wtorek, 4 sierpnia 2015

Od Genevieve - Ucieczka, czyli jak tu dotarłam?

- Ojcze! Błagam przestań! - krzyknęła Ellen wpadając do jaskini. Nasz ojciec wpadł w furię, po jaskini walały się kości upolowanych zwierząt. Obiektem jego gniewu, byłam rzecz jasna ja. Melania, która była świadkiem całego zajścia, tylko dwukrotnie przeciwstawiła się białemu wilczurowi o obłąkanym spojrzeniu. Teraz, wraz z nadejściem swej biologicznej siostry, usadowiła się pod ścianą ze złośliwym uśmiechem na pysku.
- Wyjdź stąd Ellen! To sprawa między mną, a tą małą... - kula świetlistej energii świsnęła tuż przed nosem ojca, sprawiając, że odskoczył od maleńkiej, skulonej postaci, którą byłam. 
- W tej chwili się uspokój! - podniesiony ton najspokojniejszej, dorosłej i wiecznie opanowanej Ellen wywołał u mnie drżenie łap. - Melanio, pomóż mi go uspokoić! - po tych słowach, z twardej skały stanowiącej podłoże jaskini wyskoczyło sześć wijących się macek o cienistej strukturze. Splotły się ze sobą i przycisnęły ojca do skał. Zauważyłam, że Melania zmieniła pozycję na stojącą. Uzbrojona w cierpliwość wadera, zbliżyła się do swego rodziciela. Teraz, gdy zyskałam obronę obu sióstr, zdołałam zdobyć na tyle odwagi aby podnieść się i podejść bliżej na drżących łapach.
Ell uniosła łapę, od której biła błękitnawa poświata, po czym zbliżyła ją do serca uwięzionego wilka. W momencie, gdy opuszki zetknęły się z jego piersią wydał z siebie dziki krzyk, pełen bólu i nienawiści, a jego umięśnione ciało wiło się w konwulsjach, skutecznie przytrzymywane przez macki. Mel przyglądała się scenerii z takim samym niedowierzaniem jak ja. Pysk wilczycy o złotym sercu, nie wyrażał żadnych emocji. Stała tak, patrząc prosto w oczy wilkowi, który przed chwilą usiłował mnie zabić. Kiedy krzyk ugrzęzł w jego gardle, poczułam ulgę. Bałam się, że Ellen zrobi mu krzywdę... to całkowita głupota, nie sądzicie? 
Teraz, jego głowa opadła ciężko, a pierś zaczęła rytmicznie podrygiwać. Czyżby usnął? Dopiero po chwili, przyszło mi do głowy zadać to pytanie na głos.
- Tak. Usiłowałam złagodzić objawy jego furii, oczyścić serce... - pokręciła łbem z zażenowaniem - ale zbyt mocno się opiera.
- Ojczulek zwariował - zaoponowała Melania.
- Przeze mnie... - szepnęłam, wycofując się w cień. Nic nie mogło powstrzymać gorących łez, spływających po moim pysku.
- Racja - odparła twardo Mel - przez ciebie nie żyje też nasza matka, pamiętasz?
- Mel! - zawarczała surowo świetlista wilczyca - czy ty nigdy nie odpuścisz?!
- Nie! Przestań ukrywać prawdę, sama wiesz, że to jej wina! - krzyknęła, jeżąc sierść. Serce pękało mi z żalu... wszyscy w Watasze uważali, że śmierć naszej cudownej matki to moja wina. Najpierw znienawidził mnie ojciec, teraz siostry... Nie mówiąc o tym, że Amaranth odeszła. Zapewne również przeze mnie. Zachlipałam, dławiąc się własnymi łzami.
- Gen... - Ellen porzuciła obnażającą kły Melanię i zbliżyła się do mnie
- Odejdź Ellen! Wiem, że wszyscy mnie nienawidzicie! Lepiej będzie, jeśli zniknę. A najlepiej umrę, żebyście nie miały więcej problemów! - rozłożyłam skrzydła, i uderzyłam w sklepienie jaskini, w niewielki otwór, który sama kiedyś wydrążyłam. Usypując gruz, przecisnęłam się przez wąski tunel. Tędy nikt za mną nie ruszy, a ja zdołam uciec... uciec jak najdalej stąd. 
Łkając, przedzierałam się coraz wyżej, zbyt zdruzgotana aby zastanawiać się gdzie się udam. W końcu, gdy tunel rozszerzył się, a ja zobaczyłam upstrzone gwiazdami niebo, wyskoczyłam w górę, łapiąc wiatr pod skrzydła. Wzbiłam się wysoko, głośno uderzając skrzydłami. Usiłowałam nie oglądać się za siebie, nie patrzeć w kierunku jaskini, w której kiedyś odnalazłam dom i schronienie, jednak kapiące z policzków łzy porywał wiatr, niosąc je w kierunku wrót, u których wszystko się zaczęło...

***

Resztę nocy spędziłam w drodze, przelatując przez granice wielu Watah, błądząc wśród nagich drzew i szukając tymczasowego schronienia. Problem polegał na tym, że łomoczące serce nie pozwalało mi ani na chwilę się uspokoić. Gnałam więc tak, nie zważając na deszcz zlewający się z wartkimi strumieniami łez, jakie wciąż spływały po moim pysku. 
Dlaczego do tego doszło...? Czemu byłam tak żenująca, że nawet nie potrafiłam się obronić? Dlaczego, zniszczyłam życie tylu osób?! Załkałam raz jeszcze, przerażona wizją życia z dala od rodziny. Rodziny, która mnie nienawidziła, jednak ja nie potrafiłam przestać jej kochać. 
Dopiero, gdy księżyc skrył się za horyzontem a słońce wychyliło nieśmiało głowę, poczułam, że czas przystanąć. Uspokoić się i przemyśleć plan dotarcia do innej Watahy. Powoli zniżałam lot, aż w końcu moje chude łapy dotknęły ośnieżonego podłoża. Na wzgórzu, które obrałam za lądowisko krzyżowało się wiele zapachów. Większość należała do wilków, inne do zwierzyny łownej. 
Odetchnęłam, składając cicho skrzydła. Większość tropów była świeża. Nawet bardzo świeża, tu i ówdzie wyczuwałam coś znajomego, pachnącego jeżyną i sosnowym drzewem... tylko do czego wykorzystywało się drzewo sosnowe? Przez myśl przebiegł mi obraz ojca, stojącego pod drzewem tego gatunku. Natychmiast odpędziłam ten obraz, nie chcąc ponownie się rozpłakać. Krople deszczu rzedły powoli, a słońce wznosiło się coraz wyżej, oświetlając cały teren swym złotym blaskiem. Przez chwilę, zastanawiało mnie, na jakim terenie się znalazłam, ale nie zdążyłam dokładniej przeanalizować sprawy, bowiem nagle rozległ się krzyk.
- Hej ty! Nawet nie próbuj uciekać! - zastygłam w miejscu, czując jak przerażenie ogarnia mnie od stóp do głów. Krzyczący wilk, który z pewnością był basiorem, zbliżał się szerokimi krokami.

< Zorya? Zechcesz dokończyć? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!