinach, był twór jakiegoś starożytnego, egipskiego artysty. Być może miał zdobić wejście do komnaty faraona lub służyć za "ochronę" jednego z wielu posągów. Możecie się dziwić, że właśnie to wpadło mi do głowy jako pierwsze, jednak wzór przypominający oko Horusa, dodatkowo lśniący bladym, fioletowym światłem nie miał prawa skojarzyć mi się w inny sposób. Tak czy inaczej, zabrałam moje znalezisko do domu, postanowiłam, że dopiero następnego dnia (być może nie tak pochmurnego jak obecna noc) udam się do samicy Beta - Makki. Z racji swojego doświadczenia i ogromnej wiedzy, jaką dysponowała, to właśnie ona wydała mi się odpowiednią postacią. Jednostką, która może rzucić trochę światła na tą tajemniczą sprawę. Tego wieczoru dość szybko zapadłam w senne objęcia, tym razem jednak nie odwiedził mnie mój przyjaciel. Nie powiem, byłam tym wyraźnie zaskoczona, jednak cała radość minęła wraz z próbą podniesienia swojego zaspanego ciała. Świat zawirował przed moimi oczami, sylwetka zachwiała się, a chwilowy pion błyskawicznie zmienił w poziom. Było to równoznaczne z upadkiem... Z trudem otworzyłam oczy. Towarzyszył temu okropny ból głowy, jednak przemogłam się, aby to zrobić. Amulet - co do tego nie miałam wątpliwości - pulsował intensywnie roztaczając dookoła siebie bardzo intensywną poświatę. Najszybciej jak tylko mogłam złapałam go z pułki skalnej, po czym ruszyłam na spotkanie z jedyną waderą, która mogła mi pomóc w tej sprawie. Podążałam przez tereny, jednak co chwilę byłam zmuszana do opierania się o drzewa, pniaki lub karłowate krzewy. Każdy odgłos, który do mnie docierał coraz bardziej wwiercał się do środka mojej czaszki powodując nieprzyjemne ukłucia. Mimo to jakoś dałam radę dowlec się do jaskini pary Beta. Gdy tylko wadera mnie zauważyła, od razu ruszyła z pomocą. Przyszykowała mi coś na wzór naparu z różnego rodzaju ziół, po czym przeszłyśmy do omawiania problemu.
- Czyli mówisz, że znalazłaś to nad jeziorem - Zapytała znachorka spoglądając w moim kierunku.
- Tak, następnego dnia obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Z każdym krokiem oddalającym mnie od jaskini nasilał się - Wyjaśniłam biorąc łyk ciepłego naparu.
- Po prostu szłaś w złym kierunku - Wyjaśniła, jednak ja nie za bardzo załapałam o co jej chodzi.
- Mogę poprosić o wyjaśnienie?
- Jasne, amulet został zaklęty tak, aby osoba, która go znajdzie przeniosła go i zostawiła w wybranym przez niego miejscu. Może to być kilometr, sto lub tysiąc od miejsca znalezienia. Dziwnie to zabrzmi, ale to co znalazłaś będzie zwiększało nacisk na twój mózg, tym samym powodując ból głowy. Gdy za długo nie będziesz chciała się poruszyć... zdechniesz. I twój nieśmiertelnik na nic ci się nie przyda.
- Rozumiem, więc, masz może jakąś propozycję co do celu tego czegoś? - Zapytałam opróżniając glinianą filiżankę. .
- Gdzieś już widziałam takie glify, symbole i znaki... tylko ich lokalizacja raczej ci się nie spodoba. Znajdują się one na obszarze, który jest we władaniu Cecidisti Stellae.
Ciarki przeszyły moje ciało. Zaczęły do łap, a skończyły na czubkach uszu. Do tej pory z naszego klanu odpadły dwa wilki, zdawałam sobie sprawę, że jestem wilkiem gwiezdnym... A idąc w tamto miejsce mogłam tylko pomóc mojemu przyszłemu oprawcy. Mimo to musiałam spróbować. Grzecznie podziękowałam wstając (tym razem obeszło się bez upadku), po czym najszybciej jak tylko mogłam popędziłam w stronę "przeklętych ziem". Już od samej granicy bił we mnie nieprzyjemny zapach wilków, które przesiąknęły chęcią zabijania. Zdawałam, sobie sprawę, że przeprawa wcale nie będzie łatwa, choćby ze względu na znikome ilości drzew. Mimo to, przy granicy nadal byłam względnie bezpieczna. Zaczęłam zagłębiać się na obszary splamione krwią... gdyby tylko ta ziemia potrafiła mówić. Byłaby w stanie opowiedzieć nam wszystkim o tym, jakie sekrety chowa Fallen wraz ze swoim mrocznym kółkiem wzajemnej adoracji. Gardziłam nim, zarówno jako przywódcą stada, jednak w tej pogardzie swoje miejsce miał również szacunek. Respekt, dla nienawiści jaką otoczył swoje rodzeństwo. Dla chęci zemsty z siłą porównywalną do fali po wybuchu bomby atomowej. Rośliny większe niż zwyczajne krzaki zaczynały być rzadkością... a za to drzewo będę do końca życia komuś dziękować... W chwili, gdy zgraja krzewów poruszyła się przed moim pyskiem za pomocą igieł wdrapałam się gdzieś pomiędzy gałęzie w koronie starego i wymęczonego przez wiatr drzewa. Wadera stojąca pod owym pomnikiem kultury kilkukrotnie pociągnęła nosem. Złapała mój zapach, byłam tego pewna... Spojrzała dosłownie w każdą stronę... każdą poza górą. Była odsłonięta, całkowicie odsłonięta... Przejechałam językiem po podniebieniu, było wrażliwe i delikatnie napuchnięte. Dałabym sobie uciąć łeb, że jego aktualny kolor przypomina żywą ranę. Każda z tych trzech oznak oznaczała dużą ilość trucizny, którą mogła wpuścić w każdej chwili, mogła... odeszła. Samica wzruszyła ramionami, po czym ruszyła przed siebie, tym samym umożliwiając mi podjęcie dalszej wędrówki. Jednak nie przebiegła ona gładko. Mimo, iż klan zdrajcy miał dość ubogą ilość osobników szczęście albo zupełnie mnie opuściło, albo postanowiło dodać mi trochę stresu. Kolejny skok adrenaliny zafundowany przez dwójkę basiorów stojących mniej więcej sto metrów przede mną prawie przyprawił mnie o zawał serca. Spojrzałam na medalion, tym razem zaczął świecić jednostajnie, jedyne co robił to zwiększał natężenie tej poświaty. Pulsowanie w skroniach narastało, a samce stały ciągle w tym samym miejscu. Miałam ochotę zapomnieć o tym wszystkim, odnieść ten przeklęty wisiorek nad to samo jezioro, wziąć zimną kąpiel, przespać się... obudzić następnego dnia! Tak bardzo nie chciałam tu być. Stres, strach oraz ciągła czujność powodowały ogólne zmęczenie całego organizmu. W końcu, po ponad trzydziestu minutach dwa wilki postanowiły ulitować się nade mną, ruszyły w kierunku wy branym przez jednego z nich. Chciałam nadrobić stracony czas, jednak było to niemożliwe. Przemieszczałam się najszybciej jak mogłam, jednak to i tak nie wystarczało... zmierzch zapadł błyskawicznie, z mojego punktu widzenia wyglądało to tak, jakby słońce nagle oderwało się od ogromnej tafli nieba i poszybowało w dół, tym samym wypychając księżyc. Po ciemku wędrówka stała się jeszcze gorsza. Fioletowe światło (usilnie przeze mnie tłumione) praktycznie perfekcyjnie zdradzało moją pozycję. Ale czy miałam jakieś inne wyjście? Czy mogłam pozwolić sobie na drzemkę... zamknąć oczy, rozluźnić mięśnie... Nie! Nie mogłam o tym myśleć, jeszcze nie teraz! Czułam, że zbliżam się do celu mojej podróży, po prostu to czułam! Mój poprzednik nie miał tyle szczęścia, najpewniej zdechł, a smutne, granatowe wody jeziora pochłonęły zarówno wycieńczone ciało, jak i zagubioną duszę wędrowca. Nie mogłam podzielić tego losu, po prostu nie mogłam...W chwili, gdy księżyc znajdował się idealnie nad moim łbem, usłyszałam cichy zgrzyt. Obróciłam się w stronę nadchodzącego dźwięku, jednak niczego tam nie zauważyłam. Zmysły miałam otępiałe i tylko przez to dopuściłam do następstw tego feralnego dźwięku. Grunt pode mną rozsunął się, ukazując wielką, niczym nie przeniknioną otchłań. Spadając do wnętrza dziwnej konstrukcji czułam się, jak ktoś zawieszony w przestrzeni kosmicznej. Egipskie ciemności, dość gładki zjazd oraz zawrotna prędkość powoli przysparzały mnie o mdłości, jednak efekt wzmógł się zaraz po dotarciu na dno budowli. Zatęchły zapach grzybów (a raczej pleśni), starych książek, skór, papirusów... i ciał.
Tak, niewątpliwie ktoś stracił tu życie. Znajdowałam się w czymś na wzór głównej sali. Po obu jej stronach stały dwa ogromne posągi istoty podobnej do człowieka, jednak z głową jakiegoś nieznanego mi zwierzęcia. Podłoga za to była... przepiękna, Żółty, wygładzony piaskowiec stylizowany na setki, nie, tysiące skarabeuszy jakby pełznących do pomniku stojącego w centralnym punkcie sali. Dostrzegłam, że "najistotniejsza" rzeźba, przedstawiająca połączenie jastrzębia i wilka jest wybrakowana. I to własnie ja dostarczyłam ten brakujący element. Wspięłam się, przy okazji uważając, aby nie uszkodzić starannie wykonanego posągu. Odpowiednio ustawiłam kamienny amulet, po czym lekko wepchnęłam go w pasujący otwór. Ziemia znów zadrżała, jednak tym razem coś było nie tak. Posągi stojące po bokach poruszyły się... po czym zatrzymały w odpowiednich zagłębieniach w ścianach. Zaczęłam się śmiać... po części ze zmęczenia, trochę z własnej głupoty. Przecież one nie mogły ożyć, nie... to są tylko kamienie! Nie mogły ożyć... nie mogły....
W kółko powtarzałam sobie te same słowa, niczym zaklęcie, które miało obronić mnie przed jakimkolwiek szaleństwem. Jednak tak się nie stało. To, to stworzenie! Jeszcze przed chwilą stojące w kamiennej postaci... teraz stało idealnie przede mną! Zionął od niego okropny odór... do tego dysponował on ogromną siłą. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam na swoim pysku miażdżący cios. Upadłam tracąc przytomność.
QUEST ZALICZONY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!