środa, 6 lipca 2016

Od Anonymous'a - To nie ja

Nowy świat... A więc stało się. Wkroczyliśmy do nowego świata, z którego niewielka część watahy pochodziła. Dla mnie był to teren obcy i nieprzyjemny. Miałem ochotę zaszyć się gdzieś daleko i mieć wszystko gdzieś, najlepiej uciec z watahy. Jednak było tutaj coś, co mnie trzymało... w zasadzie, istota. Lub dwie istoty. Jedna, przyjaciółka, które poświęciła dla mnie wiele i z którą znałem się od najmłodszych lat; która zawsze mi pomagała i była dla mnie najważniejszą osobą; wspierała, gdy coś poszło nie tak i zawsze służyła dobrą radą. Druga... pomimo, że znałem ją od stosunkowo niedawna, zdawałoby się, że była dla mnie kimś najważniejszym. Potrafiła mnie zrozumieć, zaakceptować takiego, jaki jestem. Zaakceptować takiego, jaki jestem. No właśnie...
Nie lubiłem siebie samego, w sumie, nienawidziłem się. Agresja wobec siebie samego była nieustannym elementem mojego życia. Uwielbiałem zadawać sobie cierpienie - początkowo była to ucieczka od problemów, jednak później samookaleczenie się stało się dla mnie potrzebą, pragnieniem, a nawet nałogiem. Wiedziałem, że z moim podejściem do życia, nawet będąc w pełni szczęśliwym, wciąż będę uważał wszystko za bezsensowne. Nikt nie był w stanie mi pomóc, nawet te dwie osoby, na których tak mi zależało...
 - Anonymous? - Zagadał mnie ktoś. Nawet nie udało mi się rozpoznać głosu wilka, który do mnie mówił. Anonymous... moje imię. Wyraz niósł się echem po mojej pełnej poplątanych myśli głowie.
Niegdyś nazywałem się inaczej.
To stało się rok temu. Można by rzec, że byłem dorosłym wilkiem, jednak zdecydowanie niedojrzałym psychicznie. Tak naprawdę byłem maluchem, nic nie wartym, zwykłym dzieciakiem. I stało się - spodobała mi się pewna młoda wadera, była w moim wieku. Jasna, w kolorze miodowo-platynowego blondu sierść, oczy niczym diamenty, przysłaniane czarnymi, grubymi rzęsami... Każdy krok stawiała ostrożnie i z niebywałą gracją, patrząc na świat swymi pięknymi... smutnymi... oczami. Zrobiłem wszystko, by była szczęśliwa. Mieszkała w pięknej kamiennej budowli, pozostawionej przez elfy, na pierwszym piętrze. Kiedyś tak bardzo pragnąłem ją zobaczyć, że wspiąłem się do niej na ten balkon. Nosiłem ją, dawałem kwiaty, poświęcałem cały swój czas. Była pierwszą waderą, w której się zakochałem; pierwszą, z którą się całowałem; pierwszą, której oddałbym cały świat. Ale ona... zostawiła mnie. Zbliżały się jej urodziny, więc zapytałem się, co chce dostać. ''Chcę, abyś odszedł'' - taką otrzymałem odpowiedź. Miałem nigdy więcej nie pisać, nie wchodzić na balkon, nie odprowadzać, nie chodzić za nią, nie pilnować, nie dbać, nie przynosić nic, nie pocieszać, nie odzywać się, nie patrzeć, nie istnieć. Zawalił mi się świat. Kiedy wróciłem do domu, zacząłem płakać. Wszyscy słyszeli mój skowyt. Zawsze mówili na mnie pantoflarz, bo byłem w stanie zrobić wszystko dla wadery, którą kochałem. ''Było się tak nie starać'', ''i co teraz, pantoflarzu?'', ''to nic nie warta suka, a ty jesteś jeszcze gorszy'', ''książę na białym koniu... chyba klaun na monocyklu'', ''dobrze ci tak'', ''nie zasługiwałeś na nią'', ''mazgaj'', ''prawie mi ciebie żal''... te i wiele innych obelg wciąż krążyły w mojej głowie. Stałem się pośmiewiskiem, a wadery nigdy więcej nie widziałem... jakby wyparowała, śmiejąc się ze mnie. Jedynie Lost pozostawała przy mnie. Ale było już za późno. Moja depresja trwa nadal. Starałem się ją zakryć pod maską Anonymous'a, wilka, który na pozór nic nie czuje. Anonima, którego nikt nie zna - z imienia, wyglądu, z niczego. Ale to nie ja. Mam na imię Simon. Zostałem skrzywdzony przez waderę, którą kochałem. Po dziś dzień robię sobie krzywdę z jej powodu. Każdego dnia mi się śni, nie zapomnę o niej, choćby wyczyścili mi pamięć. Nie jest mi z tym źle... Nie chcę z tym walczyć... Nie chcę się z tym ukrywać... Choćbym miał zginąć zagryziony przez wilki, dla których stanę się bezwartościowy. 
Ale... chciałbym zacząć nowe życie. Nigdy nie zapomnę tamtej wadery... Ale mogę rozpocząć nowe życie, które nie będzie uwięzione we wspomnieniach, które są z nią związane, jednak... Nie jako Anonymous, a jako ja, jako Simon. Zaczerpnąłem oddechu jako Anonymous, wypuściłem powietrze z głośnym świstem jako Simon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!