sobota, 1 sierpnia 2015

Od George'a - C.D. Elizabeth ''Początek końca''

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Widok basiora pastwiącego się nad Elizabeth wzburzył mnie do tego stopnia, że nie cierpiąc zwłoki wyskoczyłem zza skał, świstając uzbrojonym w kolce ogonem. Nieznajomy wilczur obrócił się, złowrogo obnażając kły
- Dobrze ci radzę, zostaw ją - przemówiłem, obmyślając plan uratowania wiszącej wadery, na szczęście, udało jej się trochę poprawić uchwyt.
- A kim ty jesteś, aby mi rozkazywać?! - ryknął, a siła jego głosu sprawiła, że skały zatrzeszczały, mrożąc krew w żyłach.
- To nie był rozkaz. To była dobra rada... - rzuciłem, wyskakując ponad samca. Przeciwnik nie pozostawał mi dłużny: ukazał błyszczące kły, a ślina zebrała się w kącikach jego ust. W powietrzu, szpony wilka zetknęły się z moim barkiem, powodując rozległe pieczenie. Przypuściłem kontratak zgiętym w górze ogonem, na który wilk nie zwrócił dostatecznej uwagi. Kolce zatopiły się w jego grzbiecie, siła uderzenia posłała wilka w dół, przygważdżając go do ziemi. To był moment, który musiałem wykorzystać - lądując zgrabnie pognałem w kierunku przepaści. Wciągając ostrza do wnętrza ogona, przerzuciłem go w stronę Elizabeth.
- Łap! - krzyknąłem, mierząc wzrokiem zbierającego się z ziemi zwyrodnialca. Dopiero teraz wilczyca odepchnęła się od ściany, kłapnęła pyskiem i zdołała zacisnąć kły na ogonie, służącym teraz za linę. W tym czasie, nasz - bo teraz nie tyko Elizabeth musiałem przed nim chronić - wróg zdołał podnieść się i ruszyć biegiem w naszą stronę. Jego zamiary były proste, przewidywalne; zamierzał zepchnąć naszą dwójkę. Stałem całkiem nieruchomo, zbierając siłę w ogonie, którego kurczowo trzymała się otumaniona wadera. Sekundę przed uderzeniem rozhuśtałem wiszącą Elizabeth i wyrzuciłem ją w powietrze, jednocześnie podskakując. 
Wilczur posunął po twardej skale. Wykorzystałem tą chwilę, aby jeszcze raz odbić się od ciężko poranionego grzbietu wilka.
Kiedy uderzyłem w jego plecy tylnymi łapami, na pewno zadałem mu wiele bólu, po wybiciu zdołałem sięgnąć ogonem po Elizabeth, której udało się złapać na tyle wiatru pod skrzydła by choć na chwilę utrzymać się w powietrzu. Dopiero w chwili, gdy owinąłem ogon wokół jej talii spostrzegłem dwie rzeczy: pierwszą, było lewe skrzydło wadery, które wyrywało się spod jej kontroli, teraz furkotało bezwładnie podczas gdy świdrowaliśmy w dół, w kierunku występu skalnego na którym toczył się cały bój.
Drugą rzeczą jaką sobie uświadomiłem, to atmokineza, której użyłem nieświadomie, aby utrzymać czarną samicę w powietrzu.
Z wielkim bólem zdałem sobie sprawę, że jeśli nie chcę ostatecznie dobić Elizy, albowiem tak o niej pomyślałem, muszę sam zamortyzować jej upadek. Chyba że...
Uderzyłem w ziemię. Po sekundzie przybił mnie do gleby także ciężar ciała wilczycy. Upadek nie był jednak tak paskudnie bolesny, jak się spodziewałem. Elizabeth wyjątkowo szybko podniosła się, jęknęła a ja zgadywałem, że się przewróciła. 
Teraz, wstając na drżących łapach, zorientowałem się, iż dzięki użyciu inokinezy runęliśmy nie na litą skałę, a na stosy słomy. 
Huh, to lepsze niż rozpłaszczyć się na szczycie góry, pomyślałem.
Nagle poczułem, jak krew napływa mi do pyska. Splunąłem, całkiem zaskoczony. Oto, w plamie krwi leżał mój prawy siekacz. Pośpiesznie oblizałem zęby, uświadamiając sobie utratę kła. Warknąłem cicho.
Wykonałem szybki obrót, spoglądając na leżącą samicę. Dzięki Bogu, oddychała.
- Zaraz ci pomogę - przyrzekłem szepcząc.
Podniosłem wzrok, natychmiast napotykając wstrętny, szyderczy uśmiech krwawiącego wilka. U jego boku wirowały dwie, ciemnozielone kule eteryczne. Czy miałem jeszcze szansę?
- Odjedź - mruknąłem - dam ci co chcesz, ale zostaw Elizabeth w spokoju... o-ona - sapnąłem - jest matką.
Jego usta drgnęły, z piersi wydobył się odrażający śmiech. Kule przybrały jaśniejszy odcień.
- Dziecko, którego jest matką należy również do mnie! - ryknął po raz drugi, a stos skał po jego prawej stronie zadrżał. - Chcesz wiedzieć, jak do tego doszło? Mam ci opowiedzieć ze szczegółami tamtą noc?! Kiedy musiałem...
- Zamknij się! - warknąłem, robiąc zdecydowany krok, przysparzający mi ogrom bólu w nodze.
- Za chwilę to ty umilkniesz! Tym razem na wieczność! - Krzyk. Strzał. Zielona kula eteru wystrzeliła w moją stronę. Słyszałem jego triumfalny śmiech, gdy pocisk uderzył mnie centralnie w pierś. Skóra rozerwała się, krew chlusnęła, a siła magicznej energii cisnęła mną kilka metrów w tył. 
Napływająca do pyska krew dusił mnie, rozrywający ból łączył się z przyśpieszonym biciem serca. Serca, które niemalże umarło. Z braku tlenu ciemniało mi przed oczami, kształty traciły ostrość, zdołałem jednak dostrzec, jak ten wilk przed którym usiłowałem obronić siebie i Elizabeth, ten, którego mogłem nazwać zwyrodnialcem, podchodzi do wstającej wadery, kopie ją w łapy i śmieje się gdy upada.
Co stanie się z Liesel? Dowie się, że jej matka została zamordowana z zimną krwią... dorośnie i już nigdy się nie uśmiechnie. Zawsze będzie pamiętać o stracie, jaką poniosła pierwszego sierpnia. 
Pierwszy sierpnia... pierwszy? Dziś Ava miałaby cztery lata... obraz jej niewinnego, przerażonego pyszczka zatlił w mojej pamięci.
- "Musisz wstać tatusiu" - powiedziała, uśmiechając się smutno. Błysk jej ufnych, zielonych oczu przypomniał mi jej matkę...
- Giń, sukinkocie - powiedziałem. Nie... ja krzyknąłem, a on spojrzał na mnie skrzywiony.
Rewolwer kaliber .22 wystrzelił pod wpływem telekinezy. Srebrna kula śmignęła w powietrzu, uderzyła w stos skał i odbiła się rykoszetem.
- Pudło, idioto! - Podniesiony ton, określany mianem "ryku" wydobył się z jego pyska po raz trzeci. To wystarczyło...
Gira głazów drgnęła raz jeszcze, a potem runęła wprost na wilka - prześladowcę Elizabeth, ojca Liesel.
Krzyk urwał się w pół tonu. Siła, z jaką porwały go skały pchnęły go jeszcze dalej, w otwarte ramiona przepaści.
Uniosłem zmęczone ciało. Najszybciej jak zdołałem, podszedłem do skonanej wilczycy. Usiadłem ciężko u jej łap.
- To koniec Elizabeth. Już po wszystkim... - szepnąłem, a ona otworzyła zapłakane oczy - Pomogę ci dotrzeć do Makki.

< Elizabeth? Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego cało >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!