Spojrzałem na Rufus'a, na jego przerażony wyraz pyska, z którego powoli ściekała krew. Później skierowałem wzrok jeszcze raz na alfę leżącego w śniegu. Jego biała sierść doskonale kamuflowała się wśród śnieżnego puchu.
- Co ty zrobiłeś? - wyszeptałem cicho. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi.
Staliśmy w ciszy przez pewnie kilka minut - ale dla mnie wydawały się godzinami. Założę się, że stalibyśmy dłużej, gdyby doradczyni nie powróciła z polowania.
- Dantee, wilki z wat... - W tym momencie przerwała widząc nas stojących nad ciałem alfy. W dodatku z czerwonymi pyskami. - Co tu się stało? - Zapytała spokojnym głosem. Myślę, że wiedziała, chciała to tylko usłyszeć z naszych pysków.
- My... nie wiemy, znaleźliśmy go tutaj... chciałem powstrzymać krwawienie... ale on... - Rufus zaczął wymyślać jakąś kolejną historyjkę.
Szturchnąłem go łapą, aby przestał. Po czym spojrzałem na wilczycę stojącą przed nami i opuściłem głowę.
W tym momencie doradczyni zaczęła złowrogo warczeć i rzuciła się nas z zamiarem rozszarpania nam gardeł. Ale na nasze szczęście szybko zebrały się pozostałe wilki z watahy.
- Quince! Co ty robisz? - Krzyk jednego z wilków obił mi się uszy, kiedy próbował zabrać jej łapy z naszych szyi.
- Zabili Dantee!
Kiedy tylko po tych słowach doradczyni odwróciła swój wzrok od nas Rufus wykorzystał jedną ze swoich mocy - zasłonę dymną - umożliwiając nam ucieczkę. Rzuciliśmy się na ślepo przed siebie, kiedy tylko łapy przytrzymujące nas do śniegu złagodziły nacisk. Ktoś wydał komendę ścigania nas i już po kilku sekundach goniła nas połowa watahy.
- Rozdzielmy się, trudniej będzie nas złapać. - Zaproponował Rufus.
Skinąłem głową i rozbiegliśmy się w przeciwne strony, nie myśląc, gdzie biec, ani jak się później odnajdziemy. Jeszcze raz spojrzałem za siebie, mojego kuzyna goniła widocznie większa gromadka wilków. To był ostatni raz kiedy go widziałem.
Po rozłące zgubiłem moją pogoń chyba po pięciu kilometrach, a przynajmniej tak się czułem, byłem wyczerpany, ale to pewnie przez bieg po śniegu, a nawet zamarzniętym jeziorze przez pewien odcinek. Na dodatek rozpętała się śnieżyca, nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jestem, nie wyczuwałem niczyjego zapachu ani nic nie widziałem. Położyłem się na zamarzniętej powłoce ziemi, zamknąłem oczy i zwinąłem się w kłębek, w nadziei na przeczekanie w tym stanie śnieżycy. Tak pewnie by było, ale nagle usłyszałem czyjś głos:
- Wstań. - usłyszałem krótkie polecenie nieznanego mi głosu.
Podniosłem głowę, rozglądnąłem się, wstałem i zobaczyłem sylwetkę, wielkiego wilka tuż za mną.
- Przepraszam, kim jesteś? - Spytałem powoli podchodząc do niego. Wilk jednak ruszył przed siebie, a ja za nim. Widok był bardzo ograniczony, szybko więc straciłem go z oczu, mimo to biegłem przed siebie, mając nadzieję, że nie skręcał. Jednak się pomyliłem, spadłem z czegoś na kształt osunięcia ziemi, przypominającego klif, stoczyłem się z niego i wpadłem na coś, w pierwszej chwili myślałem, że to pień... ale one nie mają futra. Wilk. Leżałem na ziemi otrzepując łeb, kiedy staranowana przeze mnie postać podeszła do mnie ostrożnym krokiem. - Przepraszam...? - jąkałem obolały.
< Dokończyłby ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!