Otworzyłam leniwie i z niechęcią moje zaspane powieki i zatrzepotałam suchymi, słabymi rzęsami. Ziewnęłam przeciągle, prezentując pełne uzębienie. Tak jak myślałam, była już dziesiąta rano, Dividend, moja współlokatorka, dawno wstała i poszła się włóczyć gdzieś po zrujnowanych i zaśnieżonych terenach Watahy Krwawego Wzgórza. Z wyraźnie okazywaną niechęcią do życia podniosłam się w posłania i ruszyłam w stronę wyjścia, by zaczerpnąć świeżego, jak zawsze chłodnego powietrza. Bez zastanowienia ruszyłam szaleńczym biegiem w stronę Klifów Dezerterów. Wiedziałam, że wbiegając na tereny Klifów Dezerterów, łamię zasady narzucone przez alfy. I tak chciałam to zakończyć.
- Hej! Tam nie wolno wchodzić! - Upomniał mnie jakiś wilk, myśląc, że coś wskóra. Ja natomiast stałam zdyszana nad brzegiem jednego z klifów. Pomyślałam o tym wszystkim... Percy, któy odszedł z watahy. Ginewra, która umierała. Moi byli partnerzy, którzy zawsze mnie zostawiali. Moje dzieci, które poumierały bądź ruszyły w świat za przygodą... Już nigdy ich wszystkich nie zobaczę... Po co mam żyć, skoro nie mam nawet dla kogo? Zrobiłam kilka kroków bliżej przepaści, a drobne fragmenty gruntu, które odczepiły się pod naciskiem moich łap, zaczęły spadać w dół.
- Naprawdę chcesz to zrobić? Jesteś aż tak głupia? - Usłyszałam głos za plecami.
< Ktoś dokończy? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!