TEKST ZAWIERA WULGARYZMY. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
- Już uciekasz, z-zaczekaj! - Krzyk mojego nieśmiertelnego znajomego rozbrzmiewał pomiędzy wielkimi bananowcami... No co, świat snów... - Nie możesz mnie zostawić... Albo idź, spierdalaj! Niedługo znów się spotkamy, obiecuję.
Otworzyłam zarówno zmęczone, jak i zaspane ślepia, aby powoli przyzwyczaiły się do blasku dnia. Po szybkiej analizie lokalizacji słońca doszłam do wniosku, że znów zaspałam na poranny trening... a w tym tygodniu miałam ćwiczyć koordynację klonów i bomb dymnych. Zrezygnowana wyszłam z chłodnych, głębokich wód jeziora tylko po to, aby odkryć wniosek samoistnie cisnący się na pierwszy plan myśli... od kiedy odmówiłam zabójstwa Avalanche nie jest istotne ile śpię. Zawsze wstaję tak samo wykończona. Dopiero gdy mój mózg przetrawił w pełni tą wiadomość mogłam ze spokojem zacząć zastanawiać się nad miejscem treningu. Tak jak ostatnio padło na Orli Las, z resztą, tam najtrudniej było opanować twory imitujące prawdziwą mnie, a dokładniej kontrolę nad ich stylem poruszania się. Nie chciałam tracić czasu na rozgrzewkę, więc wykonywałam ją w miarę możliwości podczas drogi na wybrany obszar. Kilkanaście podskoków, sprint, trucht, znów sprint i ponowne zwolnienie do poziomu marszu. Powlekanie wodą odpowiednich obszarów mojego ciała, przenoszenie tej powłoki na klona, wyprowadzanie ciosów i blokowanie ich za pomocą igieł; to były tylko niektóre ćwiczenia, jednak tempo w jakim się przemieszczałam nie pozwalało mi wykonywać bardziej skomplikowanych zadań. Po dotarciu na miejsce upatrzyłam sobie odpowiednie drzewo, takie, które przetrzyma co najmniej trzy próby "bombardowań". Stanęłam niedaleko celu, po czym posłałam każdego z pięciu klonów w inną stronę. Na szczęście rosa jeszcze nie zniknęła, w przeciwnym razie sama musiałabym ją wytworzyć. Oczywiście, nie było to nic trudnego ani wymagającego, jednak wysadzanie własnych klonów po wcześniejszym otoczeniu ich wodną powłoką nigdy nie należało do ulubionych, czy chociażby praktykowanych przeze mnie zajęć. Każda z podróbek ruszyła jednocześnie, mimo to do celu dobiegły w sporych odstępach czasu... zbyt dużych odstępach czasu. Poskutkowało to zaniechaniem eksplozji i usunięciem każdej z przylepionych bomb. Wadery wróciły na swoje miejsce, w każdej z pięciu dostępnych łap pojawiła się średniej wielkości czarna kula. Kilka sekund później pozostałe kończyny rzuciły się w szaleńczy bieg, tym razem swoją uwagę skupiłam na ostatnich dwóch, ponieważ to właśnie one odstawały prawie dwie sekundy od reszty. Wraz z biegiem dowiedziałam się, co było przyczyną ich obsuwy czasowej. Grupa dość niskich krzewów, przez które tylko dzięki mojej pomocy mogły przejść bez straty tych cennych sekund. Tym razem przerwa pomiędzy poszczególnymi samicami wyniosłą maksymalnie kilka dziesiątych sekundy, osobiście byłam zadowolona, jednak nie mogłam powiedzieć tego samego o wilku, który obserwował mnie (jak się później okazało) od chwili pierwszej, nieudanej próby. Samiec, ponieważ co do płci nie mogłam mieć wątpliwości był wilkiem, który budził respekt samym spojrzeniem skierowanym w stronę aktualnego rozmówcy Z informacji, które posiadałam mogłam śmiało stwierdzić, że jest on swego rodzaju legendą...
- Jeśli dobrze myślę to nosisz imię... - Wilk nie dał mi dokończyć, najwyraźniej chciał przejść do konkretów.
- Patton, ty masz na imię Ivy - Przedstawił się, po czym bez większego zastanowienia wymienił krótki zlepek liter nazywany przez resztę imieniem.
- Mogę wiedzieć o co chodzi? - Zapytałam z lekką nutą niepewności w glosie.
- Obserwuję cię od kilku dni - Stonowany, spokojny oraz stanowczy głos wilka działał na mnie w dziwny, kojący sposób. - I muszę przyznać, zaciekawiłaś mnie. Zaobserwowałem każdą z twoich mocy, mają one dość spory potencjał... jednak nie wiem jak bardzo je marnujesz.
Każde słowo, które wypowiadał trafiało we mnie niczym pocisk wystrzelony z karabinu myśliwego. Był to mój kolejny słaby punkt. Coś, o czym nawet Avalanche jeszcze nie wiedziała. Moje morale bardzo łatwo jest osłabić jeśli tylko podważy się moja opinię na temat umiejętności. Nie wiedziałam, czy basior ma jakąś moc, czy po prostu trafił w czuły punkt totalnie na ślepo... mimo wszystko słowa działały lepiej, niż jakakolwiek moc.
- Nie zamierzasz zaprzeczyć, udowodnić mi, że jest inaczej? - Zapytał lekko podnosząc brwi.
- Niby jak? Tą propozycję mogę porównać do próby ugaszenia pożaru za pomocą benzyny. W walce nie mam z tobą szans - Wydusiłam z siebie.
- A kto tu mówi o walce... - Próbował mnie nakierować, i chyba ponownie wyszło to na jego korzyść.
- To co, biegi? - Nawet nie wiedziałam na co się piszę...
- Jasne, możemy używać jednej umiejętności, zaczynamy od teraz, biegniemy przez Szmaragdową Łąkę, przekraczamy Rzekę Marzeń, wbiegamy na jedną z Mglistych Gór, a trasę kończymy pod Wodospadem Życia. Pasuje ci taka droga?
- Chyba nie mam wyboru...
Ustawiliśmy się na pozycjach startowych, wiedziałam jaki będzie koniec tego wyścigu... jakby nie patrzeć plotki docierają nawet do tak aspołecznej samicy jak ja. "Odliczaj"... trzy... dwa... jeden, start! Zaczęliśmy biec mijając poszczególne drzewa, przy okazji wybierając jak najbardziej dogodną ścieżkę. Zdziwił mnie tylko jeden fakt, samiec Beta biegł równo ze mną. O dziwo, wyglądało to tak, jakby na prawdę było to jego maksymalne tempo... Pędząc przez siebie dość szybko wyskoczyliśmy z terenów Orlego Lasu, potężne drzewa zaczęły ustępować miejsca lekko karłowatym roślinom oraz krzewom wszelkiej maści. O dziwo, podczas dość krótkiej chwili zapomniałam kto jest moim przeciwnikiem. Adrenalina, pęd powietrza oraz piękne widoki działały na mnie bardzo relaksująco. Aby to ukazać mogę jedynie stwierdzić, że podczas wysiłku fizycznego odpoczywałam więcej niż w chwili zamknięcia powiek i odpłynięcia do krainy wiecznych fantazji. Swoją drogą, mam nadzieję, że żadne z moich snów nigdy nie ujrzą światła dziennego. Są dziwne, krępujące... a co najważniejsze, dotyczą zazwyczaj prywatnej strefy mojej marnej egzystencji... Powróciłam do realiów, przed nami rozpościerała się piękna, chłodna rzeka przepływająca przez tereny Fortis Corde. Chciałam użyć Igieł, z łatwością przeprawić się przez wodę, jednak pokusa okazała się zbyt wysoka. Zarówno ja, jak i basior piastujący stanowisko Bety pokonaliśmy płynną otchłań z zaskakującą prędkością. Ochłodzeni, z nowymi siłami uszyliśmy w stronę górzystego terenu klanu. To właśnie tam miało rozpętać się dla mnie osobiste piekło. Wspinaczka szła nam dość gładko, jednak w chwili, gdy przysłowiowa mgła zaczęła nas otaczać Patton się ode mnie oddalił. Nie mam pojęcia czemu zaczęłam wierzyć w zwycięstwo... zabijcie mnie, a nie dowiecie się prawdy. Mimo to właśnie wtedy użyłam Igieł. Z ich pomocą minęłam wilka prawie przed samym szczytem. Wykorzystałam je, aby błyskawicznie zejść na dół (zrobiłam to w trzech skokach, ta umiejętność zdecydowanie była jedną z moich ulubionych). Gdy tylko poczułam pod łapami solidny grunt, rzuciłam się przed siebie, najszybciej jak tylko mogłam... mimo całej energii, którą włożyłam w ten bieg, kątem oka udało mi się dostrzec mojego oponenta. Dopiero teraz dotarła do mnie jedna, bardzo cenna rzecz... to był dla niego trucht. Od samego początku mógł pobiec szybciej... nawet bez używania umiejętności. Do samego Wodospadu zostało nam niecałe sto pięćdziesiąt metrów. Patton skierował łeb w moją stronę, pomachał... po czym, dosłownie zniknął i pojawił się obok Avalanche. Dobiegłam do nich niecałe pięć sekund później... padając ze zmęczenia.
- I jak, nada się? - Pytanie samicy alfa było kierowane do tej pieprzonej błyskawicy... odniosłam wrażenie, że zamiast biegu posiada możliwość teleportacji.
- Myślę, że tak, jednak to do ciebie należy ostateczna decyzja. Pamiętaj o co prosisz Avalanche...
Podczas ich dialogu usiadłam, nie miałam siły stać, ale leżenie było równoznaczne z opluciem ich hierarchii.
- Ivy - Odezwała się Avalanche. - Odwiedź mnie jutro, będę miała dla ciebie pewną propozycję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!