Była może czwarta w nocy, kiedy zaczął się jeden z najgorszych snów w moim życiu. Akcja toczyła się na pogrzebie Zack'a i Angeal'a, który właśnie się zakończył. Wilki obwiniały mnie o ich śmierć, ponieważ byłem przedostatnim, który widział ich żywych. Ponieważ znam się na żyjących tu stworzeniach, wszyscy myśleli, że to ja nasłałem na nich te dwa gryfy. Dodatkowo obwiniali mnie o to, że chcę jedynie zdobyć stanowisko, wciąż trzymając się blisko Star. Byłem w potrzasku, pomiędzy wielką ścianą a paszczami rozwścieczonych wilków. Cały sen trwał godzinę... Obudziłem się o piątej, gwałtownie podnosząc głowę z łap, które służyły mi za poduszkę. Wówczas żałowałem, że zgodziłem się w ogóle pójść na ten pogrzeb. W tym świecie sny mają wielką moc i najczęściej są przepowiednią. Wstałem ociężale i niechętnie, po czym zajrzałem do zapasów. Zostało mi jeszcze pół jelenia, więc zjadłem większość część mięsa i wyszedłem na dwór. Złapałem w łapę śnieg, który z każdym dniem był coraz bardziej intrygujący, a zarazem powszechny i normalny, po czym ścisnąłem mocno w pięści, powodując jego roztopienie się. Mimo, że był piękny, nienawidziłem go i chciałem jak najszybciej przywrócić Watahę Krwawego Wzgórza do dawnego wyglądu, gdzie śnieg występuje tylko w kilku miejscach, które z definicji posiadają klimat polarny. Westchnąłem ciężko. Była już szósta, więc byłem pewien, że Star nie śpi. Pogrzeb zaczynał się za dziesięć godzin, których nie miałem zamiaru przesiedzieć w jaskini wilczycy. Poszedłem na obchód terytoriów, który miał na celu sprawdzenie warunków pogodowych, pozostających bez większych zmian. Natknąłem się też na jednego wilka z Watahy Górskiego Potoku, który był również przedstawicielem Klanu Wiecznego Lodu. Zabiłem go, kiedy ten zjadał padlinę. Po dwu i pół godzinnym obchodzie terytoriów ruszyłem na duże polowanie, które miało zapewnić mi zapas na dwa tygodnie, a także jedzenie dla Star, będącej w takim stanie, że z trudnością polowała. Upolowanie dwóch ładnych sztuk jelenia szlachetnego zajęło mi kolejne półtorej godziny, wliczając w to tropienie i transport do mojej jaskini, w której przesiedziałem następną godzinę, pisząc wszystko, co muszę zrobić w najbliższym czasie. Kiedy do pogrzebu zostało pięć godzin, ruszyłem do jaskini alf, znajdującej się na drugim końcu Kanionu Samotnej Gwiazdy, pokrytego w całości grubą warstwą śniegu. Podróż zajęła mi pół godziny. Wszedłem do jaskini i zastałem w niej tylko płaczącą Star.
- Star... - Szepnąłem i przysiadłem się do niej.
- Dobrze, że jesteś. - Rzekła złamanym głosem i przytuliła mnie, co odwzajemniłem. Głaskałem ją po grzywie, starając się uspokoić wilczycę, która pochlipywała cicho.
- Gdzie twoja rodzina? Powinna cię teraz wspierać... - Powiedziałem, nie puszczając jej.
- Poszli na polowanie. Ja nie chciałam iść. - Odparła i umocniła uścisk.
- Przecież ty kochasz polowanie...
- Czasem nawet ono nie pomaga mi zapomnieć o smutkach, a szczególnie o śmierci moich własnych kuzynów. - Odparła. Odsunąłem ją od siebie i spojrzałem w oczy, trzymając łapy na jej barkach.
- Pamiętaj, oni zawsze będą przy tobie.
< Star? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!