Spacerowałam rozśpiewana z uśmiechem na twarzy. Miałam 2 lata, byłam dorosła. Ludzie traktowali mnie jak psa, chodź wiedzieli, że jestem wilkiem. Byłam maskotką tego miasta. Akurat spacerowałam po lesie, podziwiając kolorowe ptaki i lamparta. Był tak kolorowy, w plamki. Nagle spłoszył mnie huk fajerwerków. To był dzień, zwykły dzień. Nie wiem czemu ludzie to lubią. One robiły hałas i były nie fajne. Przegonili mnie do miasta był tam huk większy niż w lesie. Spacerowałam ulicą, natrafiłam na otwartą ciężarówkę z dzikimi papugami. Każda była innego koloru. Otworzyłam klatki, a ptaki wyleciały. Wyglądały jak tęcza. Ciężarówka się zamknęła... ze mną w środku. Wiedziałam, że gdzieś jadę. Czekałam miesiącami. W ciężarówce był zapas wody w butelkach. Mogłam ją pić, bo wiem jak się tym posługiwać. Były też upieczone kurczaki, wystarczały na miesiąc. Jechałam, jechałam i jeszcze raz jechałam. Ciężarówka otworzyła się, a ja wybiegłam z niej. Byłam w Ameryce. Dziwny, biały puch spoczywał na ziemi. Skojarzyłam z opowieści tamtejszego starego wilka - to śnieg. Wlokłam się. Było mi zimno. Nagle zobaczyłam waderę i podeszłam do niej.
- Jest tu gdzieś jaskinia? - zapytałam, trzęsąc się z zimna.
- Tak, ale są to jaskinie naszej watahy - powiedziała.
- Mogę dołączyć? - zapytałam, w nadziei. że mnie przyjmą.
- A jak masz na imię?
- Sonia, jestem Sonia. - Odpowiedziałam. Wiedziałam, że mam szansę. I tak po krótkiej rozmowie wadera przyjęła mnie. Witaj Wataho Krwawego Wzgórza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!