niedziela, 16 sierpnia 2015

Od Black Orchid - Przesiąknięta bólem, czyli jak tu dotarłam?

- Wstawaj idiotko! - Krzyk mojego o godzinę starszego brata wyrwał mnie z letargu, a kopniak w prawy bok zrzucił z półki skalnej, na której spałam. Zabawne... osoba zdobywająca pożywienie dla całej rodziny była najgorzej traktowana. Jak co dzień przetarłam łzy zbierające się w kącikach oczu, pociągnęłam nosem i... - Ruszaj się! - Kolejny krzyk, jak w zegarku. Co dzień to samo, pieprzona rutyna. Jak dobrze, że rodzice pozwolili mi przenieść się na niższą pulkę skalną. Spadając z wyższej już trzy razy złamałam sobie zebra. Poza jaskinią było tak samo zimno jak zawsze. Obolałe boki trochę utrudniały mi chodzenie, jednak... jak zawsze dawałam radę. Co dzień rano w las... powrót maksymalnie po trzydziestu minutach ze zdobyczą, śniadanie i kolejna dawka cudownego traktowania. Jak zawsze dostałam resztki... najpierw jadł ojciec, który nie za bardzo zwracał na mnie uwagę, cały czas gapił się na mich braci. Druga w kolejności była matka. Jedyne dobre serce w tej rodzinie. Później bracia, w zależności od tego kto wygrał poranną bójkę ten jadł pierwszy... i oczywiście ja na samym końcu. Dzień w dzień to samo, pogarda , brak szacunku... nauczyłam się z tym żyć. Kiedyś jeszcze się broniłam, ale złamali mnie. Nie potrafię już podnieść na nich głosu, nie potrafię uderzyć... nie potrafię powiedzieć mamie co robią. Nic nie umiem, umiem tylko polować. Myślałam, że wszystko się zmieni gdy do naszego domu przyszedł generał naszego wojska. Gdzieś tam w rozpiskach znalazł wiadomość o trójce młodych wilków gotowych do służby wojskowej. Zadziwiające jest to z jakim entuzjazmem podróżowałam w kierunku poligonu. Cały zapał opadł jednak po pierwszym dniu. Byłam jedną z pięciu wader należących do tej jednostki. Pierwsza odprawa, najgorszy koszmar. Miałam długą, brązową grzywkę. Zawsze ją lubiłam... jednak tylko do tego momentu. Kapitan który miał zadanie nas szkolić przepytywał każdego i robił tak zwaną "próbę charakteru". Darł się na wilka tym i samym zadawał pytania. Może i nie było w tym nic nadzwyczajnego... gdyby nie to, że potrafił czytać w myślach. Wiedział co siedzi w głowie każdego delikwenta. Gdy skończył przepytywać wilka obok mnie podszedł do mnie. 
- A ty moja droga... dlaczego nie ścięłaś włosów? - Zapytał dość łagodnie. - Popatrz na swoje nowe współlokatorki. Każda z nich ma krótką, piękną grzywę... a twoja przypomina mopa. 
- Gdybym wiedziała, że trzeba ściąć włosy zrobiłabym to. - Odpowiedziałam cicho. - Zostałam wyciągnięta z domu bez żadnego powiadomienia. 
- Rozumiem, a co umiesz robić? - Pytał nadal łagodnie, zbyt łagodnie. 
- Umiem polować... - Wydusiłam z siebie. 
- CO UMIESZ ROBIĆ?! - Wilk wrzasnął na całe gardło. Miałam wrażenie jakby moje uszy miały zacząć krwawić. 
- Umiem polować kapitanie! - Odkrzyknęłam lekko łamiącym się głosem. 
- Dobrze, a wiesz dlaczego wspominałem o włosach? - Mówiąc wciąż spokojnie przeszedł za moje plecy. W jednej chwili złapał z całej siły moją grzywkę i pociągnął do tylu odginając mój łeb i odsłaniając podbrzusze oraz gardło. 
- Masz braci, prawda?! - Wrzasnął trzymając pysk przy moim uchu. 
- Tak! 
- Jeden z nich wystąp. - Wypowiedział te słowa ze stoickim spokojem. Młodszy ode mnie brat wyszedł, a raczej został wypchnięty przez starszego przed szereg. Byli do siebie tak bardzo podobni... różnili się tym, że ten młodszy znał pojęcie litości. - Podejdź tu... - Wilk wykonał polecenie. - Teraz pokaż swojej siostrze czym skutkuje odsłonięta pozycja. 
- Mam ją... uderzyć? 
- Tak, z całej siły. Ma wiedzieć gdzie popełniła błąd. 
Mickey (bo tak miał na imię) cofnął się do tyłu po czym wysłał mi tylko jedną wiadomość: 
- *Przepraszam...* - W jednej chwili poczułam jak jego pięść dosłownie wgniata się do środka mojego organizmu. Po chwili jeszcze raz... i kolejny. Po piątym razie zaprzestał, a dowódca puścił mnie na ziemię. Upadłam i kaszlnęłam kilka razy za każdym razem plując coraz większą dawką krwi. Usłyszałam dźwięk wysuwanego ostrza, poczułam kolejny mocny uchwyt na tyle łba... lekkie szarpanie i po kilku sekundach w plamie krwi wylądowała także moja sierść. 
- Szeregowy... - Zwrócił się do mojego brata. - Zabierzcie to ścierwo do namiotu medyka. Dzisiejsze ćwiczenia nadrobi jutro... w nocy! 
Mickey pospiesznie poderwał mnie z ziemi i powoli odprowadził do namiotu. 
- Przepraszam cię... ja nie... 
- W porządku. - Przerwałam wypowiedź. - Duri potraktowałby mnie znacznie gorzej. Zapewne nie uderzyłby... tylko kopał. Więc muszę i tak ci podziękować. 
Resztę dnia spędziłam na oględzinach, badaniach i... strzyżeniu grzywki do koca. Po małym zabiegu dokonanym przez kapitana wyglądałam jak... bezdomna. Blisko pierwszej w nocy kiedy wszystkie badania miałam za sobą wróciłam do namiotu. Ledwo żywa padłam na posłanie... gdzie czekała mnie kolejna niespodzianka. Inne wadery nie były takie złe, zapytały się czy wszystko w porządku, czy nic mi nie jest. Fakt , było to dość miłe. Czego nie można było powiedzieć o pomyśle Duri'ego. Punktualnie o drugiej w nocy do naszego namiotu weszły dwa basiory, budząc mnie w bardzo podobny sposób, jednak mniej bolesny. 
- Stało się coś? 
- To ty nic nie wiesz? Jesteś zapisana na liście do polowania. Idziesz z nami. Musimy nałapać sporo zwierzyny, a o nią dość trudno o tej porze. 
- Kto mnie tam wpisał? 
- To nie byłaś ty? 
- Idioci, ona cały dzień była z medykiem. Sprawdzali czy nie doszło do krwotoku. Poza tym robili inne badania. - Jedna ze współlokatorek wstawiła się za mną. 
- Cóż, teraz to nie ma znaczenia. Zróbmy tak, ty pójdziesz z nami, a jutro my wstawimy się za tym abyś nie musiała nadrabiać dzisiejszych zadań. A wierz mi, w nocy tego nie zrobisz. 
Bez słowa wstała i wyszłam z namiotu. Polowaliśmy do piątej rano... polubiłam tą dwójkę, mimo iż wiele nie rozmawialiśmy. Jeden nazywał się Angel, a drugi Devil. Nie byli oni spokrewnieni, ale dość dobrze się znali. Upolowaliśmy całkiem sporo. Kilka jeleni, dużo zajęcy... spokojnie wystarczyło na śniadanie, które odbyło się o siódmej. Spałam łącznie trzy godziny... ale warto było. Tak jak obiecali wstawili się za mną na odprawie. Ponad to poparło ich większość mojego oddziału. Co ciekawe jedynym, który nie chciał mi odpuścić był właśnie Duri. Mój rodzony brat, którego marzeniem chyba było zakatowanie mnie na śmierć. Po odprawie dowódca poprosił mnie na słowo. Gdy tylko weszłam do jego "kwatery" napotkałam jego lodowaty, nieczuły wzrok. 
- Odpuściłem ci to tylko dlatego, że tyle osób się za tobą wstawiło. Ta dwójka to byłoby za mało... Nie myśl jednak, że nie zrobisz tych ćwiczeń. Od jutra zostajesz na szkolenie specjalne. Co dzień będziesz robiła jedno z zadań, które oni mieli do roboty! A jeśli jeszcze raz zdarzy się coś takiego... czy ty mnie słuchasz?! - Wrzasnął, słysząc mój ciężki oddech. 
- Tak jest, słucham! 
- Coś ty robiła w nocy...? 
- Byłam na polowaniu żeby miał pan co zeżreć dziś rano! - Wrzasnęłam w nagłym przypływie gniewu. Wilk podszedł do mnie, nachylił mi się do ucha, po czym wyszeptał. 
- Wiesz co robi się z pazurami, które są za długie? 
- Nie... 
- Przycina się je, ewentualnie wyrywa! W tym momencie twoje były trochę za długie. - Po tych słowach usłyszałam donośny plask i poczułam pieczenie na lewym policzku. - Następnym razem pobawię się tak jak twój brat, tylko, że ja nie skończę po pięciu ciosach... a po pięćdziesięciu. 
Pamiętając słowa dowódcy wyszłam z namiotu i skierowałam się do mojej kwatery aby zebrać myśli i zobaczyć co pierwsze mamy w grafiku. Zostałam przywitana przy samym wejściu okrzykami ponaglającymi mnie. Dziś mieliśmy tylko jedno zadanie. Wytropić i znaleźć żołnierza schowanego prawie dwadzieścia kilometrów od naszej pozycji.
Dzieliliśmy się na grupy czteroosobowe, każdy mógł wybrać sobie członków grupy, a następnie wspólnie przegłosować kto ma zostać kapitanem. Było to konieczne z jednego względu... jeśli drużyna wygrała, kapitan otrzymywał nagrodę (dzień wolnego od ćwiczeń), a cała reszta drużyny miała o wiele mniejszy zakres obowiązków dnia następnego. Nie trudno było się domyślić, że jeśli drużyna przegrała to wszystko było odwrotnie. Jednak jeśli drużyna doniosła list, który otrzymywała od wspomnianego wcześniej szeregowca jako ostatnia, lider owej grupy otrzymywał karę cielesną, a całą jego grupa dwa razy więcej obowiązków następnego dnia. Wraz z moimi współlokatorkami wyszłyśmy na dwór, a pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy byli biegnący w moją stronę Angel i Devil. Dowiedziałam się, że w ich grupie jest jeszcze Mickey, więc z wielką chęcią dołączyłam do owej trójki. Wszystkie drużyny zaczęły równo jednak to my mieliśmy bardzo dobrych tropiących. Ja, Mickey i Devil szybko znaleźliśmy trop i tym samym dość szybko dotarliśmy do wilka z wiadomością. Wręczył nam kopertę, a my pędem wróciliśmy do dowódcy. 
- Gratuluję... - Powiedział gniotąc kawałek papieru i wyrzucając go do ogniska. - Więc... kto jest u was kapitanem? 
Nastała niezręczna cisza... Wilk patrzył na nas tak wściekłym wzrokiem, że nie mogłam tego znieść. 
- Angel jest kapitanem naszej drużyny! 
- Dobrze, odmaszerować. 
Powoli zmierzałam w stronę mojego legowiska, gdy w drzwiach pojawił się biały basior. 
- Dlaczego wytypowałaś mnie? To wy odwaliliście całą robotę... ja tylko pilnowałem, czy nikt nas nie śledzi. 
- Devil jest zbyt mało rozgarnięty, ja tchórzliwa, a Mickey... za młody. Drogą eliminacji zostałeś tylko ty. 
- Dlaczego mam wrażenie, że ta decyzja ma pokłady gdzieś głębiej? - Zapytał podchodząc trochę bliżej. 
- To się mylisz mój drogi. - Mówiąc to lekko pacnęłam go w łeb i wróciłam na legowisko. 

***3 miesiące później***

Dziś był dzień, kiedy z kadetów można było stać się pełnoprawnym żołnierzem. Każdy z nas dostawał swojego przeciwnika i walczył z nim na oczach alfy. Jeśli go pokonał przechodził, jeśli nie... alfa decydował pomiędzy wygnaniem, a odesłaniem do domu. Moi bracia poradzili sobie znakomicie. Duri powalił przeciwnika w niecałą minutę, a Mickey w czasie blisko dwóch minut. Devil męczył się trochę, ostatecznie wygrywając pojedynek po dziesięciu minutach. Angel... jemu walka zajęła trochę więcej niż trzy minuty. Był świetnie wyszkolony. Niestety, los chciał, że kolejną osobą wyczytaną z listy byłam ja. Stanęłam na środku placu patrząc na mojego oponenta. Potężny, wysoki i dobrze umięśniony z wieloma bliznami po ranach ciętych na całym ciele rzucił włócznię w moją stronę. Instynktownie ją złapałam, a wtem zabrzmiał okrzyk: 
 - Walczcie! 
Pojedynek nie trwał długo... dostałam trzy ciosy w pysk i jeden w klatkę piersiową. Ten ostatni zakończył całe starcie. Gdy się ocknęłam siedziałam związana na środku placu. Alfa zszedł ze swojego stanowiska i podszedł do mnie... po czym kopnął mnie z całej siły. 
- Precz z moich oczu! - Wrzeszczał ciągle kopiąc... przypomniały mi się dawne czasy. Wtedy myślałam, że żyję w piekle. A przez te ostatnie cztery miesiące... dowiedziałam się, że tak naprawdę żyłam w raju. Krew zaczęła lecieć mi z rozciętej wargi i rozkrwawionego nosa. Oko zrobiło się lekko sine i pojawiła się opuchlizna. Prawie zemdlałam... ostatnie słowa, które słyszałam brzmiały jak wyrok: - Nie jesteś już jedną z nas, jesteś za słaba. Nie zasługujesz na miano wadery z Watahy Górskiego Potoku! 
Następny obraz w mojej pamięci to raj. Ta sama półka skalana, z której byłam skopywana przez brata, ten sam ojciec, ta sama matka, ten sam dom... który już nie był moim domem. 
- Skarbie. - Usłyszałam głos mamy. - Musisz odejść. Spakowałam twoje rzeczy, czekają przy wyjściu. - Mówiąc to zdjęła z szyi naszyjnik i założyła go mi. Wyruszyłam w stronę tej watahy i dotarłam tu po blisko miesiącu. Osunęłam się na ziemię, a wadera przyglądała się mi z pewnego dystansu. 
- Więc mówisz, że jesteś z Watahy Lodu? 
- Byłam... - Wyraźnie podkreśliłam słowo klucz. 
- Rozumiem, a jak ci na imię? 
- Black Orchid. 
- Dobrze. Ja jestem Star, a to mój... przyjaciel, Flash. 
Odwróciłam zamglony wzrok w stronę wskazywaną przez wilczycę. 
- Nie wygląda niebezpiecznie, myślę, że nie stanowi zagrożenia. - Powiedział basior podchodząc do mnie. 
- Nie miałam takiego zamiaru... proszę... pozwólcie mi odpocząć kilka dni i jeśli będę wam wadziła to wyruszę w dalszą drogę... a jeśli uznajecie mnie za kogoś groźnego to mnie zabijcie. I tak straciłam już wszystko. 
Wilki popatrzyły na mnie... 
- I ot tak zwyczajnie znalazłaś jaskinię alf?
- Mam dobry węch, kierowałam się do najbliższej jaskini. - Po tych słowach wyciągnęłam z torby sztylet i położyłam go u stóp wilków. - To jak będzie? Śmierć, czy dacie mi szansę? 

< Star, Flash? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!